6 odpowiedzi w tym temacie |
^Pit |
#1
|
Komandor
Poziom: Genshu
Stopień: Seikigun Bushou
Posty: 567 Wiek: 34 Dołączył: 12 Gru 2008
|
Napisano 20-01-2016, 00:44 [Poziom 3] Pit vs NPC (Animus) - walka 1
|
|
Nazo Gekidan 8 dla kontekstu
Animus 2500 Douriki
Pit 7347 Douriki
Nie tak miała wyglądać ta misja. Carlos, chłopak z niemalże demonicznymi mocami był ponoć bezpieczny w jednej z placówek agentów. Szkoda, że za robotę zabrali się kompletni amatorzy, którzy nie mieli najwyraźniej pojęcia, z kim mają do czynienia. Około dwudziestu trupów w szpitalu pokazało, że czasem jeden silny Zealota może poważnie namieszać. A jeśli kwas w płucach nie wystarczał, to poprawiał jeszcze młotem. Goniłem sukinsyna przez pustynię, zmieniony w prąd śledziłem na pokładzie samolotu, dotarłem za nim do tajnej placówki w środku lasu. I po co to wszystko? Żeby jakaś babka z mieczem zakończyła cały trud paroma celnymi cięciami katany. Carlos zniknął, jego porywacze też, wymazani gumką z tego świata.
Ale, czy na pewno? Przecierałem oczy ze zdumienia. Oto stał przede mną młociarz, który jeszcze chwilę temu był zimny niczym zmarzlina Nag. Teoretycznie nie powinno mnie to dziwić, wszak sam byłem żywym dowodem na to, że
Śmierć to jednak nic wielkiego
[Nazo Gekidan Side Story]
Zamaskowany wojownik w kapturze obejrzał się za swoimi poległymi towarzyszami. Omiótł wzrokiem truchło kobiety, a zaraz potem także i mężczyzny.
- Orianna... Hector - mamrotał, zaciskając mocniej trzymany w ręku, pęknięty gdzieś w połowie Ankh. Był w wyraźnym szoku, wręcz starał się zaprzeczać faktom. Czułem, jak w głębi jego duszy budzi się czysty gniew.
- Zakładam, że nie uwierzysz, jak powiem ci, że to nie moja sprawka? - zapytałem, drapiąc się po nosie i jednocześnie obserwując powoli okrążających mnie zealotów. Wychodzili zewsząd, całkowicie zabezpieczając teren. Najwyraźniej i ich poruszyła śmierć wysokich rangą Schizmatów.
- Ty... zabiłeś ich... z zimną krwią! - wysyczał przez maskę młociarz, uderzając styliskiem w ziemię. - Będziesz cierpiał!
- Wiesz, bez obrazy, ale sam wcześniej wymordowałeś pół personelu szpita...
Mój monolog został przerwany przez przelatującą kulę ognia. Przestawiłem ciało, przechodząc do jednej z pozycji smoczego tańca, czym ominąłem atak. Odczuwalna na skórze fala ciepła uświadomiła mnie, że w jednej chwili mogło być ze mną gorzej. Jeden z magów postanowił najwyraźniej nie czekać.
- Morderca! - wysyczał, wtórując swemu dowódcy.
- No kolejny idiota! W ogóle wiesz, że to niemiłe, kiedy się komuś prze...
Znowu musiałem uciąć w połowie, tym razem z powodu fragmentu muru, lecącego prosto na mnie. Sprawcą był inny mag, który posiadał moce podobne do telekinezy. Mógł być niebezpieczny, skoro nawet Kat potrafiła wygryźć silniejszego, używając takich umiejętności. Zmieniłem się w prąd i ominąłem kamulec. Ten rozpadł się z łoskotem na mniejsze fragmenty, raniąc pechowych towarzyszy narwanego wojownika. Zmaterializowałem się tuż za jego plecami i jednym celnym uderzeniem we wgłębienie na szyi pozbawiłem go przytomności. Pojedyncza iskierka przeskoczyła z opuszków moich palców i spowodowała krótkie spięcie w systemie nerwowym ofiary. Zaczął wić się w konwulsjach i upadł bez ducha.
Reszta zgromadzonych zaczynała rozumieć, z kim ma do czynienia. W tłumie zapanowała nerwowość. Szeptali po sobie, ale inkwizytor uspokoił ich, nim którykolwiek zdążył zwątpić w swoje szanse.
- Odwagi bracia! To tylko jeden śmieć!
Gromada zacieśniła krąg, sięgając po szpady, sejmitary, inni wyciągali Crucixy, jeszcze inni zaczęli ładować czary. Odrodzony wyskoczył przed szereg.
- Wszystkim nam nie dasz rady - stwierdził, po czym sykliwym tonem zapytał. - Chłopak. Gdzie jest? Gdzie go ukryłeś?
- Wybacz, ale tym razem obaj zostaliśmy wyrolowani, do tego przez kobietę. Przecież ci mówiłem, że to nie moja sprawka.
Nadal nikt nie wierzył w ani jedno moje słowo. Ale czy można ich było winić? Bez żadnego, nawet najmniejszego dowodu na istnienie tajemniczej dziewczyny nie miałem szans ich przekonać. Poplecznicy inkwizytora w tym czasie szykowali się do jednoczesnego, skoordynowanego ataku. Obserwowałem ich, rzucając okiem to na jednego, to na drugiego. Kropelka potu spłynęła mi po skroni.
- Nadal jesteś w nastroju do żartów, nawet po tym co zrobiłeś - pokiwał głową zakapturzony. Spuścił wzrok, jakby się zamyślił, po czym wybuchnął charkotliwym, dudniącym, metalicznym głosem. - Dobrze, w takim razie nie będzie dla ciebie litości! Zarżnąć go!
Uderzył styliskiem w kamienną płytę, roztrzaskując ją. Wystawił dłoń przed siebie. To był sygnał do ataku. Powietrze dookoła jakby zgęstniało. W jednej sekundzie około tuzina Zealotów rzuciło się na mnie, krzycząc zaciekle. Grad pocisków wzmocnionych energią, świetliste lance, lodowe iglice, ogniste kule - magowie posłali ku mnie wszystko, co mieli w arsenale. A ja stanąłem pośrodku tego wszystkiego, nabierając powietrza. Dobyłem rewolwerów. Reszta potoczyła się już gładko.
Czas gwałtownie zwolnił. Pierwsze nadchodzące kule wyminąłem bez trudu i przeszedłem natychmiast do pierwszej figury Smoczego Tańca, wypalając dwukrotnie z własnych broni. Uchyliłem się przed zlodowaciałymi kolcami, przeskoczyłem nad rozgrzanymi ogniami magicznego pocisku. Bez zwłoki wystrzeliłem trzy razy. Kwasowa bomba rozbryzgała się z sykliwym chlupotem nieopodal mojej prawej nogi. Odskoczyłem w ostatniej chwili, robiąc wypad w bok. Kurki rewolwerów kliknęły, po czym pistolety zadudniły jeszcze kilka razy. Stanąłem w rozkroku i, nie przerywając ognia, obróciłem się dookoła własnej osi. Odgłos przypominający ryk dwóch oszalałych smoków zagłuszył wszystko inne. Gdzieś tam w tle wydawało mi się, że słyszę urywane jęki ofiar trafianych coraz to kolejnymi nabojami. Taniec śmierci trwał krótko, ale był gwałtowny. Oponenci kładli się pokotem, łapiąc się z bólu za śmiertelne rany. Zapach krwi pomieszanej z trybonitowym prochem podrażnił moje nozdrza. A gdy zrobiłem pełne trzysta sześćdziesiąt stopni wszystko wokół ucichło. Skończyłem ostatnią figurę pistoletowego kata. Wypuściłem powietrze z płuc. Wiatr rozwiał kurz. Schowałem, wciąż jeszcze dymiące przy lufach rewolwery do kabur. Dwunastu wojowników padło na ziemię, jakby ich piorun poraził.
Inkwizytor chyba zwątpił w swoje siły. Patrząc spode łba dostrzegłem jego lekkie drżenie rąk.
Sześciu ocalałych Zealotów ogarnął paniczny strach. Cofali się, skamląc żałośnie. Rzuciłem im tylko mroczne spojrzenie i to już wystarczyło. Podniosłem Douriki gdzieś do połowy. Wiedziałem, że jeśli przeciwnicy będą próbowali wykonać rozkaz dowódcy, to walki z tego nie będzie. Zaczęli mieć trudności z oddychaniem. Co ciekawe, ja też poczułem niewielkie zmęczenie. Oczy zaszły leciutką mgłą. Otrząsnąłem się, odzyskując natychmiast rezon. Coś było nie w porządku.
- Słyszałem od innych braci, że był taki jeden mutant, który zdołał poważnie zranić papieża - odezwał się nagle jeden ze Schizmatów. Przełknął głośno ślinę i kontynuował.. - Ponoć potrafił zamieniać się w piorun, jak ten tu!
- Zamknij się, idioto! Jak nie chcesz walczyć, to uciekaj! - syknął z odrazą jeden z jego sojuszników. Mistyk w kapturze i masce też jakby się zaniepokoił.
Zacząłem spokojnym krokiem iść w jego stronę. Przez krótką chwilę pozostawał w niemym szoku. Patrzyliśmy sobie w oczy. W końcu się odezwał.
- Chyba nie myślisz, że dasz mi radę?!
- Dam - stwierdziłem bez pardonu. Oczy rozszerzyły mu się w zdumieniu jeszcze bardziej. - Więc lepiej zacznij walczyć na serio, bo skończysz jak tamci.
- Nie będę tracił czasu na takiego parszywego mordercę - stwierdził krótko. Wciąż jeszcze trwał w swoim przekonaniu. Czułem, że coraz bardziej mam ochotę obić mu tę zamaskowaną facjatę. Zanim jednak dostałem szansę, dwóch odważniejszych Zealotów wybiegło przed młociarza. Gdy jeden utworzył w wyprostowanych dłoniach tarczę, jego towarzysz ukrył się za plecami kolegi. Zacisnął ręce w pięści, które po chwili zaświeciły białym blaskiem . Gdy był gotów, zaczął wypluwać z nich tnące pociski w kształcie półksiężyca. Wyglądały groźne, ale były tak słabe, że nie musiałem nawet zbytnio zużywać Douriki, by je parować ramionami. Dosłownie rozpadały się na drobinki światła, wydając dźwięk podobny do rozbryzgującego się balonu z wodą.
- Nie dasz nam rady! Nie dasz, nie dasz, nie dasz! - Z każdym okrzykiem Akolita zadawał kolejny cios, uaktywniając coraz to kolejne świetliste ostrza. Lewy prosty, prawy prosty, bił na przemian z prędkością karabinu maszynowego. Produkował jakieś trzydzieści pocisków na minutę. Krzyczał, jakby z całych sił próbował przebić mur z tytanu. Był z lekka żałosny.
- D-dobrze! To go zmęczy! - Tarczownik uśmiechnął się i po raz pierwszy tego dnia poczuł chyba światełko nadziei. Przyglądający się potyczce magowie jakby odzyskali trochę animuszu. Porozumiewawczo kiwnęli do siebie głowami i również dołączyli do walki, ładując swoje czary żywiołowe. Nie, żebym poczuł się zagrożony, ale nudziło mnie już to ich ślepe oddanie. Jedną z pozycji smoczego tańca zmieniłem nagle położenie ciała. Wibrujący rytmicznie, wirujący wściekle biały półksiężyc poleciał na wprost, kilka centymetrów od mojej tętnicy na szyi. Sięgnąłem czym prędzej do torby po granat, wpakowałem w niego dość mocy, by wysadzić ciężarówkę i tak przygotowany posłałem Zealotom.
- Łapcie prezent!
- Uwaga! - Mistyk w masce krzyknął, ale na niewiele się to zdało. Eksplozja wyrzuciła akolitów w powietrze. Cześć kompleksu zatrzęsła się w posadach. Echo wybuchu było słyszalne jeszcze parę metrów od epicentrum. Pośród dymu i opadających fragmentów ziemi dało się dostrzec już tylko jedną stojącą na nogach sylwetkę. Inkwizytor. Był sprytniejszy, osłonił się ciałem poległego sojusznika.
- Jakie to niehonorowe! - zaśmiałem się, wystawiając prawą rękę z rewolwerem wycelowanym w jego twarz. Kula dotarła bez pudła, lecz została sparowana bijakiem.
- Ale skuteczne! - warknął, poprawiając młot w dłoniach.
Zaczął skupiać w sobie Douriki. Wydawał z siebie jednostajny, niski, charczący dźwięk, jak gdyby wprawiał się w trans. Cały drżał. W jego oczach wciąż płonęły ogniki furii. Czyżby walka wreszcie miała zrobić się ciekawa?
Staliśmy tak przez dłuższą chwilę, wpatrując się w siebie. Palce tańczyły mi przy kaburach rewolwerów, gotowe do zastosowania Hayauchi. Z ledwością dusiłem w sobie zniecierpliwienie. Kilka kropli potu spłynęło mi po skroni.
Nagle, mistyk wyciągnął przed siebie otwartą dłoń i natychmiast ją zacisnął.
Moim ciałem targnęły niewielkie konwulsje. Dopiero teraz dotarło do mnie, że przez ten cały czas walczyłem pośród zielonkawej mgiełki. Młociarz obserwował całą bitwę, zatruwając wszystkich dookoła. A teraz zamierzał to wykorzystać. Chmura zamigotała i w jednej chwili skurczyła się.
Ciach.
- Mam cię! - krzyknął triumfalnie inkwizytor widząc, jak głowa jego oponenta odpada od ciała, przepiłowana kwasową gilotyną, zaciśniętą niczym sznur na szyi skazańca. Radość nie trwała jednak długo, kiedy zorientował się, że jest to tylko fantom, który rozpłynął się na wietrze.
Podniósł głowę do góry i dostrzegł moją sylwetkę. Stwierdziłem z nutką przestrachu, że gdybym nie wyskoczył w powietrze, to prawdopodobnie było by ze mną krucho. Oponent syknął, rozczarowany takim obrotem spraw, ale nie zamierzał odpuścić. Palcem wskazującym i serdecznym nakierował mgłę na mnie. Ta splotła się w wąską smugę, przypominającą wyglądem węża. Miałem chwilę na uratowanie się z opresji. Wyciągnąłem rewolwery, napiąłem kurki. Mechanizm zgrzytnął, bębenki kliknęły, trybonit rozgrzał się i oto naboje eksplodujący i chemiczny poszybowały w stronę oponenta. Mistyk przeturlał się po ziemi, uciekając z epicentrum obu.
-No, dalej!
Bębenki przekręciły się. Nadchodziła seria zwyczajnych, ale wcale nie bezużytecznych kul. Grad pocisków zasypał Zealotę Jeszcze przez chwilę był w stanie je omijać, ale w końcu musiał uciec się do kwasowej tarczy, wzmocnionej jakimś innym czarem. Zawył z bólu. Pociski raniły go i kąsały nie gorzej niż stado rozwścieczonych os. Szamotał się bez celu, próbował osłonić rozłożystym bijakiem młota. Był po prostu w panice. Wiedział, że muszę przeładować. Chwiejąc się, wystawił do góry drżącą kończynę. Nakierował nią zabójczą wstęgę na mnie. Zaczął też coś niewyraźnie mamrotać. Brzmiało to jak inkantacja.
- Zentai o tsukuru mono shinshoku...
Kątem oka dostrzegłem jak wspomniana wstęga pędzi w moją stronę. Wyglądała jak ogromna igła. Była tuż, tuż, gotowa zatopić się głęboko w żyłę tętniczą. Bębenek w lewym rewolwerze zgrzytnął, obwieszczając koniec amunicji. Dlatego wpakowałem elektryczną energię w ostatni pocisk wewnątrz prawego i nacisnąłem cyngiel. W chwili gdy iglica miała mnie przebić zmieniłem się w prąd i wskoczyłem w ostatnią lecącą w dół kulę. Z impetem uderzyłem w ziemię, przyklękując na jedno kolano i materializując się w sykliwym błękitnym blasku tuż przed Zealotą. Dojrzał mnie i pewnym, szybkim krokiem rozpoczął natarcie. Był wściekły. Przez maskę dało się słyszeć jego mechaniczne dyszenie, pomieszane z klikającymi mechanizmami filtra.
- Chłopak, gdzie on jest! Gdzie!
Uderzył młotem znad prawego ramienia. Odskoczyłem. Ledwie stopa dotknęła ziemi, a już wybijałem się z niej, przygotowany do frontalnego ataku prawym sierpowym.
- Mówiłem dwa razy, ale nie słuchałeś!
Młociarz także biegł ku mnie, skracając dystans potrzebny do poziomego uderzenia. Zamachnął się, nie gorzej niż zawodowy golfista, wkładając w to całą swoją siłę. Trafił jedynie w fantoma, którego rozpłatał na pół. Warknął zirytowany. Jego oddech był coraz szybszy i głośniejszy Wyraźnie zaczynało brakować mu tchu. Przeczekał chwilę, wyciszył się, uspokoił myśli. Próbował zdać się na instynkt. Gdy już był pewien miejsca, z którego zaatakuję, natychmiast odwrócił się za siebie, wykonując jedną ręką zamaszysty cios bronią. Młot wreszcie trafił; prosto na mój blok krzyżowy, wzmocniony elektryczną tarczą. Zadudniło mi w uszach. Iskry syknęły, jakby niezadowolone z obrotu sytuacji. Sam impet uderzenia odrzucił mnie około metra od wroga. Świat zawirował. Przeturlałem się po ziemi, brudząc ciemnoczerwoną kurtkę. Podniosłem się na jedno kolano, patrząc na idącego ku mnie inkwizytora.
- A teraz powiesz mi prawdę i odpowiesz za śmierć braci.
Odzyskał rezon. Był teraz spokojniejszy, acz w głosie dało się odczuć wyraźną nerwowość i zniecierpliwienie.
- Już ci przecież mówiłem. - Otarłem brud z twarzy i pot z czoła. - Jakaś kobieta zabrała Carlosa. Zresztą ta sama, która was zabiła.
- Nie było żadnej kobiety i ty o tym doskonale wiesz.
Zbliżył się na odległość młota. Zebrał swoją zielonkawą energię w dwa palce, gotowy zadać mi ból
- Gwarantuję ci, że tortury złamią każdego, nawet takiego dowcipnisia, jak ty.
- Nie wątpię - stwierdziłem krótko, uśmiechając się wrednie.
W jednej chwili zerwałem się na równe nogi, strzelając piorunami z rąk prosto w zaskoczonego inkwizytora. Iskry zatańczyły wszędzie naokoło, zapach ozonu wypełnił powietrze, dało się słyszeć wściekły syk, jakby stado węży rzuciło się na ofiarę. Mistyk zawył rozpaczliwie, próbując osłonić się bijakiem. Wtedy jednak zdał sobie sprawę z okropnej słabości, jaką posiadał. Metal.
- Nie!
Wycharczał to jedno słowo z trudem, bo kolejne nie przeszły mu już przez gardło. Niebieskie promienie przeszły z metalowej głowni młota na jego maskę. Pękły filtry, a skóra na jego twarzy musiała się już smażyć. Po chwili całe jego ciało wiło się już w konwulsjach, źrenice oczu zachodziły bielą. W końcu wypuścił broń z rąk, upadając na kolana. Był teraz jak niewierny, który otrzymywał karę od boga. Podniosłem się z ziemi, nie przestając razić go prądem. Potrzebowałem jeszcze chwili, by to zakończyć. Jednej, małej, konkretnej, jakże mi potrzebnej, chwili.
- Ata...kuj...cie - wymamrotał Zealota. W tym samym momencie poczułem, jak coś rozdziera mi materiał na plecach i rzuca się na mnie. Zdołałem się wykaraskać z potrzasku, ale musiałem przerwać atak. Dopiero teraz przyjrzałem się zaistniałej sytuacji. Zewsząd na polu bitwy pojawiły się dyszące wściekle, ociekające zielonkawą cieczą zombie. Byli to przemienieni martwi Zealoci. Śmierć naprawdę przestała mieć jakiekolwiek znaczenie, pomyślałem w duchu. Potwory skakały na mnie, gotowe rozszarpać skórę i przegryźć tkanki. Nie byłem w stanie nawet dobyć rewolwerów, bo wrogów było tak wiele. Tratowały się wzajemnie, jęczały posępnie, smagały wiotkimi kończynami przed sobą. Wszystkie miały tylko jeden cel: zabić mnie.
- C-co to jest?! - zapytałem sam siebie, nie mogąc się od nich odpędzić. Spanikowałem. Poczułem, jak coś ściska mi brzuch. Strzelałem piorunami w monstra, wypalając tkanki. Teren świątyni wypełniły teraz dwa główne dźwięki - grzmoty, oraz jednostajne wycie potępionych, okazyjnie przerywane ich skrzekliwym skowytem śmierci. Popatrzyłem po swoim ubraniu i widząc osmaloną końcówkę koszuli byłem już niemal pewien, że nie mogę nawet dotknąć tego świństwa. Pomioty korozji zapędzały mnie w kozi róg. Broniłem się, strzelając kolejnymi promieniami elektrycznej energii, ale w końcu wszystkie zaatakowały jednocześnie, rzucając mnie na ziemię i przygniatając. Dzikie warknięcia zaczęły dominować na polu bitwy.
Ale tego, jak na jeden dzień, było już za dużo.
W jednej chwili uwolniłem z ciała całą swoją moc, krzycząc wniebogłosy, jak oszalały lew. Wybuchłem niebieską, płonącą niestabilnie, energią, rozpościerając tym samym półkolistą barierę, wielkości budynku. Ciała zombie stopniowo odlatywały w górę by ostatecznie wystrzelić w powietrze, lub spalić się we wnętrzu potężnej sfery. Cały kompleks zatrząsł się w posadach, wtórując memu wrzaskowi. Co mniejsze fragmenty muru również wystrzeliły do nieba, wirując dookoła promienia Douriki.
Tak szybko, jak nastąpił gwałtowny wybuch, tak szybko nadszedł spokój. Stopniowo wyciszałem moc bojową, odzyskując opanowanie. Dyszałem ciężko. Serce waliło mi jak, nomen omen, młotem. Nabrałem nosem świeżego powietrza, patrząc w niebo. Chmury przerzedziły się w miejscu wystrzelonego promienia, torując drogę słońcu. W jego blasku zrujnowana świątynia zaczęła mienić się odcieniem złota.
Wtem mych uszu dobiegł jakiś dźwięk. Ktoś gramolił się z gruzowiska. Odwróciłem się powoli w tamtą stronę. I oto naprzeciwko mnie stanął Animus. Wciąż jeszcze nie miał dość. Po raz pierwszy ujrzałem go bez kaptura. Miał pod nim burzę nieuczesanych, czarnych włosów. Z trudem ściągnął też fragment maski, ukazując tkanki pod spaloną skórą. Białe zęby wyglądały makabrycznie w kontraście z czerwonobrunatnym odcieniem mięsa.
- Zapłacisz mi za to, sukinsynu! - wycedził z nienawiścią. Słaniał się na nogach. Nie miał nawet siły utrzymać młota.
Chwyciłem za obydwa rewolwery i strzeliłem dwukrotnie gdzieś w okolice jego piersi. Poleciał do tyłu, wydając jedynie urywane, krótkie charknięcie.
- Nie. To ty mi zapłacisz za ten cały trud dogonienia cię.
Podszedłem do niego i sprawdziłem, czy wciąż żyje. Przez moment miałem wrażenie, że trafiłem go zbyt dobrze. Na szczęście, moje i jego, jeszcze oddychał. Podczas przeszukiwania pokonanego oponenta znalazłem fragmenty pękniętego talizmanu.
- Kto wie, może jednak ten trud mi się opłaci bardziej niż myślałem.
Usiadłem na kamieniu nieopodal i uśmiechnąłem się do swoich myśli. Pozostawało jedynie się stąd ulotnić. Miałem nadzieję, że wkrótce będę w stanie uzyskać łączność z Tetsudenkou. |
|
|
|
*Lorgan |
#2
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
Napisano 22-01-2016, 11:04
|
|
Pit - Oj Piterko, Piterko, nie popisałeś się. Walka nie ma w sobie dosłownie niczego interesującego. Chamska naparzanka i tysiąc wystrzałów z jednym przeładowaniem (o ile dobrze zapamiętałem). Animus wypadł blado, lecz nawet nie w sposób, który wynosi ciebie na piedestał. Jesteś potężny, jednak siedząc w chmurze kwasu powinieneś odnieść jakiekolwiek obrażenia. Serio. Kompozytowe stylisko młota raczej nie przewodzi prądu. Warsztatowo wyszło poniżej średniej - głównie ze względu na brak korekty, ale pozbawione wyrazu i charakteru dialogi pieczołowicie dopełniły dzieła.
Biłem się z myślami, co ci wystawić. Wypadałoby 5, bo to idealna ocena dla bylejakości. Coś tam się jednak starałeś osiągnąć klimat (chociażby ratującym życie wyskokiem i paroma innymi opisami). Masz więc te pół punktu za chęci.
Ocena: 5,5/10
______________________________________________________________
Oddaję swój głos na NPC. |
Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.
Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie |
|
|
|
»Drax |
#3
|
Yami
Poziom: Wakamusha
Posty: 242 Wiek: 33 Dołączył: 06 Sie 2010 Skąd: Gliwice
|
Napisano 24-01-2016, 13:10
|
|
Pit
Strasznie ciężko ocenić tą walkę. Była naparzanka, były huki i błyski, a jednak zabrakło efektu "wow". W dodatku słaba korekta i miejscami było widać, że pisałeś ten tekst na szybko, tuż przed oddaniem walki. Niestety, ale mam wrażenie, że zlekceważyłeś przeciwnika. Co prawda jesteś postacią o poziom wyższą od Animusa, więc w tekście miałeś pełne prawo pozamiatać, ale nie takie lekceważenie mam tu na myśli. Chodzi mi o samo podejście do pisania. Oddałeś po prostu niczym nie wyróżniający ( w pozytywny sposób) się wpis, w dodatku słabo dopracowany pod względem technicznym, licząc chyba po prostu na to, że niski poziom trudności zealoty i tak pozwoli Ci mu naklepać i zgarnąć wygraną. Lorgan już Ci pokazał, że niekoniecznie tak musi być. I po trochu się z nim zgadzam - nie chciało mi się nawet tego doczytywać do końca. No i te dialogi... Tak sztuczne i drętwe, że aż oczy krwawiły. Może przeczytaj ponownie Sapkowskiego ( mistrza kwestii mówionych, w mojej opinii), zamiast czerpać wzór z shounenów?
Co mi się podobało, to niektóre opisy, w których zaczynałeś używać swojej broni palnej. Niestety, to jedyne chlubne wyjątki w tym tekście.
W zasadzie to nie wiem, jaką ocenę Ci wystawić. Tekst jest bardzo przeciętny, z odchyłami w stronę słabego ( te dialogi :/ ) i w mojej opinii nie zasługujesz na to, by wygrać to starcie.
Ocena: 5.5
PS. Mniej Dragonballa w tym wszystkim, Pitu. On, mimo bycia świetnym źródłem rozrywki, nie jest najlepszym punktem odniesienia i inspiracji |
Per aspera ad astra. |
|
|
|
^Coyote |
#4
|
Komandor
Poziom: Genshu
Stopień: Shinobi Bushou
Posty: 669 Wiek: 35 Dołączył: 30 Mar 2009 Skąd: Kraków
|
Napisano 27-01-2016, 17:06
|
|
Wam też ta walka wydawała się wymuszona? Sam chyba nie wiedziałeś co chcesz napisać Pit. To była sama walka ale na słabym poziomie. Animusa nie opisałeś dobrze i nie skupiłeś się na nim a to była najważniejsza osoba w tej historii rzekomo. Skupiłeś się na sobie ale nie byłeś fajny i wyszła straszna nuda Nie dało się po przeczytaniu polubić twojego bohatera ani mu kibicować. Już bardziej tym yami co walczyli przeciwko wielkim przeciwnościom i wykradziono im te dziecko. Ale ich też zchrzaniłeś bo nie dałeś żadnej szansy na walkę z tobą (mieli chociaż przewagę liczebną). Słabe to było.
Pit 5/10 |
"No somos tan malos como se dice..."
"Nie jesteśmy tacy źli jak się o nas mówi..."
|
|
|
|
^Genkaku |
#5
|
Tyran Bald Prince of Crime
Poziom: Genshu
Stopień: Senshu
Posty: 1227 Wiek: 39 Dołączył: 20 Gru 2009 Skąd: Raszyn/Warszawa
|
Napisano 28-01-2016, 14:19
|
|
Coyote napisał/a: | Wam też ta walka wydawała się wymuszona? |
Nie. Nie jest tak źle, ale dobrze niestety też nie jest. Ogólnie pierwsze co mi przychodzi na myśl już podczas czytania tej walki to "nudna". Główny zarzut to twój przeciwnik, który stoi jak kołek i nic nie robi. Źle zinterpretowałeś jego kwasową chmurę. No i niedopatrzenia z tą niemal nieskończoną amunicją. Dialogi są drewniane i brzmią sztucznie. Z tego co zrozumiałem, twoja postać nie używała też podczas walki pełnego potencjału wynikającego z poziomu douriki, w związku z tym nie mogłeś korzystać z pełnego bonusu do Chi. Z pozytywów - doceniam kilka fajnych i klimatycznych opisów. Szczególnie Smoczego Tańca. Technicznie też jest przyzwoicie.
Ogólnie 6/10 |
|
|
|
»oX |
#6
|
Rycerz
Poziom: Ikkitousen
Stopień: Samurai
Posty: 740 Wiek: 33 Dołączył: 21 Paź 2010 Skąd: Wejherowo
|
Napisano 28-01-2016, 14:30
|
|
Pit, po pierwsze musisz skończyć marudzenie na shoutboxie. Źle to wpływa na ogólną chęć czytania. Sam stwierdzasz, że jest źle, to po co ja mam to czytać? Po drugie - dysponujesz ogromną przewagą nad przeciwnikiem i owszem, mógłbyś go raz trzasnąć i po nim. Dlaczego nie... Ale warto przemyśleć wszystko inaczej. Może nie wiesz jaką mocą dysponuje przeciwnik? Może wcale nie chcesz z nim walczyć, a on i tak Cię goni (macha do Shadowa)? Możesz się z nim pobawić, dać sobie utrudnienia (Damar byłby fajny i wiem, mgiełka i te sprawy, ok) i tak dalej. Przejdźmy jednak do głównej części oceny.
Zabawna sytuacja - Twój styl i warsztat stoją na wysokim poziomie, zupełnie odwrotnie jest u Gena. On dysponuje pomysłami, ale ilość błędów przeraża. Jak Was oceniać? Ciężki orzech do zgryzienia, niestety.
Plusem jest to, że ciągle coś się działo. Strzały, rozgrzany ogień, pif paf i tak dalej. Była akcja, fajnie. Ponownie - u Gena jest odwrotnie Widać, że trochę pisałeś albo na szybko, albo z zmęczonym mózgiem.
Cytat: | Wycharczał to jedno słowo z trudem, bo kolejne nie przeszły mu już przez gardło. Niebieskie promienie przeszły z metalowej głowni młota na jego maskę. |
Gdzieś tam uciekła spacja przy myślniku. Takie tam pierdoły. Szkoda, bo 14 dni na napisanie tekstu i sprawdzenie go kilka razy nie jest trudne, szczególnie wspomagając się towarzyszami z kraju. Niestety goni mnie Lorgan, bo chce zamknąć walkę, a ja nie mam czasu wypisywać wszystkiego po kolei. Źle nie było, a na pewno nie dam Ci piątki, bo takie noty dostawał Shadow za strasznie kiepskie starcia.
Plusy:
• jest akcja, jest fajnie
• znajomość świata, zdolności, szkół walki itp. - masz to w małym paluszku i potrafisz wykorzystać
• potrafisz pisać i jako jeden z nielicznych fajnie wykorzystujesz narrację 1osobową
• skupiłeś się głównie na walce, zostawiając wątek fabularny w ninmu, czyli to, o czym ciągle mówię (macha do Gena)
Minusy:
• dialogi
• trochę wszystko wymuszone, jak napisał Coyote
• brak korekty
• ja pisząc liczę każdy wystrzelony pocisk, też tak możesz
Dla mnie jest to remis, bo ani nie przegrałes, ani nie wygrałes. Wybacz, że tak krótko i chaotycznie. Jakbyś chciał, to mogę coś dosłać na pw po zamknięciu, które zaraz nastąpi.
Ocena: 6/10 |
|
|
|
*Lorgan |
#7
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
|
|
|
| Strona wygenerowana w 0,09 sekundy. Zapytań do SQL: 13
|