Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
Napisano 29-11-2015, 19:46 [Ninmu|Świat] Nocne łowy II
|
|
- Zrobisz to dla mnie? Nie, czy zrobisz to dla tego miasta? - Sybil Glasgow nie wyglądał zbyt dobrze.
Spodziewał się, że najemnik nie okaże się nikim przyjemnym, ale kiedy przyszło co do czego, nie potrafił nawet opanować drżenia rąk. Gdyby nie okoliczności, pewnie odwołałby wszystko i uciekł. Musiał położyć kres morderstwom w Ur, zanim śledztwo władz przybierze niekorzystny dla niego obrót. Wiedział, że to tylko kwestia czasu.
- Daruj sobie patetyczną gadkę. Zapłata? - Keres siedział wygodnie w fotelu za biurkiem, sprawiając wrażenie, jakby to on był zleceniodawcą.
Kiedy został wpuszczony do gabinetu Glasgowa, zignorował wyciągniętą na powitanie rękę, minął go i leniwie rozwalił się na zwolnionym miejscu.
- 25 tysięcy. Pięć z góry, reszta na koniec. Bezpieczne przelewy bankowe.
- 35 tysięcy z góry, gotówką.
- Obawiam się, że...
- Nie mam czasu na głupoty. - Podniósł się i skierował w stronę wyjścia. - Skontaktuj się ze mną, jeśli zaakceptujesz warunki. Przyjdę odebrać pieniądze.
***
Keres przemierzał zacienioną i przemoczoną od deszczu alejkę, kiedy usłyszał znajomy głos.
- Sybil Glasgow.
- Przyjął warunki, zanim opuściłem biuro. - Potrząsnął walizką. - Skąd wiedziałeś, że nie zwróci się do nikogo innego? Mam aż taką reputację?
Szum lejącej się z nieba wody pozostał jedyną odpowiedzią.
- Nie cierpię, kiedy to robi.
***
Stary motel przy wylotówce na pierwszym poziomie Ur miał tego dnia tylko jednego klienta. Niedawna obława na handlarza narkotyków, który pomieszkiwał w budynku przez kilka tygodni wywarła tak silne piętno, że nawet zubożali kierowcy ciężarówek i pomniejsi alfonsi nie kręcili się po okolicy. Francis Celestine przywykł do takich miejsc. Od kiedy zajął się sportem, musiał porzucić luksusy właściwe dla wyższych sfer.
Położył tobołek na łóżku i ostrożnie go rozwinął. Narzędzia leżące na materiale pobłyskiwały w świetle lamp. Ostrożnie podniósł jedno z nich i obejrzał z nieukrywaną satysfakcją. Świadomość, że niedługo będzie miał okazję przetestować jego możliwości po raz kolejny, przepełniała go radością. Przez myśli przeleciały wspomnienia od czasu, kiedy Sybil Glasgow przedstawił go Towarzystwu - grupie zapalonych myśliwych, którym nie wystarczały wrażenia z rezerwatów. Początkowa rezerwa, przerodziła się w chorobliwą fascynację, kiedy okazało się, że zwierzyną, na którą polowali członkowie Towarzystwa są ludzie w ich naturalnym środowisku. W mieście. Poprzez staranne planowanie każdego zabójstwa, cierpliwość, pieczołowite zacieranie śladów i sowite łapówki, proceder mógł bezpiecznie funkcjonować od bardo dawna. Zresztą, ktoś bardzo ważny chronił ich pod swoimi skrzydłami, także nawet wojsko i wielkie gangi trzymały się z daleka. Dla Francisa nie było to jednak w porządku. Niekiedy musiał czekać wiele miesięcy, żeby otrzymać pozwolenie na wybranie sobie zwierzyny. Jego głód wrażeń rósł z każdym miesiącem, aż doszedł do takiego punktu, w którym zachowanie dyskrecji przestało być priorytetem. Podjął decyzję o opuszczeniu Towarzystwa i łowach na własny rachunek. To zaprowadziło go do obecnego miejsca. Motelu i planów kolejnego zabójstwa.
Włożywszy wypolerowaną strzelbę pod ramię, zapiął płaszcz i przygotował się do wyjścia.
***
Ulewa sprawiła, że drogi zamieniły się w rwące potoki. Dwie dziewczyny wybiegły z klubu, okrywając głowy kurtkami. Były wyzywająco ubrane i umalowane, pomimo młodego wieku. Śmiały się głośno, kiedy wbiegały pod wiatę przystanku autobusowego. Czekający tam Celestine rozłożył cicho pałkę teleskopową, zaszedł je od tyłu i powalił jedną silnym ciosem w tył głowy. Druga wrzasnęła na całe gardło i zaczęła uciekać.
- Wybornie - stwierdził i wyciągnął spod płaszcza strzelbę.
Wijąca się z bólu, półprzytomna ofiara, którą trzepnął w głowę przestała go interesować. Była zaledwie sposobem na skłonienie drugiej do ucieczki. Ominął ją i spokojnym krokiem ruszył w deszcz i mrok nocy, na polowanie.
***
Papiery rozłożone na biurku dawały jasny obraz sytuacji. Lorgan zgasił papierosa w popielniczce i zadzwonił do Keresa.
- Nie ma go - usłyszał natychmiast. - Na pewno zaatakuje dzisiaj?
- Tak. Działa według przewidywalnego wzorca i robi się coraz bardziej niecierpliwy. Ślepo powtarza to, co mu pokazali w Towarzystwie. Jeśli nie my, złapią go służby porządkowe.
- Glasgow go uczył, prawda?
- Robisz postępy, jestem pod wrażeniem. Od dawna próbowałem rozpracować tę grupę, żeby dotrzeć do jej patrona. Byli dobrze zorganizowani i nie popełniali błędów. Do czasu.
- Nie mogłeś z nimi po prostu pogadać?
- To nie takie proste. Osoba, którą mam na myśli nie jest zbyt przyjaźnie nastawiona.
- Gdzie mam teraz iść?
Lorgan wolną ręką rozwinął mapę i przyjrzał się kilku punktom.
- Róg Stetsona i Złotej.
***
Celestine słyszał rozpaczliwe krzyki dziewczyny. Próbowała przedostać się przez płot, ale kraty były zbyt mokre i jej buty bez bieżnika po prostu się ześlizgiwały. Za kilkanaście metrów skręci w prawo i będzie z nią sam na sam. Zobaczy jej pełne strachu oczy i wypali do nich nabojem śrutowym. Piękne, po prostu piękne. Tak powinno przebiegać każde polowanie, lecz niestety niektórzy próbują walczyć o życie i zabawa kończy się przedwcześnie.
- No i jesteś, rzeczywiście. - Obcy głos wyrwał łowcę z morderczego transu.
Rozejrzał się po okolicy i dostrzegł ocienioną sylwetkę wysokiego mężczyzny. Bez zastanowienia wypalił do niej ze strzelby, jednak - o dziwo - chybił. Nieznajomy błyskawicznie skrócił dystans i ciął Celestine dwiema katanami. Kiedy jego ciało bezwładnie uderzyło o ziemię, uruchomił comlink.
- Miałeś rację, był tu. Zaraz pozbędę się trupa.
- Co to za krzyki?
- Jakaś dziewczyna. Chyba jego niedoszła ofiara.
- Nie znajdę dla niej zastosowania.
- Przyjąłem.
Keres zakończył połączenie i bez słowa ruszył w stronę kolejnej ofiary.
***
- Dostałem potwierdzenie, że sprawa załatwiona - obwieścił z wyraźną ulgą Glasgow.
- Kogo wysłałeś, żeby się pozbył Francisa? - Starszy członek Towarzystwa pozostawał sceptyczny.
Nerwowo mieszał wieloletnią whiskey w szklance z rżniętego kryształu.
- Najemnika z Nag. Keen Resa'n. Został sowicie wynagrodzony i nie ma żadnych dowodów, że kiedykolwiek z nami współpracował.
- Trzeba koniecznie powiadomić przełożonych. Nasza grupa nie może niczego taić przed Genesis, bo utraci ich łaskę.
- Naturalnie, Benedykcie.
***
Masywne drzwi we wnętrzu katedry uchyliły się z głośnym skrzypnięciem. Wyłonił się zza nich mężczyzna w turbanie i z wytatuowaną jedenastką na prawym policzku. Przeszedł obok kilku wyraźnie znudzonych członków Genesis i zatrzymał się naprzeciwko zdobionego tronu biskupiego, przez który przewiesił się bokiem blondyn w słuchawkach.
- Legato-sama, mam wieści z Towarzystwa. Sami rozwiązali problem Francisa Celestine.
- Co mówiłeś, Monev? - Mężczyzna ziewnął, leniwie podniósł głowę i zsunął słuchawki na szyję.
- Towarzystwo uporało się z problemem i nie będzie potrzebowało naszej asysty. Francis Celestine nie żyje.
- Towarzystwo? Celestine? Co to za jedni?
- Znowu zawracasz głowę szefa pierdołami? - Zdenerwowała się czarnowłosa dziewczyna w masce gazowej.
- Nie czepiaj się mnie, Dominique. Wywiązuję się z rozkazów, które otrzymałem, nic więcej.
- Więc co to za jedni? - Legato ponownie ziewnął.
- Nikt ważny - wyjaśniła Dominique. - Grupa babilońskich bogaczy dla sportu polujących na ludzi. Są pod naszą protekcją od paru lat.
- Lubię sportowców. Jaki mieli problem?
- Francis Celestine odszedł z grupy i narażając zasady bezpieczeństwa zabijał na własną rękę. - Tym razem Monev dostarczył informacji.
- Rozumiem. To wszystko?
- Niezupełnie, szefie. Towarzystwo wynajęło kogoś z zewnątrz, nagijskiego najemnika, żeby rozwiązał ich problem. Jego imię, Keen Resa'n, to w rzeczywistości anagram od Keres A'nen.
- Co strażnik Kurhanu Bohaterów robiłby w Babilonie? - Zdziwiła się Dominique. - Spotkałam go dawno temu, jeszcze jako rycerz.
Legato uśmiechnął się przyjaźnie i ponownie naciągnął słuchawki na uszy.
- Jeżeli ta sprawa ma jakiś ukryty sens, z pewnością wkrótce go poznamy. Nie ma potrzeby zaprzątać sobie tym głowy. Poczekajmy cierpliwie, aż zgromadzi się reszta. I tak mieliśmy zrobić porządek z Syndykatem i Smokami, za zajęcie naszych stref wpływów. |
Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.
Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie |
|