Tenchi PBF   »    Rekrutacja    Generator    Punktacja    Spis treści    Mapa    Logowanie »    Rejestracja


[Poziom 0] Maestro vs Shadow - walka 1
 Rozpoczęty przez »Maestro, 13-03-2016, 20:37
 Zamknięty przez Lorgan, 21-03-2016, 23:47

6 odpowiedzi w tym temacie
»Maestro   #1 
Zealota


Poziom: Wakamusha
Stopień: Gunjin
Posty: 20
Wiek: 31
Dołączył: 01 Mar 2016

DOURIKI:
Shadow: 500
Maestro: 300


POTYCZKA
SHADOW VERSUS MAESTRO



Zadanie, które otrzymałem dzisiejszego po południa zaliczało się do tych prostszych, aczkolwiek wymagało odrobiny finezji i wyobraźni. Sprawa malowała się następująco: Asora Narreo, do niedawana szanowana pani redaktor jakiegoś brukowca, którego nazwy nawet nie starałem się zapamiętać, zaczęła zbyt intensywnie węszyć tam, gdzie nie powinna. Co prawda znalazła to, czego szukała, jednakże zwracając tym samym na siebie zbyt dużą uwagę osób, których uwagi nie powinno się zwracać. Nie pozostało jej nic innego jak ucieczka z kraju i tak się złożyło, że akurat prezes największej sieci telewizyjnej w Sanbetsu, niejaki Pan M, dowiedział się o tym wszystkim i zaoferował Narreo sporą sumę za dysk z danymi oraz azyl. I tu wkraczam ja, Julian Carax. Pokorny sługa Kościoła Powszechnego, zealota o gorliwiej wierze. Ostrze sprawiedliwości, Pana Naszego Lumen.
Prawdę powiedziawszy całkowicie nie interesowała mnie zawartość dysku, w którego posiadaniu była Asora Nerreo. Nie leżało to w moim interesie, by wiedzieć co się tam kryje. Ja miałem tylko upewnić się, że kobieta nigdy nie dotrze z dyskiem do siedziby Telewizji “Optima”. Tak jak wspominałem wcześniej, zadanie proste, wymagające odrobiny finezji i pomyślunku.

Wylot do Sanbetsu miałem dnia jutrzejszego o godzinie dziewiątej. Z braku innych planów na wieczór, postanowiłem odwiedzić moją drogą przyjaciółkę, w jej przybytku. Co prawda ostatnio nie układało nam się najlepiej ze względu na pewien malutki incydent, który miał miejsce jakiś czas temu, jednak liczyłem na to, że emocje przestały w kobiecie buzować i stopniowo wszystko wróci do normy. Nigdy nie miałem niczego przeciwko odrobiny dzikości w łóżku, jednakże jeszcze do niedawna byłaby to bardziej walka o życie z mojej strony.
Lyss siedziała na sofie z książką w dłoni, gdy przekroczyłem próg jej domostwa. Leniwie odwróciła głowę w moją stronę i niemal natychmiast ściągnęła groźnie brwi. To nie wróżyło dobrze.
- Julianie Carax. Masz pięć sekund, aby opuścić ten budynek. - Ton jej wypowiedzi zupełnie do niej nie pasował, niemniej byłem pewny, że jest absolutnie poważna.
- Ciebie też miło widzieć, Lyss. - Rzuciłem, robiąc jeszcze parę kroków naprzód.
- Mówię poważnie. Wynoś się stąd. Nie jesteś mile widziany.
- Daj spokój, dalej się dąsasz? - Zapytałem.
Kobieta odłożyła książkę na bok i jednym szybkim ruchem podniosła się z miejsca. Skrzywiłem się i zbeształem w duchu za wyjątkowo marny dobór słownictwa, jednakże teraz już było za późno. Lyss zaczęła iść w moim kierunku i jestem pewien, że gdyby posiadała taką moc, to każdy jej krok powodowałby trzęsienie ziemi.
- Ja się dąsam? - Zapytała. - Ja się dąsam?! Wypchnąłeś mnie z [ cenzura ] helikoptera, Julian!
- To… - Zacząłem intensywnie myśleć na temat tego, jak wybronić się z tych słów. - Prawda. - Dobra robota, Julian.
Gdyby jej wzrok mógł zabijać, to leżałbym teraz bez życia u stóp kobiety. Ale na szczęście nie zabijał, dlatego też jedyne co musiałem zrobić, to go wytrzymać, co zrobiłem z spokojem godnym mnicha.
- Ale nic ci się nie stało. Wszystko było dokładnie wyliczone. - Nie było. Fakt, że upadła na tyłek, a nie kark to czyste szczęście.
- Wyjdź. Po prostu wyjdź.
Cóż mi innego pozostało? Wyszedłem bez słowa, nieco zawiedziony takim obrotem spraw. Co prawda można się było tego spodziewać, aczkolwiek liczyłem na to, że przeszło jej chociaż trochę. Może gdybym opowiedział jej o tym co wydarzyło się w Aztecos, zrozumiałaby, że wyświadczyłem jej przysługę, wypychając ją wtedy z helikoptera.
Wyciągnąłem papierosa z paczki i zaciągnąłem się głęboko, pozwalając by dym nikotynowy wirował w moich płucach. Parę osób spojrzało na mnie z lekkim zdziwieniem. Pewnie nie często widzi się mężczyznę, który wychodził niezadowolony od Lyss. Ja jednak nie miałem powodów do zadowolenia. Zaciągnąłem się raz jeszcze i ruszyłem w swoją drogę. Nie do końca wiedziałem gdzie chcę iść, dlatego też pozwoliłem, by nogi same mnie niosły. Nietrudno było odgadnąć, że trafię do baru. Gdzie indziej mógłbym pójść, bez wyraźnych planów?
Przybytek nie należał do takich, które odwiedzałem zazwyczaj, ale co za różnica. Ważne by był alkohol i niezbyt męczące towarzystwo.
- Co podać, szefie? - Zagaił mnie barman, gdy usiadłem przy barze.
- Rum. - Odparłem bez namysłu.
- Się robi. - Rzucił i zabrał się do pracy. Po chwili przede mną stała szklanka z trunkiem i kostką lodu.
Opróżniłem ją jednym haustem i wyjąłem z portfela parę banknotów.
- Jeszcze raz to samo. - Poleciłem, a barman skinął głową.
Całą operację powtórzyliśmy jeszcze dwukrotnie. Dopiero przy czwartej kolejce usłyszałem pierwsze słowa, które do mnie skierowała.
- Dobra metoda by szybko się upić. - Kobieta usiadła tuż obok mnie. - Ale nie polecam ci się tutaj upijać. Zbyt wiele osób na to czeka.
- Obserwowałaś mnie odkąd się tutaj zjawiłem. - Odparłem niespiesznie. - Zastanawiałem się kiedy w końcu się odezwiesz.
- Spostrzegawczy jesteś. - Jej oczy zabłysły. Czyżbym jeszcze bardziej zwrócił jej uwagę?
- Mam swoje momenty.
- Jestem Nox. - Przedstawiła się, wyciągając rękę.
- Julian. - Przywitałem się. Miała silny, męski wręcz uścisk.
Dopiero wtedy zdecydowałem się w pełni odwrócić w jej kierunku i przyjrzeć zdecydowanie dokładniej. Na oko miała jakieś dwadzieścia pięć, może dwadzieścia siedem lat. Wysoka, wysportowana, włosy średniej długości, wycięte po bokach, nadające jej bardziej buntowniczy wizerunek. Do tego ten strój typowej awanturniczki.
- Nie zapytasz, czy możesz postawić mi drinka? - Rzuciła po krótkiej chwili przerwy.
- Mogę postawić ci drinka? - Powtórzyłem za nią.
- Whiskey. I zostaw całą butelkę. - Powiedziała do barmana, a ten skinął jej głową i postawił dodatkowe szkło i pełna butelkę whiskey.
- Chodźmy do stolika, porozmawiamy na spokojnie bez wścibskich spojrzeń.
Posłusznie wstałem i ruszyłem za nią, klucząc pomiędzy innymi klientami, aż dotarliśmy do jednego z najbardziej oddalonych miejsc. Panował przy nim półmrok, jedynym źródłem światła była niewielka lampka, która co jakiś czas migała, jakby była już u kresu swojej użyteczności.
- Za co wypijemy? - Zapytała, gdy już usiedliśmy i nalałem nam trunku do szklanek.
- Za urocze spotkanie? - Zaproponowałem.
- Nah, to zbyt oklepane. Poza tym urocze spotkanie zupełnie nie pasuje do tego miejsca. Wypijmy za pasję.
- Pasję? - Spojrzałem w jej stronę.
- Aby ten wieczór miał odpowiednio intensywne zakończenie. - Mógłbym przysiąc, że mimo mroku widziałem jak jej oczy zabłysły.
Skinąłem głową z lekkim uśmiechem, po czym wypiliśmy za pasję. Kobieta opróżniła swoją szklankę zawodowo, wzdychając przy tym lekko i opadając na fotel obity czarną, wytartą już skórą.
- Więc. - Zacząłem, również przyjmując bardziej wygodną pozycję.
- Więc? - Założyła nogę na nogę.
- Jesteś najemniczką? - Zapytałem, a Nox zaśmiała się lekko.
- Cóż za bezpośredniość. Wolę określenie “wolny strzelec”, ale tak. Z grubsza masz rację.
Oczywiście, że tak. Każdy najemnik woli nazywać siebie wolnym strzelcem. Bo przecież raz, że brzmi to lepiej, dwa daje złudne poczucie kontroli. Najemnika się wynajmuje, podczas gdy wolny strzelec może przebierać w ofertach pracy i wybiera tą najodpowiedniejszą. To najemnikom daje się brudne zlecenia, polegające nierzadko na zabijaniu wszystkich, którzy staną na drodze. Dla wolnego strzelca są to z kolei “nieprzyjemne incydenty”, “ofiary poboczne”. Najemnicy to typy spod ciemnej gwiazdy, którzy to nie pasowali do regularnego wojska. Wolni strzelcy natomiast to fachowcy w swoich dziedzinach.
- A ty? - Rzuciła w moją stronę, wyrywając mnie z zadumy. - Czym się zajmujesz?
- Rozwiązuje problemy innych. - Odparłem.
- Ach, czyli jesteś najemnikiem? - Zaśmiała się po raz kolejny.
- Kimś w tym stylu.
Przez następne kilka godzin rozmawialiśmy na wszelkie możliwe tematy, dopóki starczyło nam whiskey w butelce. Gdy jednak zobaczyliśmy jej dno, zgodnie uznaliśmy, że czas na pogawędki się skończył i poszliśmy do niej.

* * *


Szczęście, że nie mieszkała gdzieś na obrzeżach miasta, toteż nie miałem do pokonania zbyt dużej drogi, by znaleźć się w swoim mieszkanku. A stamtąd to już rzut beretem do prywatnego lotniska, gdzie też czekał na mnie samolot do Sanbetsu. Mimo wszystko jednak wymknąłem się z mieszkania Nox wyjątkowo wcześnie gdy jeszcze spała, korzystając na szybko z łazienki. Na niewielkiej kartce zapisałem swój numer telefonu, nie do końca wiedząc czemu, po czym opuściłem mieszkanie.
Wizyta w moich własnych czterech kątach przebiegła szybko i sprawnie. Zimny prysznic, aby zmyć z siebie resztki wczorajszego wieczoru i nocy, przebranie się w odpowiednie ciuchy, zabranie swojego sprzętu i w drogę. Zdecydowałem się zabrać dodatkowe magazynki oraz zamontować tłumiki w swoich pistoletach. Jeżeli będę zmuszony kogoś zastrzelić, to przynajmniej nie narobię przy tym hałasu. Chociaż liczyłem na to, że uda mi się całą operację przeprowadzić stosunkowo sprawnie i nie będę musiał sięgać po broń.
Na lotnisku zjawiłem się parę minut przed czasem i czekała na mnie całkiem miła niespodzianka.
- Panie Carax. - Mężczyzna przywitał mnie z niewielkim uśmiechem.
- Shun, witaj. - Uścisnąłem mu dłoń. - Doszedłeś już do siebie?
- Nie do końca, ale miałem już dość szpitalnego łóżka. - Rzekł i gestem ręki zaprosił mnie na pokład samolotu.
- Ruszasz ze mną? - Zapytałem i miałem szczerą nadzieję, że tak.
- Ja nie, jeszcze nie jestem w gotowy na pełny powrót do służby. - Odparł żołnierz, a ja wyczułem lekki żal w jego głosie.
- Rozumiem, zatem nie obrazisz się jeżeli je pożyczę. - Rzuciłem i sięgnąłem rękoma po granaty zawieszone na jego kamizelce. Zrobił nieco zdziwioną minę, niemniej udało mi się capnąć trzy, zanim wsiadłem na pokład. Puściłem mu jeszcze oko, a on pokiwał głową ze zrezygnowaniem.
Granaty schowałem do kieszeni spodni i zająłem swoje miejsce w samolocie. Niedługo po mnie przyszło jeszcze trzech innych mężczyzn, którzy szybko wprowadzili mnie w temat i ustaliliśmy plan działania. Nie był on zbyt skomplikowany. Moja rola w tym wszystkim była kluczowa, dlatego też musiałem się postarać. Gdy wszystko było jasne, każdy zajął się sobą. Ja odebrałem telefon, który chwilę temu zaczął dzwonić mi w kieszeni kurtki.
- Carax. - Rzuciłem do słuchawki.
- Ach, więc tak masz na nazwisko. - Odezwała się kobieta. Nie musiała się przedstawiać, poznałem ją po głosie.
- Dobrze spałaś? - Zapytałem.
- Mhm. Chociaż brakowało mi ciebie gdy się obudziłam. Liczyłam na wspólne śniadanie. - Nox zaśmiała się lekko.
- Rozmowa przy papierosie i kawie? - Śniadanie mistrzów.
- Coś w tym stylu. Nie sądziłam, że zostawisz mi swój numer.
- Ja też nie. - Odparłem zgodnie z prawdą. - Ale nie żałuję.
- Byłam aż tak dobra? - Zaśmiała się, a ja razem z nią.
- Wystarczająco. - Powiedziałem w końcu. Pierwsze miejsce dalej należało do Lyss, chociaż dziewczyna była w stanie ją zdetronizować.
- Gdzie jesteś? - Zapytała po chwili.
- Skąd to pytanie? - Odpowiedziałem i mimo woli ściągnąłem nieco brwi.
- Ciekawość. - Odparła.
- W samolocie.
- Och. - Westchnęła.
- Och?
- Och. - Powtórzyła. - Wracasz czy wylatujesz?
- Wylatuję na dwa dni. - Opowiedziałem na jej pytanie i spojrzałem na zegarek.
- To dobrze. - Czyżbym wyczuwał ulgę w jej głosie? - Spotkamy się gdy wrócisz?
- Masz mój numer. - Uśmiechnąłem się lekko.
- A ty masz mój. Zadzwoń.
- Zadzwonię. - Obiecałem i po chwili rozłączyliśmy się.
Przez jakiś czas jeszcze bawiłem się telefonem, potem zaś oparłem się wygodniej o fotel i spojrzałem w okno. Silniki zaryczały, a samolot wystartował.
Następny przystanek, Sanbetsu.

* * *


Według raportu, który otrzymaliśmy od jednego z naszych ludzi, Asora Nerreo miała spotkać się z agentem Optimy około godziny piętnastej w jednym z hoteli, następnego dnia. Moim zadaniem było pojawić się tam chwilę przed piętnastą i zabrać kobietę ze sobą, zanim pojawi się Optima. Zapytałem jeszcze, czemu po prostu nie wejdziemy do pokoju, który wynajmuje Asora i załatwimy sprawę od ręki. W odpowiedzi otrzymałem kilka słów o tym, że nie jestem po to aby myśleć, że sprawa ma być załatwiona dyskretnie i bez incydentów. Skinąłem zatem głową, bo kimże jestem, aby wtrącać swoje zdanie na ten temat. Dlatego też jedyne co zrobiłem, to zapamiętałem adres hotelu oraz numer pokoju, pod którym była zameldowana kobieta, a następnie przystąpiłem do realizacji zadania.
Sanbetsu nigdy nie było moim ulubionym miejscem. Zbyt głośno, zbyt tłoczno. Co prawda Bablion też nie należy do miejsc nazbyt spokojnych, jednakże u siebie zawsze czuję się bezpieczny, a tutaj z kolei mam wrażenie, że co rusz, ktoś tylko czeka by wbić mi ostrze między żebra. I zdecydowanie nie lubiłem tutejszej muzyki. W ogóle co to za nazwa, “S-Pop”? Lumen, dopomóż.
W hotelu pojawiłem się dziesięć minut przed czasem, co uznałem za doskonały moment. Akurat by odwiedzić kobietę i wyprowadzić ją z hotelu tuż przed pojawieniem się telewizyjnych agentów. O ile rzecz jasna nie przyszło im do głowy, aby pojawić się wcześniej, w co szczerze wierzyłem.
Pokój 213 znajdował się na trzecim piętrze, na końcu korytarza. Dość niefortunne rozłożenie numerów, jeżeli by mnie ktoś pytał, gdyż trzeba było przejść przez cały hol, aby dostać się do początkowych numerów, podczas gdy zaraz przy wyjściu z windy ma się pokój numer 201 i 230. Cóż, ja zrobiłbym to zdecydowanie inaczej.
Zapukałem trzykrotnie i po chwili drzwi pokoju 213 otworzyły się delikatnie i w progu dostrzegłem sylwetkę kobiety.
- Asora Nerreo? - Zapytałem i nie czekałem na jej odpowiedź. - Nazywam się Julian Carax.
- Jesteś z Telewizji “Optima”? - Drzwi otworzyły się szerzej. - Dobrze, czekałam na Ciebie. Jestem gotowa, możemy iść.
- Masz przy sobie dysk z danymi? - Musiałem się upewnić, że mam wszystko czego chcę.
- Tak, jest w mojej torebce. - Pomachała mi ją przed oczami, jakby to miał być wystarczający dowód.
- Muszę go zobaczyć. - Odparłem beznamiętnie, starając się brzmieć jak typowy agent na rutynowej misji.
Kobieta westchnęła lekko i wyjęła z torby niewielki, czarny dysk przenośny, na którym widniał napis “Babilon”, zapisany białym mazakiem.
- Zadowolony? Ruszajmy w końcu. - Wyraźnie się niecierpliwiła, a ja nie miałem zamiaru denerwować jej jeszcze bardziej.
Zaczekałem, aż zamknie za sobą drzwi i oboje ruszyliśmy w stronę wind. I wtedy pojawił się on. Młody chłopak, nie więcej niż dwadzieścia lat, ale nie miałem żadnych wątpliwości, że był agentem Optimy. Nie musiałem nawet patrzeć na zegarek, by wiedzieć, że wybiła piętnasta. Jego ubiór, broń, z którą nawet się nie krył nazbyt szczególnie. Ale było coś jeszcze. Wystarczyło, że raz na niego spojrzałem i wiedziałem, że mam do czynienia z nadczłowiekiem. Mogłem jedynie mieć nadzieję, że on nie rozszyfruje mnie tak szybko, jak ja jego. Przybrałem najbardziej naturalny wyraz twarzy, na jaki tylko było mnie stać. Nie patrzyłem na niego dłużej niż parę chwil, co można było uznać, za zwykłą ludzką ciekawość. Kątem oka spoglądałem w stronę kobiety, która wydawała się kompletnie nie orientować w tym, jak napięta jest właśnie sytuacja. Muszę przyznać, że niespodziewany dreszcz przeszył moje ciało, gdy nadszedł czas na punkt kulminacyjny, w którym to nasza trójka mijała się na korytarzu. I wszystko przebiegało tak nadzwyczajnie dobrze, że nawet zaczynałem wierzyć w to, że nam się uda.
- Zawieź mnie do Optimy najszybszą drogą. Chcę to mieć jak najszybciej z głowy. - Wypaliła kobieta.
Zamknąłem oczy, wzdychając ciężko. Dlaczego Lumen? Dlaczego?
Szybkim ruchem pchnąłem ją do przodu w kierunku wind, samemu robiąc przy tym spory krok i sięgnąłem po broń. Płynnie obróciłem się w kierunku chłopaka przymierzając się do oddania strzału, ale on jakby na to czekał. Sprawnym kopnięciem niemalże wybił mi pistolet z ręki i przymierzył się do pionowego cięcia swoim ostrzem. Jestem pewien, że uniknąłem go tylko dlatego, że parę chwil wcześniej wiedziałem z kim mam do czynienia, dzięki czemu stracił element zaskoczenia. Niemniej jednak już teraz wiedziałem, że ta walka była zdecydowanie nierówna.
Sięgnąłem po drugi pistolet, spinając się przy tym, aby nie zostać poćwiartowanym przez chłopaka. Był szybki. Zdecydowanie szybszy ode mnie, co nie wróżyło dobrze.
- Cholera! Kto to?! - Krzyknęła kobieta i dopiero wtedy sobie o niej przypomniałem.
Strzeliłem kilkukrotnie do agenta, zmuszając go do uników, co zaowocowało tym, że zyskałem kilka metrów przewagi. Wykorzystałem to do tego, by odwrócić się w stronę Asory i z impetem wpakować ją do środka windy, naciskając przy tym guziczek oznaczający parter. To był błąd. Chłopak momentalnie wykorzystał okazję i skrócił dzielący nas dystans do długości ostrza, którym to ciął mnie przez plecy. Tym razem skutecznie.
Krzyknąłem ze złości i bólu. Kobieta chyba też krzyknęła, jednakże drzwi windy zamknęły się i pojechała w dół. Tyle dobrego. Mogłem skupić się na walce. Wtedy też poczułem mrowienie ciała. Coś było bardzo nie w porządku, ale nie miałem zbytnio czasu na to, aby się nad tym dogłębniej zastanawiać. Ledwo zdążyłem się odwrócić, a ostrze katany już mknęło w moim kierunku. Zdołałem się uchylił i strzelić dwa razy, jednakże na nic się to zdało. Chłopak doskonale wiedział co się święci i nie miał najmniejszego problemu z uniknięciem pocisków.
Następne chwile należały do tych gorszych w moim życiu. Podjąłem beznadziejną i nierówną walkę już nawet nie o zwycięstwo, a o przetrwanie. Co jakiś czas krzyczałem z bólu, gdy agent Optimy zadał mi kolejne celne cięcie mieczem. Wszystko to nie trwało dłużej niż parę sekund, jednakże dla mnie wydawały się one wiecznością. Dotarło do mnie, że jeżeli szybko czegoś nie zrobię, to najpewniej przyjdzie mi umrzeć, gdyż chłopak mnie najzwyczajniej w świecie zasiecze na śmierć. Dlatego też pozwoliłem dojść do głosu mojemu wewnętrznemu barbarzyńcy i po prostu rzuciłem się na agenta, impetem i ciężkością swojego ciała zmuszając go do obalenia się na plecy. W tym momencie było mi wszystko jedno, czy nadziałem się na jego ostrze, czy też nie. Adrenalina zrobiła swoje, chwyciłem go za czaszkę i uderzyłem o podłogę. Nie liczyłem na to, że go znokautuję, przyznam szczerze, że nawet nie patrzyłem, czy zadałem mu jakiekolwiek obrażenia. Natychmiast odskoczyłem i korzystać z tego, że wola przetrwania była we mnie silna, nacisnąłem guzik otwierający drzwi do drugiej windy. Lumen musiał nade mną czuwać, gdyż wpuściły mnie do środka niemal natychmiast. Przycisk parteru naciskałem z taką częstotliwością, że zacząłem się obawiać o to, czy nagle nie postanowi być wredny i specjalnie zamykać drzwi wolniej. Cóż, nie był. Ale i to nie wystarczyło, na Sanbetsańczyka. W chwili gdy poczułem się nieco bezpieczniej, a drzwi omal nie zamknęły się w całości, usłyszałem świst i nagły palący ból ramienia. Nóż wszedł głęboko w ciało, a ja syczałem z bólu, próbując się go pozbyć.
- Rutynowa praca, psia mać. - Warknąłem do siebie. - Nie chcemy żadnych incydentów. Szybko i sprawnie.
Byłem tak zajęty gadaniem do siebie, że nawet nie zwróciłem uwagi na to, że winda dojechała na parter. Wyciągnąłem zdrową - w miarę możliwości - rękę przed siebie, trzymając palec na spuście pistoletu. Drzwi otworzyły się i tak jak się spodziewałem, nie zastałem nikogo, poza portierem, który wyglądał na zdecydowanie przerażonego.
- P..Proszę p-pana? - Zwrócił się w moim kierunku, kiedy cały pokiereszowany wylazłem z windy. - Cholera, pan krwawi!
Rzucił się w moim kierunku, najpewniej z zamiarem niesienia pomocy, jednakże w tej chwili nie był to najlepszy z pomysłów. Zwłaszcza, że byłem ewidentnie wkurzony.
- Nie.. - chwyciłem go za gardło i przycisnąłem do ziemi. - Ty krwawisz.
Po chwili byłem jak nówka. Walnąłem jeszcze głową portiera o posadzkę, aby mieć pewność, że nie zacznie krzyczeć z bólu. W tym samym momencie usłyszałem nader wyraźny ryk silnika motocyklu i każda komórka mojego ciała mówiła mi, że to jest pojazd, który muszę zatrzymać. Wybiegłem z hotelowego holu, by zobaczyć jak agent Optimy odjeżdża z kobietą na motorze. Swoją drogą czym on musiał jej zagrozić, albo przekonać, aby nie wyskoczyła z motocykla przy pierwszej okazji? A może zwyczajnie nie chciała się potłuc? Nieważne. Zagwizdałem na taksówkę, która akurat przejeżdżała obok. W ułamku sekundy byłem już w środku.
- Siemanko! - Rzekł kierowca. - Gdzie jedziemy?
- Za tym motocyklem, tylko szybko. - Rzuciłem w jego stronę, ale taksówkarz niezbyt się przejął.
- Co nagle, to po diable jak to mówią, hehe. - Może i starał się być wesoły, ale w tym momencie niewymownie mnie wkurzał.
- Za motocyklem. Szybko. - wycedziłem przez zęby, przystawiając mu lufę pistoletu do skroni.
Co prawda byłem niemal stuprocentowo pewny, że magazynek jest już pusty, ale sama broń także zrobiła robotę. Taksówkarz strzelił przerażoną minę, po czym wcisnął gaz do dechy i ruszyliśmy w pościg za motocyklem.
Nie do końca wiedziałem czy to jego umiejętności czy też jazda pod presją i widmem śmierci spowodowała, że taksówkarz radził sobie wyśmienicie na ulicy. Wymijał samochody z niesamowitą precyzją i już po paru chwilach wyraźnie dogoniliśmy motocykl. Pytaniem jednak dalej pozostawała kwestia, co dalej?
Wpadłem na pewien pomysł, szalony ale nadal pomysł. Wyczekałem odpowiedniej chwili, a potem z impetem otworzyłem tylne drzwi, które z łoskotem uderzyły o betonowy słup i oderwały się od reszty pojazdu.
- Mój samochód! - Krzyknął taksówkarz i wyraźnie zwolnił, co mi się nie spodobało.
Wróciłem zatem do przystawiania mu pistoletu do głowy i zgrabnym ruchem przesiadłem się na przednie siedzenie.
- Będę potrzebował twojej pełnej współpracy przy tym, co mam zamiar zaraz zrobić. - Rzekłem spokojnie, zabierając broń ze skroni mężczyzny.
- S-słucham?! - Wyrzucił z siebie, zdziwiony.
- Zapłacę za zniszczone drzwi i wszystko inne, tylko potrzebuję twojej pomocy. - Westchnąłem lekko, bo cóż innego mi pozostało. - Podjedziesz do tego motocykla najbliżej jak się da. Tak, abym mógł do niego sięgnąć, wychylając się przez okno.
- Zwariował pan?! Życie niemiłe?! Przecież to samobójstwo!
Miał rację, bez dwóch zdań. Niemniej wiedziałem też, że muszę to zrobić. Gdyby kobieta nie była ważna, to zwyczajnie poleciłbym mu trzymanie się blisko, dopóki nie wystrzelam w nich całego magazynka. Ale w tej sytuacji musiałem improwizować, zanim zrobię z jednoślada sito.
- Dobra! To oni, do roboty. - Poleciłem i o dziwo taksówkarz zabrał się do wykonywania zadania.
A skoro on robił co miał, to tym bardziej ja musiałem. Zmówiłem szybko pierwszą modlitwę, jaka mi przyszła na myśl, po czym oświecenie wpadło na mnie, jak grom z nieba.
- Włącz jakąś muzykę. - Rzuciłem w kierunku mężczyzny.
- Co takiego? - Zdziwił się wyraźnie.
- No muzykę. Lepiej mi się pracuje przy muzyce. - Wyjaśniłem, a facet pokiwał głową i załączył radio.
Na wszystkie wcielenia Lumena. S-pop, oczywiście! Spojrzałem w jego stronę z wyrzutem, a taksówkarz żachnął się zaraz.
- No co? Lepsze to niż Rzeki Babilonu.
Nie było sensu się kłócić (poza tym miał rację), toteż westchnąłem lekko i ponownie zabrałem się do pracy. Otworzyłem okno i wychyliłem się przez nie tak, że mogłem spokojnie usiąść na drzwiach samochodu. Poczekałem, aż taksówkarz zbliży się do motocyklu, biorąc głębokie wdechy. Jak mi się to uda, to będę chciał podwyżkę.
Potem wszystko potoczyło się szybko.
Wyciągnąłem ręce w kierunku kobiety, wychylając się lekko. Zaraz też musiałem się niemal schować z powrotem w samochodzie, by nie uderzyć w sygnalizację świetlną. Rzuciłem taksówkarzowi groźne spojrzenie z niewielką wiązanką słowną, a on nie pozostał mi dłużny. Druga próba okazała się bardziej owocna. Ponownie wyciągnąłem ręce w kierunku kobiety, gdy już znajdowaliśmy się tuż przy motocyklu. Agent Optimy obejrzał się i gdy tylko mnie dostrzegł, chciał agresywnie skręcić, nie pozwalając mi odebrać sobie swojego łupu. Ale było już odrobinę za późno. W chwili, gdy chciał wykonać swój manewr, ja już trzymałem pewnie Asorę i wysilając swoje mięśnie do granic możliwości, dosłownie przerzuciłem ją na tylne siedzenie. Byłem niemal pewny, że uderzyła o samochód jakąś częścią ciała, ale w ogólnym rozrachunku wyszło całkiem przyzwoicie.
Nie marnowałem jednak czasu na zachwalanie samego siebie, tylko sięgnąłem do kabur, po pistolety i będąc cały czas wychylonym rozpocząłem salwę. Która byłaby o wiele bardziej widowiskowa i efektywna, gdybym nie zapomniał przeładować jednej z berett. Niemniej kilka kul dosięgnęło celu i podziurawiło motocykl. Chyba nawet trafiłem w oponę, gdyż chłopak stracił panowanie nad pojazdem i wjechał na chodnik, ostatecznie rozbijając się o szklaną wystawę sklepu odzieżowego. Dopiero wtedy schowałem się z powrotem w samochodzie.
- Człowieku! - Krzyknął taksówkarz. - To było coś! Istne wariactwo! Nikt mi nie uwierzy! Co teraz?!
Był wyraźnie pobudzony i w sumie nic dziwnego. We mnie też buzowała adrenalina.
- Zawieź nas w jakieś ciche miejsce, zanim zrobi się tu zbiorowisko. - Wydyszałem i przechyliłem się na fotelu, by zerknąć na kobietę z tyłu. - Jesteś cała?
- Co.. jak… ale…?
- Asora czy jesteś cała? - Pomachałem jej ręką przed twarzą, aby wróciła do świata żywych.
- Myślałam, że nie żyjesz! Myślałam… myślałam… - Nie miałem czasu na takie rzeczy, więc po prostu wróciłem do taksówkarza, zostawiając kobietę samą sobie.
- Tu, skręć w tę alejkę. - Podpowiedziałem, a mężczyzna posłusznie wykonał polecenie.
Chwilę później znajdowaliśmy się już w miarę bezpiecznej odległości, dzięki czemu można było się zatrzymać i pomyśleć co dalej. Asora doszła już do siebie i zaczynała gadać jak najęta, co zaczynało robić się irytujące. Na tyle, bym wziął sprawy w swoje ręce.
- Daj mi dysk z danymi. - Rzekłem do niej, gdy opierała się o maskę samochodu.
- Słucham? - Wyraźnie się zdziwiła.
- Dysk. Chcę dysk z danymi. - Powtórzyłem.
- Nie odpowiadam przed tobą. Dostanie go tylko prezes Optimy. Rób swoje i zawieź mnie do jego siedziby. - Była pewna swego, trzeba jej to oddać. Ale ja byłem zbyt zmęczony, aby dalej bawić się w jej gierki.
- Muszę mieć pewność, że dysk trafi w odpowiednie ręce.
- Więc musisz dowieść mnie całą i zdrową.
- Nie, nie muszę. - Odparłem i wycelowałem w nią lufę pistoletu.
Tym razem nie popełniłem ponownie tego samego błędu i przeładowałem magazynek.
- Dysk. - Powtórzyłem po raz trzeci, bez większych emocji w głosie.
- Nie! - Krzyknęła kobieta.
- Nie będę się więcej powtarzał. - Odparłem.
- Wal się.
- Halo, co się tu dzieje? Ludzie spokojnie, dopiero co ud.. - Taksówkarz włączył się w rozmowę.
Wyszło dość niefortunnie, gdyż był on drugą osoba, która to chciała pomóc, a skończył z kulką w czole. Co prawda i tak bym go zabił, ale chciałem zrobić to nieco bardziej dyskretnie, by Asora nie musiała być tego świadkiem. Niestety sprawy potoczyły się inaczej.
- O boże! - Kobieta wypuściła torebkę z rąk.
- Oddaj mi dysk. - Powtarzałem jak mantrę.
- Zabiłeś go! - Krzyknęła po raz kolejny i szczerze mówiąc miałem powoli dość jej podniesionego głosu.
- Ostatnia szansa. - Zawyrokowałem po czym ponownie wycelowałem w nią swoją broń.
Położyłem palec na spuście, aby nie miała wątpliwości adekwatnie tego, co zamierzam.
- Nie mam go! - Wydusiła w końcu z siebie.
- Słucham? - Zapytałem. - Pokazywałaś mi go. - Dodałem, chociaż już domyślałem się co jest grane.
- To jest pusty dysk. Musiałam mieć pewność, że zabierzesz mnie do siedziby Optimy, ale też musiałam mieć zabezpieczenie dla siebie. - Spuściła wzrok, jakby czuła się winna. Może słusznie.
- Gdzie jest właściwy dysk?
- Dalej w hotelu. - Odparła i otworzyła szerzej oczy, gdy jednym zgrabnym susem znalazłem się tuż przy niej.
Grzmotnąłem ją kolbą pistoletu i upadła nieprzytomna na maskę. Cholera jasna, tyle zachodu. Miałem wyciągać już telefon, gdy ten zadzwonił.
- Właśnie miałem do was dzwonić. - Rzuciłem do słuchawki. - Dysk z danymi jest dalej w hotelu.
- Wiemy, panie Carax. Obecnie znajdujemy się w pokoju 213. - Odezwał się mężczyzna, a ja odetchnąłem z ulgą. - Zjawiliśmy się tam chwilę po panu, więc przy okazji posprzątaliśmy trochę.
Przekląłem pod nosem.
- Nie wszystko poszło zgodnie z planem. - Odezwałem się w końcu.
- Widzieliśmy nagrania. Dobrze, że uszedł pan z życiem. Wyczyściliśmy wszelkie ślady.
- W porządku, więc macie dysk. Optima o tym nie wie? - Zapytałem.
Korzystając z okazji podniosłem upuszczoną przez kobietę torebkę i zacząłem przeglądać jej zawartość.
- Nie, dalej czekają na kobietę. - Odparł mężczyzna. - Jeżeli mogę, panie Carax?
- Tak? - Rzuciłem, dalej bardziej zainteresowany zawartością torebki. Coś mi nie grało.
- Nie poinformowano nas o tym, że jest pan Zealotą. Chciałbym przeprosić za moje wcześniejsze zachowanie i brak należytego szacunku.
O porę sobie znalazł, no naprawdę.
- Porozmawiamy o tym później. Miejsce zbiórki pozostaje bez zmian. Widzimy się.. - Spojrzałem na zegarek. - O dziewiętnastej. Muszę coś jeszcze załatwić.
- Zrozumiałem. - Powiedział mężczyzna i się rozłączył.
Można z całą pewnością powiedzieć, że miałem nosa do tych spraw. Czułem, że chłopak zbyt szybko i zdecydowanie zbyt łatwo dał za wygraną. Zwłaszcza, gdy w hotelu dał niezły popis swoich możliwości. Niewielki nadajnik GPS, który znalazłem w torbie kobiety tylko to potwierdzał. Cóż, wyglądało na to, że to jeszcze nie koniec. Musiałem się zatem przygotować do rundy drugiej.

Zapakowałem kobietę na tylne siedzenie, zwłoki taksówkarza wrzucając do kontenera na odpadki. Zacząłem kluczyć między budynkami, starając się unikać większych ulic, wybierając odpowiednie miejsce na moją małą zasadzkę. W końcu też udało mi się znaleźć niewielki, opuszczony budynek, który idealnie nadawał się do tego, co planowałem niedługo zrobić.
Ów budynek znajdował się tuż przy sporym zbiorniku wodnym, więc tam też posłałem samochód, patrząc aż całkowicie zniknął pod powierzchnią wody. Żadnych śladów. Kobieta z kolei była o wiele cięższa, niż można było się tego po niej spodziewać. Niemniej jednak udało mi się w końcu dotaszczyć ja na piętro, gdzie znalazłem nawet krzesło, na którym to mogłem ją usadzić. Upewniłem się jeszcze, że śpi twardo, a potem zrobiłem mały obchód wewnątrz budynku, szukając czegokolwiek, co mogłoby mi się przydać. Ostatecznie znalazłem kilka plastikowych rurek, zużyte strzykawki i szarą taśmę klejącą, która to wydała mi się teraz skarbem.
Wróciłem do kobiety i zacząłem swoje dzieło. Obwiązałem ją dokładnie, może nawet zbyt dokładnie, jednakże musiałem mieć pewność, że będzie siedziała na swoim miejscu. Ręce schowane miała za oparciem krzesła, aby na pierwszy rzut oka nie były zbyt widoczne. Było dość ciemno, ale przezorny zawsze ubezpieczony.
- Uch… co… co jest? - Wymamrotała, gdy odzyskiwała przytomność.
- Cudownie, ocknęłaś się. Nie będę musiał fatygować się po wodę. - Odparłem, nie przestając obwiązywać taśmą jej nóg.
- Co ty wyprawiasz?! Czemu mnie związałeś?! - Znowu zaczynała krzyczeć, ale mogłem temu szybko zaradzić.
Z kieszeni wyciągnąłem jeden z podręcznych granatów, po czym uśmiechnąłem się do kobiety serdecznie.
- Szeroko buzia. - Rzekłem, a ona rzuciła mi chyba najbardziej zdziwione spojrzenie, jakie miałem okazje oglądać w całym swoim życiu.
- Zwariował… ugm.. - Nie dałem jej nawet dokończyć zdania, tylko wyczekałem odpowiedniego momentu i wepchnąłem jej granat do ust na siłę.
Chyba nawet wybiłem jej przy tym zęba, ale nie miałem czasu, by się tym przejmować.
- Nie połykaj. - Rzuciłem z lekkim rozbawieniem, wyciągając zawleczkę, cały czas trzymając jednak zaciśniętą dźwignię spustową. Zdecydowanie nie chciałbym, aby granat wybuch teraz.
To co miałem zamiar zrobić wymagało precyzji i sprawnej ręki, a oszołomiona, wierzgająca się kobieta, wcale przy tym nie pomagała. Dlatego też szybko i sprawnie wyjaśniłem jej na czym sprawy stoją, dzięki czemu trochę się uspokoiła, a ja mogłem zalepić taśmą jej usta tak, by dociskała ona dźwignie przy granacie bez mojej pomocy.
- Dobrze. Teraz nie ruszaj ustami, bo wybuchnie. - Powiedziałem i uśmiechnąłem się lekko. - Jeżeli chcesz przeżyć, musisz robić dokładnie to, co ci teraz każę, tak? Kiwnij głową, że rozumiesz.
Kiwnęła.
- Doskonale. Spójrz, granat ma takie oto podłużne coś, które musisz trzymać mocno, aby nie wylecieć w powietrze, rozumiesz. - Wyjąłem z kieszeni kolejny granat i pokazałem go kobiecie. Ta ponownie kiwnęła głową. - Świetnie. Położę je teraz w twoich dłoniach, a ty je zaciśniesz i nie puścisz, chociażby nie wiem co, rozumiesz?
Ułożyłem granaty na jej dłoniach tak, aby mogła je dobrze chwycić i palcami przytrzymać spust. W nich także usunąłem zawleczki. Nie będą potrzebne.
- Dobrze, gdzieś w torbie widziałem notes i długopis. - Zacząłem ponownie grzebać w jej rzeczach. - Napiszemy zatem instrukcję, co trzeba zrobić, aby wszyscy przeżyli.
“3 sekundy”. Plus, minus… Szczerze mówiąc nie wiedziałem ile ma się czasu do wybuchu granatu. Strzelałem, że były to trzy sekundy, ale może pięć? Albo jedna? Cóż, chyba muszę przestać oglądać tyle filmów.
- Niebo… Jestem w niebie. - Zacząłem sobie śpiewać, gdy naklejałem kartkę na czoło kobiety. - Znasz to? Bardzo ładna piosenka. Nastraja tak… pozytywnie. - Rzuciłem w jej stronę, nucąc sobie pod nosem.
Gdy wszystko było gotowe, odszedłem parę kroków i spojrzałem na swoje dzieło. Pokiwałem głową z uznaniem.
- Pamiętaj o tym, aby się nie ruszać. - W odpowiedzi usłyszałem tylko niewyraźne mamrotanie, a po policzkach kobiety pociekły łzy.
- Niebo… jestem w niebie. Gdy muzyki rytm do tańca daje znaaak… - Zabrałem swoje rzeczy i ruszyłem po schodach na dół, do wyjścia z budynku. - Ile szczęścia w nas i tchu mi w piersiach brak, gdy policzek przy policzku tańczy taaak…

Wszystko co musiałem teraz robić, to czekać. Czy miałem pewność, że chłopak się zjawi? Nie do końca, chociaż coś mi mówiło, że nie odpuści, że będzie chciał wykonać to zadanie do końca. Zwłaszcza, że miało ono być proste, rutynowe wręcz i tylko dzięki mojej ingerencji stało się inaczej. Co zabawne mogłem o nim powiedzieć dokładnie to samo.
Wkrótce też miałem się przekonać o słuszności swoich myśli.
Pierwszy wybuch nie był zbyt głośny, jednakże doskonale wiedziałem, że zaraz pojawi się następny. Dwa granaty były już rzucone luźno, dlatego też o ile w przypadku pierwszego można było mówić o zaabsorbowaniu energii przez czaszkę kobiety, o tyle przy dwóch następnych już nie było takiej możliwości. Dlatego też oczekiwałem na niezłe fajerwerki, których to doczekałem się chwilę później.
- Cztery sekundy. - Policzyłem ile trwała przerwa pomiędzy jednym a drugim wybuchem. Niewiele się pomyliłem.
Wyszedłem z mojej bezpiecznej przystani i stanąłem przy gruzach budynku. Granaty zrobiły niezłą dziurę, a spora część budynku posypała się na zasadzie domina. Odczekałem jeszcze parę dłuższych chwil dla pewności, a potem zabrałem się w drogę powrotną. Dochodziła osiemnasta, więc miałem nieco ponad godzinkę, by dojechać na miejsce zbiórki.
Wtedy też usłyszałem rumor od strony zgliszczy, który następnie przerodził się w kroki. Niespieszne, nierówne kroki. Odwróciłem się z nieukrywanym zdziwieniem na twarzy.
To był on. Pieprzony dzieciak. Cały w pyle, nieco poharatany tu i ówdzie, ale żywy. Musiałem przyznać, że byłem pod wrażeniem.
- Ty…! - Warknął i uniósł katanę, na której jeszcze chwilę temu się podpierał. - Rozszarpię cię na kawałki!
Rzucił się w moim kierunku. Był jednakże już zdecydowanie wolniejszy, niż podczas naszej pierwszej konfrontacji, co tylko działało na moją korzyść. Mogłem go zastrzelić, ale postanowiłem dać mu się zbliżyć na długość ostrza. Nie dlatego, że czułem do niego jakiś respekt i uznanie wobec jego determinacji, przez co pozwiłem mu na honorowy pojedynek. Po prostu byłem pewny, że sobie poradzę, poza tym było ciemno i musiałbym zakładać okulary, jeżeli chciałbym dobrze wycelować, a to zajęłoby zbyt dużo czasu.
Tak jak się spodziewałem, jego ataki były zdecydowanie wolniejsze i chociaż dalej musiałem się sprężyć, aby je wyminąć, nie było szans, aby pociął mnie tak, jak ostatnio. Zamiast tego ja rewanżowałem się prostymi kopniakami, czy uderzeniami w twarz kolbą czy lufą rewolweru. Był cięższy od berett, dlatego też uderzenia nim, były bardziej dotkliwsze. Co ciekawe, nie zarejestrowałem uczucia mrowienia, które to towarzyszyło mi podczas naszego pierwszego spotkania. Nie wyglądało też na to, aby młody agent był w stanie przywidywać moje ruchy. Interesujące i przede wszystkim warte dłuższego zastanowienia.
Chłopak atakował chaotycznie, bardzo chaotycznie. Widać było, że zdecydowanie się męczył i sama potyczka nie potrwa już długo. W końcu sam uznałem, że wystarczy i wymierzyłem mu soczystego kopniaka w brzuch, po którym solidnie przyłożyłem w potylicę z kolby. Chłopak zachwiał się, wciągnął głęboko powietrze, jakby chciał w ten sposób pozbyć się bólu. Podciąłem mu nogi, a gdy się już przewrócił, upewniłem się, że nie zacznie mnie ciąć kataną po nogach, a na koniec kopnąłem go w twarz. Nie jestem mistrzem sztuk walki, ale wiem, że kopniak z impetem z obitego żelastwem buta, to nic przyjemnego dla twarzy.
Było po wszystkim. Na sam koniec wycelowałem w niego lufę mojego rewolweru i zacisnąłem palec na spuście. Przyjrzałem mu się przez chwilę, westchnąłem przeciągle i schowałem broń do kabury przy pasie. Wyciągnąłem za to papierosa z paczki i wsadziłem go sobie do ust.
- Zabiłeś ją! - Wyrzucił z siebie, nieco ochrypłym głosem. - Dlaczego?!
- Chciałem zabić ciebie. Ale jak widać muszę się bardziej postarać. - Odpowiedziałem, odwracając się jeszcze w jego stronę.
- Więc czemu teraz tego nie zrobisz? - Zapytał, a ja zamyśliłem się przez chwilę. Właśnie, dlaczego?
- Powiedzmy, że jest jeden - zero dla mnie. - Rzuciłem w końcu z uśmiechem i zacząłem odchodzić niespiesznym krokiem.
- Następnym razem cię zabiję! - Krzyknął jeszcze za mną.
“Bardzo możliwe, że tak”, nie powiedziałem mu tego jednak. Ale faktem było, że jeżeli taki chłopak niemalże zasiekł mnie na śmierć, to muszę jeszcze popracować nad swoimi umiejętnościami. Tym razem miałem farta, ale ile to jeszcze potrwa? W końcu nawet sam Lumen się ode mnie odwróci, jeżeli uzna, że nie jestem wart zachodu. Ach! Wyjątkowo podłe myśli.
- Niebo… - Zacząłem znów mrucząc pod nosem. - Jestem w niebie…

* * *


Na miejscu zbiórki pojawiłem się kilka minut po godzinie dziewiętnastej, co osobiście uważam za dobry wynik, zwłaszcza, że nie znam miasta. Reszta osób już na mnie czekała i powitali mnie nader przyjaźnie. Proszę, proszę. Wystarczyło pokazać, że nie jest się byle kim i zaraz jaka zmiana nastawienia. Ale to dobrze, o ile nie miałem nic przeciwko równouprawnieniu, o tyle czasem lubiłem być traktowany z wyższością. Na którą rzecz jasna zasługuję, chociaż jestem zbyt pokorny, by o nią zabiegać.
Zajmując swoje miejsce w samolocie poczułem wyraźną ulgę. Moja praca dobiegła końca i mogłem zamknąć ten rozdział. Niemniej jednak coś mi mówiło, że spotkanie z młodym agentem nie było ostatnim i jeszcze przyjdzie mi się z nim zmierzyć. Jednakże gdy ten czas nadejdzie, będę gotów.
- Cześć przystojniaku. - Usłyszałem w słuchawce telefonu, który wyjąłem chwilę temu by zadzwonić do Nox. - Już po pracy?
- Prawie. Właśnie wracam do Babilonu i oddałbym duszę za porządny masaż. - Zaśmiałem się lekko.
- No proszę, to się świetnie składa, bo jestem specjalistką w masowaniu obolałych mężczyzn.
- Liczyłem, że to powiesz. - Uśmiechnąłem się nawet szerzej na myśl o czekających mnie przyjemnościach.
- Cóż, znasz mój adres. - Powiedziała kobieta po chwili ciszy.
- Znam. - Odpowiedziałem.
- Kiedy mam się ciebie spodziewać zatem? - Zapytała.
- Niebawem.
   
Profil PW Email
 
 
RESET_Shadow   #2 


Poziom: Keihai
Posty: 41
Dołączył: 24 Kwi 2017

Za oknem latały gołębie. Według "San24'' (a zatem to musi być prawda) babilończycy eksperymentują z wykorzystaniem gołębi pocztowych do ataków terrorystycznych.

vs
Julian "Maestro" Carax :choose: Yukio "Shadow" Yume
300 _____ 500


W wypełnionym ciszą biurze ze ściany spadł z brzękiem metalowy panel i w otworze pojawiła się para czarnych butów. Mężczyzna w czarnym płaszczu zsunął się ostrożnie i pociągnął za sobą plecak. Czerwone, ostrzegające światło rozświetliło pokój.
- Tam są drzwi - mruknął znudzony Shadow, przeglądając dane na komputerze i wskazując przeciwległą ścianę.
- Takiemu wielkiemu szpiegowi i zabójcy jak ja...
Mężczyzna nie zdążył jednak skończyć. Rozległ się głośny, wwiercający się w uszy alarm, na korytarzach zapaliły się migające lampy. Agent podniósł słuchawkę telefonu i po wystukaniu odpowiedniego numeru oznajmił:
- To do mnie. Stary znajomy. Możesz wyłączyć.
Po kilku chwilach alarm ucichł, pozostawiając za sobą niezręczną ciszę. Shadow wstał z obitego skórą krzesła i podszedł do zestawu hantli leżących nieopodal. Chwytając jeden, zaczął nim machać w pozornie nieskoordynowany sposób.
- Po akcji "Klaun" musieliśmy wzmocnić zabezpieczenia. Wiesz, jak jest. Teraz nawet mysz nie może się prześlizgnąć - odpowiedział na pytające spojrzenie rozmówcy. - Co Cię do mnie sprowadza, stary druhu?
- Chcesz zarobić? To dobrze. Zadanie jest całkiem proste. Istnieje pewien obraz, który powinien zmienić właściciela...

---

Historia obrazu "47", czy też "cudu wariatów" jak nazwało go Arkadyjskie Muzeum Sztuki, nie jest do końca znana. Pojawił się pewnego dnia w hospicjum Pine Tree na terenie Nag, razem z jednym z klientów. Nie było to wybitne dzieło sztuki.
Artysta namalował niebo w niewłaściwym kolorze i pokrył je plamami, jakby usiłował zamaskować pomyłkę. Perspektywa, o ile ją stosował, był całkiem błędna, a takiej roślinności nie dałoby się pewnie zobaczyć nawet w najbardziej dziwacznych zakątkach Tenchi. Całość wyglądała jak surrealistyczna wizja piekła. Nawet rama w tamtym czasie ledwo się trzymała.
Chris - nazwijmy tak pacjenta, to bardzo ładne imię - zawiesił go na jednej ze ścian swojej celi. Choć dziwaczny i przerażający - stanowił jego wytchnienie, jedyną ucieczkę, zapewniającą, że istniało coś oprócz spania, jedzenia i wizyt lekarzy.
Pacjent ciągle siedział skulony i zamyślony w kącie swojej celi, wyglądając przez to jedyne okno na świat. Próbował pamiętać, nie dać pochłonąć się obłędowi.
Pewnego razu, gdy strażnicy wykonywali swój zwyczajowy obchód, odkryli, że cela Chrisa była pusta.
Nigdy nie wyjaśniono, dokąd odszedł, jak zdołał uciec. Tajemnica przez pewien czas spędzała sen z powiek wielu tropicieli, a potem została zapomniana.
Ale obraz się zachował. Wylądował na ścianie gabinetu dyrektora tego szanowanego ośrodka. Wiedział on, że jego podejrzenia są absurdalne, przecież dokładne badania nie wykazały, jakoby Chris miał coś wspólnego z nadludźmi.
Więc tylko czasem spoglądał na obraz swoimi szklanymi oczami, kiedy różowe słońce jaśniało poza horyzontem i miał nadzieję, że się myli.
No bo jak można oszaleć od samego obrazu?

---

Zebranie ekipy nie było problemem. Ślusarz, dwóch oprychów i najgorszy agent siedzieli więc niedługo później skuleni w zaroślach otaczających dom należący do rodziny Rosenfield. Zadania od macierzystej organizacji Shadowa zawsze miały jakiś element, który psuł cały, z góry ułożony plan. Ale żeby wpraszać się na pogrzeb?
Bo jakżeby inaczej - wielki kolekcjoner obrazów, wybitny znawca min. Blake'a zmarł niedawno, a jego kolekcja przechodziła w ręce bardziej pustej od pustaka, rozpieszczonej córeczki. Dlatego obraz trzeba było ratować. A przynajmniej takie było oficjalne wytłumaczenie.
- Dobra panowie - rzekł wesoło Shadow. - To będzie proste. Wchodzimy i udajemy gości.
- A garnitur masz? - zapytał jedyny trzeźwy w tym towarzystwie, czyli ślusarz.
- Wielcy ludzie nie rodzą się wielkimi, tylko się nimi stają - rzucił oprych numer jeden, wielki jak goryl i tak nieistotny dla fabuły, że narrator nawet nie pamięta jego imienia.
- Intelektualista? - zdziwił się Shadow.
- Przeczytał ostatnio książkę o mafii - odpowiedział mu drugi z oprychów, brat większego, przypominający nieco szczura.
Nastała niezręczna cisza.
- Patrzcie! Jakaś ciężarówka jedzie! - wykrzyknął ślusarz, zachwycony, że może pchnąć fabułę do przodu.
Ruszyli. Bieg z górki, skok na wielką beczkę umieszczoną na przyczepie i zjazd po niej przy zawrotnej prędkości pięćdziesięciu kilometrów na godzinę można opisać jako ciekawe przeżycie, kiedy pogania się ślusarza taszczącego wielką torbę. Największym problemem okazał się jednak fakt, że wielki goryl nie potrafi skakać. Został więc biedny, pożegnany zawodzeniem swojego kolegi po fachu.
- Panowie? - zapytał Ślusarz. - Ale dlaczego samochód od szamba?
- No to kanał...

---

Czy można bać się potwora z kanalizacji? Jak widać, jest to całkiem możliwe. Idealnym przykładem był Yukio Yume, nieustraszony pogromca... czegoś tam na pewno .
Właściwie to już dawno powinien odepchnąć od siebie swe lęki z dzieciństwa, nieprawdaż?
Zapomniał już o ciemności, odpędził od siebie samotność, więc dlaczego wciąż dręczyło go coś tak trywialnego, jak ten przeklęty potwór z kanalizacji?! Toć to bzdura! Głupi twór dziecięcego umysłu.
Przecież to, co widział tamtej nocy, gdy mentor zamknął go za karę w łazience, było zwykłym zwidem. Nic nieznaczącym uosobieniem lęków malutkiego dziecka.
I co z tego, że całą ówczesną noc spędził wtedy w wannie, chowając się w panicznym strachu za kotarą i udając, że nie słyszy tego miarowego chrobotu, kiedy Coś krążyło po małym, zamkniętym pomieszczeniu. Wmawiając sobie, że nie usłyszał tego chlupotu, gdy wracało do rur. Na litość Boską, był w końcu naddzieckiem, zupełnie normalne były różne dziwne zjawiska towarzyszące mu już od małego!
Potwór z Rur był również czymś takim. Jego nieodłącznym towarzyszem.
Kiedy więc schodził razem ze ślusarzem do kanałów, pozostawiając samochód dostawczy Szczurkowi, czuł wszechogarniający strach i rozpacz. Dlaczego ja? pytał bez przerwy. Idąc powoli korytarzem, oglądał się więc ciągle za siebie, poszukując coraz to nowych zagrożeń.
Nie zauważył jednak śledzącej ich istoty.

---

Cały świat skupił się na Nag. Nic dziwnego, w końcu nie na co dzień rozpoczyna się czystki i ściga obywateli innych krajów. To idealna okazja, aby zwędzić coś z terenu takiego państwa jak Babilon, które tyle razy okpiło sprawę wpuszczając na swój teren siatkę szpiegowską Sanbetsu, czy bliżej obecnych czasów - narkotyki w liczbie dużo większej niż tolerowana. Babilon można podsumować jednym zdaniem - nie nadaje się do niczego. W tym przebija je tylko Shadow, który cicho i skutecznie przedostawał się labiryntem korytarzy tuż pod rezydencję babilońskiego nowobogackiego. Droga - prócz szczurów, których panicznie bał się Yume - nie była specjalnie trudna, czy długa. Ot, przechadzka pośród cuchnących ścieków. Dzień jak co dzień dla mieszkańca Ishimy.
Gdy dotarli więc do bramy odpływowej, za którą najprawdopodobniej kryły się podziemne pomieszczenia, o których w towarzystwie się nie mówi, wydali z siebie westchnienia ulgi. Ile można tak iść?
Ślusarz podszedł więc do bramy, obejrzał ją fachowym okiem, po czym powiedział:
- Tutaj potrzebował będę trochę czasu.
I począł wyciągać ze swej torby różnego rodzaju specjalistyczne przyrządy. Shadow jedynie podrapał się po głowie, podszedł do bramy i umieściwszy w odpowiednich miejscach detcardy rzekł:
- Nie mamy go.
Głośny huk rozbrzmiał echem w rurach. Zasypani pyłem zadowolony agent i wkurzony ślusarz ruszyli więc w dalszą drogę.

W środku nie było ochrony. Dziwny zabieg, ale kto tam wie tych babilończyków. Skoro uroczystość pożegnania odbywało się na zewnątrz, chyba nie pomyśleli, że można wejść inaczej niż przez frontową bramę. Ucieszona z tego faktu para złodziei dotarła w niedługim czasie do małej galerii sztuki. Przestraszony plotkami ślusarz został na czatach, podczas gdy Shadow po obejrzeniu tego dziwacznego obrazu uniósł go i schowawszy w firankę, z braku lepszego materiału pod ręką, odwrócił się.

Ślusarz siedział pod ścianą, trzęsąc się i mało nie mocząc pięknego dywanu, na którym się znajdował. Szybkie, ostre spojrzenie dało mu wystarczający rozkaz - uciekaj, gdy tylko będziesz miał szansę. Tuż przy nim stał człowiek.
Znaczy, byłby człowiekiem, gdyby nie fakt, że to w końcu Babilon. Był więc babilończykiem, a nawet istniała niewielka szansa, że i zaelotą.
Cisza nie była najprzyjemniejszym, co mogło się trafić w tej sytuacji, więc jakże taktowny agent Shadow postanowił ją wspaniałomyślnie przerwać.
- Lepiej uważaj, jestem pierwszym napierda...
- Jak dla mnie to mógłbyś równie dobrze nazywać się Edek i być z krainy kredek - przerwał agentowi cyniczny dupek.
Atmosfera w niewielkim pokoju uległa znacznemu zagęszczeniu. Stojący naprzeciwko siebie przeciwnicy mierzyli się wzrokiem.
- Ten obraz - powiedział Cień, wyciągając go przed siebie - wart jest wiele milionów. Jedno draśnięcie i stanie się bezwartościowy.
Shadow ruszył powoli naprzód, wyciągając rękę z nożem poziomo, jakby przygotowując się do ciosu, ciągle trzymając przed sobą obraz. Zaelota skupił na ostrzu spojrzenie, krople potu powoli spływały mu karkiem. Robił to, czego go nauczyli - obserwował zachowanie broni przeciwnika. Ręką odszukał pistolet, który powoli zaczął wyciągać. W ciszy dało się słychać tylko odgłosy kroków i przyspieszone oddechy. Mord zajrzał w oczy Shadowa.
Klinga upadła, obraz oparł na nodze, zaelota rzucił spojrzeniem, oczy spotkały się, pistolet odbezpieczył.
Za późno.
Jak w zwolnionym tempie Cień klasnął głośno tuż przed jego oczami, wytrącając go na moment z równowagi. Sparaliżowany chwilowo przeciwnik rozszerzył oczy, ze zdumienia wydał z gardła niezidentyfikowany dźwięk. Jeden cios z lewej, drugi z prawej, jeszcze kolejny w podbródek i ześlizgnął się po ścianie.
Sztuczka, której nauczył się w dzieciństwie od mistrza, wystarczyła.
Cień chwycił zawinięty w płótno obraz i rzucił się do wyjścia. Widział zbierające się patrole. Byli już poinformowany. Jak zwykle coś musiało nie wyjść. Gdy wypadł frontowym wejściem z rezydencji, szambowóz był już zapalony. Chmara ochroniarzy biegła w jego kierunku wykrzykując niezbyt przyjemne frazesy.
- Ruszaj! - wykrzyknął Shadow, wskakując do ciężarówki.
Odjechali na pełnym gazie, a jedynym co za nimi podążało przez dłuższy czas, był gołąb...

---

- Jak to się stało Shadow, że mimo tak długiego spoglądania w ten obraz nie zwariowałeś?
- Nie wiem - odpowiedział, wstając z podłogi tuż po skończonej serii pompek.

Spoiler:

Bardziej pustej - błąd zamierzony i wymagany na potrzeby narracji.

   
Profil PW Email
 
 
»Drax   #3 
Yami


Poziom: Wakamusha
Posty: 242
Wiek: 33
Dołączył: 06 Sie 2010
Skąd: Gliwice

Maestro

Po pierwsze, gratuluję pierwszej oddanej walki ;) Jesteś fajnym nabytkiem dla Babilonu i jako były członek Państwa Kościelnego naprawdę się cieszę, iż napłynęła tam jakaś świeża krew. Oby szło Ci jak najlepiej.

No, ale wróćmy do tego, co w tym poście najważniejsze ;)

Już w twoim poprzednim tekście oddanym na tenchi można było zauważyć dosyć sporą inspirację stylem Jacka Piekary zastosowanym w cyklu inkwizytorskim. Nie inaczej było w tej walce. Nie mylę się, prawda? ;) Forma pierwszoosobowa i typowa narracja Mordimera Madderdina, tego po prostu nie da się nie zauważyć. I potraktuję to jako plus, bo książki o inkwizytorze bardzo lubię i z niecierpliwością wyczekuję kontynuacji głównej sagi. Niemniej, liczę, że nie zainspirujesz się za bardzo i twój Julian Carax będzie się nieco różnił od głównej postaci wykreowanej przez Piekarę ;) No, ale póki co jest dobrze.
Przechodząc dalej, podoba mi się, jak kreujesz historię. Ktoś mógłby powiedzieć, że za długo, że zbyt wiele niepotrzebnych wstawek, jak np. ta z Shunem, lecz ja traktuję to jako zaletę. Ciekawi mnie też, jak w przyszłości rozwiniesz niektóre wątki zapoczątkowane w tym wpisie. Czyżby ta najemniczka miała zostać w przyszłości twoją frakcją? Czy też będzie rywalizować o tą pozycję z Lyss? A może żadna z nich i nie będziesz miał swojego Kostucha/bliźniaków? Udało Ci się mnie nieco zainteresować, więc jest dobrze.
Przechodząc dalej, dobrze dobrałeś główny wątek tekstu, idealny - ani zanadto przekombinowany ani zbyt słaby - dla postaci z zerowego poziomu. To, wbrew pozorom, dosyć ważne, by nie przeszacować z ważnością swojego bohatera. I apropos tego, uważaj na szafowanie z informacją, iż jesteś zealotą ;) Istnienie magii babilońskiej i khazarskiej oraz nadludzi to jednak jest tajemnica. Nie wiem, kim byli twoi współpracownicy podczas tej misji i czy mogliby posiadać taką informację, więc nie policzę tego na minus. Po prostu miej to na względzie w przyszłości ;)
Sama walka była napisana całkiem sprawnie, dobrze oddałeś fizyczną różnicę między Tobą a nadczłowiekiem i sprawnie wyszedłeś z opresji. Z całego przebiegu akcji nie spodobały mi się jednak dwie sytuacje: po pierwsze moment, gdy Shadow ucieka z dziennikarką na jednośladzie, a ona dalej nie wie, kto jest kim. Czy w całej tej sytuacji nie zdążyłby krzyknąć, że to on jest z Optimy, a twoja postać ją ściga? Nawet jeśli by nie uwierzyła, to przynajmniej zasiałby jakieś wątpliwości w jej głowie. Takie postępowanie byłoby dosyć logiczne i oczywiste. Pominięcie tego wydało mi się nieco naciągane. Po drugie - akcja z wciąganiem dziewczyny do auta. Trochę jak z bollywodzkich filmów akcji. Nie do końca jasno opisałeś też już samą końcówkę - musiałem po raz drugi ją przeczytać, by dobrze sobie wyobrazić, co tam się stało.

Jeśli chodzi o stronę techniczną - ta niestety leży ( ale nie kwiczy). Przede wszystkim dwa aspekty - literówki ( cała masa) oraz konstrukcja dialogów. O ile to pierwsze załatwi dobra korekta, o tyle to drugie to już po prostu brak wiedzy, o tym, jak się to robi. Nie martw się jednak, większość z nas jakiś czas temu miała z tym problem i nawet nie była tego świadoma ;) O czym mówię, sprawdź sobie w tym temacie: https://tenchi.pl/viewtopic.php?t=1344

Podsumowując, walkę czytało mi się nawet przyjemnie, ale ta przyjemność bywała niestety zakłócana przez rzeczy, o których wspomniałem wyżej. Popraw to, a jestem pewien, że sporo namieszasz w układzie sił na naszym forum ;)

Shadow

Wpis zdecydowanie skromniejszy, niż u twojego rywala. Wspomniałeś o tym, że postanowiłeś napisać walkę w kojotowym stylu, ale różnica między wami polega na tym, iż on takie walki ( zazwyczaj) tworzy w ekspresowym tempie - Ty miałeś za to więcej czasu i mogłeś go jednak trochę bardziej dopieścić. Szczególnie końcówkę, która wypadła po prostu słabo.
Twój styl jest bardzo specyficzny i mam wrażenie, iż twój kierunek studiów ma z tym wiele wspólnego ;) Nie mówię, że zły - po prostu specyficzny. Motyw "narratora" i łamania ściany między autorem, a czytelnikiem nie musi się każdemu podobać, więc jeśli dalej chcesz iść tą drogą, musisz naprawdę się mocno starać. Mocniej od tych, którzy stosują bardziej "standardowe" metody pisania. Póki co wychodzi Ci to różnie - czasami takie wstawki są całkiem niezłe, czasami niepotrzebnie irytują.
Przechodząc dalej, jak na tak krótką walkę, niepotrzebnie przywiązałeś tak dużą uwagę do obrazu, poświęcając mu zbyt wiele czasu antenowego. Więcej niż swojemu przeciwnikowi, którego potraktowałeś baaardzo po macoszemu i wydaje mi się, iż jest to nieco twoją bolączką ( w walce między nami było podobnie). Julian w twoim tekście wręcz sprawiał wrażenie randoma. Nie chcę byś podszedł do sprawy zbyt przewrotnie i w następnej swojej walce zrobił z przeciwnika główną postać ( a wiem, że byłbyś do tego zdolny) - po prostu postaraj się to nieco wypośrodkować ;)
Na twoją korzyść przemawia lepsza strona techniczna tekstu - błędów było zdecydowanie mniej niż u przeciwnika. No i wstawka z "napierda..." - w tym momencie parsknąłem śmiechem :DD

Podsumowujac, mam mieszane uczucia - nie było źle, ale pokpiłeś sprawę. Gdybyś rozwinął nieco wpis, poświęcił więcej uwagi swojemu przeciwnikowi i, przede wszystkim, nie zjebał ( specjalnie przeklinam, bo wykorzystany motyw woła o pomstę do nieba) końcówką, to byś wygrał. Minimalnie, ale zawsze.



Długo nie mogłem się zdecydować, jak ostatecznie ocenić wasze wpisy. Wahałem się nad wygraną Maestro, a remisem i ostatecznie wybieram tą pierwszą opcję. Mimo błędów, włożył we wpis zdecydowanie więcej serca i przedstawił historię, która bardziej do mnie przemawia. Obaj macie nad czym pracować i chętnie zobaczyłbym wasz rewanż w przyszłości ;)

Maestro: 6.5
Shadow: 6


Per aspera ad astra.
   
Profil PW Email
 
 
»oX   #4 
Rycerz


Poziom: Ikkitousen
Stopień: Samurai
Posty: 740
Wiek: 33
Dołączył: 21 Paź 2010
Skąd: Wejherowo

Maestro,
wstęp będzie nudny jak flaki z olejem i nie będzie dotyczył wpisu. Cieszę się, że pojawił się ktoś nowy i aktywny. W dodatku ruszyłeś w fajnym kierunku i wyzwałeś innego, aktywnego gracza. Cieszy mnie to i liczę, że utrzymasz poziom i może spotkamy się na ringu ;) Teraz weźmy się za to, co stworzyłeś.
Po pierwsze lubię długie walki, jeśli długimi walkami są. Uraczyłeś mnie długim wstępem, w którym kreujesz jakieś tanie romansidło. No dobra, przełknąłem to i czytałem dalej, ale na kilka rzutów. 11 tys. znaków wstępu.. eh. Lecimy dalej.
Cytat:
Według raportu, który otrzymaliśmy od jednego z naszych ludzi, Asora Nerreo miała spotkać się z agentem Optimy około godziny piętnastej w jednym z hoteli, następnego dnia.

Tutaj mogę mieć małe zastrzeżenia, ale nie wiem czy mam rację. Babilon nie słynie z rozbudowanej siatki wywiadowczej, zupełnie inaczej jest z Sanbetsu. Ciężko mi uwierzyć, że właście zółci pozyskali jakieś dane od purpurowych. No ale jak wspomniałem – nie ma to wpływu na ocenę. Podoba mi się, że jest to Twój pierwszy wpis, a zawarłeś wiele informacji ze świata, skupiłeś się na kartach postaci i tak dalej. Przykładem jest chociażby wykorzystanie swojego eisai. Fajnie.
Cytat:
Strzeliłem kilkukrotnie do agenta, zmuszając go do uników, co zaowocowało tym, że zyskałem kilka metrów przewagi.

Tutaj trochę babol. Shadow na zerowym poziomie na pewno nie byłby w stanie uniknąć lecących pocisków :DD Można to tłumaczyć, że po prostu strzelałeś w jego stronę i masz słabego cela. Wykorzystałeś więcej literek do opisania starcia, niż Twój przeciwnik. Opisałeś moce i swoją postać w bardzo fajny sposób. Podoba mi się, że Babilon ma surowego zealotę. Luknąłem w górę i zobaczyłem, że Drax udzielił Ci sporej ilości porad dot. ukrywania swojej działalności i frakcji. Ciekawi mnie, co z tego wszystkiego wyjdzie. Niestety pojawiło się w tekście więcej błędów niż u Shadowa. Na przyszłość więcej tej korekty ;) Ale podobało mi się – i fabularnie, i nie-fabularnie. Zaplusowałeś. Dodatkowo oddałeś dobry wpis jak na swój debiut, co też nagradzam. Oby tak dalej.

________________________


Shadow,
na początku powiem, że walka jest na pewno lepsza i mniej przekombinowana niż pozostałe. Robisz postępy i słuchasz porad Radnych, za to plus. Niestety czasem pojawiają się dziwnie zdania, lub zaczynasz je od „A” czy też „Bo”. Pomijając kwestie stylistyczne, to nie mogę nie dodać, że motyw nazwiska czy też imienia mojej postaci robi się powoli nudny. Może gdybyś nie wrzucał go do każdego praktycznie wpisu, to by było nawet zabawne. Niestety tak nie jest.
Cytat:
rzucił oprych numer jeden, wielki jak goryl i tak nieistotny dla fabuły, że narrator nawet nie pamięta jego imienia.

Tutaj jeszcze przykład tego, czego powinieneś w moim odczuciu w końcu się pozbyć.
Spoiler:

- A garnitur masz? - zapytał jedyny trzeźwy w tym towarzystwie, czyli ślusarz.
- Wielcy ludzie nie rodzą się wielkimi, tylko się nimi stają - rzucił oprych numer jeden, wielki jak goryl i tak nieistotny dla fabuły, że narrator nawet nie pamięta jego imienia.
- Intelektualista? - zdziwił się Shadow.
- Przeczytał ostatnio książkę o mafii - odpowiedział mu drugi z oprychów, brat większego, przypominający nieco szczura.
Nastała niezręczna cisza.
- Patrzcie! Jakaś ciężarówka jedzie! - wykrzyknął ślusarz, zachwycony, że może pchnąć fabułę do przodu.
Ruszyli. Bieg z górki, skok na wielką beczkę umieszczoną na przyczepie i zjazd po niej przy zawrotnej prędkości pięćdziesięciu kilometrów na godzinę można opisać jako ciekawe przeżycie, kiedy pogania się ślusarza taszczącego wielką torbę. Największym problemem okazał się jednak fakt, że wielki goryl nie potrafi skakać. Został więc biedny, pożegnany zawodzeniem swojego kolegi po fachu.
- Panowie? - zapytał Ślusarz. - Ale dlaczego samochód od szamba?


Tak więc ten.. duża litera, mała? Po drodzę też wpadła mi w oko jakaś tam literówka, ale to szczegół. Podobnie jak powtórzenia.
Spoiler:

krople potu powoli spływały mu karkiem. Robił to, czego go nauczyli - obserwował zachowanie broni przeciwnika. Ręką odszukał pistolet, który powoli zaczął wyciągać


Dobra, przechodzimy do właściwej części, czyli walki.
>>>
>>>
>>>
Ok. Już. Wyjęcie noża, odbezpieczenie broni i klaskanie w moim odczuciu walką nie są. Nie użyłeś swojej mocy, ani też Maestro. Stworzyłeś nawet ciekawą historię, którą udało mi się zrozumieć w jakimś tam stopniu (to, że była ciekawa, nie oznacza od razu dobra; była zdecydowanie za mało rozwinięta). Było krótko, zwięźle i na temat. Niestety 95% fabuły i 5% walki mnie nie satysfakcjonuje. Miałeś dużo czasu, a go nie wykorzystałeś. Niestety.


Oceny?

Maestro - 6.5 - gratuluję.
Shadow - 5.5

Dlaczego tak? Sporo się głowiłem i punkty zostawiłem na sam koniec. Maestro postarał się i to cholernie. Wykorzystał więcej wiedzy o świecie i postaciach niż doświadczony gracz. Shadow lekko pokpił sprawę tak krótkim i niedopracowanym wpisem. Wątek niecodzienny, ale bardziej rozwinięty zapewniłby minimum 6. Plus wstawki o narratorze.. eh. Ciekaw jestem ocen pozostałych.
   
Profil PW Email
 
 
*Lorgan   #5 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 38
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa

Maestro - Piękny debiut. Stworzyłeś interesujący mikroklimat na każdym etapie opowiadania, czy to niezobowiązującą randką, czy rozmową z taksówkarzem. Pojedynek był porządnie opisany i nie znalazłem w nim większych uchybień. Raczej najpoważniejszy zarzut tyczy się dialogów. Miejscami (głównie na początku) były drewniane, ale później widać, że nieco je rozkręciłeś. Obeznanie ze światem i swobodne w nim poruszanie w trakcie dopracowanej opowieści okazały się ukoronowaniem sukcesu. Mam nadzieję, że jeszcze nie raz będę mógł cię oceniać.

Ocena: 7/10
______________________________________________________________

Shadow - Jest lepiej niż ostatnio. Pomimo krótkiej formy przedstawiłeś spójną historię i doprowadziłeś ją do końca. Popełniłeś jednak masę powtórzeń, głównie w odniesieniu do podmiotu w zdaniach, i nie trafiłeś w moje poczucie humoru. Walka bez ceregieli, opowiadanie w ogóle bez konfrontacji - w teorii wszystko jest do zaakceptowania. Praktyka pokazała jednak, że zrobienie czegoś takiego wymaga potężnego nakładu uwagi, skierowanej na bohatera lub jakiś wątek. U ciebie tego zabrakło, w związku z czym wyraźnie zabrakło roli Maestra.

Ocena: 6/10
______________________________________________________________

Oddaję swój głos na Maestro.


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 
^Pit   #6 
Komandor


Poziom: Genshu
Stopień: Seikigun Bushou
Posty: 567
Wiek: 34
Dołączył: 12 Gru 2008

Maestro

Piszesz prosto i przejrzyście, tyle mogę ci przyznać. Popełniasz drobne błędy językowe które niektórzy, dłużej siedzący tu mogli by nazwać chorobą Genkaku ("zawieść" zamiast "zawieźć" albo "po południa" zamiast "popołudnia"). Dialogi są jak najbardziej okej. To co mnie trochę zabiło to długość. Potem uznałem, że w sumie nie jest to tak złe, bo wprowadzasz swoją postać. I przy okazji kilka kolejnych. Otwiera ci furtkę do dalszych opowiadań. Sam pojedynek dość nierówny. Pierwsza potyczka była całkiem okej. Duża doza akcji prosto z filmów z Brusem Willisem, zwłaszcza akcja z taksówką. A potem, kiedy już prawda wychodzi na jaw stajesz się sadysta. Jeeny, kolejny na Tenchi xD Udowodniłeś, że dziewczyna była iście wybuchowa. A potem już po prostu dobiłeś Shadowa i tyle.

Zastanawiam się ile było tych cięć. Ja wiem, że możesz się całkiem wyleczyć, ale przy kilku silniejszych cięciach powinno cię już ostro wzdrygac. Zwłaszcza przy wytrzymałości 0 i niewielkim Douriki. Podejrzewam, że portier by cię raczej podnosił z podłogi. Tak czy siak, umarł.

Druga sprawa to bycie Zealotą. To nie jest powszechnie wiadoma rzecz, plus nie masz jeszcze swojej przynależności.

Ogólnie rzecz biorąc, to solidny debiut. 6.5/10


Shadow
E...
Eee...
(Dzwoni do Tekkeya) "Genbu, powiedz Shadowowi by nie podpierniczał ci leków z szafki".

Mam ból głowy. Nie, to nie jest zły wpis. To jest twój styl pisania, który idealnie nadaje się do satyry. Powiem więcej, jako, że sam walę często sucharami aż nie mogłem się nie uśmiechnąć, kiedy co i rusz natrafiałem na kolejny. Pod koniec potrzebowałem całej butelki półtoralitrowej
Ale nie nadaje się na Tenchi.
Jest tu psychodelia, masa wtrąceń, dużo chaosu. Co i rusz czuć tu frustrację i takie chowanie głowy. "Tak to ja jestem najgorszy, bijcie mnie". To już zakrawa na masochizm. Tu nie chodzi o pokpienie sprawy - ty po prostu próbujesz już na siłę, na chama, na pełnej kur.wie. Ja mam to samo i też zaczynam dostawać świra i wiem co czujesz, dlatego proszę cię - odpuśc, przestań pisać walki, dopóki sam nie poczujesz, że to jest w miarę spójne i przede wszystkim ma w sobie walkę. Gdy w końcu spotykamy przeciwnika, walka się kończy. Za pierwszym razem nawet nie do końca zrozumiałem, jak go pokonałeś; musiałem przeczytać jeszcze dwa razy.
Jak ja mam cię ocenić? To co oddałeś ma w sobie potencjał, bo, paradoksalnie, w tym szaleństwie jest metoda. Ale Jezu, uporządkuj to. Nie siej frustracją tu i ówdzie. Skup się. Tak, śmieją się z ciebie, żartują, ale jak mają nie, skoro brak ci skoordynowania by w końcu oddać wpis z jajem, czy wręcz z powerem.
Jeszcze raz - twoja moc to bariery. Kto używa barier w anime? Neji hyuuga na przykład. Pobaw się fizyką, pobaw się matriksem więcej. Zobacz chociażby jak użył tego twój wróg. Czytanie wpisów przeciwnika potrafi wprawić w kompleksy ale przemóż się, zrób to. Przestań rzucać frazesami, że "będzie lepij, będzie lepij, damy radę (pompatycznamuzykawtle)", tylko zrób to.

AArrrghhh, 5.5/10. Szaleństwo.
   
Profil PW Email
 
 
*Lorgan   #7 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 38
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa

..::Typowanie Zamknięte::..


Maestro - 26,5 pkt. (4 głosy)

Shadow - 23 pkt. (0 głosów)

Zwycięzcą został Maestro!!!

Punktacja:

Maestro +45 (medal: Gwiazda Ochotnicza)
Drax +10
oX +10
Lorgan +10
Pit +10


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 

Temat zablokowany  Dodaj temat do ulubionych



Strona wygenerowana w 0,14 sekundy. Zapytań do SQL: 14