18 odpowiedzi w tym temacie |
»oX |
#11
|
Rycerz
Poziom: Ikkitousen
Stopień: Samurai
Posty: 740 Wiek: 33 Dołączył: 21 Paź 2010 Skąd: Wejherowo
|
Napisano 14-01-2016, 17:21
|
Cytuj
|
Na tropie, cz. 2
_____________
Krótko ścięty mężczyzna szedł ciemnymi ulicami Yury. Pies, którego trzymał krótko na smyczy, co kilka kroków stawał i obwąchiwał betonową posadzkę. Weszli w ciemny zaułek prowadzący do tylnego wyjścia restauracji odwiedzonej wczoraj. Podeszli bliżej drzwi i przyjrzeli się ścianie z czerwonej cegły.
- Żadnego śladu, jak to możliwe? – Chris Murphy dotknął fragment elewacji i przejechał wzdłuż otwartą dłonią. – Przecież zginął ledwo dwadzieścia cztery godziny temu.
- Nie do końca. Zapachu nie usuniesz całkowicie. Mam coś.
- Czekaj. – Rycerz powtórzył wykonany przed chwilą ruch. – Czy to są ślady pazurów?
Mężczyzna wyjął z kieszeni telefon komórkowy i wykonał kilka zdjęć. Nie zdążył wysłać ich do znajomego z armii, ponieważ drzwi lekko się uchyliły i po chwili oczom nadczłowieka ukazał się pracownik knajpy w średnim wieku.
- Hej ty! Czego tu szukasz? – widząc trzymamy w ręce przechodnia telefon, zaniepokoił się. – Spytałem o coś!
- Głuchy nie jestem. – Murphy postąpił krok do przodu, stając twarzą w twarz z rozmówcą. Dzieliło ich niecałe dziesięć centymetrów. – Masz dostęp do obrazu z tej kamery? – Ruchem głowy wskazał urządzenie zamontowane po przeciwległej stronie ściany.
Pracownik restauracji zignorował pytanie i odepchnąwszy rycerza, splunął gęstą śliną na ziemię. Zza paska spodni wyjął kuchenny nóż.
- Też myślisz, że wie coś więcej?
Murphy uśmiechnął się na myśl, że dzięki przypadkowi ma szansę zdobyć nowe informacje. Odsunął się, gdy nożownik zaatakował. Egzekutor złapał za rękę dzierżącą broń. Wykręciwszy ją do tyłu, posłał dodatkowy cios kolanem w brzuch. Oponent upadł z impetem, nie puszczając noża. Murphy odruchowo nadepnął ciężkim, wojskowym butem na rękę, łamiąc kilka kości. W tym samym momencie przyłożył mu dłoń do ust.
- Nie drzyj mordy. – Łokciem przyłożył w twarz i usłyszawszy gruchnięcie, pochwycił wpół nieprzytomnego pod ramię i podniósł. – Przejdźmy się.
Udając pijanego, Murphy szedł ramię w ramię z przeciwnikiem. Niektórzy przechodnie spoglądali na nich sceptycznie, jednak po chwili przenosili wzrok na innych, równie pijanych czy naćpanych. Rycerz unikał mocno oświetlonych miejsc z racji cieknących po twarzy nożownika strużek krwi. Po piętnastominutowym spacerze znalazł odpowiednie miejsce na przesłuchanie. Magazyn, na ścianie którego widniała tabliczka z napisem „do wynajęcia” nadawał się idealnie. Rycerz oparł jeńca o ścianę i wyważył drzwi budynku. Ciemność była teraz jego najlepszym przyjacielem. Za dwójką mężczyzn dumnie do budynku wkroczył Bullet, szczerząc zęby w uśmiechu.
_________________________________
Siedzący przy zawalonym papierami biurku Matt Brown energicznie rozmawiał przez służbowy telefon. Dzisiejszy dzień pracy w DSBE nie należał do najłatwiejszych i spokojnych. Masa morderstw do rozwiązania, drugie tyle gwałtów i tajemniczych zniknięć. Każdy funkcjonariusz przekrzykiwał się wzajemnie, gestykulując bez większego sensu. Gdzieś w kącie pomieszczenia, skuty kajdankami kryminalista próbował wydostać się z pokoju, lecz szybko został potraktowany pałką teleskopową. Brown usłyszał wibrację telefonu jedynie dzięki nadludzkiej mocy. Ogarnął kilka zmiętolonych kartek i, ujrzawszy nazwę rozmówcy, niechętnie odebrał.
- Brown. – Rozpoczął rozmowę. – Czego potrzebujesz?
- Przysługi. – Odpowiedział Murphy. – Co u was tak głośno o tej porze?
- Jest środek dnia, jak ma być? Niektórzy pracują ciężko w dzień, żeby inni spali spokojnie w nocy.
- Na morały ci się zebrało… I zapomniałem o różnicy czasu. Wysyłam zdjęcie na twój telefon, sprawdzisz gościa?
- Jest sens pytać co robisz?
- Nie. – Odrzekł krótko egzekutor. – Szkoda nerwów. Za ile dasz mi odpowiedź?
- Nie bądź w gorącej wodzie kąpany. Przepuszczę go przez program i dam znać. Niełatwo robić tu coś nieoficjalnie, ale odezwę się niedługo.
- Wiszę ci przysługę.
Brown, nie pożegnawszy się z kolegą z innego pionu, od razu przystąpił do pracy. Podczas rozmowy słyszał pomrukiwanie innego mężczyzny i szczęk zębów. Wolał nie dowiadywać się jaką misję tym razem powierzyli Chrisowi. Odpalił na komputerze program do rozpoznawania twarzy i załadował podesłane zdjęcie. Przed oczami migały w szybkim tempie obrazy znanych przestępców. Po upływie piętnastu minut Brown wybrał na ekranie telefonu ostatniego rozmówce i przekazał informacje o Hansie Kuusac’u. Znając Chrisa i jego pamięć, wysłał też profil gościa w zakodowanej wiadomości. Zaraz po tym zdjął z oparcia krzesła marynarkę i, założywszy na siebie, opuścił budynek DBSE.
_________________________________
- Hans Kuusac. – Powiedział na głos Murphy, wpatrując się w ekran komórki. – Urodzony w 1580 roku w Avalonie. Kilka drobnych wykroczeń za młodych lat, a później.. napadłeś na bank i zwiałeś do Khazaru? Powinszować.
- Wal się. – Odpowiedział przywiązany do stalowego krzesła Hans. – Nic nie wiem.
- Nie mogę się z tym zgodzić. Mam kilka prostych pytań, na które mi odpowiesz. Po pierwsze – czym handlujecie w restauracji? Dwa – kto sprzątnął ciało? Trzy – dla kogo pracujesz?
- Naoglądałeś się za dużo filmów. Jestem zwykłych kucharzem…
- Który rzuca się z nożem na przechodniów? – przerwał mu Murphy. – Więc?
- Jak chcesz odpowiedzi, to rozwiąż mnie, zdejmij spodnie i pociupciaj mi fiuta.
- Mogę się wtrącić? – usłyszał w głowie rycerz. – Zrób jak mówi, a ja go już zadowolę.
Twarz Hansa zbladła, kiedy zobaczył, jak oprawca wyciągnął nóż i zbliżył się do krzesła. Mimo twardej i odważnej pozy serce waliło mu w klatce jak oszalałe. Uspokoił się, równocześnie dziwiąc, kiedy Murphy odciął cztery opaski zaciskowe. Pomacał oba nadgarstki, chcąc załagodzić ból. Widok zbliżającej się do twarzy pięści nie zdziwił go i spróbował wykonać unik. Niestety dla złamanego wcześniej nosa bezskutecznie.
- Bullet. Ciumciaj!
- To jakaś nowa, chora, wymyślona przez ciebie na poczekaniu komenda?
- Czekaj! Zwariowałeś?! – wykrzyczał Hans, widząc białe kły psa. – Daj mi chwilę. – Powiedział już spokojniejszym tonem. Bullet mimo wszystko podszedł bliżej i pokazał swoją standardową, znaną rycerzowi sztuczkę. Strumień moczu wystrzelił spod podniesionej tylnej łapy i zmoczył Kuusac’owi spodnie i część bluzy.
- Bullet…
- Nigdy nie powiedziałeś co znaczy „ciumciaj”…
- Idioci!
- Halo halo gościu! Chris przywal mu!
Mocny kopniak wymierzony w żebra uświadomił leżącego, że nawet do psa należy zwracać się z szacunkiem. Wijąc się z bólu, Hans próbował wydać z siebie bliżej nieokreślony dźwięk. Wiedział, że może nie wyjść z tego spotkania żywy, więc zdrową ręką wyjął z kieszeni śmierdzących spodni telefon.
- Ostatnio wybrany numer. Klucz do odblokowania to osiem, cztery, jeden, dziewięć. – Drżąca dłoń podała Murphy’emu smartphone’a. – On wydaje polecenia i dostarcza towar. Nie chcesz wejść mu w drogę.
- Tak jakby już to zrobiłem. – Odpowiedział rycerz, biorąc telefon. Odblokował aparat podanym kodem, spisał ostatni numer i sprawnym ruchem zdjął obudowę telefonu. Wyjął baterię, rzucił razem z urządzeniem na podłogę i rozdeptał. – Kim jest, że tak trzęsiecie portkami?
- Pieprzonym szamanem!
Murphy z niedowierzaniem spojrzał na rozmówcę. Skąd zwykły diler mógł wiedzieć o istnieniu szamanów?
- Kim? – spytał. – Skacze wokół ogniska i odprawia dziwne rytuały?
- Nie… Potrafi zmienić postać. W panterę czarną jak noc. – Mówiąc to, Hans zadrżał. – To on zabił młodego wczoraj. Mówiłem, żeby nawet grosza nie zabierał… Ale młody, to i głupi, co nie?
- Nie żeby coś, ale te dzikusy nie powinny maskować swojej działalności?
Murphy spojrzał na towarzysza i kiwnął twierdząco głową. Z początku chciał zadzwonić na posterunek lokalnej policji i oddać zbiega w ręce funkcjonariuszy, ale nie mógł pozwolić na rozpowszechnienie takich informacji. Khazar nie Khazar, ale żaden człowiek nie może dowiedzieć się o istnieniu szamanów, czy specjalnie uzdolnionych przedstawicieli pozostałych nacji.
- Chyba szkodzą ci te dragi… Czym handlujecie?
- Nigdy tego gówna nie brałem! Ale ponoć są po nim niezłe jazdy. Mówię ci prawdę!
- Kontrolują lokalne władze, prawda?
- Stary, przestań wygłaszać oczywistości i się go pozbądź! Nazwał mnie idiotą!
- Dużo się nie pomylił.. – pomyślał Murphy. – Więc? Kogo mają w garści? – Spytał tym razem na głos.
- Policja i paru urzędników, nie wiem wszystkiego. Kontrolowałem handel w restauracji, to wszystko. Zadzwoń i sam spytaj, a mnie wypuść!
- Co do tego…
Rycerz wyjął z kabury ulubionego colta z nakręconym wcześniej tłumikiem i wymierzył w czoło Hansa. Ten spróbował poderwać się na równe i uciec z magazynu, lecz pędzący pocisk był szybszy. Ciało bezwładnie leżało na zakrwawionej posadzce, kiedy Chris z Bulletem opuszczali magazyn pod osłoną nocy.
- To się porobiło…
_________________________________
Prowadzący sportowy samochód Nihyo sięgnął po dzwoniący telefon. Wnętrze auta wypełniał dym papierosowy i rockowa muzyka. Przed odebraniem telefonu od Hansa, jednego z nadzorujących handlem, przekręcił gałkę przy radiu, uciszając gitarowy riff. Dopiero co opuścił Yurę i wracał pustynnymi drogami do kryjówki, więc nie miał pojęcia czego Kuusac może chcieć. Kątem oka spojrzał na zegarek.
- Czego chcesz o tej godzinie? Myślałem, że wyraziłem się jasno.
- Zawsze tak chamsko zaczynasz rozmowę? – nieznany głos odezwał się ze słuchawki. Nihyo gwałtownie nacisnął pedał hamulca i zatrzymał maszynę na poboczu.
- Kim jesteś?! – wykrzyczał.
- Łowcą polującym na takie szumowiny jak ty.
- To ty! Wtrącasz się w nie swoje sprawy! Zabijasz moich ludzi! Zabiję cię własnymi rękami!
- Rękami, czy łapami? Gardzę takimi jak ty i nie mogę się doczekać, kiedy wpakuję kulkę w twój łeb.
- AAAARHG! – Nie potrafiąc opanować emocji, Nihyo wysiadł z samochodu i wyrzucił w siną dal urządzenie. – ZABIJĘ CIĘ! – Wykrzyczał, a jego słowa rozniosły się echem po pustyni. |
Ostatnio zmieniony przez oX 14-01-2016, 17:39, w całości zmieniany 3 razy |
|
|
|
»oX |
#12
|
Rycerz
Poziom: Ikkitousen
Stopień: Samurai
Posty: 740 Wiek: 33 Dołączył: 21 Paź 2010 Skąd: Wejherowo
|
Napisano 15-01-2016, 17:43
|
Cytuj
|
Na tropie, cz. 3.
Zemsta.
Yura, Khazar
Jessica rozłożyła się wygodnie na kanapie i chwyciła leżący nieopodal ręki pilot. Przeskakiwała pomiędzy kanałami szukając czegoś dla siebie. Od czasu przeprowadzki do Yury minęło już trochę czasu, jednak pech chciał, że nie mogła znaleźć jakiejkolwiek pracy. Mogła pozwolić sobie na mieszkanie w dobrym standardzie dzięki uprzejmości poznanego w Atahualpie Garry’ego Fincha. Nie dociekała skąd czerpie finanse i, na dobrą sprawę, nie zaprzątała sobie tym głowy. Zauroczyła się po pierwszym spotkaniu, kiedy zaserwowała mu czarną kawę i smażone na bekonie jajka. Zostawił jej pokaźny napiwek i od razu podał numer telefonu. Dziewczyna zdziwiła się, jednak tego samego dnia, wieczorną porą, odwiedziła go w pokoju hotelowym. Mogła się zastanawiać, dlaczego Garry poszukuje byłej dziewczyny, a z nią spędza pół nocy w łóżku. Ot kolejna sprawa, którą się nie przejęła. Żarówka zapaliła się jej w głowie, kiedy zobaczyła partnera tłukącego na kwaśne jabłko członków jakiegoś gangu, bodajże motocyklowego. Uśmiechnęła się na samą myśl o tamtej sytuacji, kiedy biegła z nim ulicami miasta, mając na sobie szpilki na wysokim obcasie. Nie raz prawie się przewróciła, lecz Garry podłapywał ją i sprowadzał do pionu. Jako kelnerka prowadziła zwykłe, nudne życie, bez cienia adrenaliny. Obsługiwała bogatych, miłych, chamskich, pijanych, tych co zdradzali swoje żony, tych samotnych i każdego dnia, wracając do małej kawalerki, zliczała drobne napiwki myśląc, czy wystarczy na kolejny czynsz. Garry Finch zmienił jej życie. Z niecierpliwością czekała, kiedy znowu zadzwoni, by chociaż usłyszeć jego głos. A może powie, że podróż się skróciła i zawita wieczorem? Miała świadomość tego, że cuda się nie zdarzają, jednak podniosła się z sofy i ruszyła w stronę łazienki. Jeśli przyjdzie, to musi wyglądać dla niego bosko, prawda? W końcu jeden cud już jej się przytrafił, a był nim właśnie on. Tajemniczy, najprawdopodobniej nie mówiący jej całej prawdy, może zamieszany w szemrane interesy, ale kto dbał o coś takiego? Ona kochała jego, a on odwzajemniał to uczucie. W głowie usłyszała jeszcze raz wypowiedziane przez niego słowa tamtej pamiętnej nocy. Nie spodziewała się po takim skrytym w sobie introwertyku takiego wyznania, ale coś zaiskrzyło i nie mogła być bardziej szczęśliwa. Chciała już ściągnąć zarzucony na siebie szlafrok i wejść pod prysznic, ale przerwał jej dzwonek do drzwi. Zawiązała pasek biodrowy i spokojnym krokiem podeszła do drzwi. Garry wrócił? Niemożliwe, nie jest typem, który sprawia niespodzianki. Na pewno zadzwoniłby wcześniej. Spojrzawszy przez wizjer zaśmiała się pod nosem. Po drugiej stronie drzwi stał najprawdopodobniej mężczyzna trzymający ogromny bukiet różnokolorowych kwiatów. Zasłaniały jego twarz, lecz podekscytowana dziewczyna natychmiast odsunęła zawias w drzwiach i nacisnęła klamkę.
- Pani Jessica Hass? – spytał mężczyzna w średnim wieku. – Przesyłka dla pani.
- O mamo! To ja! – odpowiedziała, nie przestając się uśmiechać. – Proszę, niech postawi je pan na tamtym stole!
Kurier postąpił według prośby i wszedł do środka. Rozejrzał się po dużym salonie i postawił przesyłkę na wskazanym wcześniej miejscu. Z torby zarzuconej na ramię wyjął plastikową podkładkę i podsunął chichoczącej pod nosem dziewczynie.
- Proszę pokwitować odbiór – palcem wskazał wykropkowane miejsce. – O tu.
- Już, już! – Sprawnym ruchem ręki nabazgrała coś na styl podpisu i zaczęła podziwiać kwiaty.
- Dziękuję bardzo, już znikam. – Mężczyzna ruszył w stronę drzwi i, gdy miał już przekroczyć próg, ku zdziwieniu Jessiki zamknął drzwi i, zakluczywszy je, obrócił się na pięcie, szczerząc zęby w uśmiechu.
- Murphy nie nauczył cię, że nie otwiera się nieznajomym?
- Murp… kto? Kim pan jest?! – powiedziała piskliwym głosem, cofając się kilka kroków. – Proszę stąd wyjść albo dzwonię na policję!
- A dzwoń sobie. Myślisz, że zdążą ci pomóc? Wypruje z ciebie flaki i rozsmaruje nimi ściany. Będziesz cierpieć, a krzyk rozniesie się na całe miasto. Albo nie… - postąpiwszy metr do przodu, kontynuował. – Zrobię to szybko, lecz boleśnie. Twój chłopak powinien niedługo wrócić.
Pogrążona w strachu dziewczyna rzuciła się w stronę leżącego na kanapie telefonu, lecz Nihyo był szybszy. Złapał ją za obie ręce i potężnym kopniakiem posłał na sofę. Delektował się widokiem cieknącym po jej policzku łez. Rozkoszą dla uszu było stłumione wołanie o pomoc. Masywną rękę trzymał na jej wąskich ustach, drugą chwycił za szyję. Ściskał na tyle mocno, że Jessica z trudem łapała oddech i zaczęła się wierzgać. Wiła się jak wąż i w momencie, kiedy miała stracić przytomność, Nihyo zwolnił uścisk. Sięgnął wolną dłonią gdzieś za plecy i zaprezentował ofierze swój pięknie zdobiony, ceremonialny nóż. Źrenice dziewczyny momentalnie się rozszerzyły na widok broni i próbowała wydukać z siebie błaganie o litość.
- Mówiłem mu, żeby się nie wtrącał – powiedział spokojnym tonem Nihyo. – Powiedziałem, że go zabiję. Nic sobie z tego nie zrobił. Nic! Wtedy dowiedziałem się o tobie. Ściągnąłem zapiski z kamer restauracji, kazałem każdemu, kto podlega mi w Yurze cię wyśledzić… I udało się. Teraz zapłacisz za błędy swojego chłoptasia. A jak już skończę z tobą… - oprawca końcówką języka dotknął ostrza. – TO ZABIJĘ I JEGO! – wykrzyczał wściekle.
Zarówno szybkie, jak i precyzyjne cięcie, prawie zakończyło życie dziewczyny. Nihyo spojrzał na nią z pogardą, podziwiając widok cieknącej z tętnicy szyjnej krwi. Odszedł w stronę okna, kątem oka widząc, jak martwe ciało opada na kanapę. Rękami próbowała zatamować krwawienie, jednak nic, ani nikt, nie był w stanie jej pomóc. Ciało Jessiki Hass leżało bezwiednie w pachnącym kwiatami salonie.
________________
Dwie godziny później.
- No dobra, to gdzie teraz?
- Wracajmy, jutro pomyślimy co dalej.
- Chce mi się siku.
- No to patrz – Murphy wskazał palcem stojący przy chodniku hydrant. – Lej tam.
- Co ty chory jakiś jesteś? Masz mnie za jakiegoś prymitywa? Hydrant?
- Mam ci zamontować muszlę na nim?
- No jakbyś dał radę…
- Puknij się w czoło, Bullet. I ruszaj się, Jessica pewnie ugotowała cos dobrego.
- Ciekawe jak się mam puknąć, durniu… O, jedzenie jedzenie! Chodźmy szybko!
Nierozłączna od dłuższego czasu dwójka skierowała się w stronę mieszkania, które Murphy opłacał pod fałszywym nazwiskiem. Dobrze, że w dawnych czasach, jeszcze jako pionek, pomógł kilku uzdolnionym ludziom. W przypadku misji tropienia Panter przydał się Hans Opheim, znany w półświatku Nag fałszerz. Przygotował wszystko, począwszy od paszportu, do dokumentów upoważniających do podróżowania z bronią jako funkcjonariusz. Zajmował się również księgowością i rycerz nie musiał obawiać się o urzędy podatkowe czy skarbowe. Ani o nikogo innego. Płacił dobrze, więc Opheim przykładał się do pracy i nie pozwalał sobie na najmniejsze potknięcie. Murphy spojrzał na zegarek. Dochodziła pierwsza w nocy. Kątek oka spostrzegł, że Bullet nie mógł oprzeć się pokusie i podlewał uliczny hydrant. Przyspieszył kroku nie wiedząc czemu. Zabijał z zimną krwią od dawna, stoczył niejedną walkę, nigdy nie zakrzątał sobie głowy sprawami innymi, niż misje. Teraz było inaczej. Chciał jak najszybciej zobaczyć poznaną w Khazarze dziewczynę, uroczą niegdysiejszą kelnerkę, która czekała na niego w mieszkaniu. Była odskocznią od ciągłego naciskania spustu, zabójstw i wyjazdów służbowych. Czuł się w jej ramionach jak małe dziecko i zapominał o wszystkich problemach. Do celu brakowało około trzydziestu minut.
________________
Murphy otworzył drzwi do kamienicy w starszej dzielnicy miasta. Nie był do końca pewien, ale mogła już być kwalifikowana jako zabytek wśród wielu kasyn i nowoczesnych hoteli. Szybkim krokiem pokonywał po dwa schody i gdy dotarł na pierwsze piętro Bullet zatrzymał go pociągnięciem za nogawkę.
- Chris – usłyszał w głowie rycerz. – Coś jest nie tak.
- Co dokładnie? – odpowiedział na głos. – Puść mnie.
- Czuję… śmierć.
Egzekutor wyrwał się z uścisku psa, rozrywając przy tym kawałek materiału i mocnym kopniakiem wyważył drzwi mieszkania. To, co zobaczył chwilę później, spowodowało niekontrolowany napad szału. Ujrzawszy zwłoki partnerki od razu podbiegł do ciepłego jeszcze ciała i nie wierzył własnym oczom. Zaczął rzucać wszystkim, co znajdowało się w zasięgu wzroku. Na pierwszy ogień poszedł stół i wielki bukiet stojących tam kwiatów. Cisnął nim o ścianę, roztrzaskując na kawałki. Pierwszy raz z oczu Murphy’ego ciekły łzy. Wycie Bulleta rozeszło się echem po całym budynku.
- Chris…
Pogrążony w szale i rozpaczy Murphy od razu pobiegł do drugiego pokoju i po chwili powrócił z sporą walizką.
- Zostaw to teraz… jesteśmy w mieście. Dopadniemy go. Ale jeszcze nie teraz.
- Nie widzisz co zrobił?! Zabiję go! Zarżnę jak świnie! Pożałuje, że się w ogóle urodził! Będzie zdychał godzinami!
- Opanuj się. Spójrz… – Bullet podszedł do pokrytej krwią kanapy i zaczął zlizywać krew z szyi Jessiki. – Zamknij jej chociaż oczy, nie mogę na to patrzeć.
Rycerz spróbował dojść do siebie i na chwilę uspokoił nerwy. Podszedł do miejsca, w którym siedział Bullet i powolnym ruchem umieścił dłoń na czole dziewczyny. Zjechał trochę niżej i otwartą ręką przymknął powieki dziewczyny. Zbliżył twarz do jej twarzy i delikatnie pocałował czoło.
- Może i zemsta nic w życiu nie daje, ale obiecuję ci Jess, że zapłaci za twoją śmierć. Niczemu nie jesteś winna i będę z tym żył do końca. – Murphy wyjął telefon i wystukał numer na pogotowie. Wiedział, że nic nie poradzą, ale wezwą od razu policję. On nie chce mieć z nimi nic wspólnego. Chwycił walizkę, zarzucił na siebie plecak i skierował się w stronę wyjścia.
- Chodź, Bullet. Przed nami sporo trupów.
________________
Rejon Nubia,
30 km na wschód od Sermory
Dwie półtorej metrowe pochodnie rozświetlały teren przy drzwiach kryjówki Khazarskich Panter. Jeden ze strażników, dzierżący w dłoniach karabin szturmowy, leniwie zaciągnął się tytoniowym dymem. Spojrzał na partnera, który również nie był entuzjastą stania na warcie. Leżąca między nimi pantera leniwie wyciągnęła przed siebie łapy i zamruczała pod nosem. Powoli podniosła się na cztery łapy i spojrzała na wartowników.
- Co jest, maleńka? – zagadał palacz. – Głodna?
- Przecież przed chwilą ją karmiliśmy. – Odpowiedział drugi. – Grubasa chcesz z niej zrobić?
- Przy tobie coś powiedzieć…
Pocisk przecinał powietrze i leciał w kierunku nieświadomych mężczyzn. Najpierw przebił się przez głowę pierwszego, plamiąc krwią zwierzę i wbił się w mózg drugiego. Obaj z impetem upadli na ziemię. Pantera ponownie zlustrowała ich wzrokiem i pokazała długie kły. Klęknęła nad tym, który stronił od papierosów i przystąpiła do kolacji.
- Smacznego, dziecinko. Dzięki za pomoc.
Bullet w odpowiedzi usłyszał ciche, radosne mruczenie. Murphy wstał i, opuściwszy krzaczastą gęstwinę, zarzucił karabin na plecy i ruszył w stronę wejścia. Minął jedzącą wnętrzności panterę i przy pomocy elektro-utwardzalnego klucza otworzył drzwi do kryjówki Khazarskich Panter. Przed sobą miał długi, opustoszały korytarz. Gdzieniegdzie na ścianach paliły się pochodnie. Pewnym krokiem szedł prosto, nie bacząc na to, czy ktoś go usłyszy. Bullet kroczył tuż przy nim. Najpierw z czegoś, co najprawdopodobniej było łazienką, wyszedł młody chłopak. Nie miał więcej niż dwadzieścia lat. Próbował wykrzyczeć na alarm, lecz rycerz trzymał w ręku pistolet i od razu wystrzelił. Przeszła na wylot, przez serce, zostawiając dziurę w ścianie. Echo wystrzału rozniosło się po całej kryjówce. Każde drzwi otwierały się kolejno, ukazując kolejne ofiary wściekłego rycerza. Nie oszczędzał nikogo i siał pociskami na lewo i prawo. Ciała opadały jedno za drugim, a lecąca z nich krew zabarwiła cały korytarz na czerwono. Murphy zwinnym ruchem zmienił magazynek. Podczas tej czynności ktoś próbował zajść go od strony pleców, lecz Bullet był czujny i wgryzł się w rękę dzierżącą długi nóż. Sprowadził przeciwnika do parteru i wgryzł się w szyję, pozbawiając go życia.
- Dobry pies. Teraz znajdźmy tego skurwiela.
________________
Nihyo miał już wstać ze swojego tronu i skierować się do łóżka, kiedy usłyszał pojedynczy wystrzał w korytarzu. Momentalnie poderwał się na równe nogi i przyjął postawę bojową. Zęby się wydłużyły, a oczy przybrały kolor czerni. Nerwowo spoglądał w stronę masywnych drzwi wyjściowych. Jak znalazł ich tak szybko? Myślał, że ma więcej czasu. W dodatku liczył na pomoc Saisho, która zniknęła wczoraj bez słowa. Może zdoła uciec? Nerwowo rozejrzał się po pomieszczeniu. Zdążyłby uciec tylnym wyjściem i zniknąć w dziczy. Może i by zdążył, gdyby nie wielka, zielona pięść, która właśnie sforsowała drzwi i zniknęła tuż przed nim. Poczuł rozcięcie na policzku i palcem przetarł strużkę krwi. Nie dostrzegł kolejnego pocisku lecącego w jego stronę. Ku zdziwieniu szamana zatrzymał się centymetr od czoła i lewitował w powietrzu.
- Rusz się chociaż o milimetr, a ktoś będzie zdrapywał twój mózg z tego tronu.
- To ty!
- A kogo się spodziewałeś, wróżki? – Murphy zbliżał się do przeciwnika. – Popełniłeś olbrzymi błąd.
Wściekłość biła z jego oczu na odległość.
- Zrobiłeś coś, za co zapłacisz największą cenę.
Pocisk wciąż utrzymał się przy głowie Nihyo, który pogrążony w strachu nie był w stanie się poruszyć.
- Wiesz, czemu wami gardzę? Bo jesteście pieprzonymi dzikusami. Nie dziwię się, że Slayman wyrżnął tylu khazarczyków. – Na dźwięk tego nazwiska Nihyo delikatnie się wzdrygnął. – Teraz ja pozbędę się ciebie i każdego szamana. Każdego, rozumiesz? Jesteście plagą. Nie zasługujecie na życie. Bratacie się z Manitou, a ich nienawidzę jeszcze bardziej.
Czas działania Midori Shouseki dobiegł końca. Pocisk wystrzelił ponownie i spełnił swoje zadanie. Murphy podszedł do trupa i opróżnił cały magazynek, dziurawiąc ciało szamana. Tym razem Bullet rozumiał powagę sytuacji i razem z Murphy’m opuścił kryjówkę.
- Idziemy do niej, prawda?
- Tak. |
|
|
|
»oX |
#13
|
Rycerz
Poziom: Ikkitousen
Stopień: Samurai
Posty: 740 Wiek: 33 Dołączył: 21 Paź 2010 Skąd: Wejherowo
|
Napisano 10-08-2016, 11:55
|
Cytuj
|
12.02.1616
[Ninmu] Tablica zleceń - Zakon Gryfa
Ciemne pomieszczenie wypełniał papierosowy dym. Dało się go ujrzeć dzięki nikłemu źródłu światła w postaci małej lampy naftowej. Gęsta chmura nie wadziła dwójce mężczyzn, którzy co rusz zaciągali się którymś z kolei papierosem. Jakością daleko im było do marki Golden Bat, co wyczuć można było po nędznym zapachu i atakach kaszlu. Jeden z nich, ogolony na łyso, z olbrzymią blizną na pół twarzy, splunął metr od swoich nóg.
- Długo mamy tu czekać? - Przerwał ciszę. - Gregor miał przyjść godzinę temu.
- Hę? - Usłyszał w odpowiedzi. - Tyle już siedzimy w tej zapiździałej dziurze?
- Mówiłem mu, że ma jechać prosto do nas! Pewnie znowu jakaś dziewka przykuła jego uwagę. Tylko to ma w pustym baniaku.
- Uspokój się, Hans. On się zawsze spóźnia.
- Dobrze wiesz, że nie możemy sobie pozwolić na potknięcia! - Powiedziawszy to, łysy wstał z krzesła. - Ktoś siedzi nam na ogonie!
- Dajże spokój. - Próbował uspokoić go partner. - Bo ktoś odwiedził chatę?
- Ktoś?! Widziałem nagrania, ty zresztą też! To nie był zwykły turysta!
Donośne uderzenie w drzwi przerwało rozmowę. Hans, który akurat był bliżej, podszedł do panelu i wpisał czterocyfrowy kod. Krótki dźwięk obwieścił, że można nacisnąć klamkę i wejść do środka.
- Jasna dupa jak zimno! - Przywitał się trzeci mężczyzna, ubrany w grube futro. - Dajcie coś ciepłego!
- Dostać, to możesz kopa w swoje wielkie dupsko, Gregor!
- Odwal się, Hans. Śnieg sypie jak posrany, gówno widać, a wy postanowiliście zrobić kryjówkę na wypizdowie totalnym.
- Nie ma czasu - powiedział spokojnie Ten, wciąż siedząc przy stole. - Towar gotowy?
- Taa… Środek ciągle działa, mam je w bagażniku - odpowiedział Gregor. - Musimy się spieszyć, bo niedługo się wybudzą, a nie widzi mi się znowu z nimi użerać. Jeden prawie mnie upier…
- Znowu? - Spytał łysy. - Nie trafił?
- Jakby trafił, to by tu nie stał, prawda Gregor? Teraz ruszajmy.
* * *
Garreth Slayman rozłożył się wygodnie na miękkiej sofie. Wyrzuciwszy nogi na sam koniec posłania odpalił kolejnego papierosa. W jego życiu nie istniał dzień bez dymu drapiącego gardło. Rozejrzał się po gabinecie i stwierdził, że dziś może pozwolić sobie na chwilę odpoczynku. Sterta papierów zniknęła z biurka, a na korytarzu panowała cisza. Miał w końcu chwilę wytchnienia przed nadchodzącymi wydarzenia w Cesarstwie. Gdy zaciągnął się po raz ostatni, na blacie stolika poruszył się telefon. Donośna wibracja rozniosła się echem po całym pomieszczeniu.
- W dupę szamana… - powiedział pod nosem. - Oby to było ważne.
Nie zdołał sięgnąć po urządzenie, więc zmuszony był wstać. Na ekranie dotykowego telefonu widniał napis “Chris Murphy”. Westchnąwszy kliknął w obrazek zielonej słuchawki.
- No? - odezwał się. - Mam dziś wolne.
- Sory szefie, ale ważna sprawa - usłyszał w odpowiedzi. Głos egzekutora zagłuszał ryk silnika.
- Najpierw to się zatrzymaj, bo gówno słyszę!
Po kilkunastu sekundach łowca odezwał się jeszcze raz, tym razem bez zakłóceń.
- Po pierwsze mam w samochodzie trupa. Prosto z serca Martwego Lasu. Po drugie ten trup należy do jakiejś popieprzonej grupy kultystów. Jestem na ich tropie i podążam za paroma wskazówkami.
- Czekaj no - wszedł w słowo Slayman. - Jakiej grupy?
- Podejrzewam, że wzięli się za coś, czego nie potrafią opanować.
- Manitou? - Odparł spokojnie Mistrz. - Czy inne ustrojstwo?
- Tego próbuję się dowiedzieć.
- Informuj mnie na bieżąco, ale postaraj się załatwić sprawę szybko. Za kilka dni będziemy mieli ręce zawalone inną robotą.
- Bez odbioru.
Ciągły sygnał obwieścił zakończenie rozmowy. Slayman doskoczył do jednego z potężnych regałów i wyjął segregator. Położył go na biurku i wertował dokumenty jeden po drugim, wyraźnie czegoś szukając. Przejeżdżał nerwowo palcem wzdłuż kolejnych linijek, aż odnalazł odpowiedni zapisek. Czytał przez chwilę treść raportu, trzymając w drugiej ręce telefon. Odczekał jeszcze chwilę i wystukał z pamięci numer. Rozmówca odezwał się po drugim sygnale.
- Tu Slayman - powiedział. - Jeden z moich łowców jest na tropie Wściekłych Psów.
- Ile wie?
- Tyle co nic. Podąża własnym tropem.
- To ten cały, jak mu tam…? - Spytał ktoś z niskim głosem. - Durfy?
- Murphy - sprostował Garreth. - Znalazł ich kryjówkę w Martwym Lesie. Złapał jednego żywcem, ale padł mu chwilę później.
- Powiedziałeś mu coś?
- Nie. Mogę się jedynie domyślać, że Bullet mu pomaga.
- Bullet? - Spytał zdziwiony rozmówca. - Mówisz o Obiekcie Czwartym?
- Dokładnie.
- Murphy go opanował?
- Uratował mu życie, a później poszło z górki. Pomaga mu w misjach i, ogólnie rzecz biorąc, zżyli się strasznie.
- Sądzisz, że doprowadzi go do reszty?
- Mam taką nadzieję - powiedział szczerze Slayman. - Niestety z pozostałej dwójki nic nie będzie. Przejrzałem stare akta.
- Sprecyzuj.
- Kilkanaście ofiar w okolicy Martwego Lasu. Ślady po kłach i pazurach odpowiadające dzikim psom. Zagadką od zawsze była trucizna w organizmie, ale po obserwacji.. Obiektu Czwartego domyślam się, że każdy może mieć inne zdolności. Pieprzone badania.
- Masz mnie informować o wszystkim o każdej porze dnia i nocy. - Mężczyzna zrobił dłuższą pauzę. - Do usłyszenia, Garreth.
* * *
Chris Murphy, tuż po zakończeniu rozmowy z przełożony, rzucił telefon na tylne siedzenie samochodu. Spojrzawszy w lusterko wrzucił jedynkę i mocno wykręcił kierownicę. Z piskiem opon zawrócił i pędził przed siebie, z powrotem w stronę Martwego Lasu.
- Co jest grane? - spytał sapiący donośnie Bullet. - Czemu wracamy?
- Slayman nie mówi mi wszystkiego.
- Super. Co z tym zrobisz? Koleś jest szefem ludobójczej organizacji. To oczywiste, że ma sekrety. Ba! Pewnie jego sekrety mają sekrety.
- Dlatego musimy wrócić na miejsce… - Murphy wciągnął powietrze w płuca i krzyknął. - Trzymaj się!
Chris odbił mocno kierownicą w prawo, chcąc uniknąć lecącej w stronę samochodu rakiety. Manewr można uznać za skuteczny, ponieważ pocisk minął pojazd o centymetry i eksplodował gdzieś dalej, ale unik przyniósł ze sobą dodatkowe konsekwencje. Masywna bryka nie podołała i przechyliła się, aż w końcu wykoziołkowała kilkukrotnie. Bullet zarypał pyskiem w kokpit i zapiszczał z bólu. Murphy zdołał odpiąć się z pasów bezpieczeństwa i złapał fruwający pistolet. Odciągnął zamek i strzelił w drzwi. Zielona aura uformowała się w walec i wyrzuciła kawał metalu na zewnątrz. Drzwi upadły z impetem kilkanaście metrów dalej. Chris wybił się nogami i wyskoczył z wciąż koziołkującego jeepa, a w jego ślady poszedł czworonóg.
- Kogo posrało?! - Bullet otrzepał się kilka razy. - No goń go! Odjeżdża!
Rycerz otrzepał rękami spodnie, pozbywając się pyłu i brudu. Przetarł strużkę krwi płynącą wzdłuż policzka. Na szczęście nie raz trenował ucieczkę z samochodu, ale nigdy nie miał możliwości przetestowania tej techniki podczas prawdziwej akcji. Wiedział, że już i tak nie złapie uciekającego motorem sprawcy całego zdarzenia. Został po nim tuman kurzu i wiele pytań.
- Mam problem - powiedział tuż po wybiciu numeru na pękniętym wyświetlaczu telefonu. - Zostaliśmy zaatakowani przez nieznanego sprawcę. Wóz nie nadaje się do jazdy, obrażenia minimalne. Pościg niemożliwy. Ktoś musiał nas śledzić od dłuższego czasu.
- To się porobiło… - odpowiedział męski głos. - Co potrzebujesz?
- Transportu i informacji.
- Pierwsze załatwię, potrzebuję godziny. O drugie musisz sam zadbać.
- Dzięki. Bez odbioru.
Murphy rozejrzał się po okolicy i z sentymentem ostatni raz spojrzał na swój samochód. Wyjął z kieszeni wymiętoloną paczkę papierów i odpaliwszy jednego przysiadł przy wraku.
- To co robimy? Głowa mnie boli…
- Co robimy? Czekamy. Co zrobimy? - Zrobił chwilę przerwy na mocne zaciągnięcie i odpowiedział, wypuszczając chmurę dymu. - Potężny rozpierdol.
* * *
- Mamy do czynienia z jakimś mutantem. Nie podejmowałem walki, bo pewnie mój łeb przyszedłby w kartonie.
- Chcesz to rozwinąć, Gregor?
- Widziałem tylko jakiś zielony młot wywalający drzwi. Chcesz mi powiedzieć, że to normalne?!
- Pies był z nim?
- Dobrze, że się o martwisz! Tak, wyskoczył razem z nim. To musi być on.
- Spinamy dupę w troki, trzeba go odzyskać, bo szef nam łby pourywa. Nasze bestie gotowe?
- Igor trochę z nimi pracował, szykuje się niezła jatka. |
|
|
|
»oX |
#14
|
Rycerz
Poziom: Ikkitousen
Stopień: Samurai
Posty: 740 Wiek: 33 Dołączył: 21 Paź 2010 Skąd: Wejherowo
|
Napisano 23-11-2016, 17:25
|
Cytuj
|
[Ninmu] Tablica zleceń - Zakon Gryfa
Okres między walką z Saisho, a Tankyuu #9.
Siwa chmura dymu rozrzedziła się, gdy mocno zziębnięty mężczyzna otworzył drzwi i wkroczył do małego lokalu. Siedzący przy stole, na oko trzydziestolatek, zaciągnął się papierosem po raz ostatni, po czym zgasił go w popielniczce. Spojrzał na przybyłego i gestem dłoni zaprosił do siebie.
- Z panem rozmawiałem przez telefon, jak mniemam? – Spytał, podchodząc.
- Gdyby tak nie było, to colt wycelowany w ciebie dawno by wystrzelił – usłyszał w odpowiedzi. – Siadaj.
- Widzę, że nie ma żartów – rozpoczął przybyły i posłusznie usiadł. Niesioną skórzaną teczkę położył na ziemi i wyjął z niej cienką teczkę. Położywszy ją na blacie, skierował wzrok na niewzruszonego rozmówcę.
- Długo jeszcze? Masz ruchy gorsze niż ślimak.
- Już, już, momencik – odpowiedział. – Dziesięć tysięcy teraz, dziesięć później.
- Umawialiśmy się inaczej – krótko skwitował Murphy.
- Owszem, ale mój szef lubi często zmieniać zdanie. Nic na to nie poradzę. – Mężczyzna wziął głęboki oddech. – Lepiej z nim nie zadzierać.
- Zrobię to, ale jeśli następnym razem wytniesz mi taki numer, to miła kelnerka zbierze twój mózg ze ściany. Rozumiemy się?
- Nikt by się nie przejął moją absencją, ale będę miał to uwadze. – Wymawiając te słowa, grzecznie wstał i skierował się w stronę drzwi. – Do widzenia.
Mniej więcej, gdy drzwi zamknęły się za nim, z ciemnego kąta lokalu wybiegł pies. Szybko podbiegł do zostawionej torby i podniósł tylną łapę. Strumień moczy ściekał po brązowym materiale.
- Bullet, do cholery! – Krzyknął na cały lokal Chris, wstając. – Wiesz co to jest?!
- On zostawił, ja zaklepuje!
- Ja pier... – Przerwał w połowie. – Przypomnij mi dlaczego jeszcze tu jesteś?
- Bo mnie zabrałeś?
- Nie tu, że tu! Ogólnie, przy mnie!
- Nie wiem... bo mnie przygarnąłeś?
- Rozmową daleko nie zajdziemy. Bierz torbę w pysk i idziemy do auta.
- Piłeś i chcesz prowadzić?
- Mam nadnaturalny metabolizm.
- Powiesz to policji! – Odparł krótko Bullet i chwycił między zęby osikaną torbę wypełnioną pieniędzmi. Nie przejął się smrodem moczu i dumnie kroczył przed siebie.
* * *
Głos Lady Bazooki wydobywał się z kilku głośników rozmieszczonych w zatłoczonym barze. Barczysty mężczyzna, zwany przez swojego kompana „karkiem” przeciskał się w stronę baru, żeby zamówić następną kolejkę dobrego, nagijskiego whiskey. Odebrawszy trzy szklanki wypełnione szkarłatnym płynem zostawił na ladzie pokaźny napiwek i skierował się w głąb sali. Znajomi siedzący przy stole krzyczeli wniebogłosy widząc „karka” i pochwycili wypełnione whiskey szkła. Wznieśli donośny toast i wychylili całość jednym łykiem.
Umiejscowiony na dachu budynku nieopodal, Chris Murphy przyłożył oko do lunety karabinu i bacznie obserwował wejście do podrzędnego baru „Rozi”. Śledził swój cel od kilku godzin, kiedy opuścił kamienicę ulokowaną na drugim końcu miasta. Podążał za podstawioną taksówką, która zatrzymywała się w kilku zwykłych miejscach – czy to spożywczy, czy sklep z odżywkami – aż pod sam parking pijalni. Siedział dłuższą chwilą w aucie, konsultując się z przełożonym i w końcu podjął decyzję o przelokowaniu. Wjechał w autem w ciemny zaułek i wyjąwszy z bagażnika podłużną walizkę udał się schodami przeciwpożarowymi na dach.
- Długo jeszcze? – Spytał zniecierpliwiony pies, leżący obok kompana. – Nudzi mi się. Zjadłbym coś.
- Snajperem to ty nie będziesz, Bullet – odparł spokojnym tonem Murphy. – Musisz zawsze tak marudzić?
- Nie, ale jest zabawnie.
- Nie jest. Uwierz mi, nie jest i nigdy nie będzie.
* * *
„Kark”, po udanej dziesiątej próbie zapięcia rozporka, opuścił męską toaletę. Rozejrzał się kilka razy, próbując odnaleźć znajomych, ale stan upojenia alkoholowego zaburzył jego wizję postrzegania świata. Zdecydował się wybrać bezpieczniejszą drogę i skierował prosto do wyjścia. Chwiejnym krokiem dotarł na parking i odszedł kilka kroków dalej, za róg, aby wypuścić z siebie strumień żółci. Obrócił głową kilka razy i, udając że te wymiociny nie należą do niego, odszedł.
- Jasna dupa – wymamrotał pod nosem. – Telefon...? Halo telefonie? Gdzie jesteś? No w pizdu...
Splunął gęstą śliną i chciał wejść z powrotem do lokalu, lecz w ostatniej chwili zmienił zdanie. Wpadł na jakże błyskotliwy pomysł przejścia się na długi spacer. Niestety mózg wielkości fistaszka nie przetworzył informacji, że musiałby przejść przez całe miasto. Mimo to, dzielnie ruszył do przodu, potykając się co kilka metrów.
* * *
Murphy, widząc swój cel, zrezygnował z pierwotnego planu. Nakazał Bulletowi dalszą obserwację, kiedy sam rozpoczął składanie karabinu i, zrobiwszy to, spakował wszystko do walizki. Szybkim krokiem oboje zeszli w dół i udali się do samochodu. Chris po podejściu do samochodu przekręcił klucz w drzwiach bagażnika i, otworzywszy klapę, schował wszystko do środka.
- Nie masz zamiaru go zastrzelić? – Spytał poirytowany Bullet. – Wracamy?
- Widziałeś go? – Odpowiedział Murphy, spoglądając z politowaniem na psa. – Nie ma sensu robić afery, nawet w mało obleganej, patologicznej dzielnicy.
- Nie jestem kotem, nie widzę świetnie w ciemności. Wspominałem ci już, jak bardzo nie lubię kotów? One śmierdzą.
- Ty za to cudownie pachniesz fiołkami. Swoją drogą muszę cię w końcu wykąpać.
- Możemy już iść?! Facet zaraz ucieknie! No chodź, szybko! – Odparł Bullet, kręcąc się w koło niczym dziecko z problemami umysłowymi.
Nie zwróciwszy uwagi na idiotyczne zachowanie psa, Rycerz sprawdził, czy colt leży dobrze w kaburze i skierował się do ulicy, po której wciąż błąkał się pijany „kark”. Odnalazł go bez problemu, bowiem ponownie wypluwał z siebie zawartość żołądka przy ulicznej lampie. Chris podszedł do niego i rozejrzawszy się dookoła, potraktował go mocnym ciosem w okolicach żeber. Na szczęście nikt się nie kręcił w ich okolicy. Po okrzyku zdziwienia i wielu przekleństwach, „kark” otrzymał kolejnych kilka ciosów, aż stracił przytomność. Murphy złapał go sprawnym ruchem, przerzucił przez bark i zaniósł do ukrytego jeepa. Minutę później ryk silnika rozszedł się po okolicy.
* * *
W ciemnym pomieszczeniu namiastkę oświetlenia dawała mała żarówka zwisająca bezwiednie z sufitu. W pokoju jedynym meblem było drewniane krzesło, do którego przywiązany był łysy mężczyzna. Jego powieki powoli uniosły się ku górze, by ponownie zamknąć. Czynność powtórzyła się kilkukrotnie, aż w końcu się przebudził. Próbował ruszyć rękami, lecz były ciasno przywiązane do oparcia. Podobnie rzecz miała się z nogami.
- Co jest grane?! Frank?! Zygi?! To wasza sprawka? – Krzyczał, wierzgając całym ciałem. Bezskutecznie. W odpowiedzi nie usłyszał ani jednego słowa. Krople potu zaczęły pojawiać się masowo na całym ciele kiedy odkrył, że to żaden dowcip ze strony kolegów. Wtem, z narożnika wyłoniła się sylwetka psa. Podchodził powoli, stawiając ostrożnie łapy. W końcu usiadł naprzeciwko spętanego i spoglądał obojętnym wzrokiem to na twarz, to na przyrodzenie.
- Poznaj Bulleta, mojego kompana – powiedziała jakaś postać, której „kark” nie widział. – Jeśli nie będziesz grzecznie odpowiadał na pytania, odgryzie ci jaja. Proste, prawda?
Po upływie krótkiej chwili rozmówca wyłonił się z innego kąta i pokazał więźniowi. Podszedł bliżej i potraktował go mocnym sierpowym.
- Kuhwa! – Krzyknął. – Kim ty jesteś?! Co ja tu robię?!
- W dużym skrócie? Leczysz sporego kaca i jesteś moim więźniem. Co znaczy, że mogę z tobą zrobić co chce. Oczywiście jeśli będziesz grzeczny, to masz szansę wyjść stąd żywy.
- Nieładnie okłamywać innych, Chris.
- Zachary „Kark” Ziegfryd. Nic nie znaczący mafiozo, którym życiem nikt się nie przejmuje. Masz na koncie kilka drobnych przestępstw i masę zarzutów. Szukam twojego szefa. Czeka mnie za niego spora nagroda.
- Wal się pedale! – Dostał w odpowiedzi Murphy, co poskutkowało kolejnym ciosem.
- Dobra. Tak to się nie dogadamy.
Rycerz złapał palec serdeczny łysego i bez zwiększego wysiłku złamał go jednym, prostym ruchem. Krzyk rozniósł się po całym pomieszczeniu.
- Co ty, beczysz? Taki kozak? – Spytał Murphy z nutą ironii w głosie. – Powtarzam. Twój szef?
- Nie wiem!
- Co nie wiesz? – Spytał Chris, łamiąc kolejny palec. – Nie wiesz dla kogo pracujesz? W czyim imieniu zbierasz haracz i tłuczesz ludzi? Nie żartuj sobie ze mnie.
- Nigdy go nie spotkałem! – Krzyczał przez łzy „Kark”. – Dostaje rozkazy od jego zastępcy!
- Imię? Cokolwiek?
- Mathias! Mathias jakiśtam!
- Zaczynasz mnie irytować – odparł Murphy, oddalając się o dwa metry. – Twój szef ma w posiadaniu pewien artefakt, którego poszukuję. Dzierży w sobie moc bardzo złych istot, których taki baran jak on nie zrozumie. Rozumiesz? Zwykli śmiertelnicy nie mogą mieć styczności z czymś takim. Grozi to tragedią.
- Mów mu więcej, pewnie! Jeszcze powiedz o nadludziach, manitou i innych bzdetach!
- Wiem, że brałeś udział w akcji pod Ravendir. Wiem też, że miałeś z tym styczność. Możesz więc łaskawie mi powiedzieć, gdzie teraz jest?
- Ja nic nie wiem! Do kuwy nędzy, jestem tylko mięśniakiem! Jestem od brudnej roboty. Nawet nie wiem o czym pieprzysz!
- Eh – westchnął Murphy. – Dałeś mi przynajmniej imię. To już coś.
Wyjąwszy z kabury colta, obrócił się na pięcie i strzelił prosto między oczy Zacharemu. Ciało bezwiednie opadło razem z krzesłem na podłogę. Chris chwycił za telefon i wykręcił numer do przełożonego z Zakonu. Odebrał po drugim sygnale.
- Zdobyłem imię, nic więcej. Mathias jakiśtam. Łysy nic nie wiedział o artefakcie. – Chwilę słuchał, co Slayman ma do powiedzenia, po czym odpowiedział. – Ta, nie miałem wyboru. Nie mogę pozwolić sobie na zostawienie go przy życiu. Muszę jechać do Ravendir, może tam ktoś coś widział.
- Rób, co musisz, Murphy. Pamiętaj, że to gówno może nieźle zaszkodzić nam wszystkim. Nie mówiąc o tym co się stanie, jak psowaci dostaną to w sobie brudne łapy. |
|
|
|
»oX |
#15
|
Rycerz
Poziom: Ikkitousen
Stopień: Samurai
Posty: 740 Wiek: 33 Dołączył: 21 Paź 2010 Skąd: Wejherowo
|
Napisano 20-04-2017, 22:08
|
Cytuj
|
Okres między walką z Saisho (pierwszą), a Tankyuu #9.
[Ninmu] Tablica zleceń - Zakon Gryfa
Ravendir, trzy miesiące wcześniej.
Czterech mężczyzn kroczyło wąskim korytarzem, trzymając się blisko siebie. Jeden z nich, ogolony całkiem na łyso, oświetlał drogę latarką. Ręka drżała mu niemiłosiernie, mimo to nie zatrzymywał się nawet na sekundę.
- Strach cię obleciał, Zach? - Zapytał ktoś z tyłu. - Mathias nie płaci nam za sranie w gacie.
- Odwal się, Sieg - odparł łysy. - Nie lubię ciemności i tyle.
Rozmowę przerwał nietoperz, który przeleciał im nad głowami i zniknął po sekundzie. Nikogo nie zdziwiło, że Zachary zaczął wymachiwać pistoletem na wszystkie strony. Mało brakowało, a nacisnąłby spust i ktoś mógłby oberwać rykoszetem.
- Uspokój się, czubie! - Krzyknął długowłosy blondyn. - Wiedziałbym, że taka ciota z ciebie, to poszedłbym sam.
- Walcie się wszyscy! Moment… - Zachary zatrzymał się i zaświecił na znajdujące się przed nim masywne, drewniane drzwi. - Jesteśmy - odparł spokojnym głosem.
- Wysadzaj.
Nie minęło kilka minut, a huk eksplozji rozniósł się po całym otoczeniu. Wejście stanęło otworem i grupa mężczyzn, otrzepując z siebie kurz, weszła do środka. Pomieszczenie nie było duże. Bardziej przypominało wielkością tanią kawalerkę do wynajęcia w stolicy, aniżeli porządny apartament. Poza masą pajęczyn, brudu i nieprzyjemnych zapachów, w środku znajdował się mały ołtarzyk. Stała na nim kamienna figurka, wyglądem przypominająca wilka, otoczona starymi stojakami na świece. Zachary pierwszy podszedł do znaleziska i uważnie się przyjrzał. Wyjąwszy z kieszeni telefon komórkowy wybrał numer do szefa, jednocześnie zdmuchując pył, jaki osadził się na figurce.
- Cholera - odparł zdenerwowany. - Nie mam zasięgu.
- Nic dziwnego, jesteśmy w ciemnej dupie - dodał blondyn, przejeżdżając palcem po warstwie kurzu na ołtarzu. - Mathias mówił, że chodzi o figurkę lwa. Patrzymy na taką. Nie prościej to wziąć, zawieźć i świętować kupę zarobionego siana?
- Popieram - powiedział Sieg, trzymając w ręku torbę. Podszedł do artefaktu i delikatnie podniósł, by następnie go przenieść. - Nie ma co gdybać, ruszajmy. To miejsce trochę mnie przeraża.
* * *
Ravendir, obecnie.
Mężczyzna oparł jedną nogę o ścianę znajdującego się za nim budynku. Rozejrzał się, po czym wyjął z kieszeni paczkę papierosów. Spróbował odpalić ostatniego, jaki pozostał w paczce, lecz silne powiewy mroźnego wiatru skutecznie mu to uniemożliwiały. Rzucił zapalniczkę na ziemię, przygniótł ją butem, przeklinając w myślach całe mroźne cesarstwo.
- Masz to? - Powiedział ktoś obok niego.
- Ja pier..! - Odskoczył wystraszony. Nie spodziewał się, że świeżo pozyskany klient, z którym uzgadniał szczegóły jedynie telefonicznie, okaże się być pieprzonym ninją. - Mam, cholera. Zawsze się tak zakradasz do ludzi?
- Nie mam czasu na pierdoły - odparł surowo dobrze zbudowany facet, wyglądający na nie więcej niż trzydzieści lat. - Więc, masz?
- Mówiłem, że będę miał, to mam. - Mówiąc to, sięgnął do kieszeni płaszcza i wyjął małą, brązową kopertę. Obrócił ją kilka razy w rękach, jakby sam chciał mieć pewność, że nie została naruszona. - Trzymaj. Nie było łatwo.
- Ile? - Zapytał, jednocześnie sięgając po mały nóż. Delikatnie przeciął papier, nie chcąc uszkodzić niczego w środku. Murphy uśmiechnął się w myślach widząc swoją podobiznę na legitymacji policyjnej. - Trzy?
- Musiałem pociągnąć za kilka sznurków… - zaczął tłumaczyć. - Cena podskoczyła do pięciu.
- Ponieważ? - Zirytował się rycerz. - Mówisz mi to dopiero teraz?
- Twoja prośba okazała się być skomplikowana, koszty były większe niż sądziłem.
Chris schował dokumenty do kieszeni marynarki i spojrzał na rozmówcę. Nie chciał wszczynać bójki, więc spokojnym ruchem wyjął zwinięty rulonik pieniędzy. Przekazał go powolnym ruchem i zbliżył się na odległość centymetra tak, że ich twarze prawie się stykały.
- Oszukaj mnie jeszcze raz, a przypłacisz to życiem - powiedział i odwrócił się na pięcie. - Ostrzegam tylko raz, później działam.
Rycerz opuścił ciemny zaułek, nie odwracając głowy. Nie sądził, że fałszerz przejmie się groźbą, ale następnym razem zapłaci mu ołowiem, a nie banknotem. Przeszedł kilkanaście metrów i wsiadł do zaparkowanego na poboczu samochodu.
- Mówił ci ktoś, że wyglądasz jak idiota w garniturze? - Zapytał Bullet, pchając się na przednie siedzenie. - Serio pytam.
- Ty, nie raz - odpowiedział, oglądając nabyte dokumenty. - Spadaj do tyłu.
* * *
Drzwi kolejnego lokalu zamknęły się za wychodzącym Chrisem. Odwiedził już cztery placówki w mieście, niestety bez żadnego efektu. Próbował zdobyć informacje od kelnerów, barmanów i kierowników na temat grupy mężczyzn, którzy mogli być widziani w okolicy. Pokazywał nawet zdjęcie Zacharego. Każdy po kolei, kręcąc głową, z przykrością oznajmiał, że nie kojarzy. Rycerz momentami pluł sobie w brodę, że nie wydobył z “Karka” więcej informacji. Posiadał jedynie jego fotografię, imię Mathias i informacje przekazane przez Slaymana o jakimś artefakcie. Zadanie było proste - znaleźć, odzyskać i usunąć wszystkich zamieszanych w sprawę.
- Znowu nic?[i] - Bullet zamerdał, widząc jak kompan wsiada do samochodu. Ponownie przecisnął się do przodu i zaczął lizać Chrisa po ręce. - [i]Będzie dobrze!
- Brałeś coś, jak pracowałem? - Murphy spojrzał na psa i to, co robił. Zabrał mu spod pyska rękę i otworzył schowek. Wyjąwszy mapę Ravendir szukał kolejnego miejsca, które mógłby odwiedzić. - Dobra, całkiem niedaleko jest gustowna knajpa. Jeśli ta grupa odzyskała jakiś artefakt, to nie zrobiła tego za darmo. Patrząc na to, gdzie się znajdujemy, to ktoś ładnie sypnął groszem. Poczekasz jeszcze chwilę?
- Chce mi się szczać!
- Wcale nie - odpowiedział Murphy, nie reagując na zaczepkę. Doskonale wiedział, że pies chciałby wybrać się z nim. - Chwila moment i jestem z powrotem.
Odpalił samochód i przejechał kilkaset metrów dalej. Na szczęście przejazd przebiegał spokojnie, więc na miejscu znalazł się po chwili. Zamknąwszy za sobą drzwi poprawił krawat i wyjął z kieszeni sfałszowaną legitymację. Wszedł do baru, machając dokumentem przed twarzą ochroniarza, który chciał go zatrzymać. Ten dał sobie spokój i dalej pilnował wejścia. Murphy przeszedł przez kolejne drzwi i znalazł się na głównej sali. Rozejrzał się w poszukiwaniu kogoś, z kim mógłby na spokojnie porozmawiać. Wnętrze wypełniał dym papierosowy. Każdy stolik był zajęty przez minimum dwie osoby. Nikt nie pił w samotności, poza jednym blondynem siedzącym w rogu sali. Chris podszedł do barmana i, położywszy legitymację na blacie, czekał na jego reakcję.
- W czym mogę pomóc, panie władzo? - Zapytał ironicznym tonem. - Nie mamy zniżki dla służb publicznych.
- Szukam pewnego faceta - zaczął Chris spokojnie i wygodnie usiadł na wysokim krześle. - Zwykle jest tak, że barman wszystko widzi i wie. Nie mylę się, prawda?
- Jestem tu od nalewania, nie gapienia. - Barman spokojnym ruchem chwycił kolejną szklankę i przetarł suchą szmatką. Widać było, nie że nie przepada za policją i Chris dużo z niego nie wyciągnie. - Co mi przypomniało.. pytałem o coś do picia?
- Nie - z uśmiechem odpowiedział Chris. - Chętnie posmakuje lokalnego piwa.
Stojący za ladą odwrócił się i zdjął z półki butelkę wypełnioną ciemnobrązowym płynem. Powolnym ruchem przelał zawartość do wysokiej szklanki i postawił przed policjantem. Ten z kolei wyjął z kieszeni wymiętolone, aczkolwiek czytelne zdjęcie poszukiwanego mężczyzny. Przesunął je po drewnianym blacie w stronę barmana i czekał. Tamten spojrzał kątem oka i wrócił do swojego poprzedniego zajęcia.
- Nic a nic? - Denerwował się Murphy. - Nawet się nie przyjrzałeś. - Ponownie sięgnął do kieszeni i do zdjęcia dołożył dwa banknoty o dużym nominale. - Jesteś pewien, że go nie widziałeś? - Barman szybkim ruchem zwinął pieniądze i schował. Podniósł fotografię na wysokość oczu i dostał nagłego olśnienia.
- Kojarzę go. Przychodził tutaj sporo razem z paroma innymi chłopakami. Nie widziałem go już kilka tygodni. - Zrobił krótką pauzę, po czym kontynuował. - Widzisz tego blondyna w rogu? To jeden z jego znajomych, może powie ci więcej.
Murphy bez słowa wstał, dopił piwo i skierował się do stolika blondasa. Denerwował go jedynie fakt, że coraz mniej ludzi respektowało lokalną policję. Będzie musiał zadzwonić do Browna i powiedzieć, żeby bardziej terroryzowali ludzi, to być może przyniesie to jakiś efekt. Po dotarciu na miejsce nogą odsunął krzesło i wygodnie usiadł naprzeciwko mężczyzny mającego nie więcej niż dwadzieścia pięć, może trzydzieści lat.
- Co do.. - odezwał się. - Zajęte, nie widzisz?
- Daruj sobie - Murphy położył obie ręce na stole i zbliżył głowę w stronę rozmówcy. - Wiem, że masz coś, co należy do mnie i chciałbym to odzyskać.
- Nie wiem o czym mówisz, facet. - Blondyn wziął głęboki łyk piwa. - Odejdź, zanim wezwę ochronę.
- Zachary mówił podobnie - kontynuował spokojnym tonem Chris. - Szkoda, że musiałem się go pozbyć. Będziesz pyskować, to ciebie spotka gorszy los. Zaufaj mi na słowo.
- Ty…! - Chciał wstać, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. Nie był w zwykłej melinie, w której można toczyć bójki i rzucać stołami. - Czego chcesz?
- Mathias - powiedział surowo Murphy. - Kim jest, gdzie jest? Chcę wiedzieć wszystko. Jemu dostarczyliście towar, prawda?
- Mówiąc teoretycznie, masz rację. Być może zarobiliśmy wtedy niezłą kasę za kawał kamiennego gówna. Nie ja nakręciłem tę robotę, więc więcej nie pomogę. - Kolejny łyk, tym razem jeszcze większy. - Więc chyba na ciebie pora.
Wbrew swej naturze, Murphy kulturalnie wstał i odszedł od stołu. Wychodząc, zmierzył wzrokiem blondyna i pomyślał, że rozprawi się z nim później. Skierował się prosto do wyjścia, a stamtąd do czekającego w aucie Bulleta.
* * *
- Długo cię nie było - powiedział na przywitanie psiak. - Udało się?
- Tak myślę. Słuchaj, masz zadanie. Poczatuj trochę przy wejściu i jak zobaczysz długowłosego blondyna, dwadzieścia pięć, trzydzieści maks, to sprawdź dokąd się uda i z kim ewentualnie pogada. Będę czekał przecznicę dalej, na tym parkingu blisko sklepu zielarskiego.
- Wysyłasz mnie na misję! - Bullet zamerdał ogonem, usłyszawszy taką wiadomość. - Misja! Misja! Misja!
- Widzimy się później. Przed nami jeszcze dużo pracy, ale jesteśmy bliżej niż dalej. Blondas powinien doprowadzić nas do celu. Oby…
* * *
Długowłosy blondyn, opuściwszy bar, natychmiast wyjął z kieszeni telefon komórkowy. Rozejrzał się, czy w okolicy nie ma typka, który przed dwoma godzinami próbował go przesłuchać i zastraszyć. Czysto. Ulice były już opustoszałe z racji późnej godziny. Dostrzegł jedynie jakiegoś bezdomnego psa sikającego na hydrant i całującą się parę na ławce kawałek dalej. W końcu wystukał z pamięci numer i wcisnął zielony guzik na aparacie.
- Szefie - rozpoczął i ruszył w stronę mieszkania. - Mamy problem. Jakiś koleś odwiedził mnie w barze twierdząc, że pozbył się Zacha. Pytał o figurkę.
- Znajdź go i pozbądź się problemu - niski głos odezwał się po drugiej stronie. - Za to ci płacę w końcu.
- Zrozumiałem i przyjąłem, zajmę się tym.
Nie spodziewał się jedynie, że to on zostanie ofiarą… |
|
|
|
»oX |
#16
|
Rycerz
Poziom: Ikkitousen
Stopień: Samurai
Posty: 740 Wiek: 33 Dołączył: 21 Paź 2010 Skąd: Wejherowo
|
Napisano 21-09-2017, 09:57
|
Cytuj
|
Okres między walką z Saisho (pierwszą), a Tankyuu #9.
[Ninmu] Tablica zleceń - Zakon Gryfa
Ravendir, obecnie.
- Czego się dowiedziałeś? - Chris rozsiadł się wygodnie w fotelu. W jednej ręce trzymał mapę miasta, w drugiej odpalonego papierosa. - Powiesz mi w końcu, czy masz zamiar przespać cały dzień?
- Wiesz ile się nachodziłem! Wszystkie łapy mnie bolą! - Bullet przeciągnął się na wydzielonym dla siebie kawałku dywanu i skierował pysk w stronę partnera. - No dobra, to słuchaj.
Pies z ogromnym podnieceniem opowiadał o swojej misji, kiedy to bawił się w szpiega na czterech łapach, jak sam się nazwał. Mówił, jak ze światową klasą obsikiwał hydrant, aby śledzony go nie rozpoznał.
- Jesteś psem - wszedł mu w zdanie Murphy, odrywając wzrok od mapy. - Nie można cię rozpoznać. Kontynuuj.
Bullet zmierzył rozmówcę wzrokiem i na chwilę przerwał opowieść. Przeszedł do drugiego pokoju, gdzie umiejscowione były miski i wypił sporo wody. Wracając zostawił za sobą spore krople płynu. Chris widząc to pokręcił głową z dezaprobatą.
-Dobra, słuchaj dalej. - Pies zgrabnym ruchem wskoczył na drugi fotel, rozłożył wygodnie i kontynuował. - Koleś zaraz po wyjściu do kogoś zadzwonił. Nie mam super słuchu, więc wyłapałem tylko fragmenty.
- Coś ciekawego? - Murphy ziewnął ostentacyjnie. - Nawijaj.
- Mówił o tobie i że się tym zajmie!
- Czekaj… - Rycerz podniósł wzrok znad mapy. - To wszystko?
Chwilę po pytaniu parsknął donośnie śmiechem. Wiedział, że przyszedł w końcu czas, żeby wykorzystać swojego kompana i wysłać go z jakimś zadaniem w teren, ale nie spodziewał się takich rezultatów. Pomyślał jednak, że nie od razu Avalon zbudowano i pozwolił psu dokończyć historię. Od czasu do czasu przykładał rękę do ust, aby ukryć ziewnięcia.
- No! Wtedy wyskoczyłem zza rogu i zobaczyłem gdzie wchodzi! Głupek trzyma klucz do domu w rynnie nad drzwiami!
- Masz jego adres? - Chris w końcu spoważniał i podniósł tyłek z siedziska. - Nie mogłeś tego skrócić do… nie wiem? Pamiętasz drogę?
- Jestem psem! - Zbulwersował się Bullet. - Oczywiście, że pamiętam!
Chris przeszedł do drugiego pokoju i, wróciwszy z małym, wojskowym plecakiem, zaczął pakować najpotrzebniejsze rzeczy. Zaczął od grubej taśmy i opasek zaciskowych, a skończył na dodatkowym magazynku pistoletowym i notesie. Mapę złożył i schował do tylnej kieszeni bojówek, pistolet ukrył w kaburze za paskiem i złapał za wiszącą na wieszaku smycz.
- Telefon, ośle.
Chwilę później dwójka partnerów opuściła wynajmowany pokój.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Chwiejnym krokiem mężczyzna zbliżył się do drzwi domu. Szeptał coś sam do siebie pod nosem, próbując dosięgnąć klucza ukrytego nad wejściem. Powiedział sobie, że czas ograniczyć wieczorne wypady do baru, jednak pokusa znowu była silniejsza. Jak miał poderwać ładną, zgrabną blondynkę? Tylko przy użyciu grubego portfela. Może nie należał do gatunku brzydkich i tłustych, ale szczęścia wśród kobiet nie miał. Dopiero po dobrze płatnej robocie mógł pozwolić sobie na przyjemności tego kalibru. Srebrny zegarek na ręku wskazywał dwudziestą drugą trzydzieści. W końcu, po upływie prawie minuty, odnalazł klucz. Odniósł dziwne wrażenie, że ktoś go przesunął. Odrzucił dziwne myśli na bok i, usłyszawszy szczęk zamka, pchnął drzwi. Kilka sekund później przed oczami widział jedynie ciemność.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
- Długo będziesz spała, księżniczko?
Mężczyzna otworzył oczy i zamglonym wzrokiem rozejrzał się. Siedział na swoim krześle umiejscowionym w środku pokoju. Ktoś zasłonił rolety, a nikłe światło pochodziło z zapalonej świecy na blacie kuchennym. Mrugnął kilkukrotnie. Miał wrażenie, że posiada gigantycznego kaca. Różnica była taka, że prawie codziennie go posiadał, ale nie tracił przytomności i nie lądował na krześle.
- Haaaaalo!
Próbował się poruszyć, ale coś krępowało ruchy. Skierował wzrok niżej, na ręce. Ktoś go przywiązał mocnymi, skórzanymi paskami. Z nogami było podobnie. Zaczął nerwowo ruszać całym ciałem, aż poczuł z tyłu głowy chłód. Nie pierwszy raz ktoś przykładał mu pistolet, więc doskonale wiedział co się dzieje. Kątem oka dostrzegł siedzącego w rogu pokoju psa. W momencie, gdy ich spojrzenia się spotkały, czworonóg zaczął donośnie warczeć.
- Dawno się nie widzieliśmy. - Usłyszał za plecami. Od razu skojarzył głos kolesia z baru. - Teraz będziesz bardziej gadatliwy? Nie muszę mówić, że jak spróbujesz krzyknąć, to najpierw pies odgryzie ci jaja, a później ja wpakuje parę sztuk ołowiu.
- Zachary? - Zapytał, czując, że może nie wyjść z mieszkania żywy.
- Był dosyć pomocny, więc potraktowałem go łagodnie. - Napastnik odsunął lufę i stanął naprzeciwko. - Jak będzie z tobą?
- Mam cię w dupie - splunął wprost pod nogi Chrisa. W ramach podziękowania przyjął potężnego kopa wprost na klatkę piersiową. Krzesło opadło z impetem na ziemię. Blondyn poczuł przeszywający ból. Spróbował się poruszyć, ale tuż przy głowie pojawił się pies. Podniósł tylną łapę i puścił strumień moczu wprost na twarz leżącego.
- W dupie, mówisz? - Kolejny kopniak, tym razem w twarz. - Czyli nie mam co liczyć na pomoc?
- Jesteś chory! - Wydukał z siebie blondyn, wypluwając mocz z ust. - Chory!
- Poczekasz chwilę? Bullet, przypilnuj go - powiedział Chris, przechodząc do drugiego pokoju. Wyjąwszy z kieszeni wibrujący telefon przyłożył go do ucha i słuchał. Mruknął coś pod nosem i z uśmiechem na twarzy wrócił do leżącego. Pies czujnie siedział, co chwilę powarkując.
- Szkoda, że nie jesteś pomocny tak, jak twój telefon.
Blondyn spojrzał równie zdziwiony, jak i wściekły na zaistniałą sytuację. Nie odzywał się.
- Porada na przyszłość - rozpoczął rycerz. - Następnym razem wykasuj wybierane numery z telefonu. Widzisz… wystarczyło, żebym znalazł odpowiedni, przekazał do swojego człowieka, a on dał mi adres. Wiedziałeś, że twój szef prowadzi sklep z antykami?
- To się antykwariat nazywa, ciołku.
- Nieważne. - Murphy podszedł do leżącego i wycelował w twarz. - Masz dwie opcje. Oddasz się w ręce policji i opowiesz o każdym przekręcie, w jakim brałeś udział. Druga jest mniej przyjemna.
Krople potu, zmieszane z moczem na twarzy, wydzielały nieprzyjemny zapach. Blondyn nerwowo ruszał rękami i nogami, próbując w jakiś sposób się uwolnić. Z przerażeniem w oczach wpatrywał się na oprawcę.
- Po prostu cię zabije, a nikt nawet nie przejmie się taką szumowiną. Wybór należy do Ciebie.
Rycerz odszedł kawałek dalej, do okna i wyjrzał na ulicę zza rolety. Światła latarni oświetlały ulicę, jednak nie było widać żywej duszy.
- Pewnie nawet nie wiesz, w jakie gówno się wpakowałeś.
- Czego chcesz?! - Blondyn wciąż wił się na podłodze. - Pieniądze?!
- W dupie mam ciebie i twoje pieniądze. Zdobyłem już co chciałem.
- Więc mnie wypuść! Nikomu nic nie powiem!
Mocny kopniak pozbawił go przyjemności.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
- Co mamy? - Ubrany w stary, wygnieciony garnitur detektyw przesunął ręką taśmę policyjną i wszedł do zdemolowanego mieszkania. Pachniał tanią wodą kolońską i tytoniem. Spojrzał na nieboszczyka przykrytego plastikowym workiem. Śledczy właśnie kończyli pracę.
- Niewiele - odpowiedział o kilkanaście lat młodszy policjant. - Sprawca nie zostawił po sobie żadnych śladów. Ten tutaj - kiwnął głową w stronę denata - to zwykła szumowina społeczna. Nie raz notowany, często się wywijał od oskarżeń. Na moje to ktoś zrobił światu przysługę.
Starszy detektyw rozejrzał się po mieszkaniu. Nie było zdemolowane, jednak wciąż coś mu nie pasowało.
- Rabunek z tragicznym skutkiem? - Zapytał z ironią w głosie. - Więc wytłumaczysz mi ślady na rękach i nogach? Ktoś go związał i torturował. Mamy do czynienia z morderstwem.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
- Mamy problem - powiedział do słuchawki młodszy policjant, siedzący już w samochodzie. - Ktoś wezwał starego Evansa na miejsce i od razu odkrył, że coś jest nie tak. Spróbuję to trochę opóźnić, ale nic nie obiecuję.
- Nie ma takiej potrzeby - głos Murphy'ego był spokojny jak zawsze. - Póki co mam ważniejsze plany na głowie niż prawie emeryt. Zajmę się tym później. |
|
|
|
»oX |
#17
|
Rycerz
Poziom: Ikkitousen
Stopień: Samurai
Posty: 740 Wiek: 33 Dołączył: 21 Paź 2010 Skąd: Wejherowo
|
Napisano 25-10-2017, 09:51
|
Cytuj
|
Okres przed wydarzeniami przedstawionymi w Tankyuu #9
Starszy mężczyzna przeciął powietrze dłonią w momencie przekroczenia progu małego mieszkania. Mimo tego, iż palił przez całe życie, wciąż przeszkadzało mu skupisko dymu w zamkniętym pomieszczeniu. Zamknąwszy za sobą drzwi, odwiesił długi,czarny płaszcz na wieszak. Oczywiście o ile gwóźdź wbity w ścianę można tak nazwać. Zrobił kilka kroków przed siebie i zmienił zdanie. Zamiast od razu przejść do gabinetu, zahaczył o kuchnię i poczęstował się zimnym piwem. Nie mogąc znaleźć otwieracza, po prostu przyłożył butelkę do blatu stołu i mocnym ruchem drugiej ręki pozbył się kapsla. Pociągnął duży łyk i odsapnął. Dokładnie tego było mu potrzeba po ciężkim dniu pracy. Skierował się do punktu docelowego z napojem w ręku.
- Tyle razy ci mówiłem, żebyś otwierał chociaż cholerne okno! - Powiedział, otwierając drzwi. Nie spodziewał się jednak, że na skórzanym fotelu siedzieć będzie ktoś inny, niż jego przyjaciel. Wypuścił butelkę, która z hukiem rozbiła się na drewnianych panelach i sięgnął po służbową broń. Natychmiast wycelował w obcego. - Kim, do cholery, jesteś?!
- Spokojnie, panie Evans. Pańskiemu przyjacielowi nic nie jest, wyjechał z miasta na tydzień. - Mężczyzna wciąż nie ruszał się z miejsca, a jedynie spojrzał kątem oka na leżące obok na stoliku papierosy. - Mogę, zanim rozpoczniemy? Lepiej mi zebrać myśli w towarzystwie tytoniu.
- Drgnij, a odstrzelę ci łeb.
- Nazywam się Chris Murphy. Jestem porucznikiem pionu wojskowego cesarstwa Nag. Legitymację trzymam w lewej kieszeni kurtki, mogę po nią sięgnąć, jeśli pan pozwoli. Posiadam również naładowaną broń, ukrytą w kaburze za paskiem z tyłu. Nie chcę, żeby komukolwiek stała się krzywda.
- Nie ruszaj się! - Evans, wciąż trzymając na muszce nieznajomego, zbliżył się na tyle, aby móc sięgnąć do wspomnianej kieszeni. Lewą ręką wymacał dokument i delikatnie wyjął, nie spuszczając podejrzanego z oczu.
Po krótkiej chwili opuścił i schował broń. Zajął miejsce w rogu pokoju, tuż przy drzwiach balkonowych. Mimo panującej śnieżycy na zewnątrz, w mieszkaniu było ciepło.
- Nie wiedziałem, że wojsko ma prawo włamywać się gdzie popadnie - rozpoczął rozmowę jeszcze raz, tym razem bez krzyków. - O co chodzi?
- O sprawę nierozwiązanego morderstwa sprzed prawie roku w Ravendir. Wysoki blondyn, ślady po skrępowaniu, zdemolowane mieszkanie i żadnych śladów sprawcy. Brzmi znajomo?
- Cholera - pomyślał Evans, po czym odparł na głos. - Skąd o tym wiesz?
- Bo patrzy pan na osobę, która go zabiła. - Murphy sięgnął po papierosa, spodziewając się dokładnie tego, co nastąpiło chwilę później. Starszy detektyw naprężył wszystkie możliwe mięśnie i najszybciej jak potrafił dobył schowanej wcześniej broni. Demonstracyjnie wycelował prosto w twarz Chrisa, który ze stoickim spokojem zaciągał się papierosowym dymem.
- Spokojnie, detektywie - odparł, podnosząc wzrok. - Nie oskarży pan bez podstaw wysokiej rangi wojskowego. Szczególnie w sprawie morderstwa jakiejś zakały społecznej.
Evans należał do grupy policjantów starszego pokolenia, więc znał swoje miejsce i równocześnie wiedział, że młody mężczyzna ma całkowitą rację. Śledczy próbowali ściągnąć z miejsca zbrodni odciski palców, znaleźć pojedyncze włosy, cokolwiek, jednak bez skutku. Ktokolwiek się włamał i upozorował nieudany rabunek zatarł za sobą wszystkie ślady. Po kilku miesiącach Evans dał sobie spokój wiedząc, że zapewne nigdy nie uda mu się rozwiązać tej sprawy. Wolał spokojnie odpracować swoje i przejść na emeryturę. Wszystko zmieniło się w tym momencie. Ma podejrzanego. Ba! Ma winnego. Polegając bardziej na zdrowym rozsądku, opuścił lufę pistoletu. Tym razem nie schował go do kabury. Wolał na wszelki wypadek posiadać jakiekolwiek zabezpieczenie.
- Mów - powiedział poważnym tonem. - Czego ode mnie oczekujesz?
- Odnalezienia pewnej osoby. Niestety posiadam strasznie napięty grafik i w niedługim czasie zniknę na dłużej. - Murphy zrobił krótką przerwę, aby dać Evansowi czas na przetrawienie kolejnych informacji. - Mężczyzna, którego szukam, odpowiada za śmierć tamtego blondyna. Nie przesłyszał się pan. Ja pociągnąłem za spust, ale wszystko stało się z jego winy. Tamta szumowina, jak i kilku innych, wpętało się w coś, czego powinni unikać jak ognia. Na chwilę obecną nie mogę przekazać więcej szczegółów sprawy, rozumie pan, ściśle tajne.
- Czekaj… - Detektyw postąpił o krok do przodu. - Mam pomóc ci wytropić jakiegoś faceta, żebyś zrobił co?
- Uratował setki, albo i nawet tysiące ludzi - odpowiedział bez emocji w głowie Murphy. - Facet dostał w ręce pewien… przedmiot, który stanowi zagrożenie biologiczne. Fiolka z wirusem, sprytnie ukryta, może zabić wielu. Nie chciałby pan do tego dopuścić, prawda?
- Z tego co ostatnio słyszałem, to od załatwiania takich spraw są inne instytucje. Na pewno nie porucznik wojska!
- Wielu rzeczy pan nie wie, wielu również pan nie zrozumie. Proszę tylko o zlokalizowanie mężczyzny i skontaktowanie się ze mną. Jeśli okaże się, że wciąż jestem nieobecny, proszę na bieżąco zostawiać mi wiadomości z miejscem pobytu podejrzanego. - Chris podparł się na dłoniach i wstał, krzywiąc się jak kierowca po ciężkim wypadku podczas rehabilitacji. - Wszystkie informacje zostawiłem w teczce na kanapie. Ma pan jeszcze jakieś pytania, panie Evans?
- Naprawdę sądzisz, że zrobię co mi każesz?
- Owszem. Jest pan o krok od emerytury, jednak z powodu cięć budżetowych niektórych detektywów zostawia się na dłużej. Głównie z powodu marnej kadry i idiotów chcących zostać cholera wie kim. Czasem jest tak, że wyżej postawieni wojskowi mają sporo kontaktów - czy to w rządzie, czy w policji. Nie chce pan przecież do śmierci rozwiązywać spraw morderstw, gwałtów i kradzieży. Poza tym w teczce znajdzie pan również inne powody, dla których warto mi pomóc. Nie musimy być wrogami.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Starszy Evans wpatrywał się w drzwi wyjściowe od kilkunastu minut. Wciąż próbował przetrawić wydarzenia sprzed chwili. Gdyby ktoś miał go zobaczyć, to pomyślałby, że zasnął na stojąco. Rozmyślania przerwała wibracja telefonu. Detektyw otrząsnął się i szybkim ruchem wyjął urządzenie z kieszeni.
- Evans. - Słuchał przez dłuższą chwilę rozmówcy, po czym odpowiedział spokojnym tonem. - Daj mi trzydzieści minut i spotkamy się na miejscu.
Kolejne morderstwo i następna sprawa pozwolą detektywowi zebrać myśli i na chwilę zająć się czymś innym. Zanim jednak opuścił mieszkanie, spojrzał w stronę pozostawionej przez szantażystę teczki. Wygodnie rozsiadł się w fotelu i przyjrzał się zawartości. Błysk w oku, jaki pojawił się po chwili, mógł rozświetlić mieszkanie. Tylu pieniędzy Evans nie widział w całym swoim życiu. Przeliczył całość trzy razy i za każdym razem wyszło trzysta tysięcy. Uszczypnął się kilkukrotnie, myśląc że wszystko mu się śni. Odkrywszy, że nie jest bohaterem jakiejś noweli, zaczął ochoczo przeglądać pozostawioną dokumentację. Przez myśl przeszła mu nawet ucieczka z kraju, ale skoro facet bez problemu znalazł go tu i powierzył taką gotówkę, to na pewno znajdzie go w innym zakątku świata.
Oglądał zdjęcia z miejsc zbrodni, między innymi dotyczącego sprawy, której nie mógł rozwiązać. Jedyną różnicą pomiędzy tymi z bazy policji, a tymi na które patrzył było to, że zostały wykonane na świeżo przez.. sprawcę. Kropla potu pojawiła się na czole Evansa. W co się wplątał? Oglądał rysopisy, kolejne fotografie i czytał sporo raportów napisanych prawdopodobnie przez gościa, który go odwiedził. Pogrążył się w lekturze na tyle, że zapomniał o służbowym wyjeździe.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
- Murphy. - Rycerz bez zdziwienia odebrał połączenie od nieznanego numeru. - Czym mogę służyć, panie Evans?
- Wchodzę w to. Kiedy możemy się spotkać?
- Minimum za kilka tygodni. Wyjeżdżam w służbie kraju. Od pana oczekuję pełnego raportu po moim powrocie. Odezwę się.
Chris nie czekając na odpowiedź rozłączył się i spojrzał w stronę pasażera. Bullet siedząc z otwartym pyskiem kapał gęstą śliną na podłogę i czekał na dobrego smakołyka i garść informacji.
- Mamy go? - Zapytał, przerywając ciszę. - Będę miał kolegę? Będzie mnie wyprowadzał?
- Uspokój się. - Rycerz sięgnął po kolejnego papierosa. - Potrzebuję kogoś zaufanego i doświadczonego, a Evans świetnie się nada. Poza tym… ma coś w sobie. |
|
|
|
»oX |
#18
|
Rycerz
Poziom: Ikkitousen
Stopień: Samurai
Posty: 740 Wiek: 33 Dołączył: 21 Paź 2010 Skąd: Wejherowo
|
Napisano 30-01-2018, 20:48
|
Cytuj
|
- Mamy problem. - Garreth Slayman oznajmił fakt iście spokojnym tonem. - Sam zobacz.
Rzucił na drewniane biurko kilka zdjęć i czekał na reakcję podwładnego. W międzyczasie odpalił cygaro i wypełnił pomieszczenie siwym dymem. Chris Murphy, przyzwyczajony do zachowania przełożonego, w spokoju oglądał kolejne fotografie.
- Wstępna faza likantropii? - Zapytał bez emocji.
- Jak widać. - Slayman zarzucił obie nogi na blat i w spokoju palił dalej. - Jakieś szamańskie ścierwo wymknęło się spod kontroli i grasuje po terenie cesarstwa. Nie muszę ci tłumaczyć, co z takimi robimy?
- Nie. - Chris nawet nie spojrzał na Slaymana. - Nic nie wyciekło?
- Masz mnie za idiotę? - Mistrz zakonu zrzucił nogi i zmierzył wściekłym spojrzeniem Murphy’ego. - Gdyby tak się stało, to moja i twoja głowa wisiałyby przed wejściem do budynku. Na szczęście gnojek grasuje tylko późną porą i unika zaludnionych miejsc. Po prostu go znajdź i zabij.
* * *
Stary Zoril
- Powiesz mi, czemu tu przyjechaliśmy? - Idący przy nodze Bullet ewidentnie nie przepadał za klimatem tejże dzielnicy. - Nie mogłeś wybrać misji w jakimś przyjemniejszym miejscu?
- Nie. - Surowo odparł Murphy. - Doskonale wiesz, że nie ja wybieram gdzie pojedziemy.
- Mógłbyś się od czasu do czasu postawić!
- Tak. - Sarkazm dało się wyczuć na kilometr. - A może pozbędę się Slaymana i zajmę stołek mistrza zakonu?
- Mógłbyś…
Bullet zrobił chwilę przerwy widząc stojący samotnie hydrant. Zbliżył się i tradycyjnie oznaczył teren.
- Dobra. Jesteśmy na miejscu. - Murphy wskazał palcem opuszczony budynek. Wyglądem przypominał stare dojo, których pełno było w okolicy. - Tu zakoczujemy i poczekamy na gnojka. Według informatora zakonu przebywa właśnie tutaj.
- Zdążył chociaż kogoś zabić? - Bullet w ostatnim czasie stał się przeciwnikiem tortur, zabijania i tym podobnym czynnościom. Murphy nie wiedział, czy ktoś nie zrobił mu prania mózgu. - Nie można go złapać i wskazać dobrego kierunku?
- Można, ale nie tym razem.
* * *
Pogoda nie rozpieszczała tej nocy. Deszcz lał się z nieba strumieniami, a termometr wskazywał zero stopni. Młody chłopak, mający ledwie osiemnaście lat, szedł przez siebie bez większego celu. Długie blond włosy opadały na ramiona, ubrania przykleiły się do ciała, a buty wypełnione były wodą. Kroczył betonową posadzką, mając nadzieję na jakieś schronienie. Oczami odnalazł opuszczony budynek na skraju dzielnicy. Szybkim krokiem skierował się w jego stronę z nadzieją, że znajdzie tam ciepły kąt i miejsce do zdrzemnięcia. Rozejrzał się dookoła. Ulica świeciła pustkami.
Wejście było zabite deskami. Przeklął w myślach i zbliżył się do okien. Znalazł jedno, którego ktoś wcześniej pozbawił zabezpieczeń. Zebrał w sobie resztki sił i podskoczył. Mocnym chwytem złapał za parapet i podciągnął chude ciało, żeby za chwilę znaleźć się w środku. Budynek został dawno temu odcięty od zasilania, więc musiał działać w kompletnej ciemności. Stopą wyczuł popękane szkło pod sobą. Delikatne chrząknięcie rozeszło się echem po pomieszczeniu. Poszedł dalej na ślepo, próbując wymacać betonową ścianę. Przeszedł jeszcze kilka metrów i zatrzymał się tuż przed leżącą nieruchomo na posadzce kobietą. Z przerażeniem w oczach przyklęknął i spróbował wyczuć puls. Nic. Niemal natychmiast wstał z zamiarem ucieczki i poszukiwaniem nowego lokum, ale zamarł w bezruchu. Mógł ruszać rękami, ale nogi całkowicie odmówiły posłuszeństwa. Zobaczył, że martwa przed chwilą kobieta trzymała go za obie kończyny. Po kilku sekundach padł nieprzytomny na podłogę.
* * *
- Nie musiałeś mu aż tak przywalić! - Bullet zataczał krąg wokół partnera. - Teraz co? Kolejny skończy z kulką w głowie?
- Zamknij się na chwilę. - Murphy skończył krępować więźnia. Mocne liny oplotły nogi i ręce Khazarczyka. Po chwili namysłu stwierdził, że może być to za mało. Za jego plecami pojawił się Christopher, gotowy do służby. - Dobra, zamknijmy go w klatce.
Zielone więzienie rozświetliło ciemny do tej pory pokój. Gdzieniegdzie zostały ślady po wiszących workach bokserskich i stojących manekinach do ćwiczeń. Reszta to jeden wielki bałagan - potłuczone butelki, zużyte strzykawki, stare ciuchy i koce.
- Ej, młody, jesteś z nami? - Chris wylał wiadro wody wprost w twarz szamana. - Pobudka!
- C-co… Gdzie… Gdzie ja jestem?!
- W ciemnej dupie chłopcze, w ciemnej dupie…
Młody uniósł powieki ku górze i rozejrzał dookoła. Stała nad nim dwójka dorosłych mężczyzn i… pies. Przez chwilę wydawało mu się, że czworonog również coś do niego mówi, ale to pewnie halucynacje. Spróbował się ruszyć. Bez skutku. Nie wspominając o nadnaturalnym więzieniu, w którym go zamknięto.
- Kto cię przysłał do cesarstwa? - Rozpoczął Murphy, wyjmując w tym samym czasie pistolet z kabury. - Czego tu szukasz?
- Niczego! - Więzień wił się na podłodze. - Uciekłem stamtąd! Oszukali mnie!
- Kto cię oszukał i czemu mam ci wierzyć? - Rycerz zaczął nakręcać tłumik na broń. - Paradujesz po mieście ze świecącymi oczkami i włosami na mordzie.
- Bo tego nie kontroluję! - Na twarzy chłopaka zaczęła malować się wściekłość. Oczy zmieniły kolor na żółty, zaś twarz porosła gęsto włosami. - Wypuść mnie!
- Chris…?
- Spokojnie. - Gestem ręki uspokoił psa. - Jego poziom mocy nie przekracza nawet stu. Nie przebije się. Wracając… - Ponownie zwrócił się do więźnia. - Kto cię przysłał i dlaczego?
- NIKT! - Wrzasnął szaman, a jego krzyk rozniósł się echem po całym budynku.
- Christino… Mógłbym cię prosić?
Za rycerzem zmaterializowała się kobieta. Szaman wytrzeszczył oczy i od razu ją poznał. To przez nią leży związany! Christina podeszła do khazarczyka i dłonią dotknęła twarzy. Poziom przerażenia wzrastał z każdą sekundą. Chłopak miał sparaliżowaną twarz i nie mógł krzyczeć. W ciągu pięciu sekund Murphy wystrzelił dwa razy. Najpierw w kolano, a następnie w lewy bark. Gdy tylko paraliż opuścił twarz więźnia, niemal natychmiast wypuścił z płuc powietrze i zaczął krzyczeć w niebogłosy. Niestety, na swoje nieszczęście, nikt go nie słyszał.
- Pytam ostatni raz. - Chris skierował lufę pistoletu w stronę głowy przeciwnika. - Kto i dlaczego?
- Arrrgh! - Szaman przestał nad sobą panować. Wił się wściekle, próbując rozwiązać więzy. Z pyska zaczęła lecieć gęsta piana.
- Co do…?!
- Chris… Dlaczego ich zabijasz zanim coś powiedzą!
- To nie ja, głupku. - Telepatycznie nakazał podwładnemu usunąć zieloną klatkę i podszedł powoli do ciała khazarczyka. Popchnął je nogą, żeby móc spojrzeć dokładniej na twarz. - Cholera.
- Zabił się sam?
- Na to wygląda… - Klęknął nad zwłokami i spróbował wyczuć puls. - Ta, nie żyje. Niuchaj.
- Sam se niuchaj! - Bullet był oburzony, że musi wykonywać czarną robotę, jednak mimo to podszedł i przytknął mokry nos do twarzy. - Trucizna. - Odparł bez większego zastanowienia.
- Trzeba pozbyć się ciała, to raz. Dwa, dzwonię do Slaymana. Mamy problem.
* * *
Mistrz Zakonu Gryfa nerwowo przechadzał się po gabinecie. Dwie godziny temu otrzymał telefon od jednego ze swoich łowców. Szaman, którego miał wytropić i zabić zrobił im przysługę i sam pozbawił się życia. Może i byłaby to dobra informacja, gdyby nie fakt, że mógł mieć powiązania z khazarskim wywiadem. Przesłał otrzymane zdjęcie denata dalej i kazał sprawdzić kamery na lotniskach. Teraz nerwowo czekał. Wskazówki zegara zdawały się przesuwać wolniej niż zwykle.
Slayman po cichu liczył na otwarty konflikt z szamanami, aby po raz kolejny wbijać w nich ostrze swojego miecza. Nienawidził ich z całego serca, co pokazał podczas operacji “Wilcze Sidła”. Był też zadowolony, że być może doczekał się godnego zastępcy. Murphy był wypaczony z jakichkolwiek emocji i z zimną krwią pozbawiał kolejnych psowatych życia. Nie zadawał zbędnych pytań i nigdy się nie zbuntował. Zadumę przerwał dźwięk telefonu. Garreth szybkim ruchem odebrał, widząc kto dzwoni.
- Mów.
- Mam złe wiadomości, szefie. - Głos młodego chłopaka rozbrzmiał w słuchawce. - Udało mi się zlokalizować tego faceta na lotnisku i… tutaj jest problem.
- Mów szybciej, albo w ciągu godziny będę w tym twoim rynsztoku i pozbawię cię kolejnych zębów.
- Przyleciał z trzema innymi... Mam ich facjaty i wysłałem już do szefa! |
|
|
|
»oX |
#19
|
Rycerz
Poziom: Ikkitousen
Stopień: Samurai
Posty: 740 Wiek: 33 Dołączył: 21 Paź 2010 Skąd: Wejherowo
|
Napisano 31-01-2018, 17:28
|
Cytuj
|
Kilka dni wcześniej,
Port lotniczy ‘Wilcza Paszcza’
- Wszyscy wiedzą, co mają robić? - Rosły mężczyzna zmierzył wzrokiem czwórkę młodych chłopaków. Potwierdzili skinieniem głowy i schowali otrzymane właśnie teczki z dokumentami do swoich toreb podróżnych. - Cieszę się. Pamiętajcie, że kraj na was liczy.
Bez zbędnych rozmów skierowali się do bramki wejściowej. Kontrolę przeszli bez żadnych problemów i po kilkunastu minutach wygodnie rozsiedli się na swoich miejscach w samolocie. Rzucili ostatnie spojrzenie na port lotniczy z nadzieją, że jeszcze kiedyś ujrzą ukochany kraj.
* * *
Obecnie,
Zoril.
- Mówię wam, że coś mu się stało!
- Nie panikuj, Nathaniel.
- Jak mam nie panikować?! Szef dał nam wyraźne instrukcje. - Ton głosu chłopaka opanował się, ale jedynie na chwilę. - Meldować się co pełne dwanaście godzin! Minęło dwadzieścia!
Trzeci, o gęstym, czarnym zaroście na twarzy, postanowił nie wtrącać się do dyskusji. Od zawsze był biernym obserwatorem i chciał, żeby teraz nie było inaczej. Podszedł do stołu i jeszcze raz przyjrzał się leżącym na nim papierom. W mniejszej części były to notatki, w większej zaś plany ratusza i bomby, którą mają najpierw skonstruować, a później wysadzić.
- Teraz będziesz to oglądał?! - Nathaniel nie krył zdenerwowania. - Powinniśmy szukać naszego brata!
- Który może już nie żyć - skwitował. - Misja na pierwszym miejscu, pamiętasz?
- On ma rację. Mamy niecałe dwa dni, weźmy się do roboty.
* * *
- Wyczułeś coś? - Murphy kręcił się nad zwłokami młodego chłopaka. - Cokolwiek?
- Nie za bardzo. - Pies obwąchiwał truchło z każdej strony z nadzieją, że natknie się na jakiś podejrzany zapach. - Deszcz wszystko zmył. Czuć jedynie truciznę i… fuj, zlał się przed śmiercią.
- Świetnie. - Rycerz przeturlał trupa nogą i kilka razy kopnął. - Na nic się już nie przyda.
- Po co to zrobiłeś?!
- Bo ich nie lubię - skwitował. - Czekaj… Slayman dzwoni.
- Nowa misja - rozpoczął mistrz zakonu. - Gdzie jesteś?
- Opuszczone dojo, Stary Zoril.
- Wciąż?! Minęły dwie godziny!
- Leje jak oszalałe, nic nie zdziałam w takiej pogodzie. Ślęczę nad zwłokami. Może uda mi się coś znaleźć.
- Dobra, słuchaj uważnie. - Dało się poznać, że Slayman nie jest w dobrym nastroju. - Zdobyliśmy nagrania z lotniska na których widać, że ten twój truposz przyleciał z trzema kolegami. Wszyscy w podobnym wieku, duże torby podróżne, lecieli w to samo miejsce. Później ślad się urywa, ale strzelam, że wszyscy trafili do Zoril.
- Skąd takie podejrzenie, szefie? - Rycerz wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i postanowił zapalić. Fajka nad szamańskim truchłem cieszyła go najbardziej. - Wypłynęło więcej zdjęć?
- Nie - odparł Garreth. - Za dwa dni w ratuszu odbędzie się spotkanie ważnych osobistości Cesarstwa. Mam dziwne podejrzenia, że może chodzić o to.
- Potrzebuję rysopisów i czego się tylko da. Rano zabunkruję się nieopodal ratuszu i zrobię rekonesans. Jeśli to jest ich celem, to się dowiem. Wiadomo, kto ich nasłał?
- Nie. - Slayman przerwał połączenie. Nie lubił marnować czasu na pytania, na które nie miał odpowiedzi. Liczył, że łowca rozwiąże sprawę.
* * *
- Na pozycji - oświadczył Murphy.
- Przecież siedzę obok i widzę…
Chris rozłożył się wygodnie na ławce nieopodal ratusza. Miał stamtąd świetny widok na ratusz i okolice. Minusem był fakt, iż roiło się dookoła od policji i cywili, co znacznie utrudniało zadanie.
- Nie mądruj się. - Wyjąwszy z kieszeni najnowsze wydanie gazety, zabrał się za czytanie. - Zauważyłeś coś podejrzanego?
- Nie, ale jakiś facet szedł z piękną sunią!
- Bullet, skup się - wycedził przez zęby. - Mamy tu robotę do wykonania.
Przesiedzieli wspólnie na ławce godzinę, licząc na pojawienie się kogoś odpowiadającemu rysopisom. Przechadzali się po placu i okolicy, zaglądali do sklepów i restauracji, ale było to jak szukanie igły w stogu siana.
* * *
Tego samego dnia,
Khazar.
- Augustin? - Dorosły facet o kruczoczarnych włosach i brodzie skierował wzrok w stronę przymkniętych drzwi. - Augustin!
- Idę, idę! - Do małego gabinetu wbiegł młody chłopak. Nie miał więcej niż dwadzieścia lat. Blond grzywka opadała mu na czoło, podobnie jak zbyt duże okulary zsuwały się na spory nos. - Pan wołał?
- Czy któryś z chłopaków się odzywał?
- Tak, proszę pana. - Blondyn sprawnym ruchem ręki poprawił zarówno okulary, jak i włosy. - Obawiam się, że nie mamy dobrych wiadomości.
- Dziwne by było dostać jakieś inne… - Mężczyzna odłożył na bok czytaną książkę. - Mów.
- Stracili kontakt z Raphaelem. - Młody wciągnął powietrze w płuca. - Ale są na dobrej drodze wykonania planu w trójkę.
- Do tej akcji potrzeba czterech ludzi. - Facet uderzył otwartą dłonią w blat. - Wszystko było zaplanowane! Próbowałeś namierzyć jego telefon?
- Próbowałem. Bez skutku. - Kolejna chwila przerwy. - Albo on, albo ktoś inny go wyłączył.
Brodaty gestem ręki nakazał chłopakowi opuścić gabinet. Był wściekły, ale wciąż tliła się w nim iskierka nadziei, że plan wypali.
* * *
Następnego dnia,
Zoril, Śródmieście.
Gdy tylko słońce wychyliło się zza horyzontu, mieszkańcy miasta spoglądali przez okna z uśmiechem. Przez ostatnie kilka dni pogoda nie rozpieszczała, co stawało się już męczące dla każdego. Stojący w kolejce do kawiarni Murphy cały czas rozglądał się na boki. Kolejny dzień obserwacji, a wciąż brak rezultatów.
- Co podać? - Z rozmyślań wyrwała go miła pani stojąca za ladą. Długie, rude włosy zwisały jej na ramiona, a uśmiech wręcz rozświetlał lokal. - Polecam naszą specjalność, latte z dodatkiem syropu wiśniowego.
- Potrójne espresso proszę, jednak dziękuję za propozycję.
Po niecałych trzydziestu sekundach rycerz opuścił kawiarnię z małym kubkiem w ręku. Przechylił go na raz i wyrzucił przy najbliższym koszu. Nabrał energii i wrócił do patrolowania terenu. Chciał zadzwonić do przełożonego i powiedzieć, że być może się mylił i khazarczycy albo nic nie planują, albo uderzą gdzie indziej. Splunął z niesmakiem po kawie na chodnik i stwierdził, że ma to gdzieś. Slayman był mądrzejszy, a on był zwykłym pionkiem od wykonywania poleceń.
- Bullet, idziemy dalej - odezwał się do psa, odpiąwszy smycz od barierki na rowery. - Praca czeka.
- Po jaką cholerę ty mnie przypinasz?!
- Bo nie każdy wie, że jesteś gadającym pies z nadnaturalnym talentem?
- Społeczeństwo jest zbyt zacofane na moją boskość, to chciałeś powiedzieć?
Murphy spojrzał na zegarek. Do oficjalnego spotkania zostały trzy godziny, a on był w ciemnej dupie. Spojrzał jeszcze raz na budynek ratusza i westchnął.
* * *
Trzech młodych chłopaków, wszyscy ubrani podobnie, w marnie skrojone garnitury, chwycili leżące na stole walizki. Na szyjach wisiały fałszywe identyfikatory, które miały zapewnić bezproblemowe wejście do hotelu. Miało się tam roić od ochrony, ale szef zapewnił każdego z osobna, że będzie dobrze. Opuścili wynajęte mieszkanie i skierowali się do windy.
- Myśleliście kiedyś przez chwilę, żeby się wycofać? - Spytał Nathaniel.
- Nie - skwitował najwyższy. - Nasze rodziny będą bezpieczne, a kraj wdzięczny!
Dotarcie do hotelu zajęło im niecałe dziesięć minut. Krople potu ściekały im po karkach, a ręce drżały. Mimo to nie zatrzymali się nawet na sekundę. Przy wejściu zatrzymała ich ochrona.
- Dziś zamknięte - powiedział dobrze umięśniony, wysoki facet. - Zapraszamy jutro.
- Nie mogę się zgodzić - odpowiedział Nathaniel i zaświecił identyfikatorem. - Chyba, że chce się pan tłumaczyć przed przełożonym?
- Moment.
Facet zniknął na chwilę, żeby porozmawiać z kimś przez telefon. Wrócił po około dwóch minutach z nietęgą miną.
- Możecie wejść.
* * *
Kilka godzin później,
siedziba Zakonu Gryfa.
- Do jasnej cholery! - Slayman wydzierał się wniebogłosy, rzucając wszystkim co miał pod ręką po gabinecie. - Mów do mnie!
- Patrolowałem teren przy ratuszu, według rozkazu. - Murphy sapał do słuchawki. Prawdopodobnie biegł. - Wybuch nastąpił gdzie indziej, w jakimś hotelu. Na szybko dowiedziałem się tylko, że stacjonowała tam delegacja z Avalonu.
- Jak?!
- Odezwę się jak zgarnę więcej informacji. Nie wygląda to kolorowo. Bez odbioru.
- Ja ci kur… - Zdążył powiedzieć Garreth, zanim Chris przerwał połączenie.
Według późniejszego raportu policji trzech zamachowców samobójców dostało się do hotelu, w którym zatrzymała się kilkuosobowa delegacja ze stolicy. Nie wiadomo, na jakiej podstawie ochrona wpuściła ich do środka mimo surowych zastrzeżeń. Straż pożarna walczyła z pożarem przez kilka godzin, a spotkanie w ratuszu przełożono na inny dzień. Póki co nikt nie przyznał się do winy. Była to prawdopodobnie nieautoryzowana akcja jakiejś nowej, samozwańczej grupy khazarczyków. Slayman nakazał Murphy’emu rzucić wszystko i miał za zadanie znaleźć ich i przywieźć głowę szefa. |
|
|
|
| Strona wygenerowana w 0,22 sekundy. Zapytań do SQL: 13
|