Tenchi PBF   »    Rekrutacja    Generator    Punktacja    Spis treści    Mapa    Logowanie »    Rejestracja


[Poziom 2] Tekkey vs NPC (Rozpylacz) - walka 1
 Rozpoczęty przez ^Tekkey, 02-09-2015, 04:59
 Zamknięty przez Lorgan, 03-11-2015, 14:15

11 odpowiedzi w tym temacie
^Tekkey   #1 
Generał
Paranoia Agent


Poziom: Genshu
Stopień: Shogun
Posty: 536
Wiek: 34
Dołączył: 24 Cze 2011

Douriki:
Tekkey 3660
Rozpylacz 2400






Słusznie pisał klasyk: „nie poznacie dnia ani godziny nadejścia apokalipsy, aż zajdzie was od tyłu i kopnie w zadek”. Choć od przybycia Shiona Ryuuzakiego minęło wiele miesięcy, nadal ledwie garstka najwyższych rangą wojskowych i cywilnych urzędników dysponowała wiedzą o nadchodzącej zagładzie i najwyraźniej aż do samego końca nie zamierzała się nią podzielić z resztą populacji. Może Tenchi zbyt długo żyło w pokoju, by opinia publiczna potrafiła docenić zagrożenie i należycie się na nie przygotować? Co zrobiłby stereotypowy Tanaka, gdyby w telewizji ukazał się komunikat o bliskiej inwazji niezniszczalnych, niemal boskich Akuma, dowodzących w dodatku armią humanoidów obdarzonych zwierzęcymi uszami, ogonami i aksamitnie miękkim futrem? Taki przeciętny obywatel skojarzyłby opis z postaciami występującymi w popularnych sanbeckich kreskówkach i co najwyżej uznał sprawę za kiepski dowcip.
Nie, ludzie nie byli gotowi na prawdę. A wpływowe osoby sterujące zza kulis mediami dokładały starań, by tak pozostało. Po drugiej, tej brutalnie prawdziwej stronie lustra, od czasu przybycia Shiona Ryuuzakiego jeden kryzys gonił drugi. Najpierw międzynarodowy atak na Fabrykę Draugów w Renedze i równoczesny zamach na jednego z kandydatów na urząd prezydenta Sanbetsu. Potem grożący wybuchem wojny kryzys zaufania pomiędzy Khazarem a pozostałymi państwami. Wywołany z jednej strony przez świadome złamanie przez Państwo Duchów konwencji międzynarodowych oraz gwarantowanego przez nie immunitetu dyplomatycznego dla delegatów, a z drugiej kompromitującą porażką w kwestii zapewnienia w Tenri bezpieczeństwa uczestnikom Światowej Konferencji Policyjnej. Jeśli nawet postawione w stan najwyższej gotowości służby jednego z czterech mocarstw nie potrafiły ustrzec elity stróżów prawa, zgromadzonej w miejscu zamienionym w małą fortecę, to jak zwykli zjadacze chleba mieli się nie obawiać o swoje bezpieczeństwo? Jeśli tak dalej pójdzie, rasa ludzka zdąży się sama unicestwić i to bez najmniejszej pomocy Akuma. To dopiero byłaby dla tych potworów niespodzianka. Po trwających dekady bezskutecznych próbach opuszczeniu Czerwonego Kontynentu, przebiliby się wreszcie i ujrzeli na zewnątrz swej klatki jedynie ruiny i masowe groby poległych w Drugiej Wojnie Światowej. Ponownie cytując klasyka: „to się będę śmiał, gdy nie zdążą ze zniszczeniem świata przed jego końcem.”
No, ale Genbu nie przybył do Babilonu jedynie, by narzekać. Rozpiął drugi guzik jaskrawej koszuli i opuścił hotel, popijając przez słomkę drink z wydrążonej skorupy kokosa. Dobrze było choć na chwilę odpocząć od wielkich problemów i wyjść na ulicę, wmieszać się w tłum ludzi. Posłuchać ich błahych rozmów na przyziemne tematy. To uświadamiało lepiej niż jakiekolwiek okólniki, masowo wydawane przez ministerstwo w celu umacniania kręgosłupa moralnego agentów, po co właściwie trwa ta niekończąca się Tajna Wojna. Nie tyle w obronie pokoju, bo ten był kłamstwem i ułudą, co komfortowego stylu życia prostych obywateli.
- Te, gringo! Wyskakuj z portfela!
Rzezimieszek wychynął z cienia bramy. Dla dodanie sobie animuszu wywijał przy tym całkiem sporym nożem. Tubylec był młody, za młody jak na tę profesję. Teraz ten cherlawy wyrostek starał się nadać odpowiednio groźny wygląd nadal bardzo dziecięcej twarzy. Sanbeta uśmiechnął się z rozrzewnieniem. To właśnie z takich interakcji z nieświadomym niczego społeczeństwem czerpało się pozytywną energię, by zwlec się z łóżka i szpiegować dalej. Po udzieleniu Babilończykowi krótkiej lekcji dobrych manier, miał już spacerowym krokiem kontynuować zwiedzanie Ur, gdy niemal namacalnie poczuł na karku nieprzychylny wzrok. Mężczyzna w sutannie patrzył na niego z założonymi rękoma i ze zniecierpliwionym wyrazem twarzy. Za nim czekało już auto. Agent niechętnie powlókł się ich kierunku. No i nici z pierwszej, i zapewne ostatniej, w pełni legalnej wizyty w mieście zwanym Klejnotem Morza. A winowajcą, jak zwykle zresztą, był Genkaku.
Niedawno kręgi dobrze poinformowanych uczestników Tajnej Wojny obiegła wieść, że Kito został zaliczony w grono Maga, jako reprezentant Yami. Wydarzenie bez precedensu w oficjalnej historii świata i tego jej niejawnego wycinka, do poznania którego chuunin otrzymał uprawnienia dostępu. Jeśli połączyć ten fakt z zatrważającą w ostatnim czasie aktywnością przestępców na całym świecie, zdarzenia zaczynały się splatać w logiczną całość. Najbardziej zadziwiającym symptomem było powstanie Syndykatu, który rozprzestrzenił się po Tenchi jak nieznana, pandemiczna choroba. Nieważne, co sądzili w tej sprawie inni, bez wątpienia były generał musiał maczać w tej sprawie palce, tak jak i w każdym spośród niedawnych kryzysów. Półświatek Nag został opanowany jako pierwszy i to zdecydowanie również był podejrzany sygnał. Czyżby powstanie organizacji było wynikiem demonicznego sojuszu Cesarskich i Genkaku? Może od początku były generał pracował dla Nag… albo to Nag służyło jemu! Co, jeśli Konrad V, wedle dworskich plotek przekazywanych przez diuk Murakami, bezdzietny kawaler niezwykle blisko przyjaźniący się z jednym ze swych najwierniejszych rycerzy, był tylko figurantem? Imperator Genkaku? Po sprawie Tory, nawet to brzmiało cholernie prawdopodobnie. Agent obiecał sobie jeszcze pogrzebać w archiwach na temat historii Fuumy, wspomnianego przez Shiona.
Przynajmniej na rodzimym gruncie zbrodnicze imperium nie zdążyło jeszcze zapuścić mocnych korzeni. Nezumitori, wykazując się dalekowzrocznością, najpierw umieściło własnego agenta w szeregach jednej z mniej znaczących grupek przestępczych współpracujących z Syndykatem, a następnie ułatwiło gangowi przejęcie władzy w Ishimie serią starannie kontrolowanych gambitów i prowokacji. Gdy nadejdzie właściwy czas, policja dokona spektakularnego rozbicia K.O.P.u, a szara strefa Strefy Wymiany poniesie dotkliwy cios. Tengoku mogła być nieznośna, z manierami domagającej się atencji księżniczki i nagijską fizjonomią, ale była profesjonalistką. Dobrze wiedziała co robi. Tekkey taką przynajmniej miał nadzieję, wyruszając z jej zlecenia na Stepy Jutrzni. Problem leżał w tym, że choć Suisei dostarczał bezcennych danych, nadal piastował zbyt niską pozycję w swoim gangu, by zyskać pojęcie o globalnej strategii Syndykatu. Jedyne co agenci mogli zrobić to czekać na jakiś błąd ze strony półświatka i liczyć, że zdążą na czas wykorzystać nadarzającą się szansę na zdobycie lepszego źródła informacji.
Czasami życzenia naprawdę się spełniają, a inaczej niż olbrzymim, wręcz samobójczym błędem, nie dało się nazwać ataku przeprowadzonego przez nieznanych sprawców na rodzinę Orsini. Posiadająca olbrzymie wpływy organizacja skupiająca babilońskich zabójców działała na południowo-zachodnim kontynencie niemal półjawnie, ciesząc się zasłużenie ponurą renomą. Standardem w Sanbetsu była przestroga przekazywana podczas szkolenia młodym agentom: „nikt nie zadziera z Białą Różą”. Przestępcy kolaborujący z nagijską organizacją najwyraźniej nigdy nie odebrali tej lekcji. Nocny atak na rezydencję Orsini zakończył się masakrą napastników. Ich ciała uprzejmie uprzątnęli o świcie policyjni śledczy. Kościół zachował chłodną neutralność, spełnił jedynie swój obowiązek wobec zmarłych. Wystawny korowód pogrzebowy poległych w walce członków mafii przemaszerował przez centrum Arkadii, a zdarzenie to zdecydowanie zdominowało w tym dniu czołówki wiodących gazet. Podczas uroczystej mszy padło wiele podniosłych sformułowań niosących pociechę osieroconym rodzinom. Wedle ustaleń zealotów, na kameralnej stypie słów padło znaczniej mniej, ale utuliły żal pewniej. Elena Orsini zapewniła, że winni zostaną ukarani, a głowę przywódcy napastników powiesi sobie nad kominkiem. Tylko kim był ten Bullock? Nikt taki nie figurował w bazach danych Sanbetsu. Strona babilońska wiedziała niewiele więcej. Podobno z pochodzenia był Nagijczykiem i jak dotąd zajmował się na terenie ich kraju pokątnym handlem ludźmi i bronią. Jeśli to, co raportował o strukturze syndykatu Takatori, było prawdą, poszukiwany przez Białą Różę drobny przestępca mógł nawet zdobyć w Syndykacie pozycję capo jednego z gangów. A to rodziło pewne możliwości, dla których warto się było ponownie wymienić informacjami z Kościelnymi. Cokolwiek nie sądzić o moralnym aspekcie zbierania w ten sposób informacji, system konfesjonałów był świetnym źródłem plotek, przesyłającym wyżej dane odfiltrowane ze zwierzeń członków każdej niewielkiej wspólnoty. Wkrótce napłynęło spodziewane zawiadomienie, że przestępca widziany był na Stepach Jutrzni. Podczas gdy zealoci zajęli się załatwianiem wsparcia policji, nakazów hierarchów i reszty papierkowej roboty powiązanej z organizacją dużej akcji, Sanbeta wymknął się z miasta i na własną rękę ruszył odnaleźć „Bullocka” kimkolwiek by się nie okazał.

***


Genbu rozpędził się i skoczył na kilka metrów w górę, rozciągając skrzydła kombinezonu Tetsubun Washi.
- No leć! Leć, ty głupie ustrojstwo! – zdążył warknąć, nim znowu spadł na glebę jak nieopierzony pisklak.
Ten sprzęt zdecydowanie najlepiej się sprawdzał w wertykalnym terenie miejskim, gdzie łatwo było uzyskać siłę nośną, rzucając się choćby z dachu w dramatycznym porywie. Na równych jak stół Stepach Jutrzni, agent nie miał najmniejszej szansy zrobić użytku z wytworów rodzimej technologii. Teraz wyrzucał sobie, że nie wziął ze sobą na wyprawę choćby kombinezonu Kamereon 2X.
Nagle, tknięty złym przeczuciem, przytknął do oczu okular lornetkę noktowizyjną i zlustrował okolicę. Wolał mieć pewność czy szkółka latania nie ściągnęła na niego niechcianej uwagi. Ostatnim czego potrzebował to wizyta uzbrojonego po zęby komitetu powitalnego. W szybko gęstniejącym mroku nie dostrzegł żadnych wywijających karabinami fanatyków. Wglądało na to, że nadal był bezpieczny. Po kilku kolejnych bezowocnych próbach uruchomienia aparatury, zniecierpliwiony okleił nićmi kierownicę i pedały wynajętego samochodu i zdalnie nim sterując, rozpędził go na równinie. Ookawie wreszcie udało się złapać podmuch i uzyskał stabilną wysokość, pewnie zmierzając na spotkanie przeznaczeniu. Niezbyt przejmował się porzuconym w wysokiej trawie pojazdem. Zealoci odholują go sobie, gdy wreszcie raczą się zjawić.
Z lotem ślizgowym zawsze jest jednak ten problem, że może przy starcie prędkość zapiera dech w piersiach, faza swobodnego szybowania jest wspaniałym doznaniem, chwilą nieskrępowanej wolności, ale prędzej czy później nieuchronnie przychodzi czas na lądowanie. A podczas niego wszystko co może pójść nie tak, zapewne nawali. To był najzwyklejszy, lekki podmuch bocznego wiatru pachnącego morzem. A konsekwencje? Zachwiana równowaga, nadmierna korekta kursu i nagle okazało się, że docelowy dach jest już tylko o pięć, a nie dwadzieścia metrów niżej. Agent zdążył tylko zaczepić dwie krwawe liny asekuracyjne i już niemal szorował po blasze brzuchem, zarzucając tyle kolejnych ile tylko zdołał. Zatrzymał się w ostatniej chwili, tuż przez upadkiem z przeciwległego końca budynku. Zaklaskałby samemu sobie, gratulując udanego lądowania, ale miał w tej chwili cokolwiek zajęte ręce. W pionie utrzymywały go jedynie owijające je sznurki, a nadal był niebezpiecznie wychylony nad krawędzią.
- Infiltracja zakończona sukcesem. Panie kolego, melduję wykonanie zadania! – szepnął niemal bezgłośnie.
Symbiont, jak to on, wykazał się całkowitą obojętnością, mimo adrenaliny buzującej w żyłach nadczłowieka. A przecież pasożyt musiał rozumieć ludzką mowę, dał temu nieraz dowód, aktywując się w najmniej odpowiednich momentach. To w wyborze interesujących go tematów stał się ostatnio wybredny. Wydawało się, że nie obchodzi go nic, co nie było związane z walką, konfliktem, rozlewem krwi. A podobno to oglądanie telewizji uzależniało od przemocy.
Ookawa poświęcił dłuższą chwilę na złożenie skrzydeł kombinezonu Tetsubun Washi, a w międzyczasie Beeper zmapował najbliższą okolicę. Kamery owszem były, całkiem sporo. Tyle że zwrócone w dół, omiatały teren wokół dwóch dużych, wolnostojących magazynów. Na ich parterze wyczuwał krzątających się ludzi, najwyraźniej pochłoniętych pracą. To było interesujące. Informator, który zgłosił swemu proboszczowi domniemane miejsce pobytu poszukiwanego przestępcy, opisywał je jako: „nędzną, lokalną stację benzynową z kilkoma dystrybutorami i małym sklepikiem; za nim dwa wyłączone z użytku magazyny w wiecznym remoncie”. Najwyraźniej ktoś zadał sobie wiele trudu, aby starannie zakamuflować to małe przedsięwzięcie. No, ale kierowcę tira łatwiej było zwieść, niż agenta i inkwizycję. Agent był ciekaw, czy gdy Babilończycy dotrą na miejsce, przywiozą ze sobą drewno na stos i kanister rozpałki do grilla.
Tak czy inaczej, Bullock musiał być gdzieś w pobliżu. Jako capo raczej nadzorowałby pracę, niż sam w niej uczestniczył. Tekkey raz jeszcze sprawdził rozkład pomieszczeń na holograficznej mapce i zdecydowanym krokiem skierował się na wybraną krawędź dachu. Umiejętnie balansując ciałem opuścił się na wysokość zakurzonego okna, przetarł je z niesmakiem rękawem i z ciekawością zerknął do środka.
Pomieszczenie oświetlał jedynie mdły blask wielu monitorów, barwiący wszystko na niebiesko. Przy jednym z nich siedział wygodnie rozparty na krześle jedyny człowiek w promieniu trzydziestu metrów, który najwyraźniej nie poczuwał się do podjęcia żadnej pracy fizycznej. Innymi słowy, chuunin właśnie znalazł szefa tego szemranego przybytku.
Wysunięciu kukri z pochew nie towarzyszył żaden zdradliwy dźwięk. Sanbeta miękko odbił się od ściany, wracając ku niej jak wahadło. Osłaniając przedramionami twarz, wpadł z impetem do gabinetu w kaskadzie roztrzaskującego się szkła. Mimo kompletnego zaskoczenia, mężczyzna przy komputerze zareagował zadziwiająco przytomnie. Chwycił niedbale opartą o biurko katanę i z wprawą sparował pochwą pierwsze dwa szybkie uderzenia noży. Lekko cofnął się pod naporem kolejnych ciosów. Zyskał cenną sekundę, odpychając fotel biurowy na napastnika. Wykorzystał ją na chwycenie leżących na zagraconym stoliku pliku kartek i wyrzucenie ich w powietrze. Ookawa bez trudu uchylił się przed pchnięciem miecza zamaskowanym tym manewrem. Sam zaatakował wysoko, za prawdziwy cel biorąc przydepnięcie stopy oponenta i wytrącenie go z równowagi. Jednak ten wyszedł naprzeciw ciosom. Ześlizgnęły się po jego tekkai, ale i jego perfidne cięcie w arterię udową nie przebiło się przez defensywę. Na chwilę obaj zderzyli się ciałami i to mniejszy nadczłowiek został odepchnięty w bok. Genbu kontynuowałby atak, ale podczas kontaktu poczuł lekkie ukłucie w bark. Tak jak się spodziewał, od jego ciała ciągnęła się krwawa nić ku czemuś ukrytemu w dłoni drugiego wojownika. Nagle poczuł się słabo. Nie było to fizyczne zmęczenie, jak w szponach Krwawej Wiedźmy. Przeciwnie, poczuł przyjemne mrowienie na całym ciele, a kilka starych kontuzji jakby przestało doskwierać. Chyba nie czuł się tak od czasu, gdy skończył ze sportami ekstremalnymi i podjął służbę jako agent.
- Co tam masz w ręce, strzykawkę?
Nadczłowiek o włosach rudych jak ogień, z uśmiechem pokazał trzymany długopis. No, to dopiero był dziwny dobór broni. Chyba że miał odwracać od czegoś uwagę. Tyle że nie było niczego innego, jedynie lekkie dźgnięcie w bark i… Sanbeta przejechał dłonią po miejscu uderzenia mieczem. Na palcach zostało mu jakaś bezbarwna i lepka substancja, a uśmiech drugiego wojownika jakby przygasł.
- Co to? – spytał Genbu, zaintrygowany.
- Trucizna – tamten wzruszył ramionami.
- To widzę, ale jaka? To mi wygląda na Czarny Lotos. Ten prawdziwy, z Pustyni Rozpaczy. Ale jest w tym coś jeszcze?
- O, bardzo trafne spostrzeżenie. Bo to jest Czarny Lotos pochodzenia naturalnego, ale chemicznie zagęszczony. Sam go produkuję.
Agent podrapał się po brodzie w zamyśleniu. Rzadko zdarzało się spotkać się z kimś pasjonującym się tematem trucizn, a i wtedy z reguły po skończeniu spotkania od stolika odchodziła tylko jedna osoba.
- Mogę wiedzieć skąd go masz? Jedyni dostawcy jakich znalazłem chcą żebym płacił za niego jak za konkiryt.
Piegowaty jak kukułcze jajo nadczłowiek roześmiał się szczerze.
- A myślałem, że frajerzy kupujący składniki trucizn legalnymi kanałami już dawno wymarli. Szakale Krwawego Piasku mają całe plantacje Lotosu obsługiwane przez jeńców. Sprzedają go po cenach hurtowych, jeśli jest się poleconym przez któregoś ze stałych klientów.
- To interesujące, będę musiał to sprawdzić. Dzięki.
- Drobiazg.
Było coś, co uderzało w tym lokalnym capo. Przede wszystkim jego styl walki był dosyć niezwykły jak na Nagijczyka. Toksykologia była martwą nauką w krainie, gdzie nawet zwykłe, codzienne potrawy mogły zabijać smakiem. Poza tym pokryte Saraba Seppun kukri już dwa razy dotknęły skóry wroga, co nawet przy ochronie zapewnianej przez tekkai powinno doprowadzić do gwałtowanego krwotoku. Nie przyjmował w tym czasie żadnych tabletek ani zastrzyków, więc to nie był farmakologiczny detoks. Musiał użyć techniki eisai, by szybko pozbyć się obcej substancji z organizmu. Ale to była specjalność agentów, nie rycerzy. Czyli kolejny zdrajca. Nagle Genbu znowu poczuł się przygnieciony brzemieniem lat i starych bolączek.
- Nie jesteś Bullock – stwierdził oczywistość.
- Ty też nie – odgryzł się okularnik.
Za ciężkimi szkłami jego oczy strzelały spojrzeniami na wszystkie strony. Przypominał przez to szczura zapędzonego w kąt. Wywiadowca był pewien, że gdzieś już widział tę zakazaną gębę. Miał jego imię dosłownie na krańcu języka. Rozejrzał się po klitce w poszukiwaniu jakichś wskazówek. Jego wzrok prześlizgnął się po wciśniętej pomiędzy pudełka pizzy staromodnej masce przeciwgazowej. Olśniło go. Sięgnął głębiej w umysł i bez najmniejszego wysiłku wydobył z niego pożądane wspomnienie, na zawsze wyryte w korze mózgowej przez wyciąg z Pentao.
Znowu widział bezkresne Księżycowe Ogrody i pobłyskującą w srebrnym świetle łysinę Genkaku.

- Dokładnie stu dwudziestu trzech zabitych w samym zamachu na centrum monitoringu. Zapewniam poruczniku, że to nie była część planu - tłumaczył się podwładnemu generał-zdrajca.
W jego głosie pobrzmiewał żal, ale któż mógł być pewnym czy naprawdę szczery. Mężczyzna był także komandorem sanbeckiego wywiadu. Sztuka doskonałego kłamstwa była nieodzowną kwalifikacją na tym stanowisku.
- Niestety, ale ktoś postanowił wykorzystać zamieszanie i przy okazji ataku Soze, urządzić sobie napad na bank. Mimo, że nie mieliśmy z tym nic wspólnego, ofiary zostaną zapisane na nasze konto. Zapewniam, że będzie mi to ciążyło na sumieniu do końca życia.
Teraz zrobił teatralną pauzę, a potem jakby nigdy nic odpalił papierosa. Jeszcze przez chwilę prowadził pełen pasji monolog na inne tematy.
- No proszę, Genkaku, a kto tak często powtarzał, że ludzkie życie nic niego nie znaczy – zakpił Tekkey, wcinając się w moment pomiędzy końcem jednej tyrady a początkiem następnej.
Agent 21 wyrzucił ledwie napoczęty papieros zirytowanym gestem.
– Zniszczenie stacji i obrabowanie banku nie pasowało profilem i ilością ofiar do pozostałych ataków, dlatego też o nie spytałem – kontynuował Ookawa.
Niedowierzał w linię obrony Kito, ale przynajmniej ten aspekt intrygi dało się łatwo zbadać i skonfrontować wyniki z wersją zdrajcy. W miejskim centrum monitoringu zginęli niewinni ludzi, funkcjonariusze publiczni dbający o bezpieczeństwo na ulicach. Jeśli nie z intencją ratowania dobrego imienia byłego już towarzysza, to na pewno zobowiązany był odkryć prawdę w imię oddania hołdu pamięci o poległych bohaterach.
- Bez obaw, znajdę w pana imieniu odpowiedzialnych - obiecał, poważniejąc.


Jak często żałował później tych słów. To było jedno z tych zobowiązań, które niespełnione ciążą przez resztą życia.
Sprawca napadu na główny oddział Unity Banku w Sakubie znikł jak kamień w wodę, a konieczność opanowania chaosu pozostawionego przez odejście Genkaku, uniemożliwiła Tekkeyowi podjęcie natychmiastowego śledztwa. Bezcenny czas mijał, ślady się zatarły, zmarłych pochowano, a świadków przesłuchano i wypuszczono do domów. Zeznania dostarczyły ledwie pobieżnego opisu pamięciowego napastnika i metod jego działania. Zręcznie posługiwał się materiałami wybuchowymi, a wewnątrz banku używał także gazów bojowych. Dysponując tymi kryteriami, bazy danych wywiadu wypluły akta kilku podejrzanych, spośród których jeden wydawał się szczególnie prawdopodobny.
Chuunin uśmiechnął się swoim najszczerszym uśmiechem, a symbiot zareagował i wzmocnił jeszcze rozpływającą gorącem się po ciele falę morderczych intencji. Jednym wyćwiczonym ruchem szpieg ściągnął z pleców khazarską kuszę magnetyczną. Model ciężki. Nazywana czasem Dobranocką, bo już po jednym strzale grzeczne dzieci zazwyczaj zasypiały na wieczność. Niechlubnym wyjątkiem był Izuma, ale on był jedynym w swoim rodzaju popapranym ewenementem.
- Dobry wieczór, Tako-kun.
Rudzielec wzdrygnął się zauważalnie. Więc to naprawdę był on.
- Od bardzo, bardzo dawna marzyłem, by cię spotkać. Choć się długo sznur splata, lecz się zawsze w pętlę zwinie. Niecałe pół roku temu zabiłeś w Sakubie sto dwadzieścia trzy osoby. Dobrych ludzi, zapewne. Zrabowałeś też mnóstwo pieniędzy, a część z klientów obecnych podczas napadu przeszła długą hospitalizację po przyjęciu końskiej dawki twoich trucizn. Ale nie w tym rzecz. Widzisz, obiecałem komuś, że skopię ci dupsko i niewątpliwie słowa dotrzymam.
Kropelki potu perliły się na skroniach renegata.
- Spokojnie, kolego. Może się dogadamy? Porozmawiajmy najpierw jak cywilizowani ludzie.
To brzmiało cokolwiek znajomo. Szpieg opuścił kuszę ku wyraźnej uldze rozmówcy.
- To zależy co proponujesz – podjął rękawicę Genbu.
- Mam kupę kasy odłożonej na czarną godzinę. Zapomnijmy o tej małej sprzeczce, a podzielimy się po połowie. Będziesz mógł żyć jak król!
- I ty, już bogaty jak Nibelung, siedzisz na zapadłej babilońskiej prowincji i kierujesz fabryką kleju? – zakpił wywiadowca. - Chcesz żebym darował ci życie? To cię będzie drożej kosztować.
Lekko uniósł kuszę i nie umknęło to uwadze drugiego Sanbety.
- Chcesz więcej pieniędzy? Dobra! Informacji? Tylko spytaj!
- Gdzie jest Bullock?
- Ten nieudacznik? Kręci się gdzieś tu. Zawalił zadanie, stracił swoich ludzi i przybiegł do mnie z podkulonym ogonem żebrać o schronienie. Teraz jeszcze ściąga mi na głowę szukających go ludzi. Szefostwo nie będzie zadowolone.
- Czekaj, to kto jest capo waszego gangu? Ty czy on? – podpytywał agent.
- Zwykły capo? Rozmawiasz z międzynarodowym grande capo! – Daizou lekko się nadął.
Podwójne trafienie. Nagle szpieg złowił poruszenie kątem oka.
- Ki czort? – spytał, zerkając ponad ramieniem renegata.
- No nie - roześmiał się Tako. – Nie ma szans, żebym dał się na to nabrać.
Chuunin zrobił kilka kroków w bok, zmuszając drugiego Sanbetę do odwrotnego manewru. Ten stał teraz z głupią miną i wgapiał krótkowzroczne oczy w ekran. W obiektywie widać było jak na dłoni skradającego się ostrożnie mężczyznę.
Ten dzień stawał się coraz lepszy z każdą chwilą.
- Jak widzisz, masz kolejnego gościa.
Rudzielec zaklął i wskazał numer widoczny w rogu ekranu.
- To czternastka, z obrzeży drugiego magazynu. Zmówiliście się, czy co?
- To rycerz! Czy ja wyglądam jak ktoś, kto współpracowałby z Cesarstwem? - Genbu poczuł się dotknięty. – Jego też znam. To dla ciebie dobre wieści.
- Serio? A to dlaczego? – zdziwił się Daizou.
- Ponieważ, drogi rodaku, ty mi pomożesz go schwytać. A dzięki temu spłacisz ojczyźnie dług za jedną ze stu dwudziestu trzech duszyczek obciążających twoje sumienie. To jak, poruczniku, pomożecie?
- Jak za starych czasów! – Piegowaty zarechotał w odpowiedzi. – No dobra, panie agencie. Zawsze chętnie spłacam długi cudzym kosztem.

***


Zdezelowane megafony przy głośnikach zatrzeszczały. Załoga fabryczki zgodnie westchnęła z rezygnacją. To zawsze oznaczało kolejna przemowę Dyrektora. Czekało ich zaskoczenie. Ta była nietypowo krótka.
- Bullock, zbierz ochronę. Mamy intruzów od strony czternastki! Załatw ich, słyszysz? I lepiej nich moje laboratorium wyjdzie z tego nietknięte, albo szefostwo dowie się komu zawdzięcza przerwę w produkcji Dreamweavera!

***


- Zadowolony? – spytał były egzekutor, wyłączając interkom.
- O tak. Chociaż nie musiałeś o mnie wspominać. Nadal próbujesz ratować własną skórę?
- Jasne, że tak. Ale kto by nie próbował? – ziewnął Rozpylacz i rozparł się na siedzeniu.
Zmiana jaka w nim zaszła, od kiedy zawarli rozejm, była uderzająca. W zasadzie, był z niego sympatyczny kompan. A przy tym zdrajca, morderca i złośliwiec, ale każdy ma jakieś wady. Agent wrzucił w usta kolejny listek wiśniowej gumy i wspólnie patrzyli przez kamery przemysłowe na początek pojedynku dwóch rycerzy.
- Jestem ciekaw, który wygra – wyszczerzył się Daizou, pożerając łapczywie trójkąt pizzy.
Ookawa skrzywił się i przeanalizował to co widział.
- Mimo wszystko myślę, że wygra Murphy.
- No jasne, tylko który – odpowiedział niefrasobliwie renegat.
Tekkey zmierzył go nieufnym spojrzeniem.
- Nie widzisz tego? – Zdziwił się rudzielec i był jakiś fałsz w jego słowach. – Podobni jak dwie krople wody. Albo jak ojciec i syn.
- Zatem Chris Murphy…
- To syn Neda Murphy. Bullocka. To ci dopiero wesoła rodzinka, co?
- W porządku, a skąd ty o tym wiesz? Nie wydajecie się lubić. Czemu miałby ci o sobie opowiadać?
Egzekutor beknął.
- Powiedział mi dopiero dzisiaj. Nie rozumiesz? Od początku o was wiedzieliśmy!
Kierowany instynktem, Tekkey błyskawicznie poderwał kuszę, nac/

/isnął spust, ale nic nie stało. Nawet nie miał już w ręku Dobranocki.
Trzymał ją Daizou, a grot celował wprost w głowę szpiega.
- No to narka, frajerze! – rozchichotał się zdrajca.
Potężny Impuls magnetyczny wyrzucił pocisk. Bełt grzmotnął w ścianę tuż obok Ookawy, przebił ją i pomknął dalej, w kierunku drugiego magazynu. Chuunin nie zrobił nawet uniku, bo na tym dystansie nic by to nie dało. Skinął palcem, a kusza szarpnęła w bok, zmieniając trajektorię strzału. Korzystając z konsternacji oponenta, jednym susem doskoczył do Daizou i wyrwał mu broń. Znowu poczuł to samo drenujące uczucie, ale teraz niewiele sobie z niego robił. Renegat odzyskał katanę i z wykręcają lekkiego młynka, zrobił precyzyjnie wymierzony wypad. Wszystko to cuchnęło podstępem i faktycznie, w połowie ruchu z jego nadgarstka wystrzeliła strzałka. Chuunin złapał ją, w tym samym momencie uświadomił sobie, że wpadł. To także był, a prawdziwy cios miał wymierzony zostać od dołu, pochwą. Spiął się w skok ko/

/- Oooo –zajęczał szpieg, trzymając się za klejnoty.
To już była przesada. Nie miał przy tym większych pretensji, że po pierwszym, niskim ciosie, został najprawdopodobniej wykopany przez okno, wnioskując po obrysie buta wyciśniętym na tkaninie klatki piersiowej. Popatrzył na dziwne, bezchmurne, tropikalne niebo i zaczął się zastanawiać w którym momencie dzień idealny zmienił się w koszmar. Przekręcił się na kolana i tym lepiej, bez pomocy nadludzkich zmysłów widział grupkę ochroniarzy zbliżającą się do niego z zachowaniem szczególnej ostrożności. Najzabawniejsze było to, że sam nakazał Rozpylaczowi ich zebrać i posłać na pomoc Bullockowi. Wyproszeni ze spotkania rodzinnego, nudzili się pod magazynem, nasłuchując dobiegających z wewnątrz dźwięków walki. Daizou musiał teraz mieć nieziemski ubaw oglądając ze swojej brudnej i zagraconej kanciapy poniżenie agenta. Ta myśl chyba najbardziej rozgniewała wywiadowcę, zacisnął pięść aż do bólu, póki nie poczuł na palcach spływających kropel krwi. Pierwszy ochroniarz zginął z nadal żarzącym się petem w zębach. Z jego rozerwanego gardła trysnęła fontanna krwi, opryskując Sanbetę i pozostałych sługusów Syndykatu. Agent przejechał ubroczonymi dłońmi po twarzy, mieszając materiał i krystalizując maskę chroniącą punkty witalne głowy. Gdy ludzie otwarli ogień, przesunął się za kolejnego i zamordował go równie krwawo, wbijając w niego długie szpony. Gdy wyrwał dłoń z piersi trzeciego, miał już uformowane jedno ramię zbroi. Para ostatnich próbowało uciekać. Dwoma gestami przyciągnął do siebie kuszę i położył obu tak samo, strzałem w plecy.
- Dalej ci do śmiechu, Tako-kun? – zawołał w kierunku wybitej szyby.
Głośniki zabrzęczały upiornie i z interkomu popłynął głos kierownika.
- Co z tego? Mam ich dużo więcej.
- Na to liczę – syknął mściwie agent.
Zebrał dotąd ledwie jedną trzecią krwawej zbroi.
Odwrócił się w stronę areny starcia Murphych i przeciągnął przez ścianę serią bełtów po bezcennych sprzętach laboratoryjnych Rozpylacza. Napatrzył się im dość przez monitoring, a Pentao, które już od dawna zażywał na akcjach pod pozorem gumy balonowej, pomogło mu przywołać ten obraz z pamięci.
Dopiero tym aktem zniszczenia poruszył wroga i czuł się z tego dumny.
Były egzekutor przypadł do okna i wywrzaskiwał plugawe obelgi. Shinobi z pełnym spokojem wyciągnął z sakwy granat, wymierzył i wrzucił go do centrum monitoringu. Daizou pisnął cienko, ale zamiast zatrzymać czas, nieporadnie dał nura za okno. Opadł niezgrabnie, ale szybko pozbierał się na nogi i wbiegł do magazynu wzywając pomocy.
Tekkey przeładował kuszę, ukończył formować zbroję i bez pośpiechu ruszył jego śladem. Z drugiego magazynu zaczęły wydobywać się kłęby dziwnie pachnącego dymu. Drażniły nos i sprawiały, że skraje pola widzenia zaczynały się zamazywać.
Jak oni to nazywali? Dreamweaver? Miało kopa.
Wewnątrz, pracownicy fabryki nawet nie próbowali stawiać oporu. Tłoczyli się z boków, zostawiając przejście w głąb. Tako już czekał, ubrany w wojskowy strój i grubą maskę przeciwgazową.
- Dobra, dość żartów. Nie bez powodu nazywają mnie Rozpylaczem. Powiedz cześć mojemu małemu koledze – EXTERMINATOROWI X10!
Czyli pistoletowi, jak od węża ogrodowego, połączonego metalową rurką z dwoma ciężkimi pojemnikami na plecach egzekutora, które musiały zawierać trujący gaz.
Agent sięgnął po własny egzopak, usunął z twarzy poprzednią warstwę krwi, nałożył go i ponownie utwardził warstwą kryształu. Mina Daizou cokolwiek zrzedła. Do pracowników zaczynało docierać, że ich szef zamierza walczyć na poważnie w tym zamkniętym pomieszczeniu. Co bardziej spostrzegawczy uciekali już i wskakiwali w samochody. Nadal nakręcony pentao Sanbeta zapamiętywał ich numery rejestracyjne. Inkwizycja wkrótce będzie miała ręce pełne roboty.
- Aha! – wrzasnął rudzielec.
Strzyknął w agenta gęstym obłokiem skoncentrowanej trucizny. Genbu przeszedł przez niego, nawet nie zwalniając. Ludzie krztusząc się, zaczęli przepychać się do wyjść. Wybiegali wprost w unoszące się już nad całą stacją kłęby dymu, wydobywające się z drugiego płonącego magazynu z Dreamvewaverem.
- Aha! – wrzasnął po raz drugi Rozpylacz, ale jakby mniej triumfalnie.
Były już pierwsze ofiary, przewracający się ludzie padali w ścisku, obalając kolejnych. W dodatku z zewnątrz zaczęli napierać ludzie pogrążeni w hipnotycznym dymie.
Tekkey podszedł do przeciwnika. Zajrzał mu głęboko w oczodoły maski przeciwgazowej. Jednym palcem puknął w pierś, a drugim zatkał wylot pistoletu./

/Genbu nadal stał w głupiej pozie, z wyciągniętym palcem wskazującym. Rozpylacz był ledwie trzy metry dalej. Najwyraźniej usiłował uruchomić swoją piekielną machinę, ale krystaliczny czop pozostawiony w lufie mu to uniemożliwiał.
- No i po co ci to było? Przecież nie uciekniesz mi z tym żelastwem na plecach – zdziwił się szpieg.
Nie mógł tego widzieć, ale drugi nadczłowiek uśmiechnął się paskudnie./








/Ookawa ocknął się najwyraźniej po dłuższej chwili, z Exterminatorem 10 złożonym u stóp. A więc jednak sprzęt miał jakiś mechanizm uwalniający. Sam egzekutor szarpał się z ledwo widoczną linką, uczepioną jego klatki piersiowej. Niezależnie od tego na jak długo zdołałby zatrzymać czas, albo wydłużyć ten okres, nie mógłby się oddalić, nie ciągnąc za sobą bezwładnego ciała szpiega.
Teraz/
/wystarczyło/
/poczekać/
/na nie/
/spodziewane/
/przybycie/
/inkwizycji./
Ale Rozpylacz nie ustawał w próbach ucieczki aż do samego końca.
/
/
Pierwsza faza operacji Yata no Kagami zakończyła się sukcesem.
/
/

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
1. Zalecono mi odwoływać się do zamachu na rodzinę Orsini, bez jakichkolwiek wytycznych jaki miał przebieg i skutki. Jeśli jest z tym jakiś problem, zapraszam na pw.
2. Uzupełnienie „jak poznałem waszego oX’a” pojawi się już wkrótce. :ok:
3. Mam nadzieję, że wykażecie pewną dozę zrozumienia dla/
/chciałem zaakcentować zamrożenie czasu.
   
Profil PW Email
 
 
*Lorgan   #2 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 38
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa

Walka warunkowo dopuszczona do oceny. Więcej takich przypadków nie będzie. Ninmu utracone.

Pozdr.


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 
^Genkaku   #3 
Tyran
Bald Prince of Crime


Poziom: Genshu
Stopień: Senshu
Posty: 1227
Wiek: 39
Dołączył: 20 Gru 2009
Skąd: Raszyn/Warszawa

Takkey,
Tak, to wszystko wina Genkaku :) Po prostu kupiłeś mnie tym wstępem całkowicie. Świetnie ci wychodzi oddawanie paranoi twojej postaci. Nie wpadasz w skrajności, nie przerysowujesz jej, przez co wypada wiarygodnie nawet wysnuwając tak nieprawdopodobnie teorie jak np powiązanie Kito z Syndykatem. Me Gusta.
Urzekło mnie to, jak idealnie trafiłeś w moje wyobrażenie charakteru i osobowości Rozpylacza (to ja go wymyśliłem btw ^^). Pierwsza potyczka kiedy wpadasz przez okno wyszła bardzo miodnie. Całe to rzucanie papierami i krzesłami :ok: Swoją drogą dyskusja o truciznach i jak cały dialog zresztą mocno mnie rozbawiły. Fajnie, że odwołałeś się do Sanbetańskiej Roboty i do ogólnych wydarzeń na Tenchi, akcentując międzynarodowy aspekt sprawy z Syndykatem. W departamentach fabuły, klimatu i logiki wydarzeń, wyszło o niebo lepiej od tego co zaprezentował oX. Szkoda tylko że jest tak wiele literówek i tego typu błędów.
Co do tego:
Tekkey napisał/a:
3. Mam nadzieję, że wykażecie pewną dozę zrozumienia dla/
/chciałem zaakcentować zamrożenie czasu.

Ja, niestety dla ciebie, nie wykażę zrozumienia. Nie podobał mi się ten zabieg. Trochę poszedłeś na łatwiznę, ale przyznaję, że moc jest bardzo upierdliwa do opisania.
Ocena 7,5/10

Genkaku głosuje na Tekkeya.
   
Profil PW Email Skype
 
 
^Pit   #4 
Komandor


Poziom: Genshu
Stopień: Seikigun Bushou
Posty: 567
Wiek: 34
Dołączył: 12 Gru 2008

Tekkey

Tak, wiem, miałem ocenić 2 dni temu, ale internet lubi czasem stwierdzić, że jednak nie działa.
A teraz na temat.
To było świetne. Odpadłem trochę z wydarzeń na Tenchi i powiem szczerze, że pierwsza część opowiadania brzmiała dla mnie jak jeden z tych zerowych odcinków sezonu. Wiesz, brakowało mi tylko takiego głosu mówiącego coś w stylu "previously on Tenchi". I wplotłeś to fajnie w przemyślenia bohatera. Jako archiwista i szpieg odnotowujący wszystkie wydarzenia na tym forum nie masz chyba sobie równych. Już za to masz ogromne, ogromne propsy, zwłaszcza wiedząc, jak ja jestem nieogarnięty w tych sprawach :D
Kiedy dochodzi do starcia, zaczyna się dobra zabawa. Fruwające kartki, ostrze tnące pośród nich, demolka w biurze, ta cała humorystyczna rozmowa o nielegalnych źródłach trucizn, to jest wszystko zmyślne. Z jajem nawiązujesz do więzi ojciec-syn postronnych walczących.
Moment, w którym wszystko zaczyna się rwać i ciąć następuje pod koniec. Dosłownie rwać i ciąć. Bez adnotacji nawet bym nie pomyślał, że to są zatrzymania w czasie. Miałem wrażenie, jakbyś był zmuszony pisać końcówkę w jakimś dziwnym edytorze tekstu, który tworzy dziwne znaczki zamiast spacji lub entera. Ogólnie jednak miałeś sporo szczęścia, że tego typu eksperyment dałeś w walce, którą wg mnie i tak wygrałeś. Bo po prostu to się czyta dobrze, jest tu duża doza humoru, dobrych pomysłów i ogrom rozeznania się w świecie. Jest nawet odwołanie do konkirytu. Kto inny wie, czym to cholerstwo w ogóle jest? xD
Byłoby źle, gdyby ta walka była anulowana. A tak masz całkiem porządną ocenę.
7.5/10
   
Profil PW Email
 
 
»Matheo   #5 
Rycerz


Poziom: Wakamusha
Stopień: Gunjin
Posty: 169
Wiek: 35
Dołączył: 11 Paź 2010
Skąd: Szczecin

Matheo Ocenia

Żenujący żart oceniającego


Spoiler:

Tekkey: dobrze
Podsumowanie: Mam nadzieję, że tak obszerny komentarz Ci wystarczy



Tekkey



- Móżdżku a co będziemy robić jak wyjdzie kolejny tom pieśni lodu i ognia?
- Dokładnie to samo, co robimy po każdym tomie Pinky, dyskutować godzinami z Tekkeyem.



Ok… Myślałem, że zaszaleje genialnym komentarzem w stylu, że czytając wstęp tekstu odniosłem wrażenie jakbym widziała początek serialu. Niestety po przeczytaniu tekstu przejrzałem też oceny i co…. I Pit ta menda społeczna ukradł mi mój błyskotliwy pomysł. Pit nienawidzę Cię (xD). Poważnie ten wstęp jest świetny naprawdę czytanie go sprawia zwyczajnie przyjemność. Wprowadzając kogoś dokładnie w świat. Świetna robota. Technicznie się nie wypowiadam, mało widzę pojawiają się literówki ale sam mam z tym problem więc przymykam trochę oko. Twoja postać to jak ją oddajesz trochę na myśl przywodzi Jacka Hodginsa z serialu Bones. Takie moje skojarzenie. Fajny w ogóle myk z wplątaniem w to wszystko Gena. Tak właściwie nie mam się tu nad czym rozwodzić no mi się cholernie podoba walka dialogi. Jest lekko wchodzi jak woda, daje ogromną przyjemność z czytania, a biorąc pod uwagę w jakich warunkach ten wpis powstawał i walki z czasem to naprawdę spore osiągnięcie. Pojedynek przebiega fajnie i wszystko byłoby idealnie gdyby nie… finisz. Ta końcówka sprawiła, że sporo straciłeś na ocenie. Absolutnie mnie to nie przekonało, ba mocno zirytowało. Poważnie zastanawiałem się czy mimo gdzieś tam wkradających się drobnych błędów nie wrzucić Ci za ten tekst czegoś około 8,5-9. Tymczasem ta końcówka mnie rozsierdziła. To było słabe, bardzo słabe i tak nie pasujące do tekstu, naprawdę szkoda. Na sam koniec pochwalę Cię, a co mi tam. Bardzo podobało mi się ile we wpisie zawarłeś humoru. Było on jakościowo dobry, a jego ilość była odpowiednia. Zachowałeś więc idealne proporcje.

NPC: 6
Tekkey: 7


Matt Brown uważa, że Tekkey zasłużył na zwycięstwo.


Granatowo Bordowy Świat W Naszych Głowach Od Najmłodszych Lat....
   
Profil PW Email
 
 
»Dann   #6 
Rycerz


Poziom: Ikkitousen
Stopień: Fukutaichou
Posty: 498
Wiek: 27
Dołączył: 11 Gru 2011
Skąd: Warszawa

Tekkey napisał/a:
A winowajcą, jak zwykle zresztą, był Genkaku.
Piękne.
Tekkey napisał/a:
Może od początku były generał pracował dla Nag… albo to Nag służyło jemu! Co, jeśli Konrad V, wedle dworskich plotek przekazywanych przez diuk Murakami, bezdzietny kawaler niezwykle blisko przyjaźniący się z jednym ze swych najwierniejszych rycerzy, był tylko figurantem? Imperator Genkaku? Po sprawie Tory, nawet to brzmiało cholernie prawdopodobnie. Agent obiecał sobie jeszcze pogrzebać w archiwach na temat historii Fuumy, wspomnianego przez Shiona.
Jeszcze lepsze!

Cała pierwsza część tekstu jest cholernie klimatyczna. Świetne przemyślenia Genbu, jego wakacje, nawiązania do działalności Suiseia, wszystko. Cytaty klasyków też bardzo mi podpasowały. Kudos w twoją stronę!
Dalej też jest super, klimat się zachował. Początek walki również nie pozostawia nic do życzenia. Coś jednak pękło, kiedy zaczęła się wasza dyskusja na temat trucizn. Nie zrozum mnie źle, była dość żywa i fajnie przeprowadzona, ale wydaje się tak z tyłka wzięta, że wybija z rytmu czytania. A tego nie lubię. Na całe szczęście było to tylko chwilowe przeżycie, bo już po chwili wracasz do wcześniejszej formy. Retrospekcja - super. Dopatrzyłem się w niej tylko jednego małego błędu (i żeby nie było, tym razem nie skupiałem się na nich prawie wcale ^^):
Tekkey napisał/a:
- No proszę, Genkaku, a kto tak często powtarzał, że ludzkie życie nic niego nie znaczy – zakpił Tekkey, wcinając się w moment pomiędzy końcem jednej tyrady a początkiem następnej.
Czegoś tu zabrakło ^^

Późniejszy dialog znacznie bardziej przypadł mi do gustu. Prawdziwy majstersztyk zaczyna się jednak, kiedy Rozpylacz wyrzuca twoją postać przez okno. Walka z podwładnymi od razu przywodzi na myśl typową walkę na arenie w slasherach. Powolne "kolekcjonowanie", mordowanie kolejnych przydupasów - bajka! Przyczepić mogę się tylko do wcześniej wspomnianego przez radnych/
/
Ja zrozumienie wykażę, ale nie zmienia to faktu, że mogłeś to zrobić lepiej. Nie licząc formy, same przeskoki były naprawdę dobre. Natomiast kompletnie zepsuły końcówkę, pozostał jakiś niesmak...
Ostatecznie dostajesz ode mnie 8, ponieważ walka podobała mi się bardziej niż poprzednie (no, może nie vs Izuma) a przez świetny klimat nie zwracałem nawet uwagi na błędy. To o czymś świadczy ^^
   
Profil PW Email
 
 
»Coltis   #7 
Agent


Poziom: Keihai
Posty: 358
Wiek: 36
Dołączył: 25 Mar 2010
Skąd: Białystok

Tekkey, wybacz, że tak długo to trwało, ale po części sam jesteś sobie winien. Spóźniłeś się z walką i to akurat w okresie, w którym aktywność na forum umierała.

Po dłuższej przerwie miałem ochotę na coś fajnego, świeżego i odkrywczego. O, Twoja walka jest jeszcze do oceny, może być dobre...

Problem w tym, że chyba nieco przywykłem do Twojego stylu. Taki trochę groteskowo-filozoficzny teatr, w którym najpierw gawędzisz ze swoim przeciwnikiem a potem, trudno, trzeba się z nim rozprawić. Nic nowego.

Pozytywne strony: podobało mi się przedstawienie postaci przeciwnika, jeśli chodzi o charakter i parę manewrów w waszej walce. Dobrze wykorzystane moce Twojej postaci wypełniały luki w niekompetencji przeciwnika. W efekcie wyszło całkiem przyjemnie (choć bez rewelacji).
Prasówka z wydarzeń na Tenchi i powiązanie ich w całość z perspektywy Genbu - to jest to co tygryski lubią najbardziej. Fajnie, że przedstawiłeś wnioski tak, jak widzi to postać, a nie prowadzący ją gracz. To ożywia i dodaje charakteru.

Co mi się nie podobało: Rozpylacz mógł cię mieć na tacy i nie wiem dlaczego nie skorzystał z okazji. Byłoby chyba ciekawiej, gdyby to on zapędził Cię w kozi róg. Mógł próbować do skutku, przecież jest "uporczywy niczym najgorszy robal" jak sugeruje jego karta postaci. Drażniły mnie dodatkowo te powiedzonka z kopaniem w zadek i cytowaniem podwórkowych klasyków. Nawet się nie uśmiechnąłem.

W ogólnym rozrachunku wyszło bardzo przeciętnie, tak jak napisałby to typowy Tanaka. Ot, taka walka do poczytania na bezrybiu.

Ocena: 6. Oddaję głos na remis.


I wanna be the very best, like no one ever was.
   
Profil PW Email
 
 
»Naoko   #8 
Zealota


Poziom: Wakamusha
Stopień: Gunjin
Posty: 594
Wiek: 33
Dołączyła: 08 Cze 2009
Skąd: z piekła rodem

Tekkey
Cytat:
A winowajcą, jak zwykle zresztą, był Genkaku.

Ty to wiesz, jak kupić czytelnika.

Plusy: zawiłe, ale zrozumiałe nawiązania do historii Tenchi, ciekawe oddanie postaci przeciwnika
Minusy: jakoś tak... płasko

Dalej uwielbiam Twoją narrację, ale w niektórych momentach odniosłam wrażenie, że miałeś problemy przy pisaniu. Groteskowy tekst tym razem bawił ciut mniej, niektóre fragmenty nawet się dłużyły, ale mimo to uznaję ten wpis za wygrany.

Ocena: 7.


Za lekceważenie prawdziwej urody, tej nieopisanej przez zwykłe zwierciadło
Zgromieni przez lepszą, aż łzy z gniewu trwonią
W sedno trafiło stare porzekadło
Mądrość, nie seksapil jest straszliwszą bronią.
   
Profil PW WWW
 
 
»Twitch   #9 
Yami


Poziom: Wakamusha
Posty: 1053
Wiek: 35
Dołączył: 08 Maj 2009

Tekkey

Nie pamiętam innego tekstu przy którym miałem wrażenie, że nie przysiadłeś do niego, zabrakło Ci finezji, czy też nie do końca dobrze się czułeś. Ciekaw byłem starcia z Rozpylaczem, ponieważ wydał mi się niebanalną postacią i do tego takim terrorystą z którym agent mógłby stanąć w szranki. Tak też go przedstawiłeś i było fajnie, ale zgodzę się, że momentami się dłużyło. Nie było tak zaskakujących momentów jak z trucizną z jednego z minionych tekstów, która na sam koniec dała o sobie znać, wiesz czegoś w Twoim stylu nad czym zawsze dyskutuję nawet na pw i co mam w pamięci. Tutaj chyba było trochę pośpiechu, bo i żart nieco słabszy, a i zamrożenie czasu całkowicie mi nie pasowało. Nie śpiesz się, bo dopracowane teksty są warte zapamiętania.

Ocena: 7/10

Oddaję głos na Tekkeya.


Little hell.
   
Profil PW
 
 
^Curse   #10 
Komandor


Poziom: Genshu
Stopień: Shinobi Bushou
Posty: 551
Wiek: 36
Dołączyła: 16 Gru 2008
Skąd: Lublin/Warszawa?

Jak ja nie lubię Rozpylacza... no ale...

Tekkey:
Z jednej strony spełniłeś wymagania ninmu (mimo że utraconego) i napisałeś kolejny dobry tekst w swoim stylu. Z drugiej... wolałabym więcej akcji, a mniej gadania. Wstęp czyta się świetnie, a poza tym należysz do niewielkiego grona 'narratorów' Tenchi, którzy na tyle sprawnie poruszają się po świecie, że można zaufać ich relacjom. Oczywiście okraszenie ich odpowiednią dawką humoru i odniesień do bohatera działa na plus. Wiadomo też, że doskonale czujesz się w dialogach i w ten sposób budujesz swoją opowieść. Przyznaję, że wychodzi ci to świetnie i kilkukrotnie rozbawiłeś mnie, ale tym razem mogłeś nieco ograniczyć gadaninę, bo zaczyna przeradzać się w schemat.
Walka przeprowadzona w porządku, choć można byłoby się bardziej pomęczyć (tak, wiem, że taka walka rozwlekłaby się niemiłosiernie). Według mnie zrobiłeś niezłą robotę, ale nie jest to wybitny pojedynek, który zapada w pamięć, a dodatkowo wkradł się lekki chaos. Co do zabiegu prezentującego zatrzymanie czasu.. Na początku nie przypadł mi do gustu, bo wygląda koślawo (:P), ale w zasadzie jest całkiem pomysłowy i jakoś się broni.
Niestety znowu pojawiły się (chyba nie oceniłam żadnej twojej wcześniejszej walki, ale kilka czytałam) literówki i zjedzone słowa. Smaczne chociaż były? :P Uważaj, bo ten brak korekty kiedyś w końcu cię zgubi ;)

Ocena: 6,5

Btw. 'nagijska fizjonomia'...? :roll:
   
Profil PW Email
 
 

Temat zablokowany  Dodaj temat do ulubionych



Strona wygenerowana w 0,16 sekundy. Zapytań do SQL: 14