1 odpowiedzi w tym temacie |
*Lorgan |
#1
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
Napisano 11-12-2011, 02:57 [Lokacja] Kamienny Krąg
|
Cytuj
|
Autor: Cichy
- Czy znalazłeś się kiedyś na granicy życia i śmierci? - Spytał zachrypniętym głosem starszy mężczyzna.
Zaciągnął się mocno fajką, by po chwili wypuścić z ust obłoczek dymu w kształcie pierścienia. Na ogół jego pełna zmarszczek twarz wyrażała całkowity spokój, jednak teraz gdy sięgał pamięcią wstecz, by odpowiedzieć przybyszowi na dręczące go pytanie, dostrzec można było zmianę w jego fizjonomii. Dopiero po dłuższej przerwie wznowił opowieść.
- Tak byłem w samym sercu Nubii. I każdego dnia przeklinam tego Khazarczyka, który nas tam zaprowadził. Dobry tydzień przedzieraliśmy się przez krzaki, bagna i inne ustrojstwa, jakie tylko natura miała w swoim arsenale. Nie wspominając o tych przeklętych owadach czy chociażby roślinach, które mogły cię równie skutecznie załatwić co kulka z pistoletu. - Tu staruszek zrobił wymuszoną przez atak kaszlu przerwę.
Wydzielina, która pojawiła się na jego ustach została wytarta w rękaw, by w następnej chwili móc mówić dalej.
- W każdym razie, w końcu dotarliśmy na polanę. Szeroką na dobre dwadzieścia metrów, po środku której znajdował się krąg ogromnych kamieni, przy których rosły drzewa o potężnych koronach. Nie wiem jak te głazy ułożyli, ale z pewnością nie obyło się bez ciężkiego sprzętu. I muszę przyznać, że był to pierwszy piękny widok, jaki pojawił się przed moimi oczami od początku wyprawy. Te wszystkie kolory, latające światełka, a nawet dwa strumyki, które przecinały się pośrodku polany. Cały ten widok sprawił, że żaden z nas nie spostrzegł jak ucieka z nas życie. Dopiero gdy padł Łysy wszyscy zrozumieliśmy, że coś jest nie tak. Chciałem uciekać, ale każdy następny krok był cięższy do zrobienia. Czułem jakby wydzierano ze mnie duszę. I tylko ten dzikus uśmiechał się w naszą stronę, jakby go to zupełnie nie ruszało. Jakoś udało mi się odczołgać poza tą polanę nim siły mnie całkiem opuściły. - Wargi mężczyzny zadrżały nieznacznie w tym momencie, jakby powstrzymywał się ostatkami silnej woli by się nie rozpłakać.
- Następne co pamiętam to, że leżałem w łóżku i nie mogłem poruszać nogami. Ręce miałem sine i bolały niemiłosiernie. Zabrali mnie stamtąd i od tamtego czasu siedzę w tej norze. To wszystko co wiem. - Jego głos z każdą chwilą ściszał się, by na koniec stać się zaledwie szeptem.
Przybysz wstał i zerknął raz jeszcze na siedzącego na wózku starca, by następnie rzucić mu trochę monet.
***
Kamienny Krąg to dla przeciętnego człowieka miejsce równie tajemnicze, co niebezpieczne. Skryty pod kopułą stworzoną przez korony ogromnych drzew, uniemożliwia dojrzenie go z powietrza. Zdawkowe informacje otrzymywane od szamanów mówią o nim jako wrotach między domeną duchów a światem rzeczywistym. Miejsce kultu, do którego dostęp mają tylko osoby o ogromnych pokładach energii wewnętrznej lub też będące pod patronatem ducha opiekuńczego. Tylko one są w stanie oprzeć się sile, która wysysa z każdej niepowołanej tam istoty życie. Znaleźć owe miejsce może tylko osoba, która zna jej położenie. A i tak nie będzie to łatwa przeprawa, ze względu na jego dodatkowe właściwości. Otóż sam krąg jak i cała okolica zakłóca działanie wszelkiej elektroniki, uniemożliwiając kontakt radiowy, czy też próby namierzania satelitarnego. |
Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.
Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie |
|
|
|
»Naoko |
#2
|
Zealota
Poziom: Wakamusha
Stopień: Gunjin
Posty: 594 Wiek: 33 Dołączyła: 08 Cze 2009 Skąd: z piekła rodem
|
Napisano 16-03-2017, 22:27
|
Cytuj
|
Hałas panujący w helikopterze utrudniał komunikację, więc wszyscy ustawiliśmy swoje comlinki na tej samej częstotliwości. W lewym uchu usłyszałam instrukcje dowódcy:
- Naszym celem jest uwolnienie uprowadzonych. Jeśli nastąpi taka konieczność, możecie unieszkodliwić wyznawców Voodoo.
- Czy wiemy coś na temat zaginionych?
- Tutaj są zdjęcia przesłane przez centralę – mężczyzna rozdał kopie żołnierzom. Spojrzałam na twarze ludzi, którzy mogli już na dobrą sprawę nie żyć. Jednak jeśli była jakaś nadzieja, to byliśmy nią my.
Czy znamy dokładną lokalizację?
Tak, udało się nam ją namierzyć. Zaraz prześlę współrzędne do comlinków...
Urwał i rozejrzał się dookoła. Nasze spojrzenia również omiotły helikopter. Oprócz mnie i dowódcy, znajdowali się jeszcze dwaj bezimienni żołnierze (no dobra, nie byli bezimienni, po prostu nie poświęciłam wystarczająco dużo uwagi podczas wymiany uprzejmości) i dwóch pilotów obsługujących maszynę. Wszystko wydawało się być w prządku, ale nie można było nie zauważyć zagęszczenia atmosfery. Czuliśmy pod skórą, że coś jest nie tak.
Nagle lampki kontrolne kokpitu zaczęły świecić we wszystkich kolorach tęczy, wydając przy tym dźwięki na bardzo wysokiej częstotliwości. Piloci zrzucili słuchawki z uszu, a do nas doszły dodatkowo dziwne dźwięki wydobywające się z silników. Spojrzałam pytająco na dowódcę.
- Uciekaj. Uratuj tych ludzi.
Bez zastanowienia wyskoczyłam z maszyny, okręcając się w powietrzu. Byłam kilkaset metrów nad ziemią, a pod sobą widziałam tylko drzewa. Jednak to nie o swoje życie się obawiałam. Adrenalina, która wypełniła całe ciało spowodowała, że wszystko wyglądało jak w zwolnionym tempie. Widziałam dowódcę przyczepiającego żołnierzy do linek bezpieczeństwa i każącego im natychmiast skakać. Piloci stracili kontrolę nad helikopterem, który zaczął wirować dookoła własnej osi. W ułamku sekundy nad nami pojawiły się czarne, burzowe chmury i jeden z piorunów trafił w śmigłowiec, który od razu zajął się ogniem. Ku mojemu zdziwieniu i przerażeniu pikował w moim kierunku. Ponownie okręciłam się i złożywszy ręce wzdłuż ciała, zaczęłam nabierać prędkości. Byłam coraz bliżej ziemi, tak samo jak resztki helikoptera, który zdawał się mnie ścigać. W końcu, będąc niespełna sto metrów nad ziemią, jego cień przysłonił mój własny. Aktywowałam Mitached i schroniłam się w cieniu maszyny. Rozbiła się w chwili, gdy ostatnie kosmyki włosów zniknęły pod powierzchnią.
Wynurzyłam się dopiero po osiągnięciu swojego limitu. Na szczęście płomienie nie rozprzestrzeniły się po dżungli, w środku której miałam okazję przebywać. Z niechęcią zajrzałam do kabiny. Po moich towarzyszach zostały tylko mocno zwęglone ciała, w wielu miejscach z widocznymi kośćmi. Odsunęłam się od nich z nieskrywanym wstrętem. Na szczęście nie musiałam robić sekcji zwłok, by wiedzieć co ich zabiło. A było to na pewno to samo gówno, które kiedyś nie dawało mi żyć.
- Khazarskie abrakadabra, psia kość – mruknęłam pod nosem i oddaliłam się pospiesznie na wschód.
***
Przedzierałam się przez lniany, kamienie, gałęzie i inne zielone paskudztwa już trzecią dobę. Mimo że mniej więcej wiedziałam, gdzie mieliśmy wylądować i jak dostać się do celu, wszystko z perspektywy samotnej wędrówki wyglądało inaczej. Mapa to jedno, a rzeczywistość to drugie – lekcja numer jeden przyswojona.
Otarłam pot z czoła. Mimo że miałam na sobie kombinezon termoaktywny najnowszej generacji, upał i wilgotność powietrza dawała o sobie znać. Związałam włosy w wysoki kucyk, by choć trochę ograniczyć wszelkiego rodzaju mikroskopijne organizmy, które pełzły, wlatywały, spadały i ostatecznie wplątywały się w nie z wielką ochotą. Większym problemem były racje wody i jedzenia, które miałam przy sobie. A w sumie nie miałam od dzisiejszego poranka. Umiałam poradzić sobie w trudnych sytuacjach, jednak jeszcze nigdy tak długo nie trafiła do źródła czy nie spotkałam jadalnych roślin.
- Abrakadabra madafaka... - mruknęłam rozjuszona.
Postanowiłam odpocząć pod wielkim drzewem, wokół którego była maleńka polanka. Usiadłam w cieniu i zajrzałam do każdej możliwej skrytki, jaką miałam w kombinezonie. Znalazłam dilerkę z porcją sproszkowanych suplementów – minerały, witaminy i inne, co mi w tym momencie się nie przyda. Oparłam głowę o drzewo i przyznam, że byłam gotów się rozpłakać. Spierzchnięte usta domagały się choć kilku kropel wody, a od tej anormalnej burzy z piorunami, na niebie nie pojawiła się ani jednak chmurka.
Usłyszałam szelest wśród pobliskich krzaków. Wstałam powoli, zachowując czujność na tyle, na ile pozwalał mi organizm. Spodziewałam się wszystkiego. Nawet widok samego Lumena by mnie nie zdziwił.
Liście zakołysały się, niczym na wietrze, i na polanę wyskoczył największy tygrys, jakiego miałam okazję zobaczyć (gwoli ścisłości to jedyny tygrys, jakiego widziałam na żywo). Bestia spojrzała na mnie uważnie i w jednej chwili znieruchomiał, tak same zresztą, jak i ja. Mierzył około 3 metrów długości i bankowo był ciężki. Przełknęłam ślinę. Nie śmiałam spojrzeć w górę, by sprawdzić, jak bardzo rozłożyste są gałęzie drzewa. Znając życie, kociak dogoniłby mnie na nim w trymiga. Oczywiście mogłabym zabić tygrysa, posyłając w jego kierunku kulkę, albo dwie. Tylko był jeden mały problem – nie miałam przy sobie żadnej broni. Jako zwolenniczka walki wręcz nie zadręczałam umysłu i ciała poszerzaniem umiejętności strzeleckich. I teraz, moja arogancja, miała mi napluć w twarz.
Wpatrywałam się w oczy bestii, starając się nie mrugać. Podobno pierwsze, które mrugnie, przegrywa. Nie spodziewałam się, że szybciej doczekam się innej reakcji, a mianowicie... Tygrys posłał w moim kierunku uśmiech. Szeroki. Z zębami. Wieloma zębami i bardzo szeroki.
***
Kamienny Krąg nie był miejscem schadzek, jednak szamani nie zebrali się tu na plotki. Przygotowywali się do rytuału krwi, dzięki któremu mieli zyskać przychylność duchów. A te sprzyjały im w organizacji, pozbywając się między innymi nieprzyjaciół chcących zaatakować to święte miejsce.
Szamani poruszali się szybko i sprawnie, czego nie można było powiedzieć o grupce ludzi siedzących pod jednym z kamieni tworzących krąg. Wyglądali na ledwo żywych. Wyznawcy Voodoo nie musieli nawet pętać ich rąk i nóg, by nie próbowali ucieczki. Kamienny Krąg wyssał z nich wolę walki i przetrwania, przypominali teraz bardziej marionetki.
Mężczyźni byli prawie gotowi, jeszcze musieli przymocować łańcuchami ofiary do odpowiednich kamieni i mogli zaczynać. Dwóch z trzech szamanów podniosło pierwszą ofiarę na nogi i gdy mocowali się ze stalowymi łańcuchami, do ich uszu doszedł kobiecy krzyk. Zmarszczyli brwi i spojrzeli po sobie. Wrzask dobiegał do nich z puszczy i był coraz wyraźniejszy. Ustawili się w pozycji wyjściowej do ataku, nie wiedząc za bardzo, czego się spodziewać.
Na skraju polanu pojawiła się białowłosa postać w czarnym kombinezonie, która pędziła nieubłaganie w ich kierunku. Tuż za nią biegł tygrys, wyraźnie wybrawszy dziewczynę na własną ofiarę. Kobieta przestała na chwilę krzyczeć i nie przestawszy biec, spoglądała na ludzi znajdujących się na polanie ze zdziwieniem. Nagle wyraz jej twarzy zmienił się. Brwi ściągnęła w grymasie wściekłości i wskazując palcem na jednego z szamanów, krzyknęła ile sił w płucach:
- To wszystko przez was, wy prymitywne radykały wy!
I przyspieszyła.
Szamani skoczyli w jej kierunku, dziwiąc się jednocześnie, jak kobieta może jeszcze do nich biec. Przecież znajdowała się w zasięgu Kamiennego Kręgu, powinna słaniać się na nogach, a tygrys być w trakcie konsumowania lewej strony wnętrzności. Postanowili pozbyć się przypadkowego świadka.
Kilka metrów przed zderzeniem, dziewczyna zrobiła coś dziwnego ze swoim cieniem. W jednej chwili oddalił się od niej i znalazł tuż za wyznawcami, a po chwili zamienił się z nią miejscami. Mężczyźni zatrzymali się i odwrócili, jak na komendę, dobywając rytualne noże.
- Nie masz szans, nas jest trzech, a ty jedna.
- Myślałam, że czterech, ale widzę, że już tylko dwóch.
W tej samej chwili tygrys rzucił się na jednego z nich i powalił go na ziemię. Białowłosa zaatakowała sekundę później. Zacisnęła pięść i biorąc rozmach, uderzyła mężczyznę w twarz tak mocno, że usłyszeli, między wrzaskami pożeranego żywcem, trzask łamanych kości. Nie zdążyła sparować cięcia nożem, który trafił ją łopatkę. Zaklęła tak mocno, jak nigdy wcześniej w życiu i posłała potężne kopnięcie w brzuch atakującego. Odrzuciło go na dwa metry i powaliło na kolana. Białowłosa szybkim ruchem złamała kark mężczyźnie z połamaną szczęką i wyciągnąwszy nóż, cisnęła nim w drugiego. Nie trafiła. Podeszła do niego chwiejnym krokiem i zaczęła bić go do utraty przytomności.
Mężczyźni nie stanowili praktycznie żadnego zagrożenia, byli tylko kapłanami. Nie pomyśleli o wystawieniu strażników, bo byli przekonani o ochronie Kamiennego Kręgu. Zapomnieli tylko, że duchy trochę się na nich boczyły.
Przerwała, gdy jej przeciwnik przestał się ruszać. Wzięła do ręki nóż i podeszła do żerującego kota. Wbiła mu go w czaszkę po samą rękojeść. Zdążył ją drapnąć pazurami w udo i padł martwy.
Arafel była zmęczona. I to bardzo. Jednak nie miała zamiaru przegrać. Tytanicznym wysiłkiem zaciągnęła ciała kapłanów na środek kręgu i pokazała palec wskazujący do nieba. Następnie zachęciła ledwo przytomne niedoszłe ofiary do opuszczenia polany. Wlekli się kilkanaście dobrych minut, ale w końcu wszyscy znaleźli się poza obszarem oddziaływania mistycznej mocy. Białowłosa chciała zabandażować swoją ranę, z której uciekało życie, jednak nie miała na to siły. Zamknęła oczy i oparta o korę drzewa, zemdlała.
***
Obudziłam się dwa miesiące później, w Babilonie. Podobno wojsko wysłało za nami ekipę ratunkową i jakimś cudem natrafili na sygnał wysyłany z mojego comlinku. Czekała mnie długa rehabilitacja i kilka zabiegów. Czyli ogólnie gra nie wara świeczki. Ocaleni nawet kwiatów nie przesłali. Phi. Nie trzeba.
Te Voodoo duchy były problematyczne, ale nie miały szans z Lumenem i jego wyznawcami, czego byłam dowodem. Następnym razem zastanowią się dwa razy, zanim postanowią z nami zadrzeć.
Sięgnęłam po comlink, by po chwili obserwować, jak słuchawka pływa z szklance z wodą. Otworzyłam szerzej oczy.
- Motyla noga, tylko nie to! |
Za lekceważenie prawdziwej urody, tej nieopisanej przez zwykłe zwierciadło
Zgromieni przez lepszą, aż łzy z gniewu trwonią
W sedno trafiło stare porzekadło
Mądrość, nie seksapil jest straszliwszą bronią. |
|
|
|
| Strona wygenerowana w 0,14 sekundy. Zapytań do SQL: 12
|