Tenchi PBF   »    Rekrutacja    Generator    Punktacja    Spis treści    Mapa    Logowanie »    Rejestracja


[Ninmu|Świat] Nocne łowy III
 Rozpoczęty przez »Twitch, 17-04-2017, 19:11
 Zamknięty przez Lorgan, 07-04-2018, 11:20

0 odpowiedzi w tym temacie
»Twitch   #1 
Yami


Poziom: Wakamusha
Posty: 1053
Wiek: 35
Dołączył: 08 Maj 2009

Monsieur Szakal

Odkąd wstąpiłem do Krwawych Szakali czuję się jak bohater kiepskich i nierealnych powieści. Ciągłe potyczki z ludźmi lub nadludźmi o niewyobrażalnych, a czasem wręcz [ cenzura ] mocach, pościgi, napady z rośliną w ręku… Wszystko to okraszone zapachem mocnego alkoholu i wstrętnego tytoniu. Nawet nie wiem kiedy to wszystko stało się takie ,,ekscytujące”. Tak, ekscytujące może dla Nazira, który jest fanem ostrego bicia po mordzie i żygania po kątach. Swoją drogą muszę wyglądać jak debil imitując na leżąco cudzysłów gadając sam ze sobą. Zdecydowanie mi już odpieprza. Od kilkunastu dni nic ciekawego się nie wydarzyło. Odkąd rozbiliśmy obóz naście kilometrów na północ od Yury nie wykonywaliśmy żadnych działań. Jedynie jakieś wypady po prowiant, ale nawet nie brałem w nich udziału, bo według kapitana to zbyt błaha sprawa, żeby mnie fatygować. Według Canona chodzi o to, że żaden pieprzony wegetarianin nie będzie organizował żarcia. A ja gwarantuję, że będzie żarł kotlety sojowe z tofu i nawet słowem nie piśnie. Nawet gdybym miał mu je pakować własnoręcznie do mordy. Związanemu. Odurzonemu. Kopniętemu w jaja. Do tego ja jestem weganinem, a nie wegetarianinem, co za tępa strzała.
Potrzebowałem zmiany otoczenia i jakiejś rozrywki.

- Jaki dzień wolny?! – rzucił Nazir śmiejąc się pod nosem. – Nie pracujesz w urzędzie czy jakiejś firmie – dodał i pokiwał głową przecząco. - Chcesz gdzieś iść to idź, ale masz być do dyspozycji, jak będziemy ruszali na misję to masz się zjawić i nie będzie mnie obchodziło co robisz – jasne? – powiedział poważniejąc i kładąc duży nacisk na ostatnie słowa.
Nie odpowiedziałem. Podejście tego śmierdziela mnie po prostu rozpieprzało. Tyle czasu już razem działamy, trenujemy, a przychodzi taka sytuacja i on traktuje mnie jak jakieś pieprzone popychadło. Miałem ochotę zdjąć z jego parszywej gęby ten uśmieszek. Krzesłem.
Zagryzłem wargę, skłoniłem lekko głowę, bo wiedziałem, że tego nie lubi i ma w dupie tego rodzaju gesty. Był solidnym żołnierzem i miał swój styl, co pozwalało mu sprawnie dowodzić i realizować kolejne misje, ale był też butnym głupcem przez co w moich oczach nie zyskał szacunku.

Próbuję sobie przypomnieć kiedy ostatni raz byłem w Yurze, ale nie mogę. W takim wypadku mam 3 opcje – albo byłem służbowo i bardziej interesowało mnie po co, a nie gdzie, albo byłem jedynie przelotem, przejazdem, tudzież przypadkiem, albo był to dzień taki jak dzisiaj gdzie chciałem się po prostu [ cenzura ]. Z założenia kulturalnie oczywiście, a jak wyjdzie?

Yura to miasto wielu możliwości i sposobności, kiedyś ludzie mówili, że jest to ,,miasto początku i końca”. Dawniej odnosiło się to do handlu ponieważ był to punkt zborny trzech szlaków: pustynnego, morskiego i leśnego. Dzisiaj można to przypisać do wielu rzeczy, a najczęściej do licznych kasyn, które wyrastają zza każdego rogu. Słyszeli o nich wszyscy, nawet nie odwiedzający tej miejscowości.
Idąc główną ulicą czułem się jakbym nie był w mieście, a na jednym wielkim, [ cenzura ] targu. Wszechobecny harmider, jazgot i bełkot kupców przekrzykujących się w różnych językach. To co rzuciło mi się w oczy to ilość babilończyków. Było ich jak psów. Nie wiem czy nie wydawało mi się, że jest ich więcej niż naszych. Z drugiej strony nie powinienem się dziwić. Liczba lokali różnej maści świadczyła o tym, że khazarczycy mają swoją robotę i nie w głowie im rozstawianie kramików pod kilkugwiazdkowymi hotelami lub kasynami z 6 barami, więc prosty handel zostawili tym fanatycznym czereśniakom. Cofnij, lubię czereśnie – burakom, albo lepiej brokułom. Jak ja nie znoszę tego plugastwa. Fanatycznym brokułom?
- Co ja pierrdole... – rzuciłem na głos, dopiero po chwili orientując się, że ludzie się na mnie gapią. Niczym znana z miejskich historii legenda uniosłem zaciśniętą pięść do góry i z dłoni wyrósł mi długi kolec tuż obok palca serdecznego. Nie zważając na nic ruszyłem dalej. Aby zbędnie nie przedłużać wszedłem do jednego z kasyn, które zgodnie z szyldem chwaliło się największą różnorodnością alkoholi świata. Po przekroczeniu progu od razu uderzył we mnie widok szerokiego i długiego baru na końcu sali za którym znajdowała się ogromna ściana różnego rodzaju butelek. Niziutkie barmanki, na bank nie mające więcej jak 150 cm wzrostu, jeździły na rozciągających się w górę i w dół drabinkach w skąpych spodenkach i obcisłych, czarnych bluzkach z logo kasyna. Zakładam, że to była dodatkowa atrakcja, a sądząc po liczbie klientów siedzących przy barze dla niektórych nawet główna.
Nie miałem ochoty na grę, więc usiadłem przy jednym ze stolików na obrzeżach sali. W miejscu z którego widziałem zarówno grających w głębi sali, jak i kokietki tańczące przy barze. Kolejne pozytywne wrażenie, że nie musiałem długo czekać. W zasadzie zaraz po zajęciu miejsca podeszła do mnie i przywitała ruda kelnerka. Miała tak delikatny głos i śliczny uśmiech, że nawet nie skojarzyłem co do mnie mówiła. Coś polecała na początek więc tylko kiwnąłem głową i poprosiłem, żeby obiecała, że dopóki tu będę tylko ona będzie mnie obsługiwała. Pytałem o której kończy i chwaliłem się, że bez względu na wielkość jej chłopaka jestem gotów podjąć ryzyko, ale subtelnie zbywała moje zaczepki. Musiało być coś na rzeczy. Nie wierzę, że mój zwierzęcy urok osobisty nie działał. Po prostu nie i chuuuj. Dopiero przyszedłem, więc jeszcze wybadam temat. Po dłuższej chwili otrzymałem swoje zamówienie. Okazało się, że poleciła mi whisky, które było głównym trunkiem w ofercie, z każdego kraju. Babilońską ostentacyjnie od razu wylałem. Pewnie maczają w niej swoje penisy. Może więc kupić butelkę Nazirowi? Z najlepszymi życzeniami. Wezmę dwie, nie chciałbym żeby Canon się obraził. Jeżeli okaże się, że babilończycy nie mają takiego zwyczaju to jako zacznę.
Wróciłem do degustacji. Khazarską znałem, miała lekką miodową nutę i była najdelikatniejsza, można ją pić butelkami, a nie szklankami. Nagijska była cierpka i wyjątkowo mocna, wykrzywiło mnie jakby ktoś mi dał w mordę. Bardzo dobra. Sanbentańska miała jakiś dziwny posmak. Nie byłem w stanie jej określić i nie miałem ochoty kończyć. Poprosiłem kelnerkę i zamówiłem jeszcze jedną z Nag, tym razem z lodem, aby lepiej wczuć się w klimat. Wzięła mnie ochota na granie. Dosiadłem się do stolika z pokerem, ale byli już w trakcie gry i niechętnie chcieli pozwolić na dołączenie jeszcze jednej osobie po zakończeniu obecnej partii. Prychnąłem i odwróciłem się napięcie. Nie miałem ochoty na bitkę, tym bardziej przy takiej liczbie ochroniarzy, którzy kręcili się po lokalu. No chyba, że byłby to jakiś babilończyk. [ cenzura ] jakiemuś, ale takiemu w tej ich kiecce, pieprzącemu pod nosem coś o niewierności, nieprawości i nieczystości. Oj tak, ich nie rozumiem, jak można oczekiwać szacunku jak się jest wiecznie na nie. Usiadłem przy stoliku z ruletką. Prawda jest taka, że nigdy nie miałem szczęścia w tego typu grach. Jak było trzeba orżnąć kogoś na kasę zawsze byłem najmilej zapraszanym gościem. No cóż, jak to mówią – kto nie ma szczęścia w kartach ten ma szczęście w miłości. A skoro o tym mowa to odszukałem wzorkiem mego rudzielca sygnalizując, że się przesiadłem i prosząc o uzupełnienie szklaneczki. Przy stole, poza mną, siedziały 3 inne osoby. Mocno wypizdrzona damulka po pięćdziesiątce w zdecydowanie za ciasnej czarnej kiecce, jej kilka lat młodszy fagas, wyniumniany tak, że mógłby reklamować proszki do prania i jeszcze jeden typ wyglądający na jakiegoś urzędasa, który przyszedł tutaj zapomnieć o szarym życiu i rozwalić trochę kasy, której chyba i tak nie miał. Moja bratnia dusza! Dosiadł się do nas jeszcze jeden typ. Nieco zdenerwowany. Wytarł ręce w spodnie i zauważyłem, że musiały być bardzo spocone, bo zostawiły ślad. Patrzę na typa i gęba jakaś mocno znajoma. Nie wiem skąd, nie mogę skojarzyć, ale wydawało mi się, że go znam, z jakichś dawnych czasów.
- Zabrzmi to jak tekst z kiepskiego pornosa, ale czy my się skądś nie znamy? – zapytałem odwracając się w jego stronę. – Mam wrażenie, że kiedyś się spotkaliśmy – dodałem mierząc go ponownie wzrokiem.
- Słucham? – odparł zaskoczony. – Nie, nie wiem, może – powiedział rozglądając się.
Nim zareagowałem krupier zarządził obstawianie. Rzuciłem kilka żetonów na losowe numery i po chwili zaszumiało koło ruletki.
- No mówię Ci i nie jest to żart, że znam Cię skądś, musieliśmy razem pracować – drążyłem temat i pstrykałem palcami próbując skojarzyć jak się nazywał. Miałem już pewność, że nie widzę go pierwszy raz i nie jest to ktoś przypadkowy.
- Może, a jak się nazywasz? – zagadnął chętniej widząc, że nawiązując ze mną rozmowę przestaje budzić zainteresowanie ochrony swoim gorączkowym zachowaniem.
Wygrałem. Kurrwa wygrałem. Pierwszy raz wygrałem. Co prawda całe gówno, ale się liczy. Ochoczo postawiłem więc wszystko. Nawet się nie gniewałem, że tajemniczy nieznajomy podebrał mi dwa żetony i sam również obstawił.
- Teddy, Ted Corsent - kiedyś miałem dredy, ale... ale po zmianie pracy sobie je odpuściłem – odpowiedziałem i zamówiłem u mojej szalonej rudej 2 razy to samo. Słysząc to mój rozmówca wbił we mnie wzrok, otworzył usta, ale nic nie powiedział. Kelnerka przyniosła zamówienie i może mi się tylko wydawało, ale chyba go spiorunowała wzrokiem. Rzuciłem do niej jakimś lekkim tekstem, ale totalnie mnie zignorowała.
Wypił duszkiem zawartość szklanki i zaniósł się kaszlem. Amator. Odchrząknął i opanował się.
- Przepraszam za to co się stało, nie miałem pojęcia co tam się wtedy działo, ja zajmowałem się zwierzętami – powiedział ni stąd ni zowąd. Powąchałem swoją szklankę – whisky, nagijska z topniejącym już lodem. Sprawdziłem jego – to samo, choć został już sam lód.
- Że co? Co Ty pieprzysz? – odparłem odsuwając się lekko od niego.
- Choć na bok, wytłumaczę Ci – szarpnął mnie za rękaw i skierował się w stronę stolika obok którego siedziałem zaraz po przyjściu.
Wskazałem na ruletkę, ale zobaczyłem, że [ cenzura ]. No cóż, porządek w świecie zachowany. Ruszyłem za nim i poprosiłem kelnerkę o rachunek. Chyba mi wystarczy skoro na własne życzenie chcę słuchać jakiegoś biadolenia. Może wcale go nie znałem a typ jest pomylony? Chuuj, chyba i tak nic dobrego nie będzie z tego wypadu.
- Nazywam się Ariu i znamy się z Semory, pracowałem tam jako młody biolog i zajmowałem się trzymanymi tam zwierzętami, robiliśmy testy i pracowaliśmy nad różnymi, powiedzmy szczepionkami. Widziałem Cie kilkukrotnie, a twój wygląd był dość odpychający. Byłeś jedynym gościem który miał taką dziwaczną, brudną fryzurę na którą wszyscy krzywo patrzyli, a opinia o Twoich chamskich żartach krążyła wokół damskiej części personelu – skwitował wykrzywiając usta w grymasie.
Cały czas się rozglądał, ale ignorowałem to, byłem tak zaskoczony tym co do mnie mówił, że nie wiedziałem jak mam zareagować. Chciałem powiedzieć, żeby się odpieprzył od moich dredów, ale próbowałem łączyć wątki. Myślałem, żeby mu [ cenzura ] za to, że mnie obraża i wciska jakieś farmazony. Jednak... faktycznie coś mi zaczęło świtać, ale nie mogłem skojarzyć co tam robiłem, przy czym mogłem dłubać.
- Nie mogę sobie tego przypomnieć, ale czym się zajmowałem? Pracowaliśmy w jednym laboratorium? – zapytałem mając mętlik w głowie.
Wyglądał na zaskoczonego. Totalnie zbitego z tropu. Patrzył na mnie jakbym to ja miał nie równo pod sufitem.
- Nie wiem czy wymazali Ci pamięć, czy sam to wyparłeś, ale Ty tam nie pracowałeś. Byłeś pacjentem – zdążył tylko powiedzieć nim przyszła kelnerka. Przyniosła mi rachunek oraz małą kartkę dla tego typa na której było napisane: ,,wiedzą, uciekaj”. Gdy tylko ją zobaczył ścisnął w garści i momentalnie zebrał się do wyjścia.
- Ej chwila, nie skończyliśmy tutaj, co pacjentem, jakim kurrrwa pacjentem – odparłem rozdrażniony, że gość chce zwiać po takim tekście. Jednak olał mnie totalnie i ruszył biegiem do drzwi.
Zaskoczony sytuacja rzuciłem gniewne spojrzenie kelnerce, wyszarpałem z kieszeni kasę zostawiając ją na stoliku, zgarnąłem liścik, który dała mu laska z obsługi i pobiegłem za Ariu. Wybiegłem na zewnątrz. Nawet nie sądziłem, że zasiedziałem się już tak długo. Zaczynało zmierzchać i na ulice wychodziło coraz więcej ludzi. Rozglądałem się nerwowo próbując go zlokalizować. W tłumie dojrzałem, że przeciął ulicę i ruszył za budynek stojący na przeciw kasyna w którym byłem. Pobiegłem za nim.
Przepychałem się przez ten motłoch, odpychając ludzi i gdy tylko wpadłem w alejkę uderzyła we mnie ściana...

Ocknąłem się z potwornym bólem głowy. Spojrzałem w dół i zobaczyłem, że jestem związany i przytwierdzony do metalowego krzesła. Przede mną siedział starszy gość z długimi do brody wąsami i równie długimi włosami, ubrany był w elegancki bordowy garnitur i kremowy płaszcz. Za nim stał typ wysoki na 2 metry, którego twarz wyglądała jak kamień. Wcale nie chodzi mi o wygląd lub tępy wyraz twarzy, tylko chłop serio miał ryj jak głaz. Przynajmniej wiedziałem komu dziękować za rozbity łeb.
- W końcu się ocknąłeś – powiedział starzec – myślałem, że Mały Majk przywalił ci za mocno – dodał z uśmiechem pukając zaciśniętą pięścią w klatę goryla.
- Żyjesz to i dobrze i źle. Dobrze, bo liczę, że mi pomożesz, a źle bo jak zaczniesz łgać to pożałujesz, że się przebudziłaś ze snu królewno – odparł z przekąsem.
No jeszcze nikt nie nazwał mnie kurrwa próżniaczką w długiej kiecce i śmiesznej koronie, a na pewno nie pętając uprzednio.
Splunąłem obok siebie.
- Nie wiem kim do chuuja jesteś, ale zgarniasz mnie z ulicy, po tym jak wracam z drinka, wiążesz mnie i wyzywasz mnie od księżniczek i ja mam ci pomóc? Bo twój cieć zagra ze mną w kamień, papier i nożyce? – nie wiedziałem czy to narastająca wściekłość czy efekt uderzenia, ale miałem wrażenie, że zaraz wybuchnie mi głowa.
Gość jakby nigdy nic wstał, podszedł do mnie i wymierzył zamaszystego plaskacza.
- Nie pozwoliłem ci mówić – rzekł wycierając rękę w garnitur ochroniarza.
- Zanim zaczniesz się pienić i szarpać posłuchaj co mam do powiedzenia a później decyduj o swoim losie, nie mam czasu na pierdoły, czas to pieniądz, a ja nimi obracam. Nie obchodzi mnie kim jesteś i co tu robisz, nazywam się Jin Umura i jestem właścicielem kasyna w którym piłeś swojego drinka, jeżeli w ogóle można tak powiedzieć o whisky z colą – powiedział kiwając przecząco głową.
- Spotkałeś się z gościem, którego szukam, wyglądaliście na starych dobrych znajomych, gadaliście sobie z przejęciem tuż przed tym jak wybiegliście nim Mały Majk zdążył was zaprosić do mnie na rozmowę.
Zacząłem się rozglądać ze zdziwieniem i spoglądać to na moje więzy to na mojego rozmówcę.
- Muszę przyznać, że za cholerę nie rozumiem twojego pomysłu na pogadankę.
- Jak mówiłem, szkoda mi czasu, a uznałem, że to będzie bardziej motywujące – odparł spoglądając na zegarek. – Do sedna. Mów gdzie znajduje się twój kolega, a puszcze cie wolno i może nawet rzucę coś zadość uczynienia za poniesione, ekhm, straty moralne.
- W du... w dużej mierze się z tobą nie zgadzam, a na pewno nie mogę potwierdzić, że jesteśmy kumplami. Nie znam go, a tym bardziej nie wiem gdzie jest, sam się dosiadł i zaczął wciskać mi jakieś bajeczki – odpowiedziałem i wystawiłem podbródek widząc jak rusza w moją stronę pan kamyczek.
- Wiem jednak kto może ci pomóc – dodałem pośpiesznie.
Umuwa zatrzymał swojego podwładnego ruchem ręki. Jego oczy zaświeciły się jaśniej i choć nie powiedział tego na głos żądał abym kontynuował.
- Umawiamy się tak. Mówię ci kto to jest, Ty mnie wpuszczasz, wyjawiasz o co chodzi, dajesz złotą kartę do twojego kasyna, a Krwawe Szakale nie puszczają go z dymem.
Goryl odruchowo stanął między nami zasłaniając swojego pracodawcę.
- Słucham? A ci czego mieliby tu szukać? – odezwał się Mały Majk.
- Uwięziliście i grozicie ich kapitanowi, który uprzedził swoich ludzi gdzie będzie, tak na wszelki wypadek gdyby czegokolwiek chcieli. Oczywiście w nagłych wypadkach i tak dalej, ale jeżeli dowiedzą się, że coś mi się stało to... – zrobiłem krótką przerwę widząc na ich twarzach, choć nie wiem czy głazy mają twarze, konsternację.
- Bez dowódcy mogą podjąć nieprzemyślane i chaotyczne kroki. Więc jak, dogadamy się? – ciągnąłem dalej.
- Nie potrzebny mi konflikt z oszołomami, ale pamiętaj, że mam znajomości, mam haki na ludzi którzy mogą mi cie znaleźć i zniszczyć.
- Zapraszam, nie podam adresu, bo Pustynia Rozpaczy nie ma określonego urzędu pocztowego, ale jest wiele miejsca na mogiły, a i dla jakiegoś kamyczka też się znajdzie punkt przy kaktusie.
Złość ochroniarza gdy to słyszał i mnie uwalniał prawie rekompensowała mi uderzenie. Prawie, ale to następnym razem.
- Gość z którym rozmawiałeś przywalił się do mojej córki. Wmawia jej brednie o tym jakim to nie jestem złym człowiekiem, jakich szemranych interesów nie prowadzę i co najważniejsze, że to ja stoję za zniknięciem jej matki. To wszystko kłamstwa i pomówienia, a ja nie pozwolę sobie, aby jakiś brudas, bez obrazy, miał kontakt z moim dzieckiem. Więc przestań już przedłużać, osiągnąłeś co chciałeś więc mów, mów kto mi pomoże! – powiedział z narastającym w głosie gniewem.
Wyciągnąłem husteczkę z kieszeni, tę, którą kelnerka wręczyła Ariu.
- Jedna z twoich kelnerek go ostrzegła, ruda, bardzo ładna, niechętna.
Jin Umura poczerwieniał ze złości. Nie patrzył już na ostrożność i wyrwał mi kawałek papieru z ręki. Spojrzał raz jeszcze gniewnie mierząc mnie wzrokiem.
- Po kartę zgłoś się kiedy chcesz, nie zawracaj mi tylko dupy, rozmawiaj z nim – odparł i wskazał Małego Majka.
Miałem nadzieję, że kobietę potraktują lepiej niż mnie. Jeżeli nie to chyba przypomnę sobie o tym, że nie jestem do końca policzony z cieciem staruszka...


Little hell.
   
Profil PW
 
 

Temat zablokowany  Dodaj temat do ulubionych



Strona wygenerowana w 0,07 sekundy. Zapytań do SQL: 14