4 odpowiedzi w tym temacie |
»Dann |
#1
|
Rycerz
Poziom: Ikkitousen
Stopień: Fukutaichou
Posty: 498 Wiek: 27 Dołączył: 11 Gru 2011 Skąd: Warszawa
|
Napisano 24-11-2015, 15:47 [Ninmu|Świat] Tablica zleceń - Zakon Muspelheimu
|
Cytuj
|
Twierdza Varfaine, Kotia, Cesarstwo Nag
Stal zderzyła się ze stalą. Metaliczny dźwięk dobiegł jego uszu w tym samym momencie, co odrętwienie zaatakowało prawe ramię.
- Jeszcze raz.
Posłuchał. Wyprowadził sztych w okryty czarną skórą brzuch nauczyciela. Ten bez problemu go zbił, przeciągnął mieczem wzdłuż wężowej klingi kalisa i uderzył płazem w przedramię Sevastiana. Przez plac ćwiczebny przebiegł głuchy odgłos metalu upadającego na kamień i syk bólu młodszego rycerza. Rzucił się ku ziemi by podnieść oręż, lecz kopnięcie w żołądek skutecznie go od tego odwiodło, przy okazji wyrzucając bezwładne ciało dwa metry w tył.
- Mówiłem przecież, że styl czcigodnie lecącego miecza niebios na nic ci się nie przyda w walce z przeciwnikiem posługującym się kontującą go szkołą walki. A styl górskiego demona wznoszącego się do niebios się do nich zalicza – mówił spokojnie Libertian. – Spróbuj Ludift, a od razu zauważysz różnicę.
Dann splunął, próbując pozbyć się zgromadzonej w ustach śliny. Zimny wiatr targał jego mokrą od potu koszulą.
- Nie musiałeś mnie kopać, sir Niklasie…
- Musiałem. Inaczej nie nauczysz się pokory. No cóż, starczy na dziś. Ogarnij się trochę i za dwadzieścia minut staw się w centralnej wieży. Musimy porozmawiać o czymś bardzo ważnym. – Oczy nieśmiertelnego nic nie zdradzały. Silver sam nie wiedział czy powinien być podekscytowany, czy raczej przerażony.
***
Lniana koszula drapała jeszcze wilgotną po niedawnym prysznicu skórę. Szedł niemal z prędkością truchtu, byle tylko nie spóźnić się na spotkanie z Libertianem. Kamienne mury oświetlały małe, lecz zaskakująco jasne lampy. Ciepło panujące w środku podobno zawdzięczali obecności Piątego - Keenana Redilssona. Sam Niklas, nauczyciel Sevastiana w przeciągu ostatnich miesięcy spędzonych w zamku, powiedział mu o aurach starszego stopniem towarzysza. Młody rycerz minął kolejny zakręt i zbliżał się do schodów najwyższej z wież, kiedy nagle stało się coś dziwnego…
- Dlaczego…? Dlaczego~ nie upuściliśmy jego krwi?!
Syczący krzyk wydobywał się zarazem z każdego kierunku jak i z nikąd. Dann rozejrzał się, nie rozumiejąc co się dzieje, lecz w niczym mu to nie pomogło.
- Mogliśmy go zabić~…!
Opadł ciężko na ścianę, do bólu zaciskając zęby. Przyłożył czoło do zimnej skały, po czym uderzył w nią pięścią.
- Co tu się, k***a, dzieje…
Znajomy już szkarłat zaczął zalewać mu wzrok. Usłyszał szybkie kroki wzdłuż korytarza. Odwrócił się w kierunku dźwięku i ujrzał biegnącego ku niemu Niklasa. Sevastian już chciał coś szepnąć w podzięce w stronę mistrza, lecz ten błyskawicznie wyciągnął miecz.
- Powinniście byli mnie zabić, kiedy mieliście okazję. Nie pasujecie tu – powiedział jak zwykle spokojnie. Po tym ostrze opadło. Świat zaczął wirować. Kiedy w końcu przestał, przed nim znajdował się tylko zadowolony z siebie Selkung, a u jego stóp upadła jakaś biało-czerwona masa.
Obrzydliwa wizja skończyła się równie szybko jak rozpoczęła. Jeszcze przez kilkanaście sekund opierał się o ścianę, płytko i szybko oddychając. Nogi miał jak z waty. Przecież jego moc nigdy tak nie działała…
***
Ciężkie, dębowe drzwi ustąpiły bez żadnego problemu. Dann był tu już od miesięcy, ale za każdym razem go to zaskakiwało.
- Spóźniłeś się, Sevastianie…
- Wybacz, sir Niklasie.
Nieśmiertelny rycerz stał odwrócony do niego plecami, odziany w sięgające podłogi szaty. Usłyszawszy pokorę w głosie podopiecznego, odwrócił się.
- Jesteś blady. Coś się stało? – W jego głosie rzadko słychać było emocje. Tym razem jednak wyraźnie odznaczała się troska.
Zaprzeczył. Silver nie chciał, aby buntująca się moc wpłynęła na jego przyszłą karierę w Zakonie. Nie ukróciło to jednak zmartwieniu nauczyciela. Podszedł do niego, i położył dłoń na jego prawym ramieniu. Nagle cały nagromadzony gniew, żądza mordu… Po prostu go opuściły. Czy to miało związek z Konsten Ruinen Libertiana? Jeśli tak, to cała ta góra negatywnych emocji była wynikiem Frygt Jægera. Cholera…
- Nic mi nie jest, mistrzu. Niepotrzebnie się martwisz. – Tym razem mówił szczerze.
Niklas przyglądał się mu jeszcze przez chwilę, po czym westchnął, niczym rodzic, nie zdolny dotrzeć do dziecka.
- Niech i tak będzie. Zresztą nie wezwałem cię tu po to, byś się nad sobą użalał. Nareszcie nadeszła pora na twoją pierwszą prawdziwą misję z ramienia Zakonu Muspelheimu.
Ciepło rozlało się po całym jego ciele, a niedawny strach został całkowicie zastąpiony przez ciągle rosnące podniecenie. Pierwsza misja…! Od miesięcy był członkiem Zakonu, lecz jedyne co robił to zapoznawał się z tutejszą kulturą, tradycją i hierarchią, oraz trening z Drugim. Jeśli teraz miał otrzymać pierwszą oficjalną misję, oznaczało to, że już niedługo zostanie pełnoprawnym członkiem Zakonu.
- Co mam zrobić, sir Niklasie?
- Zanim Eric cię polecił, Zakon poniósł olbrzymie straty. Zdrada Kendeissona bardzo nas zabolała. Zginęło wtedy wielu członków Kapituły, wspaniali rycerze i towarzysze. Jednym z nich był Tyberiusz Struck, odpowiedzialny za rekrutację zdrajcy. Oczywiście go za to nie obwiniamy. – Dann co chwilę kiwał głową, dając znak, że rozumie. – Jego rodzina obiecała nam kiedyś dwóch nadludzi. Dotąd spełnili tylko połowę swojego zobowiązania. A Zakon potrzebuje obecnie najwięcej młodej krwi jak to tylko możliwe. Rozumiesz?
- Oczywiście.
- Chcę byś odnalazł rodzinę Strucków. Musisz przypomnieć im o umowie, którą kiedyś z nami zawarli. Wyrusz do Avalonu, na miejscu masz przygotowane wszystko, co wiemy na ich temat. Ponadto Dwunasta może ci pomóc, dostarczając informacji.
- Kiedy wyruszam? – Silver ledwo ukrywał podniecenie. Pierwsza misja~!
- Jak tylko się spakujesz. Helikopter jest już gotowy i podstawiony na wieży. I jeszcze jedno… - Gwałtownie urwał. – Od dziś nie będziesz już posługiwał się dotychczasowym pseudonimem. Nie będziesz ukrywał twarzy w walce po stronie światła i sprawiedliwości. Nie jesteś bezlitosnym mordercą i potworem. Jesteś rycerzem Zakonu Muspelheimu i jedenastym członkiem jego Kapituły! Obnoś się tym z honorem, sir Sevastianie!
***
Weissburg, Avalon, Nibir, Cesarstwo Nag
Posiadłość Deveroux należała do Zakonu, od kiedy ostatni dziedzic rodu ich pożegnał się z życiem, przedtem przepisawszy na nich budynek. Znajdowała się w centralnej dzielnicy Avalonu, co miło zaskoczyło nowo przybyłego na miejsce Danna. Zanim przed kilkoma miesiącami przeniósł się do Twierdzy Varfaine, mieszkał w szarej, zapuszczonej kamienicy na przedmieściach stolicy.
Na dębowym biurku leżały rozrzucone papiery. Fragmenty na niektórych z nich były zakreślone, inne zamazane lub przekreślone. Były to dokumenty dotyczące rodziny Strucków. Była to rodzina szlachecka, której prestiż znacząco podupadł po wojnie. Odbili się od dna dzięki tajemniczemu darczyńcy. Z dokumentów Zakonu wynikało, że to właśnie on za to odpowiadał. W zamian za obietnicę dostarczenia dwójki nadludzi otrzymali znaczne fundusze, które pozwoliły im na rozwinięcie skutecznie działającej działalności handlowej. Pierwszym był Tyberiusz… Teraz nadeszła pora drugiego. Istniał jednak jeden, dość znaczący, problem. Cała rodzina jakby zniknęła. Nic nie było można o nich znaleźć w Internecie, w żadnych portalach, gazetach czy dziennikach. Nic. Żadne powszechnie dostępne źródło informacji nie miało o nich nic do powiedzenia. Trzeba było uruchomić kontakty. Jeszcze bardziej rozrzucił stertę papierów, by wydobyć spod niej telefon. Wybrał numer.
- Halo? – Odezwał się dawno niesłyszany głos.
- Czołem Matt, dawno nie gadaliśmy…
- Czego chcesz, Dann? – Głos Browna był zarazem znudzony i poirytowany.
- Potrzebuję pomocy. Dokładniej informacji. Może wasze bazy danych przyniosą mi więcej szczęścia niż miałem dotychczas.
- Czekaj, czekaj! Dlaczego niby miałbym…
- Khazarski, z baraniną i łagodnym sosem. Dobrze pamiętam? – Przerwał mu Dann. Dobrze wiedział, że to wystarczy.
- Jasne, przyjacielu! – Roześmiał się Matt.
***
Przedmieścia, Avalon, Nibir, Cesarstwo Nag
Mały, opuszczony pałac znajdował się z dala od innych zabudowań na przedmieściach. Gdyby nie informacje z baz policyjnych, prawdopodobnie nie wiedziałby nawet, że do niedawna był to lokal należący do rodu Strucków. Wszedł po schodach, za wczasu upewniając się, że nikt go śledził. Ciężkie, drewniane drzwi ledwo ustąpiły, co przyjął z niespodziewanym zawodem (przywykł bowiem do lekkości, z jaką chodziły drzwi w siedzibie zakonu). Zapach stęchlizny zaatakował jego nozdrza z siłą rozpędzonego pociągu. Rzadko przeklinał swoje nadludzkie zmysły, teraz jednak nadszedł taki moment. Zasłonił sporą część twarzy i ruszył w głąb budynku. Pajęczyny wiszące po kątach, grube warstwy kurzu porywające wszystkie meble, nawet jakieś bobki, będące produktem trawienia ostatnich, miniaturowych mieszkańców. Tego się spodziewał i to właśnie otrzymał. Niestety, nie tylko to. Opróżnione, wyrzucone na podłogę szafki i szuflady, pogniecione sterty papierów, zdjęć i szmat, będących kiedyś ubraniami, poprzewracane krzesła, fotele i kanapy okazały się mniej oczekiwanym widokiem. Bez wątpienia dom został przeszukany a człowiek bądź ludzie za to odpowiedzialni wcale się nie patyczkowali. Mogli to być zwykli złodzieje, ale jeśli dodać do tego fakt, że rodzina stara się wymazać wszystkie ślady swojego istnienia... Taaak, zdecydowanie coś tutaj śmierdziało.
Zaczął sprawdzać wszystko co zostało, począwszy od papierów na podłodze.
- Powinniśmy walczyć, zabijać~… A nie grzebać w śmieciach!
Znajomy już głos wręcz krzyczał, z każdą głoską raniąc umysł Danna. Ból rozlewał się po całym ciele.
- Czym ty do cholery jesteś?! – Rycerz nie miał pojęcia co się dzieje. Aż do wczorajszego dnia, taka sytuacja nigdy nie miała miejsca.
- Tobą~, idioto. A ty jesteś mną~.
Ostatnie zdanie zostało „wypowiedziane” znacznie spokojniej, dzięki czemu wrażenie bólu było znikome.
- I nie musisz~ się drzeć… Jesteśmy jedną istotą. Twoje myśli są moje~, tak jak moje myśli są twoje. Pamiętaj~ o tym.
Nagle urwał. Dann próbował jeszcze podtrzymać tę nietypową rozmowę, lecz nic to nie dało. Rozdzierający wrzask wydobył się z jego gardła. Upadł ciężko na kolana i zaczął tłuc pięściami w panele podłogi. Przestał dopiero kiedy kropla krwi z dłoni upadła na pobliskie zdjęcie. Chwycił je i przetarł z własnej posoki. Przedstawiało postawnego, uśmiechniętego mężczyznę w kwiecie wieku. Prawym ramieniem obejmował na oko młodszą o kilkanaście lat kobietę o łagodnych rysach twarzy i długich, prostych i złotych niczym pszenica. Poznawał ich, mimo czerwonawej smugi ciągnącej się wzdłuż zdjęcia. Bez wątpienie było to rodzeństwo Strucków, Tyberiusz i jego, o dziwo, starsza siostra - Miranda. Odwrócił znalezisko i przyjrzał się jego tyłowi.
Byś pamiętała… T. |
|
|
|
^Curse |
#2
|
Komandor
Poziom: Genshu
Stopień: Shinobi Bushou
Posty: 551 Wiek: 36 Dołączyła: 16 Gru 2008 Skąd: Lublin/Warszawa?
|
Napisano 05-12-2015, 14:02
|
Cytuj
|
Z prochu powstałeś...
część pierwsza
Czerwiec, 1615 rok, Twierdza Världsdaborg, Nag
- Witamy w Varfaine – rzucił bez emocji Niklas. Przysiadłszy na masywnym, dębowym biurze, założył ramiona na klatce piersiowej i oczekiwał reakcji Kasumi.
Gabinet, przypominający archiwum biblioteczne, był spory, ale przytłaczała w nim ilość dokumentów i ksiąg, które zdawały się wymykać właścicielowi spod kontroli. Kobieta podejrzewała jednak, że chaos jest pozorny, a Selkung potrafiłby zlokalizować najmniejszy świstek papieru w ciągu zaledwie chwili. Czuła drażniącą ochotę, by zweryfikować swoją teorię, choć pewnie byłby to kiepski pomysł, więc zamiast wygłupienia się, po prostu badała wzrokiem wypełnione po brzegi regały. Drugi podążył jej śladem, wyrażając nieme przyzwolenie na przyjrzenie się swojemu dziełu.
- Biorąc pod uwagę twoją działalność szpiegowską, przydasz się w Zakonie – powiedział w końcu, przechodząc do rzeczy.
- Cieszę się, kapitanie.
- Chciałbym powiedzieć, że Zakon i armia to dwa osobne światy i że nie jestem tutaj twoim kapitanem. Jednak zadanie, które zamierzam ci zlecić łączy oba te światy. - Zaintrygował ją, choć sam brzmiał na niewzruszonego. - Od jakiegoś czasu obserwujemy niepokojącą aktywność przestępczą na tle religijnym. Niedawno, dzięki działaniom wywiadu, połączyliśmy ją z Babilonem. Nie byłoby w tym nic zaskakującego, gdyby przestępstw tych nie dokonywano przeciw nagijskim członkom Kościoła Powszechnego.
- Dywersja?
- Być może.
- Prawdopodobnie zorganizowana grupa... – stwierdziła w zamyśleniu Kasumi.
- I do tego sprytna. Zakładam, że już w tym momencie zastanawia cię dlaczego zadanie wychodzi z Zakonu, a nie oficjalnie.
Przytaknęła, mimo że Selkung wcale tego nie oczekiwał.
- Tropy, które posiadamy są słabe i nieliczne. Na tyle, że nikt nie zleciłby ich zbadania porucznikowi z twoją renomą. Masz wiedzę na tematy, które są obecnie najbardziej palące zarówno dla Nag, jak i całego świata, a które mogą wiązać się z tą sprawą. Oficjalnie będziesz wykonywała tę misję z ramienia Wywiadu, ale pamiętaj przed kim naprawdę odpowiadasz. Sprawa jest twoja, dajemy ci wolną rękę – na pewno wiesz co to oznacza.
- Był śmiertelnie poważny i mierzył ją chłodnym spojrzeniem. Całkowicie świadomie, Curse przytaknęła po raz kolejny.
- Rozumiem – odparła i uśmiechnęła się w duchu na myśl o tym, jak bardzo odpowiada jej taka sytuacja.
Czerwiec, 1615 rok, Avalon, Nag
Odnalezienie i wybranie odpowiedniego punktu zaczepienia zajęło jej trochę czasu. Po powrocie z siedziby Zakonu od razu zajęła się uruchomieniem siatki informatorów i wprawieniem w ruch najmniejszych trybików maszyny. Dzień po dniu, zyskiwała coraz więcej danych na temat mających miejsce w różnych częściach kraju i pozornie niepowiązanych ze sobą spraw naruszenia mienia, porwań oraz zaginięć w niewyjaśnionych okolicznościach. Większość z tych spraw została wyjaśniona przez miejscowe oddziały policji, co dało Kasumi możliwość powiązania sprawców z innymi przestępcami. Prawdopodobnie nie udałoby jej się to, gdyby nie informacje z pionu wywiadowczego i rozumiała dlaczego Niklas od razu zaznaczył, że to zadanie łączące dwie organizacje. Wiele dni ślęczenia nad materiałami, grzebania w nich i odrzucania zbędnych spraw i niewłaściwych ludzi, zaowocowały w końcu stworzeniem szkieletu powiązań i możliwych źródeł konkretnych zleceń lub sugestii. Curse nie do końca była jeszcze pewna na jakiej zasadzie to wszystko działało, ale faktycznie sprawa wydawała się warta zbadania.
***
Wypuszczenie w przestępczy półświatek informacji, że w konkretnym mieście kręci się ktoś, kto jest gotowy zarobić trochę pieniędzy, nie było zbyt trudne. Oczywiście zawsze istniała możliwość, że zleceniodawca wystraszy się albo nabierze podejrzeń, ale gra rozgrywała się jeszcze na zbyt niskim szczeblu, by mogło to zagrozić misji. Wyeliminowanie za bardzo podejrzliwej lub wścibskiej osoby wpisane było w koszty, a skutkować mogło najwyżej pozbyciem się kolejnego sukinsyna. Ważne było to, by pokazać się w odpowiednim miejscu i czasie.
Curse przypomniały się czasy z początków służby w Sanbetsu. Okres ten bardzo długo pozostawał jedynie ciemną plamą w jej przeszłości, ale na szczęście nikt nie pytał agentki o szczegóły jej wcześniejszego życia. Doskonale pamiętała, jak ciężko było się przebić przez kolejne szczeble w armii, ale praca egzekutorki odpowiadała jej i wykonywała kolejne misje z entuzjazmem, choć kontrolowanym. Pozostawiona samej sobie, również przez Raphaela, który po ich burzliwej kłótni zniknął na wiele lat, jedynie od czasu do czasu dając znak, że żyje, radziła sobie. To wszystko odczuła ponownie, idąc po wynagrodzenie za zlecenie, które mógłby wykonać pierwszy lepszy rzezimieszek. Nie było ono ani pierwsze, ani ostatnie tego typu w Nag.
Lipiec, 1615 rok, Avalon, Nag
Ludziom, z którymi miała do czynienia, łatwo było zaimponować. Wystarczyło kilka sztuczek, które nie wymagały nawet korzystania z nadludzkiej mocy. Przekonała się o tym dobitnie, kiedy jeden z miejscowych gangsterów zaproponował jej większą część swojej maleńkiej fortuny, by z nim została i pomagała mu w interesach. Kiedy odmówiła po raz drugi i ostateczny, zaproponował, żeby „pozostała w rodzinie” i umówił spotkanie ze swoim zagranicznym zleceniodawcą. Kolejne drzwi stały otworem.
***
- Na obecną chwilę zawartość tej teczki musi ci wystarczyć – powiedział stanowczo Garlan, kiedy Kasumi pobieżnie przeglądała jej zawartość.
- Wydaje mi się, że to i tak dużo, dziękuję.
- Kontrolowany wyciek tych informacji może być nam nawet na rękę. Żadna ze wspomnianych tam osób – wskazał głową na dokumenty – nie stanowi zagrożenia dla ogólnego bezpieczeństwa, a być może dzięki tej akcji sprowokujesz ich do popełnienia błędu. Proszę rozegrać to mądrze, poruczniku.
- Tak jest, kapitanie.
***
Lucius Rava, Babilończyk od wielu lat mieszkający w Nag, okazał się zadziwiająco otwartym i miłym człowiekiem, który ze wszystkiego spowiadał się swoim przełożonym. Nie był decyzyjny w kwestiach działalności przestępczej, ale stanowił znakomitą kotwicę dla Kasumi, a dodatkowo, w odpowiednich okolicznościach, był rozbrajająco gadatliwy. To głównie dlatego postanowiła pozostać przy nim dłużej i pomóc mu wyróżnić się wśród innych, równych mu pozycją gangsterów. Bawiła się przy tym tak dobrze, że choć nie traciła czujności, chwilami żałowała, że Lucius jest tylko kolejnym elementem układanki, którą miała zniszczyć.
Ciężar swojego zadania odczuła jednak ze zdwojoną siłą, stając przed drżącym z przerażenia i całkowicie bezbronnym mężczyzną, któremu miała odebrać życie. Nigdy wcześniej nie zabiła nikogo, kto nie mógł się bronić, ale wiedziała, że od wykonania „prośby” Luciusa zależy jego wiara w prawdomówność i determinację Kasumi. Mężczyzna „do odstrzału”, jak to ładnie określił Babilończyk, działał dla ich grupy krótko, ale zdążył wyrządzić wiele złego, by na koniec zdradzić na rzecz innego stronnictwa. Błagał o litość, którą w odmiennych okolicznościach prawdopodobnie by otrzymał. Na jego nieszczęście okoliczności były, jakie były.
Sierpień, 1615 rok, Avalon, Nag
Sytuacja stała się napięta, kiedy w kompletnie obcych dla Curse okolicznościach zaskoczył ją Genbu Ookawa. Przegrywając walkę, która się między nimi wywiązała, przekonała się, że Raphael postawił przed nią kiedyś zadanie, którego być może nie będzie w stanie wypełnić. Dzień za dniem, w jej głowie pojawiały się coraz większe wątpliwości, a jedna z myśli kołatała się uporczywie i nie dawała o sobie zapomnieć.
***
Siedząc na podłodze i opierając plecy o brzeg łóżka, wpatrywała się w leżącą przed nią małą karteczkę. W jej ręku sam wypalał się papieros. Yoven podszedł pokracznie, wspomagając się kulami lekarskimi i kuśtykając na wciąż zagipsowanej nodze. Zobaczywszy kobietę w tak niecodziennej pozycji, natychmiast wyczuł jej nastrój. Wzrok skierował na papier i bez pytania o pozwolenie sięgnął po niego, po czym usiadł na łóżku. Czytał przez chwilę, wodząc spojrzeniem w tę i z powrotem.
- Znam dwóch z nich... - stwierdził w końcu cicho. - A pozostali?
- Być może nigdy ich nie poznasz – odparła Kasumi, nie patrząc na niego i zaciągając się papierosem.
- Na moje oko to jakaś lista. Mam rację?
Nie odpowiedziała.
- To pismo Raphaela, więc zakładam, że to te magiczne cztery osoby, z którymi miałaś się zmierzyć.
Bezwiednie sięgnęła dłonią do miejsca z boku głowy, w którym zetknęła się z Tekkeyem. Skrzywiła się na wspomnienie wrażeń, które jej zafundował. Tym razem spojrzała na rudowłosego, a potem uśmiechnęła się chłodno.
- Możesz mu przekazać, żeby wsadził sobie tę listę... - Ruchem umykającym ludzkiemu oku, chwyciła kartkę i podpaliła ją zapalniczką. Wrzucając płonący świstek do popielniczki, wstała.
- Nie rozumiem... - zająknął się chłopak.
- Mam ważniejsze rzeczy do roboty.
- Ważniejsze niż to, co zlecił ci Raphael?
Ton jego głosu sprawił, że w Curse zawrzało. Zbliżyła się i wyszeptała wściekle:
- Raphael nie jest nieomylny i nie jest najważniejszy. Zapewne ma w planach coś, co zamierza wykonać naszymi rękoma, manipulując nami jak kukiełkami. Jest kłamcą. Zapamiętaj to sobie.
Yoven wpatrywał się w nią, nie wierząc ani w jej zachowanie, ani słowa.
- A teraz wybacz – powiedziała lekko – chcę wyszykować się na randkę.
Z szafy wyjęła długą, czarną sukienkę. |
|
|
|
»Dann |
#3
|
Rycerz
Poziom: Ikkitousen
Stopień: Fukutaichou
Posty: 498 Wiek: 27 Dołączył: 11 Gru 2011 Skąd: Warszawa
|
Napisano 19-09-2017, 18:19
|
Cytuj
|
Gdzieś w górach południowego Gothlandu, Cesarstwo Nag
Zimny wiatr targał płatkami śniegu, zmuszając je do chaotycznego tańca, zanim pozwolił im dotknąć ziemi i powrócić do braci i sióstr. Cztery kolumny z czarnej skały sięgały ku niebiosom, wszystkie zdobione runami, tymi najprostszymi, jak i najbardziej misternymi . Pomiędzy nimi stała misa z białego kamienia. Mężczyzna odziany w samą bieliznę klęczał tuż nad nią z szeroko rozłożonymi ramionami. Jego umięśnione ciało szpeciły liczne blizny i rany, lecz tylko dwie z nich rzucały się w oczy na tle reszty. Pierwszą byłą szeroka, szkarłatna szrama prowadząca od prawego ramienia niemal do przeciwległego biodra. Druga była znacznie bardziej świeża. Wielka czerwona plama zajmowała część jego lewego policzka, niemal połowę szyi, klatki piersiowej i ramię. Tuż pod łokciem czerwień przechodziła w czerń. Prawie całe przedramię i dłoń pokrywał wielki strup, a jedyne fragmenty go pozbawione świeciły bielą kości i ścięgien, lub karmazynem mięsa.
- Tyrze, Tobie ofiaruję swoje życie. W Twoją lewicę oddaję swój los. Niech te dary zbliżą mnie do Ciebie!
Zdrową ręką położył po obu stronach misy gałąź ostrokrzewu i ziarna gorczycy. Na środku płasko położył ceremonialne ostrze, długie na niemal pół metra.
- Prowadź mnie w walce i pozwól zniszczyć bezprawie. Pragnę być Twoją straconą w odmętach wilczych wnętrzności prawicą!
Uniósł lewe ramię nad misę prawą ręką uniósł miecz. Zbliżył je do kończyny. Metal naciął jasną skórę, upuszczając z niej pierwsze krople krwi. Kilka z nich upadło na gałąź, inne na ziarna. Podniósł broń nad głowę.
- Twoja jest moja lewica! Niech służy Tobie, kiedy mi już nie może!
Razem z ostatnim dźwiękiem, ostrze opadło. Czysto przecięło się przez warstwy zwęglonych mięśni i kość tuż pod łokciem, gdzie zaczynała się martwa tkanka. Dłoń spadła do misy, a po chwili skąpała się we krwi niedawnego właściciela. Mężczyzna jednak nawet nie drgnął, ani nie wydał najcichszego dźwięku. Podniósł się z klęczek dopiero, gdy naczynie wypełniło się wystarczającą ilością życiodajnego płynu.
Wysoka postać, która dotąd pozostawała skryta w cieniu jednego z filarów, zbliżyła się do jednorękiego. Długie, jasne włosy szalały na wietrze, kiedy położył dłoń na jego ramieniu.
- Wystarczy już, Sevastianie. Wracajmy do domu... Zanim Niklas zacznie się o nas martwić.
* * *
Twierdza Varfaine, Nag
Tydzień później
Szczęk metalu o metal odbijał się echem od pradawnych murów twierdzy. Niekończący się taniec dwóch szermierzy niczym huragan przemieszczał się po całym polu treningowym w akompaniamencie muzyki mieczy.
- Dalej za bardzo odsłaniasz lewą stronę! – Krzyknął Niklas, próbując przebić się przez odgłosy walki.
Dann skitował to fuknięciem, lecz poprawił postawę i w ostatniej chwili zdążył zablokować szerokie cięcie, skierowane na jego lewy obojczyk. Poprowadził głownię po zbroczu miecza nauczyciela i oderwał je tuż przed jelcem. Cios trafił w odsłonięte przedramię, zmuszając Niklasa do upuszczenia broni. Trening się skończył.
Głośne oklaski rozeszły się po całym placu. Mistrz Raylan, jedyny świadek sparingu, żwawym krokiem podszedł do walczących i poklepał młodszego rycerza po plecach.
- Nareszcie! Może sir Niklas nie ważył się ukazać pełni swych sił, jednakże udało ci się go pobić. Gratulacje! – Złapał go za jedyną dłoń i wstrząsnął nią mocno. – Ty zaś, stary duchu, musisz zaprzestać tej protekcji młodzi.
- To żadna protekcja, Raylanie. Jest dobry... Lepszy niż kiedykolwiek. – Twarz Libertiana wyrażała mieszankę uczuć, której nie sposób było rozgryźć.
Wyraz twarzy mistrza gwałtownie stężała. Szeroki uśmiech przeobraził się w wąską linię, a radosne przed chwilą oczy przestały zdradzać jakiekolwiek emocje.
- Wyśmienicie. To oznacza, że jest gotów.
* * *
Za oknem ostatniego piętra najwyższej wieży zawodził wiatr. Raylan rzucił kopertę na środek okrągłego stołu.
- Otwórz.
Dann bez słowa wykonał rozkaz. Bez ręki zadanie okazało się trudniejsze, niż się spodziewał. Musiał posłużyć się zębami, lecz po chwili papier ustąpił. Ostrożnie wysypał zawartość na drewniany blat. Trzy niewyraźne zdjęcia i krótki list opadły bezdźwięcznie. Białowłosy szybkich ruchem zgarnął ten ostatni i zagłębił się w lekturze. Uśmiechnął się pod nosem, ścisnął list w garści i rzucił go do kominka. Płomienie przywitały nowego towarzysza radosnymi wystrzałami, po chwili obracając papier w kupkę popiołu.
- Przyjrzyj się uważnie, młodzieńcze. Wiadomość tę przesłał nam zaufany informator Niklasa. Ponoć udało mu się wpaść na trop jednego z legendarnych Meitou... Minęły blisko dwa lata, od kiedy do nas dołączyłeś, a jeszcze nie udowodniłeś swojej wartości. Dostrzegam twój potencjał, podobnie jak Niklas, lecz to nie wystarczy. Nie wykonałeś pierwszej misji. Dajemy ci drugą szansę... Nie myśl jednak, że dostaniesz też trzecią. Lepiej nas nie zawiedź, Sevastianie.
Wzdłuż kręgosłupa Danna przeszły dreszcze. Słowa mistrza były dla niego ciosem większym, niż wszelkie rany, które otrzymał w ciągu ostatnich miesięcy. To była jego ostatnia szansa, Raylan podkreślił to wystarczająco wyraźnie. Jeśli nie podoła... Wolał się nie dowiedzieć, co na niego czekało.
- Gdzie mam zacząć, mistrzu? – Zapytał, starając się nie pokazywać żadnych emocji.
- Wracasz na Gothland, młodziku. Twoim celem będzie Martwy Las. Postaraj się nie stracić też drugiej dłoni.
* * *
Gdzieś w górach południowego Gothlandu, Cesarstwo Nag
Gęsty śnieg ograniczał pole widzenia dwóch podróżników. Szli w linii, drugi wyraźnie starając się podążać śladami prowadzącego.
- Jak daleko?! – Krzyknął Dann, próbując przebić się przez zawodzący w górach wiatr.
- Tylko kilka kilometrów, panie poruczniku. Musimy minąć ostatni szczyt i przejść Czarną Przełęczą, a dotrzemy do wioski. Właściwie czego ktoś taki, jak pan, szuka na takim zadupiu? Przecież ostatnio Las milczy...
Przewodnik był niewiele starszy od Danna. Nie dało się tego zauważyć przez warstwy ubrań, które miał na sobie, ale przed wyprawą zdążył mu się dokładnie przyjrzeć. Rude, zmierzwione włosy przysłaniały czoło i opadały na jasne oczy. Skórę miał poznaczoną bliznami po ospie, ponadto napiętą i wysuszoną od wiatrów i zimna okolicznych terenów. Nazywał się Ebbe i miał za zadanie doprowadzenie go do Martwego Lasu.
- Las zawsze milczy. Tym razem muszę go zmusić, by się odezwał.
Ostatnie kilometry przeszli bez większych problemów. Nawet zamieć ustąpiła miejsca nikłym promieniom słońca. Przed ich oczami w końcu pojawiła się wioska, z której prowadziła droga do Martwego Lasu. Najwyraźniej nazwa celu podróży rycerza wywarła olbrzymi wpływ na osadę. Kilka domów na krzyż, jeden większy budynek, służący pewnie za stodołę i studnia na samym środku. Na pierwszy rzut oka nie widać było żywej duszy. Dopiero skupienie uwagi na szczegółach pozwoliło mu na dopatrzenie się śladów życia. Dróżki prowadzące między budynkami były niedawno odśnieżone, a lampa naftowa przy jednym z domów jeszcze się paliła. Czyli byli tu ludzie. Gestem ręki kazał Ebbe zostać na miejscu, a sam udał się do domu ze świeżą lampą. Stary kamień budynku miejscami pękał. Trzykrotnie uderzył w stare, drewniane drzwi i odstąpił, czekając na odpowiedź. Nie doczekał się jej. Poirytowany powtórzył czynność.
- Jestem przedstawicielem Cesarstwa, waszym obowiązkiem jest przyjąć mnie pod swoją opiekę i podzielić się jadłem! Chcecie dokonać zdrady? – Krzyknął, mając nadzieję, że nie produkuje się do pustego budynku.
Po kilku sekundach zamek szczęknął, a drzwi się uchyliło. Z otworu wynurzyła się siwa głowa starca.
- Nic nie posiadamy, panie, jak mamy się czymkolwiek dzielić? – Jego słaby głos co chwilę się załamywał.
- Nie potrzebuję wiele. Po prostu wpuść mnie i mojego towarzysza do środka, a spełnisz swój obowiązek.
Dziad zastanowił się chwilę po czym skinął głową i otworzył drzwi szerzej i wykonał zapraszający gest. Rycerz machnął ręką na Ebbe i nie czekając na niego, wszedł do sieni. Od razu jego nozdrza uderzył smród grzyba i choroby. Nieprzyjemne uczucia tylko spotęgowały nadludzko wyostrzone zmysły.
- Czym się zajmujecie...
- Sigge, panie.
- Więc czym się zajmujecie, Sigge? Ktoś jeszcze tu mieszka?
Starzec był przeraźliwie blady i wychudzony. Szponiastą ręką wskazał ku końcowi korytarza.
- Jest jeszcze Adda. Siedzi tam, dzierga na zimę już, bo się ochładza z każdym dniem, panie. A ja tylko pasterzem jestem, ino już niewiele mi trzody zostało, panie.
- Pozdychały? – Zapytał Dann, szczerze zainteresowany.
- Popadały jak muchy. To przez ten Las, śmiercią zawodzi i siły z nas wyciąga.
- Rozumiem... – Skinął głową, drapiąc się po dwudniowym zaroście na brodzie. – Może przejdziemy dalej. Chciałbym zadać wam kilka pytań.
W końcu dotarli do pokoju mieszkalnego. Na kupie koców i poduszek siedziała kobieta pomarszczona bardziej, niż zasuszona śliwka. Nie sposób było stwierdzić, w jakiej pozycji się znajdowała pod wszystkimi warstwami ubrań i nakryć. Chudymi, trzęsącymi się dłońmi dziergała coś, co miało przypominać sweter.
- Nazywam się Sevastian Dann, jestem porucznikiem pionu wojskowego Cesarstwa Nag. – Przedstawił się oficjalnie i wygrzebał z wewnętrznej kieszeni płaszcza jedno ze zdjęć, otrzymanych od mistrza. – Poszukuję tego człowieka. Widzieliście go?
Zdjęcie przedstawiało mężczyznę w kwiecie wieku i o ciemnej karnacji. Na ostro ciosanej twarzy widniały liczne szramy, a jedno oko było całkowicie białe, kontrastując z czernią drugiego. Zdjęcie pośród tłumu wyraźnie pokazywało jego rozmiary, kiedy górował nad przechodniami, zarówno wzrostem, jak i budową. Dzięki informatorowi Niklasa, znał tylko jego imię. Aslan. Kiedy stare małżeństwo zobaczyło zdjęcie, ich twarze wykrzywił grymas przerażenia.
- Proszę, zostaw nas! Nic nie wiemy, nic nie widzieliśmy. Zostaw nas w spokoju! - Oboje zaczęli histerycznie krzyczeć.
Dann złapał kościste ramię Siggego i pociągnął go do siebie.
- Nie wiem, co wam zrobił, albo co wam obiecał. Nie obchodzi mnie to. Albo powiecie mi wszystko co wiecie, albo skończycie znacznie gorzej, niż on by o to zadbał.
Nie napotykając odzewu, wykręcił rękę i niemal ją złamał. Starzec zaczął drzeć się jeszcze głośniej, a kobieta ciągle próbowała wydobyć się z koców.
- Szukał czegoś w Lesie! W Lesie! Mówił o jakiejś broni! Proszę!
Poluźnił chwyt, pozwalając starcowi upaść na brudną podłogę.
- Czy to naprawdę było takie trudne? - Spojrzał na Ebbe i zobaczył przerażenie w jego oczach. – Zajmijcie się moim przewodnikiem. Jeśli wrócę i coś się z nim stanie, stracicie głowy.
- Zostawisz mnie tu?! – Krzyknął chłopak.
- Wolisz wybrać się do Martwego Lasu? – Uśmiechnął się krzywo i skierował kroki ku drzwiom, po czym dodał pod nosem. - Będzie zabawnie... |
What's dann cannot be undann ( ͡° ͜ʖ ͡°) |
|
|
|
»Dann |
#4
|
Rycerz
Poziom: Ikkitousen
Stopień: Fukutaichou
Posty: 498 Wiek: 27 Dołączył: 11 Gru 2011 Skąd: Warszawa
|
Napisano 22-09-2017, 21:08
|
Cytuj
|
Martwy Las, Kotia, Cesarstwo Nag
Nim Dann opuścił wioskę, zdążył wypytać mieszkańców o wszystko związane z celem jego misji. Dowiedział się, że Aslan przybył do Martwego Lasu tydzień przed nim i zniknął w nim na trzy dni, po czym natychmiast opuścił Gothland. Jeśli to prawda, miał cztery dni przewagi nad rycerzem. Siggi wskazał mu miejsce, do którego zaprowadził Aslana i skąd ten wyruszył do Lasu. Kiedy Sevastian po raz pierwszy ujrzał Martwy Las, serce zabiło mu szybciej. Wiele już widział w swoim życiu, lecz las skamieniałych drzew wyrastających ze spowitego śniegiem i cieniami podłoża wywarł na nim wrażenie większe, niż większość dotychczasowych doświadczeń. W jego trzewiach wirowała mieszanka strachu i ekscytacji. Bezwiednie ruszył przed siebie, niczym niewidzialne siły ciągnęły go w stronę tego przeklętego miejsca. Siggi coś za nim krzyczał, lecz żadne dźwięki nie docierały do świadomości rycerza. Postawił pierwszy krok za granicą drzew, gdy jego sylwetkę owinęła pajęczyna cieni. Szedł dalej, nie zważając na nic. Powolny krok szybko przeszedł w trucht, ten z kolei w szybszy bieg. Nie minęło nawet kilka minut, a jego nienaturalnie wyostrzony wzrok nie potrafił sięgnąć krawędzi lasu. Na oko pokonał blisko pięć kilometrów. Zatrzymał go dopiero cichy dźwięk za plecami, który umknąłby uwadze zwyczajnego człowieka. Stanął w miejscu, lecz zamiast odwrócić się twarzą w kierunku jego źródła, schylił się i położył dłoń na kolanie, luźno zwieszając kikut, udając zmęczenie. Sapnął głośno i teatralnie otarł pot z czoła. Nic się nie działo. Skupiał wszystkie zmysły, lecz żaden z nich nie mógł wychwycić śladów jakiegokolwiek życia w pobliżu. Coś jednak nie dawało mu spokoju, te same uczucie, które już tak wiele razy uratowało mu życie. Coś musiało być nie tak. Skończył szopkę i stanął wyprostowany. Rozłożył szeroko ramiona, pozwalając wysunąć się grubemu ostrzu z karwasza jego spersonalizowanego pancerza Aegis.
- Wiem, że tu jesteś. No dalej! – Krzyknął w pustkę. – No dalej, śmieciu!
Pierwszy znowu zadziałał słuch. Śnieg skrzypnął na jego dziesiątej. Obrócił się i uniósł ostrze. Jego oczom ukazał się czarny, włochaty pająk rozmiarów małego samochodu, pędzący w powietrzu w kierunku rycerza. Szczękoczułki wielkości jego ramienia niemal zanurzyły się w jego piersi, lecz na ich drodze stanęło ostrze. Impet uderzenia rzucił go plecami na śnieg. Sześć masywnych, uzbrojonych w pojedyncze pazury odnóży otoczyło Danna z każdej strony, dwa przednie próbowały dobrać się do jego głowy i ramion. Szczękoczułki gwałtownie opadały i podnosiły się, przygotowując do kolejnych ataków, lecz żaden nie mógł przebić się przez gardę nadczłowieka. Pająk podniósł tułów wyżej, przygotowując się do silniejszego naparcia, co dało Sevastianowi wystarczająco miejsca na przejęcie inicjatywy. Pchnął broń do góry, prosto w odwłok bestii. Czarny metal wbił się głęboko, uwalniając strumienie zgniłozielonej krwi. Pająk wydał z siebie przerażający dźwięk, przypominający tarcie o tablicę. Wycofał się, pozwalając rycerzowi podnieść się na równe nogi. Zaczęła krążyć dookoła niego, szukając dziury w obronie. Żołnierz podniósł ostrze wyżej, dostrajając się do stylu Ludift. Widząc brak ruchu, pająk rzucił się na ofiarę. Minął o centymetry. Wylądował kilka metrów dalej, po czym opadł ciężko na zafarbowany zieloną krwią śnieg. Raz po raz próbował się podnieść, z komicznym skutkiem. Dwa odnóża zniknęły gdzieś między skamieniałymi drzewami. Rycerz powolnym krokiem podszedł do wierzgającej bestii i wykonał serię brutalnych cięć, pozbawiając ją kolejnych kończyn. W ciągu sekund na śniegu pozostał tylko odwłok i głowotułów bestii, wiercący się z boku na bok, próbując podnieść się na odnóża, których została pozbawiona. Dann kopnął pająka w krwawiącą dziurę na odwłoku i nacisnął mocno obcasem buta. Z pyska bestii wydarł się podobny dźwięk, jak przy powstaniu rany. Delektował się każdą jego chwilą. Naciskał i kręcił butem, aż dźwięk nie ustał. Wtedy pchnął ostrze między oczy pająka, zabijając go na miejscu. Wyjął broń z truchła i wytarł o śnieg, zostawiając na nim ślady zielonej mazi i fragmentów mózgu. Kiedy broń w końcu była czysta, uniósł ramię i wykonał nadgarstkiem gest zwalniający blokadę, pozwalając ostrzu zsunąć się po prowadnicy z powrotem do panelu zbroi. Odetchnął ciężko, rozluźniając mięśnie po walce. Wrażenie zagrożenia jednak dalej nie dawało mu spokoju. Spowolnił oddech i bicie serca, całkowicie skupiając zmysły na okolicy. Tym razem zadziałały znacznie lepiej. Liczne odgłosy stukania czegoś twardego o kamień i skrzypienie śniegu nadchodziły z każdej strony. Dźwięki pochodziły przynajmniej od dziesięciu źródeł. Dann odruchowo cofnął się o krok, uderzając plecami o skamieniały konar, po czym natychmiast z powrotem wypuścił ostrze. W ciągu sekund, z pomiędzy drzew wyskoczyła grupa pająków, wszystkich równie dużych, o ile nawet nie większych, niż ten, którego właśnie zabił. Niemal tuzin okrążył zwłoki, badając dokładnie całą powierzchnię ciała. Sevastian rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu drogi ucieczki, lecz z każdej strony nadchodziły kolejne pająki. Świeżo zasklepiony kikut zaczął go swędzieć, a spod paznokci jedynej dłoni zaczęła wydobywać się czarno purpurowa maź, powoli pnąca się w górę ramienia. Rozchodziła się po całym ciele. Zatrzymała się tuż pod szyją i siłą próbowała przeć dalej, lecz nie mogła. Brakowało jej paliwa – strachu. Cofnęła się gwałtownie i z całego ciała przelała się na kikut. Czuł tylko, jak bulgotała, lecz przez obfity rękaw nie widział, co się z nią dzieję. Ramię szybko zaczęło mu ciążyć, jakby do kikuta przywiązano odważnik ważący przynajmniej piętnaście kilogramów. Wtedy wszystkie pająki, jak na komendę, podniosły łby i spojrzały prosto na niego. Powolnym krokiem ruszyły w jego stronę, formując dookoła rycerza ciasne półkole, blokujące każdą możliwą drogę ucieczki. Nagle się zatrzymały i zaczęły wydawać dziwny, sycząco klekoczący dźwięk. Sevastian zdał sobie sprawę z zagrożenia o ułamek sekundy za późno. Masywne cielsko pająka opadło z konaru drzewa za jego plecami. Byłby martwy, gdyby Sand Rædsel siłą nie poderwało jego lewego ramienia ku górze. Spod rękawa wystrzeliła macka grubości nogi i smagnęła pająka o drzewo. Impet uderzenia był tak potężny, że wzdłuż odwłoku bestii powstało pęknięcie, z którego zaczęła wylewać się krew i wnętrzności. Spadł w śnieg tuż u nóg rycerza i powoli umierał w agonii. Macka bulgotała, ciągle powiększając swoje rozmiary. Pająki, zamiast skoczyć na Danna, skuliły się, niektóre nawet wycofały. Maź Sand Rædsel oblała całe ciało Danna i skostniała, formując pełen kolców, ostrzy i oczu pancerz. Podtrzymywana strachem i energią Haki kończyna zwęziła się i usztywniła. Masywne, ząbkowane, kościane ostrze z parą oczu drapieżnika zastąpiło jego lewą rękę. Pamiętał je. Dokładnie takie samo niemal pozbawiło Hiramatsu, Sanbetę, któremu zawdzięczał ostatnią porażkę, życia.
- Znowu się spotykamy. – Uśmiechnął się pod nosem.
Ostrze ważyło przynajmniej dwadzieścia kilo i nie miałby szans normalnie go używać, gdyby nie jego moc, wspomagająca mięśnie. Pierwszy pająk odważył się zaatakować już po kilku sekundach. W jego ślady poszły kolejne dwa. Ciął na odlew, nawet nie dbając o prawidłowe ustawienie ostrza. Sand Rædsel samo się tym zajmowało. Atak rozpłatał głowotułów pająka na pół, rozrzucając dwa kawały cielska na śnieg. Nawet ich gruby egzoszkielet nie był w stanie powstrzymać siły uderzenia tak przerażającej broni. Kolejny pająk padł, pozbawiony czubka głowy. Trzeci dopadł do niego, rzucając się pod ostrzem, kiedy te zabijało jego pobratymca. Pchnął nadczłowieka na drzewo, impetem uderzenia niemal pozbawiając go tchu. Próbował wbić się szczękoczułkami w jego obojczyk, lecz nie mógł spenetrować nawet pancerza strachu, nie mówiąc nawet o Aegisie. Grube ostrze prawego ramienia wbiło się między oczy pająka, kiedy lewe pozbawiało życia kolejnego. Dann, umazany zieloną krwią i białawymi fragmentami mózgu, odepchnął zwłoki koło siebie. Nadchodziły kolejne. Kiedy napędzana strachem broń rozrywała na strzępy następnego, inne zaatakowały prawą stronę jego ciała, zupełnie, jakby się uczyły. Natłok ciał to było zbyt dużo, nawet dla jego nadludzkich możliwości. Rzuciły go na ziemię i przygniotły cielskami. Nawet nadnaturalna kończyna nie była w stanie kontynuować zabójczych ataków. Tuzin kłów i jeszcze więcej pazurów próbowało przebić się przez jego zbroje. Nie był w stanie się ruszyć, tak jak one go zranić. Zaczynało brakować mu tlenu. Przed oczami pojawiły mu się mroczki. Niemal odpłynął, gdy pająki nagle ustąpiły. Ciężko podniósł się na równe nogi. Rozejrzał się, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Dookoła leżał ponad tuzin martwych pająków. Ciała tych leżących najbliżej były miały w sobie dziesiątki ziejących otworów. Spojrzał w dół. Rædsel Rustning, jak nazywał powstałą z mocy zbroję, cała pokryta była kościanymi kolcami. Olbrzymi miecz spoczywał w śniegu u jego stóp, a z jego rękojeści sięgała cienka wić, łącząca się z kikutem rycerza. Pękła i spadła na ziemię, a razem z nią cała, odklejająca się od jego ciała, zbroja. Czerń, purpura i zieleń zlały się jedno. Dann padł na kolana prosto w tę kałużę. Złapał się za twarz i zaczął śmiać się z manierą szaleńca. Przewrócił się na bok i z histerycznym chichotem wytarzał się w brudzie. Kiedy przestał się śmiać, rozłożył szeroko ramiona i westchnął głośno.
- To już koniec? To wszystko?
Podniósł się z ziemi i otrzepał ze śniegu i różnych wydzielin. Pozostałości wytarł czystym śniegiem, szczególnie starając się wydobyć śluz z włosów. Gdy skończył, podszedł chwiejnym krokiem do drzewa. Oparł się o nie, niemal nie lądując twarzą w śniegu, gdy dłoń ześliznęła się na zielonej mazi. Spojrzał poirytowany na konar i otworzył szerzej oczy. Pod zielenią widniała plama czerwonej, zaschniętej krwi. Jego własnej? Sprawdził dokładnie, ale nie mógł znaleźć na sobie żadnej otwartej rany. Zresztą ta na drzewie musiała tu był przynajmniej dwa dni. Uśmiechnął się pod nosem. Albo należała do Aslana, albo on też natrafił w lesie na komitet powitalny, ale złożony z czegoś innego, jak pająki. Wolał nie wiedzieć, co jeszcze czaiło się w cieniach tego przeklętego miejsca. Rozejrzał się dokładnie, szukając innych szkarłatnych śladów. Nie było to trudne, w końcu mocno kontrastowały na tle innych kolorów w okolicy. Ruszył ich śladem, opuszczając wyrobioną ścieżkę i zanurzając się między skamieniałe drzewa. Jeśli to naprawdę był Aslan, właśnie trafił na jego trop... |
What's dann cannot be undann ( ͡° ͜ʖ ͡°) |
|
|
|
»Dann |
#5
|
Rycerz
Poziom: Ikkitousen
Stopień: Fukutaichou
Posty: 498 Wiek: 27 Dołączył: 11 Gru 2011 Skąd: Warszawa
|
Napisano 31-01-2018, 00:18
|
Cytuj
|
Druga połowa września 1617 r.
Martwy Las, Kotia
Ślady krwi kończyły się kilkadziesiąt metrów za polem walki i prowadziły do dziwnie niepasującej do otoczenia polany. Ośnieżony, bezdrzewny teren miał na oko pięćdziesiąt metrów średnicy i miał niepokojąco idealny kształt okręgu. Jego sporą część pokrywało skute lodem jezioro o podobnym kształcie. Przez jego perfekcyjnie równą powierzchnię na samym środku przebijał się wysoki, wąski głaz. Dann śmiało postawił stopę na lodzie, który nawet nie zaskrzypiał pod jego ciężarem. Ruszył po nim prosto do kamienia. Po zbliżeniu się do niego, zauważył kilka detali, które nie pasowały do otoczenia. Gładki kamień zdobiony był dookoła serią run, podobnych do tych przy ołtarzu Tyra. Głaz szpeciły głębokie szramy, wgłębienia i pęknięcia. Wszystkie bruzdy widniały grupami po trzy lub cztery i, podobnie jak pozostałe niedoskonałości, miały ostre krawędzie. W porównaniu z runami, właściwie gładkimi po wiekach ingerencji sił natury, te defekty zdecydowanie nie pasowały. Największym problemem był jednak szczyt głazu. Całość symetrycznie zwężała się ku górze, lecz na wysokości oczu gwałtownie i nierówno się urywała. Rozejrzał się dookoła. Wszędzie dookoła leżały kamienne odłamki różnych rozmiarów.
- [ cenzura ]...
Cały górny fragment został odłamany, do tego niedawno. To musiała być sprawka Aslana. Sądząc po śladach, nie używał żadnych narzędzi. Khazarczyk musiał być szamanem o wyjątkowo paskudnie ostrych szponach i zatrważającej sile. Tylko po cholerę był mu ten kamień?
Przyjrzał się uważniej wyrytym runom. Przypomniał sobie nauki mistrza Raylana sprzed złożenia ofiary. Tyr był bogiem wojny i sprawiedliwości. Znał runy wiążące się z mieczem i magią. Właśnie takie były widoczne na skale.
- Niech go szlag! – Krzyknął w pustkę.
Ciche skrzypienie za Dannem odruchowo obróciło jego ciało o sto osiemdziesiąt stopni, w kierunku źródła, z którego dobiegał dźwięk. Centymetry przed jego twarzą błysnęły odbijające się od metalu promienie słońca. Gdyby nie nadludzka szybkość, nie zdołałby uniknąć ciosu. Odskoczył kilka metrów do tyłu, uważając, by nie pośliznąć się na lodzie. Przed nim stał zgarbiony, wychudzony starzec. Sigge. W ręku ściskał zakrwawiony, długi na jakieś czterdzieści centymetrów nóż. Zakrwawiony? Krew z pewnością nie należała do Danna. Przyjrzał się wieśniakowi uważniej. Stare ubrania miał pokryte warstwą śniegu, lecz miejscami ten przyjmował szkarłatny odcień.
- Ebbe?
- Ebbe nie żyje, panie poruczniku. To pana wina. Niepotrzebnie szukał pan mistrza Aslana.
Mistrza Aslana? Co to do cholery miało znaczyć? Przecież Khazarczyk był tu kilka dni, co mógł w tym czasie zrobić, żeby zaskarbić sobie lojalność Nagijczyka?
- Co wam zrobił? – Zapytał spokojnie Dann.
Ebbe tylko pokręcił głową, niechętny do prowadzenia konwersacji. Zamiast tego rzucił się w stronę rycerza. Był znacznie szybszy niż wskazywałaby na to jego budowa. Ostrze wyskoczyło z prawego karwasza sekundę przed sparowaniem ciosu. Dann chciał zbić atak, przejść pod ramieniem starca i szybko go obezwładnić, lecz nie był gotowy na taki impet uderzenia. Zamiast kontrować, musiał zastosować statyczny blok, który wysłał do jego ręki nieprzyjemne mrowienie. Takie ruchy były ostatnimi, jakie powinien wykonywać jednoręki szermierz. Nacisnął mocniej, zmuszając skrzyżowane ostrza by przesunęły się na bok, odsłaniając ciało Ebbego. Starzec stawiał zaskakujący opór. Sevastian kopnął nisko, na wysokości kolana. Przeciwnik upadł twarzą w śnieg, pozostawiając na nim różowawą plamę. Dopadł do niego i nacisnął butem na nadgarstek dłoni, ściskającej przerośnięty nóż, zmuszając go do puszczenia rękojeści.
- Jesteś już gotowy, żeby porozmawiać?
Odpowiedziało mu tylko charczenie i bulgotanie, wydobywające się z gardła Ebbego. Splunął krwią i plwociną, po czym wydał z siebie nienaturalny ryk. Poderwał z ziemi przygwożdżone ramię, wytrącając Danna z równowagi. Za ramieniem podążyło całe ciało. W ciągu ułamka sekundy starzec stał na dwóch, nie do końca prostych nogach. Był zgięty do przodu, opuścił środek ciężkości a chude palce rozczapierzył w nienaturalne szpony. W przekrwionych oczach nie było widać choć krztyny rozumu, a z rozdziawionych ust wydobywała się zmieszana z krwią piana. Zawył ponownie i rzucił się na rycerza niczym zwierze, jeszcze szybciej niż poprzednio. Wymachiwał dziko rękami, lecz żaden z ciosów nie dosięgał celu. Kiedy kolejny minął twarz Sevastiana o centymetry, rycerz wykorzystał pęd przeciwnika i z druzgocącą siłą uderzył płazem ostrza w jego twarz. Nie zrobiło to jednak na nim żadnego wrażenia. Ponowił natarcie ze zdwojoną furią. Był znacznie sprawniejszy fizycznie, niż można by się po nim spodziewać, dorównując w pewnych aspektach znanym atletom. Nie przeważał jednak nad nadczłowiekiem. Kolejne z niezliczonych uderzeń trafiło powietrze tuż przy ciele Sevastiana. Wykonał podobny manewr co poprzednio, wykorzystując impet natarcia, tym razem jednak przebijając triceps i kość ramienia na wylot i wykorzystując te zaczepienie, by rzucić starcem o skałę. Odbił się od niej, jak szmaciana lalka, lecz ponownie podniósł się, jakby nic mu się nie stało. Wydał z siebie kolejny dziki ryk. Do piany dołączyła teraz krew strzelająca z obu nozdrzy. Sigge już przygotowywał się do kolejnego skoku, lecz nigdy mu się to nie udało. Oczy wywróciły mu się na drugą stronę, pokazując tylko białka, a zakrwawione wargi ściągnęły się komicznie, ukazując dziąsła, z których nagle wypadały wszystkie zęby. Sigge padł na lód i więcej się nie podniósł.
- Co do...
Dann podszedł do ciała i zbadał je dokładnie. Wiele kości było zmiażdżonych, kończyny poruszały się w nienaturalnych płaszczyznach, jakby nie były na niczym zaczepione. Sigge był wręcz zmasakrowany. Dann nie miał zielonego pojęcia, co mogło mu się stać. Musiał zabrać zwłoki ze sobą, patomorfologowie Cesarstwa być może będą w stanie dowiedzieć się więcej o przyczynach nienaturalnego przyrostu siły i śmierci starego Nagijczyka. Wyciągnął z torby sznur i spróbował obwiązać go wokół połamanych żeber, lecz czynność ta bez jednej ręki okazała się trudniejsza, niż tego oczekiwał. Zaplątał krzywy supeł i przewiesił go sobie przez ramię. Wyprawa do Martwego Lasu prawdopodobnie była olbrzymim fiaskiem.
* * *
Avalon, dwa dni później
Ludzie w sztabie generalnym unikali go jak ognia. Był jak wyrzutek. Już po awansie na porucznika pionu wojskowego podwładni bali się go, a zwykli, ludzcy żołnierze o podobnym stopniu trzymali go na dystans, lecz dopiero po tragedii w Verden traktowali go jak raka, trawiącego całą instytucję od wewnątrz. Może tak było lepiej. Przecież nie był człowiekiem, tylko mutantem. Zwykli ludzie byli gorsi od niego, słabi i wybrakowani.
- Poruczniku Dann. – Słowa młodej pani chorąży wyrwały go z zamyśleń. – Pana list gończy został zaimplementowany do systemu. Jeśli ten Khazarczyk pojawi się gdziekolwiek w Nag, będzie nasz w ciągu godziny.
- Dobra robota.
Nic mu nie zrobią. Jeśli szaman był tak silny, jak zakładał Dann, nie powinien mieć żadnego problemu z oddziałem wysyłanym do pojmania zwykłego celu. Rycerz umieścił Aslana w rejestrze tylko z dwóch powodów. Jeśli armia dowiedziałaby się o jego położeniu, Dann mógłby osobiście go pojmać. Po drugie, o ile Aslan dowie się o fakcie bycia ściganym listem gończym, wzrośnie szansa, że powinie mu się noga.
- Pani chorąży, jeszcze jedno. Może jestem w tym nowy i nie znam wszystkich procedur, ale ten człowiek jest niebezpieczny. – Całkiem przypadkowo zbyt duży nacisk położył na słowo „człowiek”, które wydobyło się z jego ust bardziej w formie syku. – Proszę poinformować media. Każdy obywatel cesarstwa musi wiedzieć, że ten Khazarczyk jest niebezpieczny. A ci, którzy udzielą mu schronienia, zostaną posądzeni o zdradę państwa. To wszystko, odmaszerować.
- Jest coś jeszcze, poruczniku... Prosił pan, żebym natychmiast przekazała informacje na temat raportu z sekcji zwłok Siggego Voorsa. Doktor Mudgett prosi, żeby stawił się pan w jej gabinecie. Chce sama przedstawić raport.
- Dziękuje, Janet. Odmaszerować.
* * *
Harriet Mudgett, wysoka i smukła brunetka z włosami ściętymi na boba. Wyglądała na co najwyżej trzydzieści lat, lecz wszystkie dokumenty na jej temat dawały jej ponad sześćdziesiąt. Jej ciemnozielone oczy przebijały na wylot i mroziły każdego, na kogo spojrzały. Usłyszawszy pukanie do drzwi gabinetu, otworzyła wąskie usta.
- Proszę. – Miała niski, uwodzicielski głos.
- Ponoć raport jest już gotowy. – Dann zadał pytanie, zanim zdążył na dobre wejść do pomieszczenia.
Doktor prychnęła jak kot.
- Więc tak nadludzie oczekują wdzięczność za poświęcony przez innych czas? – Zobaczywszy zdziwienie w oczach rycerza, dodała. – Spokojnie, wiem o projekcie produkowania nadludzi. Ba, byłam jego członkiem! No dobrze, przejdźmy do sedna. Autopsja. Przejdźmy do kostnicy.
Mudgett przeprowadziła Danna przez tylne drzwi jej gabinetu. Kostnica miała kilkanaście metrów długości i wzdłuż jej ścian ciągnęły się dziesiątki srebrzystych drzwiczek. Na środku pomieszczenia znajdowały się dwa stoły, jeden z nich wolny. Na drugim spoczywały znajome mu zwłoki, teraz w jeszcze gorszym stanie, niż przed tym, jak je dostarczył. Kończyny Siggego były nienaturalnie poskręcane i ponacinane. Przy prawym łokciu kość przebijała się kilkanaście centymetrów ponad skórę. Otwarta klatka piersiowa i podbrzusze pokazywały miazgę, jaką były wnętrzności, płuca, serce i żebra nieboszczyka.
- Muszę wiedzieć, jakie obrażenia dokładnie mu zadałeś, Sevastianie.
Dann wymienił wszystko, co tylko przyszło mu na myśl: ranę kłutą prawego ramienia, uderzenie w twarz, ewentualne uszkodzenia szyi i kolana. Nic więcej nie przychodziło mu do głowy. To, co widział na stole, przerastało jego najśmielsze oczekiwania.
- Właśnie udało ci się potwierdzić moją teorię, poruczniku. Te rany byłam w stanie oddzielić od reszty na podstawie ich pochodzenia. Wszystko inne... Pęknięcia i złamania większości kości, zerwanie ścięgien, zapadnięcie się płuc, zawał, śmierć mózgu... Do wszystkiego doprowadził sam organizm. Zupełnie jakby jego organizm został zmuszony do pracowania na obrotach, na których nie miał prawa działać. Z tego co mi wiadomo, pokrywa się to z twoim raportem, prawda?
- Dokładnie. Proszę odpowiedzieć mi na jedno pytanie... Czy istnieje możliwość, żeby doprowadziły do tego szamańskie zdolności? |
What's dann cannot be undann ( ͡° ͜ʖ ͡°) |
|
|
|
| Strona wygenerowana w 0,15 sekundy. Zapytań do SQL: 13
|