Tenchi PBF   »    Rekrutacja    Generator    Punktacja    Spis treści    Mapa    Logowanie »    Rejestracja


[Lokacja] Amshar
 Rozpoczęty przez *Lorgan, 06-01-2018, 19:53

2 odpowiedzi w tym temacie
*Lorgan   #1 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 38
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa
Cytuj
Autor: Twitch

- Legenda głosi, że piramida znajdująca się w samym środku Amshar jest przeklęta i bronią jej zmarli. Niegdyś składano na jej szczycie ludzkie ofiary ku czci Setha. Same dziewice. Z nie do końca pewnych podań wynika, że jeden z kapłanów zakochał się w jednej z nich i postanowił ją uratować, niszcząc ołtarz na którym składano ofiary. Rozgniewane bóstwo pogrzebało całe miasto w piaskach i uwięziło na wieczność dusze mieszkańców. Niektórzy twierdzą, że za ich zniknięciem stoi także inna, bardziej przyziemna przyczyna, o której jednak mało kto wie, a jedynie słyszał. Tyle udało mi się dowiedzieć z rekordów muzealnych - rzekł mężczyzna w średnim wieku, zdejmując kapelusz i wycierając pot z czoła chusteczką.
- Wierzysz w te pre-lumenowe brednie? - Zapytał jego młodszy kompan.
- Wiem tylko tyle, że powinniśmy mieć się na baczności.


***

Amshar jest, a raczej był, starożytnym miastem - ostatnią kolebką kultu Setha, wyznawanego w oderwaniu od reszty Enneady, na terenie dzisiejszego Babilonu. Zachowało się jedynie kilka budynków oraz do połowy zagrzebana w piaskach piramida. Pod którymś z obiektów znajduje się wejście do częściowo zawalonej sieci tuneli, które mają rzekomo łączyć powierzchnię z miejscem ulokowanym głęboko pod piramidą. Lokacją w której znajdują się poświęcone przez mrocznego boga artefakty - wszystko to, co pozostawili po sobie mieszkańcy Amshar. Niestety, rzadko która ekspedycja powraca do cywilizacji. Wśród archeologów krążą historie o duchach, klątwach i czyhającym na śmiałków szaleństwie. Nawet wsparcie ze strony kościelnych specjalistów nie zdołało rozwiać złej aury i obecnie nikt już nie myśli poważnie o przebadaniu tego miejsca i dodaniu go do rejestru zabytków.


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 
^Tekkey   #2 
Generał
Paranoia Agent


Poziom: Genshu
Stopień: Shogun
Posty: 536
Wiek: 34
Dołączył: 24 Cze 2011
Cytuj
[Ninmu] Tablica zleceń - Nezumitori IX

Kult potępiony


Śmierć to tylko początek.

<motyw muzyczny>



Przepis na katastrofę? Dwóch facetów i skrzynka. Oni - bynajmniej nie inteligencją zarabiający na życie, co widać już na pierwszy rzut oka rzut oka. Ona zaś - jak dowiedziałby się każdy, kto podsłuchałby narzekania dźwigających ją ludzi, tajemnicza i nad wyraz ciężka. Nadal nie brzmi wystarczająco złowróżbnie? To może dokładniejsze wskazanie miejsca akcji - Amshar, ruiny świętego miasta Setha. Ojczyzna kultu boga zła i zniszczenia. Co mogło pójść źle?
- Może otwórzmy ją wreszcie, Cyrano - nagabywał opalony na ciemny brąz najemnik zamykający pochód.
Ta rozmowa musiała trwać już dobrą chwilę, bowiem jego towarzysz odpowiedział niemal automatycznie.
- No, daj spokój. Nie wolno nam - wydusił grubas z przodu, w krótkich przerwach miedzy świszczącymi sapnięciami.
- No otwórzmy, no. Co za sens tachać całą?
- Weź się, Sanchez. Szef by się wściekł.
- No! Bo i tak nie otworzysz. To cholerstwo ma z tysiąc lat, żaden włamywacz nie dałby rady! - podpuszczał nadal.
I chyba dotknął czułej struny w duszy kompana, bo ten gwałtownie zatrzymał się i upuścił kamienny kufer na spękane płyty posadzki, niemal przytrzaskując stopy kamrata.
- Taa, ja nie otworzę? To patrz. Tylko nikomu ani pary z gęby.
Jak widać, nawet najdokładniejsze i najsurowsze instrukcje przełożonych czasami ewoluują w: "a może [wstaw głupi pomysł]?". Wariant szczególnie zabójczy w połączeniu z: "przecież nikt się nie dowie". Pocąc się odrobinę bardziej niż jeszcze chwilę wcześniej, drugi z drabów wyciągnął z plecaka zestaw powyginanych wytrychów i podejrzliwie opukał kufer. Widać nie znalazł wystarczającego pretekstu do wymigania się od wyzwania, bo powoli i delikatnie wsunął drucik w szparę, którą zidentyfikował jako zamek. Coś we wnętrzu kliknęło, a Sanchez w ciągu sekundy znalazł się bez mała o trzy metry dalej, w bezpiecznej odległości. Jak tego dokonał, trudno powiedzieć, ale zyskało mu to zazdrosne spojrzenie Cyrana. On sam powoli uniósł wieko. Wbrew obawom obydwu, ze środka nic nie wystrzeliło, nie wyskoczyło, nie wypełzło ani nie wyfrunęło. Poczuli jedynie na twarzach coś jakby powiew ciepłego wiatru. Śmiałek roześmiał się triumfalnie.
- No! Ja nie otworzę? I kto jest debeściak?
- Potwierdzam. Co tam mamy w środku?
Cyrano nie odpowiedział, choć, naturalnie, zdążył już zerknąć jako pierwszy. Uśmiech powoli spłynął z jego ust. Ogorzały niecierpliwie zajrzał mu przez ramię. Nadal niedowierzając, zaczerpnął w dłoń szarego pyłu, którym wypełniona była po brzegi skrzynka, a potem dramatycznym gestem rzucił go w powietrze.
- I w pizdu - skwitował Sanchez. - Żeśmy się nanosili.

***


Pracuj pod przykrywką, mówili. Poznasz świat, zawiążesz nowe przyjaźnie, każda dziewczyna twoja, mówili.
Już podczas pierwszej misji dla Nezumitori Genbu trafił między piratów Czerwonego Frontu. Na pokładzie kutra "Krogulec" przebył z nimi pół świata. Od wybrzeży Shah'en na kontynencie wschodnim, aż po sam Babilon. Nawet gdyby miał możliwość składania swej przełożonej raportów na bieżąco, nie miałby wiele do dodania od kiedy załadowali dostarczone przez klan Salamandry kargo. Kolejne pół miesiąca na otwartym oceanie spędził walcząc głównie z nudą życia pokładowego, otwartą nieufnością towarzyszy i torpedując matrymonialne zapędy pewnej bardzo samotnej niedźwiedzicy. Tyle, jeśli chodzi o szumne obietnice. W dodatku Ookawie już dawno skończyła się guma do żucia, a wymuszony misją odwyk ani trochę nie poprawiał mu humoru.
Po rozładunku Czarnego Lotosu w niczym niewyróżniającym się punkcie na wybrzeżu Aztecos (chuunin i tak postarał się zapamiętać jego topografię i współrzędne), kuter popłynął dalej na wschód. Jedyną nowinką było nadejście posiłków - podczas postoju załogę uzupełniła zbieranina nieznajomych zakapiorów. Ze względu na bliskość Cartamisy, Ookawa podejrzewał najgorsze. Wcale nie, że to męty społeczne, mordercy i kryminaliści, ale właśnie jak nic babilońska Inkwizycja (podszywająca się pod już wspomnianych przeciętnych obywateli Psiego Cmentarzyska). Inni piraci również trzymali się na dystans, a i nowoprzybyli nie wydawali się dążyć do zasypania towarzyskiej przepaści.
Kapitan Hando wysadził sporą część rozdętej liczebnie załogi w kolejnej cichej zatoczce z dala od oczu władz w Ur. Uwagi agenta nie uszło to, że na pokładzie pozostali głównie "rasowi marynarze" z najbliższego otoczenia dowódcy. Bez dostępu do Polokova, pozostawało nierozwiązaną zagadką w jakim stopniu organizacja polegała na podwykonawcach i czy Hando w ogóle do niej należał.
Ale, ale, wracając do losów wyprawy na Stepy Jutrzni. Trzon sił ekspedycyjnych stanowiły "wilki morskie" Czerwonego Frontu, "szczury lądowe" z Kartamisy oraz Tekkey, odstający od obu grup. Wszystkich upchnięto w rozklekotanej, dymiącej ciężarówce i oto wpłynęli na suchego przestwór oceanu stepów jutrzniańskich, co niewątpliwie było miłą odmianą po ponad miesiącu spędzonym na morzu. I tak auto nurzało się w zieloność, nie napotykając nigdzie drogi ni kurhanu, za to grzęznąc czasem w piachu, spośród którego pasażerowie musieli wspólnie i zgodnie wypchnąć automobil. Mimo niedogodności, można się było zachwycać otaczającym krajobrazem i okolicznościami przyrody, przynajmniej dopóki żaden z (potencjalnych?) inkwizytorów z Cartamisy nie ujawniał się i tym samym nie zabierał za rozpalanie stosu pod tyłkiem Genbu. A byłoby z czego układać i co palić, bo oto na przykład omijali koralowe ostrowy burzanu...
JEBUDUBUDU! - zatrzęsła się ciężarówka.
...wśród fali łąk szumiących, wśród kwiatów powodzi...
UBUDUDAUBA! - zawył zarzynany silnik.
Wena przyszła i poszła sobie, jak to wena. Niemała improwizacja poetycka zaczęła się dumnie i chmurnie, a teraz pozostał po niej tylko niesmak, który musiał się odbić na twarzy agenta. Kilku nieznajomych z babilońskiej grupki parsknęło śmiechem. Chuunin zmierzył ich w rewanżu swym najbardziej miażdżącym spojrzeniem. Po takiej demonstracji powinna była zapaść cisza, taka że można by dosłyszeć kędy się motyl kołysa na trawie. Tak był na statku, gdzie piraci całkiem słusznie podejrzewali nowego rekruta o wykończenie najtwardszego spośród nich oraz wiedzieli na pewno, że przebył sam pustynię i nagiął do swojej woli cały klan Shah'eńskich zabijaków. A Babilończycy, cóż... oni jeszcze nic o nim nie wiedzieli. Nieoczekiwanie Sanbeta podchwycił kilka zachęcających mruknięć i spojrzeń kierowanych ku niemu przez starą gwardię Czerwono Froncistów. Chyba miał szansę się wykazać w ich oczach i wykorzystać niechęć obu grup na swoją korzyść.
- Macie jakiś problem? - zapytał dość głośno, by nijak nie dało się tego wyzwania zignorować.
- To ty masz problem. Od razu widać, że nie jesteś miejscowy - skwitował złośliwie jeden z bardziej opalonych członków ekipy.
- A to czemu? - zdawkowo spytał szpieg.
- Gapisz się, jakbyś pierwszy raz w życiu widział trawę.
- Ktoś musi patrzeć gdzie jedziemy, bo nasz kierowca najwyraźniej ma to w rzyci. Albo jest ślepy, skoro ciągle pakuje nas na jakieś chromolone kamulce.
O dziwo, tym razem grono tubylców otwarcie wybuchło głośnym, szyderczym śmiechem.
- To nie kamienie, marynarzu. To żółwie. Małe sukinsyny są wszędzie - dopowiedział wąsaty kurdupel, siedzący obok pocącego się obficie grubasa.
- Ta? Może i żółwie. Zapamiętam to sobie.
Genbu wyszczerzył się przyjaźnie i szybciej niż ktokolwiek mógł się spodziewać, przyciągnął do siebie Babilończyka za jego obfity zarost.
- Ale zaśmiejcie się ze mnie jeszcze raz, a tak wam zaraz przykontempluję... - zawarczał mu wprost w wykrzywioną bólem twarz.

***


Tekkey wyskoczył z rozklekotanej ciężarówki ciężko, aż do przesady niezgrabnie. Po prawie miesiącu spędzonym na morzu, to stał ląd wydawał się nienaturalnie nieruchomy. Przyzwyczajenie drugą naturą, nawet nadczłowieka. Wszędzie wokół siebie widział ruiny. Domów, świątyń. Nie rosło tu nic, nawet źdźbła trawy, co szczególnie uderzało po podróży przez rozbuchane życiem Stepy Jutrzni. Nie po raz pierwszy zastanowił się co właściwie było celem ich podróży, ale chyba miał wkrótce poznać odpowiedź. Z siedzenia terenowego jeepa, zaparkowanego obok kilku dużych, gąsienicowych ciężarówek, podniósł się właśnie niewysoki jegomość w nienagannie skrojonym uniformie barwy khaki i białym korkowym hełmie na głowie. Aleksiej Polokov spojrzał z góry na zgromadzonych.
- Panowie, witajcie w Amshar!
Nazwa brzmiała znajomo, choć szpieg nigdy szczególnie nie interesował się historią zachodniego kontynentu. Znajomo i niepokojąco. Marszand pokrótce wyłożył swoim pomagierom plan ogołocenia starożytnego miasta z wartościowych zabytków. Był on o tyleż prosty, co barbarzyńsko skuteczny w swym zamyśle. Znajdziesz coś? Przynieś do oceny szefowi, nawet jeśli musiałbyś to odrąbać albo skuć za ściany. Na koniec, oczywiście, nikt nie miał pytań. To jedno, najważniejsze, pozostało już na zawsze niewypowiedziane. Żaden najemnik nie odważył się go zadać. Nawet po cichu, między sobą. Po co ściągnięto tak wielu uzbrojonych mężczyzn, tam gdzie wystarczyłoby kilku historyków sztuki i robotników z oskardami? Genbu miał swoją teorię, choć wcale mu się nie podobała jej konkluzja.

***


Nie sposób było dociec skąd dokładnie dobiegło blade echo ludzkiego krzyku i jak długą drogę przebyło mrocznymi tunelami pod miastem, nim osiągnęło uszy nadczłowieka. Od kiedy rabusie grobów rozproszyli się po okolicy w dwuosobowych, niezależnych zespołach, o klęsce części z nich koledzy dowiadywali się tylko z tego ostatniego, urwanego skowytu. Innych i tak w końcu znajdowali, myszkując po ruinach. Czasem nawet w wystarczająco dużych kawałkach, by ich zidentyfikować. Nikt nie zawracał sobie głowy wyciąganiem trupów na powierzchnię.
Tym dziwniejszym było, iż po tym kompletnie incydentalnym zakłóceniu ciszy grobowców, partner agenta zatrzymał się przy najbliższym skrzyżowaniu i wgapił gały w boczny korytarz. Szpieg kojarzył go z pokładu "Krogulca". Nie wydawał się należeć do ludzi, którzy baliby się własnego cienia. Owszem, może i ten ostatni wrzask wydawał się nieco dłuższy oraz bardziej rozpaczliwy od poprzednich, ale to nie powód, by zaraz urządzać sobie fajrant.
- Szkoda czasu. Musimy iść dalej - wytknął Genbu, poprawiając chwyt na krawędzi drewnianej skrzyni.
Mieli chyba szczęście, bo po kilku mało owocnych z znaleziska kursach znaleźli w czeluściach Amshar nietknięty dotąd grobowiec. Wyniesienie pięknie zdobionego zewnętrznego sarkofagu było ponad siły dwóch mężczyzn, więc z dużym żalem rabusie wyłuskali choć wewnętrzną, drewnianą trumnę wraz z lokatorem. Ookawa miał nadzieję, że pod warstwami bandaży mumia ma zaszyte jakieś cenne przedmioty lub biżuterię. Potrzebował jakiegoś spektakularnego sukcesu. To mogła być świetna okazja, by zaimponować Aleksiejowi i przywrócić tok misji na planowane tory.
- Coś się zbliża - wymamrotał w odpowiedzi żołdak Czerwonego Frontu.
Zaczął sięgać po broń w kaburze przy pasie, przez co latarnia podwieszona na pokrywie zachwiała się niebezpiecznie. Gdyby nie była zahaczona o wyraźnie zaakcentowane prącie starożytnego umrzyka, pewnie leżała by już na posadzce w kawałkach. Chwała Sethowi, że hojnie obdarzał swych wyznawców.
- Przestań szczać pod siebie. Nie ma tu nikogo poza nami i ludźmi pana Polokova.
- Słyszałem strzały - upierał się kompan.
- Dwie grupy wpadły na siebie i pokłócili się o łupy. Po co zaraz demonizować? A nawet jeśli jest tu coś poza nami... nie chcemy chyba, by nas tu zastało?
Głuchy na słowa rozsądku, najemnik zaczął opuszczać ładunek.
- Nie uciekniemy z obciążeniem. Zresztą, to i tak nie w naszym stylu.
No tak, oceniając po ich dotychczasowych potyczkach, Czerwony Front miał chyba w zwyczaju wychodzić naprzeciw nadchodzącej paskudnej, bolesnej śmierci... i strzelać jej w czaszkę na powitanie. Agent dał sobie spokój z wbijaniem w partnera jadowitego spojrzenia, które ten i tak ignorował. Przeniósł szacujący wzrok na trumnę. Może i dałby radę dociągnąć ją na powierzchnię, ale ryzykowałby dekonspirację. To nie był wyczyn, którego mógłby dokonać pierwszy lepszy człowiek. Póki co, nadal potrzebował tego cykora. Chcąc nie chcąc, poszedł w jego ślady i przepchnęli łup na środek bocznej ścieżki, niczym barykadę. Obaj przyczaili się, za jednym i drugim rogiem, celując w ciemność.
- Jesteś cykor i tyle. Mówię ci, Cykor, że to nasi kumple - szepnął Tekkey.
- Zamknij ryj. Jest blisko - odwarknął pirat.
Korytarz przed nimi został już dawno temu kompletnie ograbiony, być może nawet podczas którejś z poprzednich rejz Polokova. Ściany były nierówne, głębokie cienie kładły się na zadawnionych bliznach po uderzeniach oskardów i dłut. I, tak, nie mogło być wątpliwości. Ktoś lub coś się od tej strony zbliżało. Agent sięgnął nadludzkim zmysłem dalej niż zwykle i udało mu się potwierdzić swoją wersję jeszcze nim intruz wpadł w krąg światła. To był tylko żywy, oddychający człowiek, nie żaden legendarny potwór czy klątwa mściwego bożka. Sanbeta mógłby wprawdzie odetchnąć z ulgą, ale te rany...
Ubranie przybysza wisiało na nim w strzępach. Umazany był krwią niemal od stóp do głów, poklejone włosy były częściowo powyrywane. Mężczyzna zmrużył oczy i oderwał od barku jedyną sprawną rękę, by osłonić twarz przed rażącą jego wzrok latarnią. Nie mogło to dziwić, skoro najwyraźniej plątał się po labiryncie sam i to bez żadnego źródła światła.
- No, co jest? Napatrzyliście się już? Świecicie mi po oczach, fiuty.
Głos brzmiał znajomo.
- Hej, czy to nie ten Żółwi Mędrzec z ciężarówki?
- Hej, czy to nie ten Kontemplusz od trawy?
- Grzeczniej. Nas jest dwóch i obaj mamy cię na muszce - pogroził Ookawa. - Gdzie twoja broń? Kto cię tak załatwił? No i gdzie masz wąsy?
- A jak myślisz? Nasi.

***


Przepis na katastrofę? Dwóch facetów i skrzynka. Tajemnicza i porzucona gdzieś pośród skąpanych w mroku tuneli pod Amshar, ojczyzną kultu boga zła i zniszczenia.
- Coś tu chyba poszło źle? - zauważył babiloński najemnik, podkręcając sumiastego wąsa. - Kogoś świerzbiły palce i tak mi się widzi, chyba się sparzył. Mam rację, Edmundo?
- Jeśli to była pułapka, to gdzie są ciała? - zagrzmiał basem jego towarzysz.
- Może spadły w dół pod zapadnią? Wciągnęła je jakaś przesuwana ściana?
- Nie widać żadnych śladów na kamieniu.
- Czyli co, możemy bezpiecznie sprawdzić zawartość?
- Tak. Ty sprawdź.
- Akurat! Teraz twoja kolej. Pamiętasz ostatni raz?
Rozkręcającą się kłótnię zażegnała piersiówka wyczarowana przez wąsatego zza pazuchy. Udobruchany Eduardo pociągnął spory łyk, przeżegnał się z typowo aztecoską fantazją i ruszył na spotkanie z przeznaczeniem. Zresztą nie pierwszy, i jak miał nadzieję, nie ostatni raz. Byli starymi wyjadaczami, którzy wielokrotnie współpracowali z tym kopniętym kurduplem w korkowym hełmie i nie zamierzali dać się zabić za głupią dniówkę.
- Czysto. Sama skrzynka niczego sobie, ale w środku nic nie ma - zawyrokował po dokładnych oględzinach.
- Jak to nic? Ile ty tego bimbru zagulgałeś, że już ci wzrok wysiada? Mi ona wygląda na pełną.
- Może i coś było, ale już się rozsypało. Tylko byśmy się nanosili, jak jakieś ciule.
Ed kopniakiem przewrócił kufer.

***


Skrzynka jak skrzynka - pusta i porzucona gdzieś pośród tuneli pod Amshar, ojczyzną kultu boga zła i zniszczenia. Nie można powiedzieć - nawet ładna, ozdobiona misternie rzeźbionymi w kamieniu figurkami skrzydlatych ludzików. Pewnie spodobałaby się Polokovowi. Mimo to trzech facetów stojących nad nią miało kwaśne miny i wyraźnie spodziewało się nadejścia jakiejś katastrofy.
- Nieśliśmy ją w stronę wyjścia, gdy spotkaliśmy jednego z naszych. Pracował z nami po raz pierwszy, nie podłapałem imienia. Z daleka wydał się nam jakiś dziwny - mamrotał Żółwi Mędrzec.
- No i? Co dalej? Gadaj szybciej, to nie mruczanka na dobranoc - ponaglał pirat.
- Zaczął do nas nawijać. Oskarżył o kradzież skrzynki, albo tak nam się przynajmniej wydawało, bo strasznie bełkotał. Powiedzieliśmy mu, że znalezione nie kradzione i poradziliśmy oddalić się w swoją stronę.
- Nie przyjął tego dobrze? - słodko wtrącił Genbu.
Czuł się głęboko urażony tym, że zignorowano jego głos na opcję natychmiastowego powrotu grupy na powierzchnię wraz z trumną jurnego umrzyka. Niestety, Cykora owładnęła potrzeba sprawdzenia miejsca ataku. Jak mówił, nie czułby się bezpiecznie z kimś skradającym się za jego plecami. Naturalnie wąsacz go poparł.
- Nie, rzucił się na nas. Bił, gryzł i drapał jak zwierzę. Nawet we dwóch nie dawaliśmy mu rady, widzieliście jak mnie załatwił. Już na samym początku wyłączył mi rękę. Nadal nie mam w niej czucia.
Mimo to, przez całą swą opowieść usiłował gestykulować. Bez skutku, na profesjonalne oko Ookawy, przez najbliższe tygodnie wąsacz miał być tylko jednorękim bandytą. Prowizoryczne szarpie też nie ułatwiały mu zadania.
- Zęby wbiły się głęboko. Rozwal opatrunki, a zacznę cię szyć na żywca - ostrzegł Tekkey.
- No dobra. Jakiś świr tłukł twojego kumpla. A ty, co? Uciekłeś? - wtrącił się Cykor, z niepokojem śledząc wzrokiem rozbryzgi krwi na ścianach i suficie.
- A ja wyłuskałem gnata, co nie było wcale łatwe lewą ręką i przy tym bólu, a potem wpakowałem w gnojka cały bębenek. Tylko wrzasnął i zaczął na mnie biec. Zresztą, w tym momencie już wszyscy wrzeszczeliśmy. Ed i ja, nawiewając, też.
- No dobra. To gdzie są ciała?
Rozejrzeli się raz jeszcze. Jak okiem i uchem sięgnąć, mrok i martwa cisza. Genbu dostrzegał odrobinę więcej niż koledzy, pozostawione w kamiennych korytarzach mokre odciski stóp i krople posoki z ran, ale nawet on nie miał pojęcia gdzie szukać zaginionych umrzyków. Śladów było po prostu zbyt wiele i rozchodziły się na kilka kierunków.
- A kto umarł, ten nie żyje i nie ma sensu się roztkliwiać. Zabierajmy się stąd - wykrztusił, walcząc z nagłą suchością gardła.
Tym razem nikt nie protestował.


A mogę zrobić wszystko! Wystarczy Twoja krew.~
   
Profil PW Email
 
 
^Tekkey   #3 
Generał
Paranoia Agent


Poziom: Genshu
Stopień: Shogun
Posty: 536
Wiek: 34
Dołączył: 24 Cze 2011
Cytuj
[Ninmu] Tablica zleceń - Nezumitori X

Grobowa cisza


Życie bywa bardzo kosztowne, to śmierć można dostać za darmo.

<motyw muzyczny>


Amshar. Najlepszy przykład na to, że zło kusi. Gnane przez ciekawość i chciwość, dwie siły napędowe ludzkiej cywilizacji, kolejne pokolenia śmiałków wyruszały na poszukiwania tego owianego tajemnicą miejsca. Nie wiedzieli jak wysokiej ceny zazdrosny bóg Seth żądał od intruzów za naruszenie spokoju grobowców, wydarcie sekretów i skarbów umarłych. Wystarczyła jedna błędna decyzja, o moment za późno dostrzeżone zagrożenie i łupieżcy już na zawsze pozostawali w cichych i mrocznych komnatach pod Stepami Jutrzni.
- Trzymaj się, stary. Jeszcze tylko trochę. Uda nam się - mamrotał Genbu.
Wleczony na plecach kompan nadal nie odpowiadał. Pewnie stracił przytomność. Chuunin też nie był w pełni zdrów, ale nadludzki organizm pchał go naprzód ostatnią rezerwą sił. I tak obaj mieli sporo szczęścia, że w ogóle zyskali szansę na paniczną rejteradę - byle przed siebie, przez ciągnące się w nieskończoność korytarze. Każdy kolejny krok był męczarnią, ale gdzieś w oddali, na końcu długiego, ciemnego tunelu błyszczało światełko, dające cień nadziei na ocalenie. Powierzchnia musiała już być blisko. Tekkey nigdy by nie pomyślał, że tak ucieszy go widok martwego miasta, ciężarówek pełnych łupów i nieprzyjaznych twarzy najemników Polokova. Pokuśtykał w kierunku pojazdów.
- Pomocy! Mam tu rannego! - zawołał agent.
Wbrew wezwaniom, nikt nie wyszedł mu naprzeciw. Pozostali biernie się przyglądali jego wysiłkom. Potknął się raz, zatoczył i z trudem zsunął ze swoich pleców mężczyznę, znowu niemal tracąc równowagę.
- Nie rozumiecie we wspólnym? Dawajcie apteczkę, musimy go opatrzyć.
Nachylił się nad towarzyszem i przyłożył ucho do jego piersi. Nie usłyszał bicia serca. Nie czekając już na reakcję najemników, szpieg zaczął rytmicznie uciskać mostek poszkodowanego.
- Tracimy go! Rozpoczynam reanimację...

***


Iskra przeszywającego bólu wyrwała Ookawę z głębokiego snu pełnego dziwnych koszmarów. Niewiele z nich zapamiętał, jedynie natrętną uwagę czegoś lub kogoś skrytego w cieniach. Pierwsze jego spostrzeżenie po ocknięciu było takie, że czuł się paskudnie. Na pewno mogło być gorzej - ale już niewiele gorzej. Nie był nawet pewny, czy utrzymałby prosto głowę, gdyby nie był przywiązany do samochodowego fotela ustawionego pośrodku paki znajomej, rozklekotanej ciężarówki. Odruchowo naparł na liny i niemal natychmiast odpuścił. Nie miał sił na ich zerwanie, a do tego nie był sam. Główny cel misji infiltracyjnej, sam Aleksiej Polokov, siedział na ławce tuż obok i przyglądał mu się z żywym zainteresowaniem widocznym na poparzonej gębie. Jakby nadczłowiek był jakimś rzadkim robakiem, albo wyjątkowo cennym antykiem do wycenienia i sprzedania kupcowi ofiarującemu najlepszą cenę.
- Co z moim kolegą? - wychrypiał Tekkey.
- Powiedzieli mi, że próbowałeś go ratować. Tchnąć trochę powietrza w jego płuca. Niestety, jest martwy. Od bardzo, bardzo dawna.
Handlarz antykami wskazał laską przeciwną ławę. Spoczywało na niej wyschnięte ciało w stęchłych, ponadrywanych bandażach. Odsłonięta twarz mumii szczerzyła do chuunina poczerniałe zęby. Poczuł mdłości na samą myśl o kontakcie usta-usta z tym potworkiem. Marszand widać czytał w nim jak w książce, bo pośpieszył z wyjaśnieniami.
- Wypadłeś z labiryntu z trupem na plecach, wykrzykując coś w koślawym despero. Kiedy otrząsnęliśmy się z szoku i podeszliśmy bliżej, zaatakowałeś nas w imię zemsty za brak pomocy twojemu towarzyszowi. Musieliśmy cię związać. Coś ci świta?
- Teraz tak. Nie wiem jak mogło do tego dojść.
Aleksiej pokręcił głową z widocznym rozczarowaniem.
- To niedobrze. Twój nowy kolega miał na sobie kilka interesujących i bardzo cennych przedmiotów. Jeśli jest ich tam więcej, to niestety będziesz musiał sobie przypomnieć. Za szczegółami. Wolałbym po dobroci, ale jeśli nie pozostawisz mi wyboru...
Końcówka laski kaleki rozjarzyła się elektrycznością. Genbu widział ją w akcji w galerii Yuyeimona i chyba potrafił już zgadnąć co przed chwilą wyrwało go z omdlenia. Oblał go zimny pot. Mętne dotąd wspomnienia wyostrzyły się. Przed jego oczami przesuwały się obrazy zdarzeń dzisiejszego dnia, jakby jakiś sufler podsuwał mu zapomniane fragmenty roli. Konkluzja była jasna.
- Chwila! Już mam! Wszystko przez tę pieprzoną skrzynkę!

***


Po znalezieniu zagubionego kamiennego kufra, a wokół niego wielu śladów krwawej bijatyki między łupieżcami, trio rabusiów grobów dokonało wyboru opartego na zdrowym rozsądku i namolnym lobbowaniu Ookawy. Tajemniczą skrzynkę pozostawili za sobą, zadawalając się już zdobytymi łupami. Mimo to ich powrót na powierzchnię daleki był od triumfalnego. Nie znaleźli żadnych ciał uczestników potyczki, co samo w sobie było niepokojące, a do tego ich nowy kompan nie przestawał naruszać ciężkiej, grobowej ciszy Amshar.
- Eeeeedmundo! Eeeeeeed?! Edmundoooo!? - zawodził niski i do niedawna wąsaty oprych, przygarnięty przez duo niosące trumnę.
Szedł nieco z przodu, oświetlając drogę latarnią, więc towarzysze bez przeszkód wymienili zaniepokojone spojrzenia za jego plecami. Chyba zaginięcie partnera zaczynało się rzucać na głowę ocalałemu. Albo to, albo gorączkował od odniesionych ran. Dość rzec, że od momentu kiedy go spotkali po raz pierwszy, wyglądał jakby postarzał się o dobre dziesięć lat. Jego zachowanie też stawało się coraz dziwniejsze.
- Słyszeliście? To jego głos! Musimy się cofnąć! On gdzieś tam jest! - Odwrócił się naraz i zaczął biec wprost na nich.
Cykor może i drgnął niespokojnie na wzmiankę o tajemniczym dźwięku za plecami, ale przynajmniej starał się zachować twarz. Zastąpił drogę dezerterowi.
- Przestań się mazać i ruszaj naprzód, żołnierzu.
- Chrzanić was! Ja wracam!
- Jak chcesz, ale nie z naszym światłem.
To był błąd. Ranny w biegu odwinął się bezwładną dotąd ręką. Grzmotnął najemnika jego własną latarnią, aż chrupnęła pękająca kość. Ciężar puszczonej nagle trumny wybił agenta z równowagi. Sytuację wykorzystał szaleniec, który skoczył na niego jak ryś, młócąc rękami. Był żwawy, jakby nie zauważał swoich ran i ryczał niczym zew bojowy:
- Eeeed! Edddd! Eddieeee!

***


Grupka najemników, ludzi z osobistej obstawy marszanada, sam Polokov i Genbu stłoczyli się w feralnym korytarzu nad pustą, drewnianą trumną. Wszędzie wokół widoczne były ślady zażartej walki. Naczelnik wyprawy nie pozostawił tego bez komentarza.
- Na razie twoja wersja znajduje potwierdzenie. Poza jednym szczegółem. Gdzie są ciała?
- Powtarzam - nie wiem! Obydwaj byli martwi, upewniłem się o tym. W Amshar trupy tak jakby dostają nóg.
Aleksiej rzucił Ookawie nieprzyjemne spojrzenie, nie drążył jednak tematu. Za to sprawnie wydał dyspozycje swoim pracownikom. Dwóch wzięło na barki trumnę i poniosło na powierzchnię, a wraz z nią rozkaz zwijania operacji. W mieście miała pozostać tylko jedna, opróżniona z łupów ciężarówka. Widać Polokov nie zamierzał stawiać wszystkiego na jedną kartę, ale nadal miał nadzieję na zdobycie wisienki na torcie, prawdziwej nagrody głównej w loterii.
- Szefie, czy ten jeden grób naprawdę jest warty ryzyka? - zagadnął Tekkey podczas długiego marszu w głąb labiryntu.
A poufała interakcja nie była wcale taka łatwa - ochroniarze nie odstępowali Polokova na krok, zaś agent został przeniesiony na szpicę oddziału, gdzie pełnił rolę przewodnika. Siły główne dogoniły awangardę dopiero na rozstajach, gdy wstrzymał pochód zasłaniając się koniecznością namysłu nad dalszą drogą. Rekin czarnego rynku sztuki nie tylko dosłyszał pytanie zza kordonu ciał, ale i odpowiedział.
- Mam taką nadzieję! Nie mógłbym stać z boku i bić się z obawami, że coś uszkodzicie i zmniejszycie wartość rynkową towaru.
- Skoro mowa o pieniądzach: chcę renegocjować naszą umowę - oznajmił z naciskiem agent.
Tłum wokół naparł na niego, ale jak dotąd nikt nie sięgał po broń. Sam handlarz antykami wydawał się bardziej zdziwiony, niż rozzłoszczony.
- To niemiłe zaskoczenie. W Sakubie twierdziłeś, że nie masz w zwyczaju użalać się na warunki trwającej współpracy.
- Jak długo dotyczą zadań ujętych w umowie - odwarknął Tekkey. - Bujanie się po morzu, szmugiel i zabawa w pirata do nich nie należą. Plądrowanie przeklętych ruin tym bardziej. Miałem być pańskim bodyguardem.
- Jak myślisz, przed czym i kiedy potrzebuję ochrony? Jeśli nie radzisz sobie w terenie, na nic mi się nie przydasz jako ochroniarz. Ryzykuję swoim życiem, ale nigdy swoimi pieniędzmi.
- Doprowadziłem do końca sprawę z Salamandrami, tak? Znalazłem i przydźwigałem na własnych plecach tego cennego umrzyka. Czym więcej mam się wykazać?
- Indywidualne osiągnięcia masz naprawdę znakomite. Niepokoi mnie jedynie współczynnik śmiertelności na misjach z twoim udziałem. Dziwnym trafem, kiedykolwiek wysyłam was do akcji, części moich ludzi przydarzają się "wypadki".
Tak bezpośrednie ujęcie problemu przez zwierzchnika przysporzyło Tekkeyowi kilka gniewnych spojrzeń ze strony najemników. Zgromił ich wzrokiem i to wystarczyło, by się odchrzanili. Przynajmniej tym razem, Czuł, że kiedyś tama strachu w końcu pęknie i spróbują wyrównać krzywdy na własną rękę.
- Oni nie płacili mi za ratowanie ich żałosnych tyłków, a Szef tak. I to całkiem nieźle, ale... z każdą misją ryzyko staje się coraz większe, więc i moja gaża też powinna.
Polokov milczał przez kilkanaście sekund. Agentowi wydawały się wiecznością. Gdyby padł rozkaz, miałby przeciw sobie kilku świetnie uzbrojonych facetów i jednego niepełnosprawnego staruszka. A wbrew pozorom ten ostatni niczym nie ustępował w walce swojej świcie. Dowiódł tego podczas zasadzki w galerii w Sakubie. Nieświadomie idąc w sukurs myśli nadczłowieka, kaleka wyszczerzył się drapieżnie.
- Potraktuj tę sytuację jako test. Jeśli wrócimy cało z tej akcji, zastanowię się nad podwyżką i przygarnięciem cię pod moje skrzydła. A teraz lepiej prowadź do grobu, nim któremuś z nas zabraknie cierpliwości i przydarzy się kolejny "wypadek".

***


Instynkt doświadczonego poszukiwacza skarbów i tym razem nie zawiódł Aleksieja. Dobrze ukryta krypta kapłana Setha nie nosiła znamion włamów wcześniejszych, niż ten dokonany przez Ookawę i jego partnera. Szpieg jedynie wzruszeniem ramion zbywał pytania o to jak wpadli na trop skrytki i dlaczego właśnie w tym fragmencie ściany zaczęli dłubać. Raczej nie mógł wspomnieć o mikroskopijnych i nadżartych zębem czasu śladach krwi na rytualnych naczyniach, którymi zastawiona była cała posadzka. Rabusie grobów nie pogardzili niczym, co dało się wynieść. Ich łupem padły także malownicze reliefy skute z murów. Wszystko załadowali w składane brezentowe skrzynie przymocowane do prostych stelaży. Wracali w akompaniamencie wesołego turkotu ich kół. I wszystko pewnie skończyłoby się dobrze, gdyby nie dwie siły napędowe ludzkiej cywilizacji. Handlarz był zaciekawiony tajemniczą skrzynią, od której zaczęły się kłopoty Ookawy. Nie mniej pochłaniały go rozważania ile też może być warta. Bez większego trudu chuunin doprowadził oddział na miejsce jej znalezienia. O dziwo, nadal tam była. Widać nikt nie uznał za szczególnie opłacalne przywłaszczenia sobie pustego kamiennego kuferka. Pierwsza reakcja kaleki na jej pojawienie była za to co najmniej interesująca. Triumfalny uśmiech powoli spełzł z twarzy poszukiwacza antyków, a jego puls gwałtownie przyśpieszył. Mimo to zachował fason. Lekceważąco skinął na Ookawę i tonem równie opanowanym jak chwilę wcześniej wydał nowe dyspozycje swojej obstawie.
- On i ja pójdziemy przodem. Dajcie nowemu ile udźwignie. Niech się wykaże, skoro tak mu zależy. Kufer wrzućcie na wózek i przenieście na powierzchnię.
Dociążony o kilkanaście dodatkowych kilogramów, Tekkey posłusznie powlókł się za szefem, lekko zdziwiony takim wyróżnieniem. Polokov nie przestawał zaskakiwać. Po przejściu ledwie kilkunastu metrów lekko dygocącymi dłońmi sięgnął do wewnętrznej kieszeni koszuli i wydobył z niej zdobioną piersiówkę. Wylał jej zawartość na wyciągniętą z kieszeni płócienną chustkę z monogramem i szczelnie obłożył sobie kompresem usta i nos.
- Czemu nie powiedziałeś mi co było w środku tej skrzynki? - zapytał cicho. Jego głos był przytłumiony, ale nadal dało się w nim wyczuć przerażenie.
- Bo niczego już w niej nie było, gdy ją znaleźliśmy. To ten świrus twierdził, że zawartość i tak się całkiem rozsypała, więc wywalili ją gdzieś i zabrali tylko opakowanie.
Tuż za pierwszym zakrętem starszy pan znacząco przyśpieszył kroku, utykając coraz ciężej. Szpieg ledwo za nim nadążał.
- I taki jest skutek zatrudniania niedouczonych półgłówków. A liczyłem, że chociaż ocaleli po ostatnim razie Babilończycy wyciągnęli jakieś wnioski.
Pośrednio i Tekkey poczuł się dotknięty, w końcu też znajdował się na liście płac przemytnika, a nie miał bladego pojęcia czego dotyczyło zaniepokojenia handlarza. Nie miał wiele czasu na zastanowienie nad kolejnym ruchem, więc postawił na starą i sprawdzoną pokorną głupkowatość w stosunku do przełożonego.
- Szefie? Nie rozumiem. O co w ogóle ten hałas?
- Widziałem kiedyś przedmiot z inskrypcjami identycznymi jak na tej skrzynce. To było małe puzderko, nie większe od zegarka na rękę. W środku była tylko odrobina szarego proszku. W ciągu niespełna godziny po jego otwarciu wszyscy w pomieszczeniu wymordowali się nawzajem. Ja miałem to szczęście, że przybyłem na to przyjęcie mocno spóźniony.
Nie powinien, mógł tą jedną zbyt trzeźwą uwagą spalić swoją przykrywkę, ale chuunin nie potrafił się powstrzymać.
- Kolejny "wypadek"? - rzucił lekko, kładąc nacisk na drugie słowo w taki sam sposób jak robił to Polokov komentujący śmierć Barka i piratów Czerwonego Frontu.
Mimo okoliczności, Aleksiej parsknął śmiechem spod chustki.
- To smutne, ale mogą się zdarzyć każdemu. Szczególnie bogatym właścicielom kolekcji dzieł sztuki. Powinni byli sprawdzić co ode mnie kupują, zanim zaczęli się chwalić kolejnym nabytkiem.
- I to wszystko po takiej małej dawce? Nasza skrzynka podobno była go pełna po same brzegi.
- Brawo! Trochę to trwało, ale nareszcie rozumiesz skalę zagrożenia. Wszyscy, którzy widzieli skrzynkę, są straceni. Tylko ty i ja mamy jakieś szanse żeby wyjść z tego żywymi.
- To coś jak odporność po przebytej chorobie? Obaj już mieliśmy styczność z tym paskudztwem, więc więcej na nas nie zadziała, tak?
- Błąd. To stara, zapomniana receptura alchemiczna. Kapłani Setha używali jej do tworzenia strażników i skrytobójców. Latami potrafili utrzymywać swoich sługusów w stanie między życiem a śmiercią. Człowiek pod jego działaniem nie czuje bólu, staje się z każdą chwilą bardziej agresywny i niemal nie do zabicia. Na ciebie to nie działa aż tak drastycznie, bo jesteś nadczłowiekiem.
- Czym? - nieszczerze zdziwił się Genbu.
Polokov zatrzymał się nagle i chwycił Ookawę za ramię.
- Może ci się wydawać, że mnie oszukałeś, ale chyba nie doceniasz mojego doświadczenia. Od lat współpracuję z mutantami i z całą pewnością mogę stwierdzić, że jesteś jednym z nich. A ponieważ to ja ci płacę, musisz mnie stąd wyciągnąć, rozumiesz? Jeśli będzie trzeba, to siłą. Dostaniesz tyle kouka, ile tylko zechcesz.
Agent potrzebował dłuższej chwili, by przetrawić nowy rozwój sytuacji. Został zdekonspirowany czy nie? Koniec misji czy pozostaje w grze?
- Nadal możemy się cofnąć i spróbować pozbyć się ich zawczasu. Byłoby łatwiej, niż walczyć z już naćpanymi - rzucił pomysłem, starając się rozgryźć intencje Polokova.
- Masz rację, byłoby. Ale pomyśl - gdzie są ciała? Ilu jeszcze półżywych maruderów włóczy się już po tych korytarzach? Jeśli nasza hałaśliwa straż tylna ściągnie na siebie choć jednego, to warto było ją poświęcić. Pewnie i tak żaden z nich nie zdoła wrócić na górę, ale może chociaż zaholują moje skarby bliżej powierzchni.
Zza pleców usłyszeli strzały i krzyki. Ani jeden ani drugi nawet się nie obejrzał. W tym zawodzie empatia nie zwiększała rokowań na dożycie emerytury. Jedynie przyśpieszyli tempo marszu niemal do biegu. Staruszek sapał ciężko, ale nie dawał się wyprzedzić.
Przed nimi coś było. Sądząc po tropie rozmazanych smug krwi, długo czaiło się w bocznej wnęce, a kiedy już z niej wychynęło, ofiary nie miały szans. Teraz w kucki ucztowała na ciałach dwóch facetów, którym szef nakazał odeskortowanie trumny. Widać nie wszystkie trupy znikały same z siebie.
- Edmundo, jak sądzę? - zaryzykował identyfikację shinobi.
Naćpany magicznym proszkiem mężczyzna niechętnie oderwał się od posiłku, zezując na dwóch nowoprzybyłych szalonymi, przekrwionymi oczami. Bez ostrzeżenia rzucił się na nich niczym zwierzę, ale tym razem szpieg nie dał się zaskoczyć. Rozharatał mu czaszkę kosami Iron Wing, aż ściany, sufit i leżącą obok przewróconą drewnianą trumnę ochlapała breja mózgowa.
Polokov chyba nawet tego nie odnotował. Pozbawiony obstawy, zatruty toksyną, powoli odchodził od zdrowych zmysłów. Fizyczne wyczerpanie po sprincie mogło przyśpieszać działanie specyfiku. Ciężko dyszał, jakby miał zaraz wypluć płuca i w ostatnim przebłysku samoświadomości uczepił się rękawa ochroniarza jak rzep. Ciągle bełkotał coś pod wąsem. Nazwisko Araraikou przewijało się tam więcej niż raz. Genbu miał swój cel jak na widelcu. Idealna okazja do zakończenia misji przedstawionej kapitan Tengoku. Mógłby po prostu drania udusić albo przetrącić mu kark. W wersji mniej sympatycznej, pozostawić na żer ludożerczych monstrów. Problem w tym, że nadal potrzebował tego kalekiego furiata. Mimo poświęcenia na to dochodzenie mnóstwa czasu, ani o krok nie zbliżył się do wyjaśnienia zagadki produkcji Mindjack Pilla. A czy opis genezy i możliwości żołnierzy Setha nie brzmiał podejrzanie znajomo? Gdzieś w nadpalonej głowie Polokova musiała kryć się odpowiedź.
Krótka potyczka z amatorem ludziny i tak narobiła za dużo hałasu. Z głębi korytarza dobiegały już całkiem niedalekie echa niezbornych okrzyków i tupot wielu stóp. Nie namyślając się długo, agent wepchnął coraz mocniej stawiającego opór chlebodawcę do starożytnego, drewnianego sarkofagu i zatrzasnął pokrywę, mocując ją dyskretnie oplotem Akai Kenshi. Zarzucił prowizoryczne szelki na ramiona i zaczął używać swej pełnej siły, by biegiem doholować skrzynię z stronę wyjścia. Po raz drugi tego dnia wypadł z tuneli niczym korek od szampana i tym razem wzbudził jeszcze większe poruszenie wśród nieświadomych zagrożenia najemników. Spora ich część wybuchnęła śmiechem na widok jego nowego łupu. Widać plotki o krótkim tete a tete z mumią już się rozeszły, a teraz, gdy przyciągnął kolejną... W dodatku wyraźnie obdarzoną łaską Setha.
- Szykujcie broń! Zwijamy operację! Wszyscy na ciężarówki! Grzać silniki! - wydzierał się z daleka agent.
Wyraz niezbyt uprzejmego niezrozumienia na twarzach kolegów upewnił go, że i tym razem musiał wciągnąć dawkę sethnego paskudztwa. Jakim językiem akurat mówił, nie sposób było określić. Miał nikłą nadzieję, że przynajmniej stosownie przetłumaczyło niecenzuralne słowa jakimi obdarzył teraz kolegów. Próby przekazania rozkazów na migi wywołały kolejne urągania. Tymczasem pierwszy zombiak już wychynął na światło dnia i rwał właśnie wprost na najbliższego człowieka. Agent odwrócił się i oddał strzał ostrzegawczy w głowę biegnącego. Kula gwizdnęła gdzieś z boku, żłobiąc rysę na kamieniach portyku. Poprawił drugi i trzeci raz, ale nic z tego - facet dalej biegł. W końcu ktoś połapał się, że faktycznie coś nie gra z intruzem i nieco celniejszy pocisk z innej broni dołączył do kanonady. Za późno. Ignorując ranę, wariat zbił z nóg najbliższą ofiarę i przetoczył się wespół z nim między koła ciężarówki. Miesiąc wśród piratów nauczył Genbu jednego - kiedy przychodzi czas i pada komenda "opuścić statek", nie może być sentymentów. Podczas gdy inni usiłowali wyciągnąć walczących spod pojazdu, a następnie zbili się w najeżone lufami grupki, by odpierać kolejne fale niemilców, on przeciągnął swoje brzemię jak najdalej od wejścia do podziemi. Czując że słabnie, wrzucił na pakę ciężarówki najpierw taszczone precjoza, a potem i trumnę z Polokovem. Staruszek chyba wszedł wreszcie w fazę agresji, bo zaczął wykrzykiwać coś i walić w wieko od środka. Po tym jak z trudem ledwie dał radę wdrapać się do szoferki, agent wiedział, że kończy mu się czas. Docisnął maksymalnie pedał gazu i zablokował go w tej pozycji butem. Z chrzęstem gąsienic, pojazd wyrwał do przodu. Jeszcze przez chwilę Sanbeta kontemplował w bocznych lusterkach trwającą masakrę żołnierzy Czerwonego Frontu.
- A ostrzegałem, żebyście nie próbowali się ze mnie nabijać - ostatkiem sił wyszeptał szpieg.


A mogę zrobić wszystko! Wystarczy Twoja krew.~
   
Profil PW Email
 
 

Odpowiedz  Dodaj temat do ulubionych



Strona wygenerowana w 0,1 sekundy. Zapytań do SQL: 12