9 odpowiedzi w tym temacie |
RESET_Shadow |
#1
|
Poziom: Keihai
Posty: 41 Dołączył: 24 Kwi 2017
|
Napisano 13-09-2015, 19:06 [Poziom 1] Matheo vs Shadow - walka 1
|
|
Douriki:
Matheo 1200
Shadow 300
- I gdzie uciekniesz, Shadow?
- Mam kilku znajomych. Zaczepię się, coś zarobię i wrócę.
***
Matheo, kołysząc się na tylnym siedzeniu dorożki i przyglądając się mijanym przechodniom, którzy w to niedzielne popołudnie spacerowali nadmorskim bulwarem, rozmyślał nad swoim życiem. Obłok dymu wydostał się na powietrze poprzez dziwacznie wydęte usta urzędnika i powędrował pod nos wojskowego.
— Mógłbyś nie dmuchać mi w twarz, kiedy myślę? — warknął.
Urzędnik jedynie uśmiechnął się szeroko.
— Po co tu, jaśnie pan, przybył, kolego? — zapytał, układając zdanie w typowy dla mieszkańców Telakki sposób.
— Szukam kogoś.
Uśmiech wpłynął na twarz Matheo. Tanari zawsze potrafiło dostarczyć łatwych i szybkich zadań. Szczególnie jeżeli ktoś właził z brudnymi butami w ich interesy.
***Wcześniej, tego samego dnia***
W pierwszych dniach mojej ucieczki z kraju posiadłem zdolność do strzepywania zmęczenia z powiek jednym mrugnięciem. Była ona niezbędna — inaczej przywitać mnie mogła lufa karabinu szturmowego jakiegoś łowcy głów. Jednak teraz chyba wolałbym się pozbyć tej umiejętności. Sytuacje, w których trzeba wykorzystać wszystkie możliwości zmysłów, bywają rzadkie, a świat jest w zasadzie lepszy wtedy, gdy widzi się go niewyraźnie.
Potwierdzi to przykład — mój pokój należał do miejsc, które lepiej oglądać w półśnie albo zamroczeniu alkoholowym. Światło przenikające przez brudną szybę sprawiało, że to i tak nędzne wnętrze wyglądało jeszcze mniej zachęcająco. Nawet jak na moje wymagania była to istna nora, a moje wymagania są dość małe. Całe umeblowanie prócz łóżka stanowiła poobijana komoda i stary stół z krzesłami, a podłogi i ściany pokoju pokrywała warstwa brudu. Ziewając załatwiłem swoje potrzeby i wylałem zawartość nocnika na ulicę.
Telakka zaczęła już swój dzień — po ulicach niosło się echo wrzasku handlarek ryb zachwalających połów tragarzom niosącym skrzynie na targ. Na oddalony o kilka przecznic na wschód rynku kupcy sprzedawali pośrednikom za garść kouka towary o wadze niższej niż deklarowana, dalej zaś dookoła alei gryfich obrońców młodociane rzezimieszki wypatrywały nieroztropnych kupców i arystokratów, którzy zapuścili się zbyt daleko od domu. W kątach i w zaułkach pracujący chłopcy znosili te same okrzyki co handlarki ryb, ale mówili ciszej i żądali wyższych stawek. Styrane prostytutki z porannej zmiany bez entuzjazmu kusiły przechodniów, licząc, że jeszcze raz wykorzystają swój wygasły blask i zarobią na dzienną porcję czegoś do jedzenia... Albo wstrzyknięcia. Niebezpieczni ludzie najczęściej jeszcze spali, a ich schowane w pochwach kosy spoczywały przy łóżkach. Naprawdę niebezpieczni ludzie byli na nogach od wielu godzin, robiąc użytek ze swych ksiąg.
Chwyciłem leżące na podłodze lusterko i uniosłem je w wyprostowanej ręce. Wyglądałem po prostu paskudnie. Cały brudny, twarz przyozdobiły mi zmarszczki, wyglądające bardziej jak blizny po cięciach. Poszarpane lewe ucho przypomniało mi o wczorajszej sprzeczce, w której przez moment zajmowałem drugie miejsce.
Z poobcieranego blatu stołu patrzała na mnie z wrzutem paczuszka. Odwinąłem małą porcję i pośpiesznie wciągałem. W uszach rozbrzmiał dobrze mi znany szum, usta wypełniły się gorzkawym smakiem. Przyjrzałem się paczce — była w połowie pusta, szybko się zużywała. Włożyłem koszulę, buty i chwyciłem torbę leżącą pod łóżkiem, schodząc na dół, by powitać późny poranek.
W knajpie „Pod Lichym Nagijczykiem” panował o tej porze spokój. Główna sala była zdominowana przez stojącą za barem olbrzymią postać właściciela — Harolda Lichego. Pomimo wzrostu — przewyższał mnie o głowę — miał niezwykle szeroki i wydatny tors, przez co na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie grubasa, ale po dokładniejszy przyjrzeniu się było widać, że na masę jego ciała składają się głównie mięśnie. Harold wyglądał paskudnie, jeszcze zanim babilończycy pozbawili go lewego oka, ale czarna przepaska i blizna rozdzierająca jego dziobaty policzek tylko pogarszały sprawę. Ten wygląd oraz powolne spojrzenie mogły sprawić wrażenie, że oto mamy przed sobą zbira i tępaka, a choć ani jedno, ani drugie nie było prawdą, ludzie zazwyczaj zachowywali się w jego obecności uprzejmie.
Czyścił kontuar i wygłaszał monolog do jednego z trzeźwiejszych klientów na temat niesprawiedliwości współczesnego świata. Była to popularna tu rozrywka. Przemknąłem w kierunku baru i zająłem najczystsze siedzenie.
Harold był zbyt pochłonięty rozwiązywaniem problemów kraju, by przerywać swój wywód ze względu na elementarne zasady uprzejmości, więc zamiast powitania tylko kiwnął w moją stronę głową.
— I bez wątpienia przyzna mi Pan rację, zważywszy na zupełną porażkę jego lordowskiej mości jako namiestnika Telakki. Lepiej niech wraca do swych wyzłoconych komnat i popijania wina, zamiast niweczyć plany Jego Cesarskiej Mości — przynajmniej do tego się nadaje.
— Niezupełnie wiem, o czym mówisz, Haroldzie. Wszyscy nasi przywódcy są równie mądrzy, co uczciwi. A mogę jeszcze zamówić jajecznicę?
Harold zawrócił głowę w stronę kuchni i warknął:
— Kobieto! Jajecznica! — Rzuciwszy te dwa słowa, powrócił do swej podpitej ofiary. — Całe życie oddałem Cesarstwu, całe życie i oko. Lata po szyję w gównie i błocie, lata, podczas których bankierzy i arystokraci bogacili się na mojej krwi. 1000 kouka miesięcznie to niewielka nagroda za tyle lat czegoś takiego, ale mi się należy i nie zamierzam pozwolić, żeby oni o niej zapomnieli! — Opuścił ścierkę na kontuar i wycelował we mnie swój palec wielkości kiełbasy, licząc, że w ten sposób zachęci mnie do poparcia swego zdania. — To też twoje pieniądze przyjacielu. Jesteś cholernie cichy jak na człowieka zapomnianego i wyklętego przez swój kraj i króla.
Uśmiechnąłem się pod nosem. W takich momentach nie wiedziałem, czy śmiać się, czy płakać z ignorancji wyspiarzy. Chrząknąłem zamiast odpowiedzi. Z kuchni wyszła Rosaline, która z powodu niskiego wzrostu i małomówności stanowiła dokładne przeciwieństwo swego męża, i z niewyraźnym uśmiechem podała mi talerz. Przyjąłem posiłek i odwzajemniłem uśmiech. Harold nadal paplał, ale go zignorowałem i skupiłem się na jajecznicy. Byliśmy przyjaciółmi od dłuższego czasu, bo wybaczałem mu gadatliwość, a on ratował mi za każdym razem skórę, dając schronienie przed światem.
Speed zaczynał działać. Czułem narastające opanowanie i wyostrzanie się wzroku. Wpychałem w usta chleb i zastanawiałem się nad robotą, którą miałem wykonać tego dnia. Należało złożyć wizytę człowiekowi z urzędu celnego, który powinien mieć dla mnie dostawę. Poza tym trzeba było jak zwykle odwiedzić kupujących u mnie pośredników, podejrzanych barmanów, drobnych handlarzy, alfonsów i dilerów. Wieczorem powinienem jeszcze wpaść do dzielnicy rozrywkowej, gdzie obiecałem Alexandrowi Wierszoklecie dostawę Towaru na dzisiejszą imprezę.
W centralnym punkcie akcji pijaczek wykorzystał moment, aby przerwać częściowo niezrozumiały strumień obywatelskich obelg Harolda.
— Słyszał Pan coś o tej małej?
Wymieniłem z olbrzymem nieszczęśliwe spojrzenia.
— Ulicznicy nic nie wiedzą — powiedział Harold i powrócił do czyszczenia. Trzy dni wcześniej córka miejscowego doktora zniknęła z uliczki przed swoim domem. Od tamtej pory sprawa „małej Lily” stała się głośna pośród mieszkańców większości dzielnic Telakki. Gildia lekarzy wyznaczyła nagrodę, odprawiono modły do starych bogów, nawet straż na kilka godzin wydobyła się z letargu, by załomotać w te i owe drzwi i pozaglądać do studni. Niczego nie znaleziono, a siedemdziesiąt dwie godziny to sporo czasu jak na poszukiwanie dziecka w miejscu z największą ilością przestępstw na osobę w całym cesarstwie. Jeżeli Lumen pozwoli, okaże się, że dziewczynka jest cała i zdrowa, ale ja nie postawiłbym na to ani kouka.
Przypomnienie o zniknięciu dziecka dokonało cudu, jakim było uciszenie Harolda. W milczeniu dokończyłem śniadanie, a potem odsunąłem talerz i wstałem.
— Gdyby coś dla mnie było, to daj znać, wrócę po zmroku.
Harold machnął mi ręką na pożegnanie.
W południe wszedłem w chaos Telakki i skierowałem się na wschód, w stronę portu. Jedną przecznice za Lichym Nagijczykiem dostrzegłem skręcającego papierosa i zerkającego spode łba Gito Kengagu, wysokiego na około metr osiemdziesiąt alfonsa i skrytobójcę, jakich mało. Jego ciemne oczy wyzierały spomiędzy wyblakłych blizn pozostałych po pojedynkach, dominując całkowicie nad zadbanymi, zakręconymi wąsami, a cała odzież jak zwykle była nieskazitelna, począwszy od szerokiego ronda kapelusza, a skończywszy na srebrnej rękojeści rapiera. Rozparł się przy ceglanym murku z wyrazem twarzy łączącym groźbę użycia przemocy z wyraźną gnuśnością.
W ciągu kilku lat, które upłynęły od czasu kiedy przybył w te okolicę, za sprawą umiejętnego władania ostrzem i bezwarunkowego oddania swych dziwek, wszystkich co do jednej kochających go miłością matki do pierworodnego syna, zdołał on stworzyć własne, niewielkie terytorium. Choć przeczył temu wyryty na jego twarzy wyraz niezadowolenia, często przychodziło mi do głowy, że Gito ma najłatwiejszą robotę Telakce — przynajmniej na pozór polegała ona na niedopuszczaniu do tego, by pracujące dla niego kurewki pozabijały się wzajemnie, walcząc o jego względy. Od czasu, gdy rozpocząłem działalność, byliśmy ze sobą w przyjaznych stosunkach, dzieląc się informacjami i czasami wyświadczając sobie drobne przysługi.
— Gito.
— Stróżu. — Poczęstował mnie swoim skrętem. Ten przydomek przylgnął do mnie samoczynnie po uratowaniu kilku dzieciaków przed pospolitymi rabusiami i jakoś tak został. Nie miałem z tym specjalnych problemów — przynajmniej nikt nie wiedział, kim dokładnie jestem.
Odpaliłem go od wyjętej zza pazuchy zapałki.
— Jak tam dziewczynki?
Wytrząsnął porcję tytoniu z pojemniczka i zaczął skręcać kolejnego papierosa.
— Przez to zaginione dziecko są bardziej nakręcone niż stado kur.
— Wrażliwe są. — Sięgnąłem do sakiewki i ukradkiem podałem mu jego towar.
Mac wetknął szluga między skrzywione w szyderczym uśmiechu wargi. Z naszego punktu obserwacyjnego patrzyliśmy, jak na ulicy słabnie ruch. Gdzieś w polu widzenia przejechała dorożka, która zwróciła moją uwagę. Dwóch ludzi, jeden urzędnik, który regularnie kupował ode mnie towar, drugi najwidoczniej przyjezdny w wojskowym mundurze. Przyglądał się pistoletowi... Typu glock, jeśli się nie mylę.
— Masz już ten nowy towar? — spytał.
— Dzisiaj się widzę z tym gościem. Niedługo powinienem coś ci przynieść.
Wydobył z siebie chrząknięcie mogące oznaczać aprobatę, a ja odwróciłem się, by ruszyć w swoją stronę.
— Powinieneś wiedzieć, że chłopcy od Ćmy handlują na wschód od Alei Gryfich Obrońców. — Zaciągnął się i zaczął wypuszczać w łagodne niebo niemal idealne kółka dymu. — Dziewczynki co jakiś czas widywały jego ekipę.
— Ćmy? — nieświadomie podniosłem głos. — Ci od tej megakorporacji?
— Uważaj na siebie, młody.
— Wiem. Pilnuj się, Gito.
Resztę popołudnia spędziłem, podrzucając towar komu trzeba i załatwiając drobne sprawy. Mój celnik w końcu zorganizował przepuszczenie materiału, ale biorąc pod uwagę tempo, w jakim uzależniał się od speedu niedługo przestanie mu to starczać, więc mogła to być dla mnie jego ostatnia przysługa.
Był wczesny wieczór, gdy odwaliłem całą swoją robotę i zatrzymałem się przy ulubionym straganie, żeby zjeść miskę prawdziwej wołowiny w sosie z „czterech stron świata”. Musiałem jeszcze spotkać się z Wierszokletą przed jego imprezą, a miałem tam spory kawałek. Ruszyłem bocznym zaułkiem, żeby zyskać na czasie, lecz po chwili zatrzymałem się tak nagle, że omal się nie wywróciłem.
Spotkanie z Wierszokletą musiało zaczekać. Przede mną leżało dziecko. Gwoli ścisłości — jego ciało. Strasznie poskręcane i owinięte w płachtę przesiąkniętą krwią.
Wyglądało na to, że znalazłem małą Lily.
Wyrzuciłem swoją kolację do rynsztoka. W tym momencie nie byłem już głodny.
Poświęciłem kilka sekund na ocenę sytuacji. Szczury z Telakki są bardzo zuchwałe, zatem skoro nie zdążyły dobrać się do zwłok, nie mogły leżeć zbyt długo. Kucnąłem i położyłem dłoń na drobnej klatce piersiowej — była zimna. Gdy porzucano tu ciało, była martwa już od jakiegoś czasu. Pochyliłem się nad nią, ale wzdrygnąłem się i gwałtownie cofnąłem głowę, widząc z bliska, jak oprawca ją pohańbił. Poczułem wtedy ten zapach — mdlący, słodki odór gnijącego ciała, który zaczął mnie drapać w nosie.
Wracając z zaułka na główną ulicę, przywołałem gestem dwóch obijających się pobliżu uliczników. Coś tam znaczyłem w przestępczym światku, więc odpowiedzieli na moje wezwanie, jakby spodziewali się, że wciągnę ich w jakieś ekscytujące przedsięwzięcie. Temu, który wyglądał na mniej rozgarniętego, dałem kilkanaście kouka i kazałem poszukać strażnika. Gdy zniknął za rogiem, zwróciłem się do drugiego.
Strażnicy z Telakki nie powinni stanowić problemu, bo połowie z nich zapewniam usługi dziwek, a drugiej narkotyki i dostawy chrzczonego piwa. Jednak tego rodzaju morderstwo to sprawa dla wojska, a mogło się okazać, że przyślą jakiegoś głupka, który uzna mnie za podejrzanego. Musiałem pozbyć się towaru.
Chłopak uniósł ku mnie spojrzenie swych piwnych oczu, kontrastujących z niesamowicie bladą cerą. Jak większość uliczników był mieszańcem, łącząc w sobie rysy charakterystyczne dla różnych regionów Tenchi Nawet jak na biedaka był okropnie chudy, a łachmany, które miał na sobie nie zakrywały wystających łopatek i łokci
— Wiesz kim jestem?
— Nazywasz się Stróż.
— Wiesz, gdzie jest Lichy Nagijczyk?
Skinął. Jego ciemne oczy były szeroko otarte, ale niezmącone. Machnąłem w jego kierunku moją torbą.
— Zanieś to tam i daj cyklopowi za barem. Przekaż mu ode mnie, że jest ci winien żarcie i 50 kouka.
Wyciągnął rękę po torbę, a ja wbiłem mu palce w zgięcie szyi.
— Znam w Telacce każdą dziwkę, ćpuna, oprycha czy dilera. Zapamiętałem twoją twarz. Jeśli moja paczka nie będzie na mnie czekać, to cię znajdę. Rozumiesz? — Zwiększyłem ucisk.
Nawet nie drgnął.
— Nie jestem oszustem — zaskoczyła mnie chłodna pewność siebie w jego głosie. Wybrałem właściwego ulicznika.
— No to zmiataj. — Wypuściłem z ręki torbę, a on pognał i zniknął za rogiem.
Wróciłem do zaułka i zapaliłem papierosa, czekając na pojawienie się strażników. Zajęło im to więcej czasu, niż można się było spodziewać, biorąc pod uwagę powagę sytuacji. Ktoś, kto ma nie najlepszą opinię o stróżach prawa, może się poczuć nieswojo, widząc, że i tak była ona przesadzona. Po wypaleniu przeze mnie paru szlugów chłopak powrócił, prowadząc dwóch strażników.
Trochę ich znałem. Jeden był zielony, zaciągnął się dopiero przed kilkoma tygodniami, ale drugi był opłacany już przez mojego poprzednika. Byłem ciekaw, czy coś mi to da, kiedy zrobi się gorąco.
— Cześć, Murphy — wyciągnąłem rękę. — Miło cię znów widzieć, nawet w tych okolicznościach.
Murphy uścisnął ją energicznie.
— Ciebie też — powiedział — miałem nadzieję, że chłopak kłamie.
Trudno było to skomentować. Murphy ukląkł przy ciele, przeciągając spód swej kolczugi po błocie. Twarz stojącego za nim towarzysza przybrała ten odcień bladości, który poprzedza atak torsji. Murphy upomniał go, krzycząc przez ramię:
— Nic z tego! Jesteś, cholera, strażnikiem, a nie mięczakiem! — Znów skierował spojrzenie w stronę zwłok, niezupełnie wiedząc, co dalej począć.
— Trzeba chyba posłać po wojskowych — ni to spytał, ni to oznajmił.
— Pewnie.
— Biegnij do bazy — rozkazał podwładnego. — Powiedz, żeby posłali po mroźnego. Nie. Niech przyślą dwóch.
Zmarzli, chłodni, zimni. Nazywano ich różnie, ale jak sprawa wykraczała poza możliwości zwykłych strażników, posyłano po wojskowych. I to był mój problem — jedynym zagrożeniem bardziej niebezpiecznym niż niekompetentny stróż prawa jest kompetentny stróż prawa. Chociaż ja wole o nich mówić psy cesarstwa. Ciało porzucone w Telacce nie było czymś nadzwyczajnym — często znajdowano topielców, czy zasztyletowanych ćpunów, ale to było morderstwo z premedytacją na bezbronnym dziecku. Do tej sprawy musieli przysłać wojskowego.
Po kilku minutach przybył mały oddział strażników. Dwóch z nich zaczęło odgradzać miejsce zbrodni. Pozostali po prostu stali, próbując zgrywać ważniaków. Niezbyt dobre dawali sobie z tym radę, ale nie miałem serca, by im to uświadamiać.
Murphy, który albo miał już dość czekania, albo chciał zrobić wrażenie na nowo przybyłych, postanowił zabrać się do policyjnej roboty.
— Pewnie jakiś heretyk — powiedział, drapiąc swój podwójny podbródek. Zdusiłem w sobie śmiech, starając się zachować powagę. Murphy nawet sobie nie zdawał sprawy, że w większości państw to on zostałby uznany za heretyka. — Mijał port w drodze do dzielnicy rozrywkowej, zobaczył dziecinkę i... - Wykonał nagły gest.
— Tak, podobno często się tak dzieje — wtrącił się jego towarzysz, którego młodzieńcza buźka wypluła z siebie trującą, zduszoną żółć przesiąkającą oddech. — Albo ktoś z wysp. Wiecie, jacy oni są. — Ja nie wiem. W sumie podobno Telakka się na wyspie znajduje.
Murphy pokiwał głową z miną mądrali. Faktycznie wiedział, jacy oni są.
Słyszałem, że w nowszych domach wariatów przydzielają obłąkanym i głupim od urodzenia proste zadani, takie jak przyszywanie guzików do kawałków materiału, bo ta bezużyteczna robota działa jak balsam na ich wypaczone umysły. Nieraz zastanawiałem się, czy strażnicy nie są dalszym ciągiem tej terapii, prowadzonym na znacznie większą skalę, misternym programem społecznym mającym dać niepełnosprawnym umysłowo fałszywe poczucie misji.
Spostrzeżenia dokonane nagle przez Murphiego i jego pomagiera najwyraźniej ich wyczerpały, bo obaj zamilkli.
Późno letni wieczór przegnał z nieba ostatnie strzępy dziennego światła. Odgłosy towarzyszące prowadzeniu uczciwego handlu, jeśli w Telacce taki w ogóle istnieje, zastąpiła niepewna cisza. W pobliskiej kamienicy ktoś rozpalił ogień, więc dym niemal zneutralizował odór ciała. Skręciłem papierosa, by zdusić go całkowicie.
Nadejście wojskowych wyczuwało się, jeszcze zanim można było ich dostrzec. Tłum mieszkańców Telakki rozpierzchał się przed nimi jak śmieci zmywane przez powódź. Mężczyźni szli w naszym kierunku swobodnym, lekko nonszalanckim krokiem, charakterystycznym dla ludzi, którzy wiedzą, że są obserwowani. Spoglądali na prawo i lewo, jakby starali się zapamiętać wszystko, co widzą, i jakoś to ocenić. Refleksy światła odbijające się w okularach jednego z nich przesuwały się z jednego planu na drugi: na burą ścianę kamienicy, dziwki stojące po drugiej stronie ulicy, strażników dookoła, aż wreszcie zatrzymały się na mnie.
— Kto to? — zapytał.
Strażnik począł szybko tłumaczyć zastaną sytuację.
— Przeszukaliście go? — Oskarżycielsko wskazał mnie palcem.
— To on ją znalazł, panie. To znajomy, nieszkodliwy...
— Przeszukać.
Szybki rozkaz z miejsca podporządkował sobie Murphiego. Podszedł i zaczął mnie przeszukiwać. Umyślnie ominął ukryty przy kręgosłupie nóż, lecz przy przeszukiwania mi kieszeni potrącił małą paczuszkę. Zakląłem pod nosem. Zapomniałem o czymś jednak. Wojskowy podszedł powolnym krokiem i podniósł ją z ziemi. Z sadystycznym uśmiechem człowieka, który znalazł winnego, podniósł ją na wysokość oczu.
— Co my tu mamy? — I zaczął ją rozpakowywać. Przypomniało mi się, dlaczego go kojarzyłem. Widziałem go dzisiaj w dorożce.
— Nietutejszy?
— Jak i ty.
To była chwila. Jeżeli bym został, prawdopodobnie byłbym uwięziony, a jeżeli on rzeczywiście pochodził ze świata zewnętrznego, to wpadłem. Już dawno puszczano w przerywnikach telewizyjnych moją twarz, jako terrorysty manipulującego przy nagraniach Optimy. Już dawno ogłoszono nagrodę za przyprowadzenie mnie żywego lub martwego. Rzuciłem się do biegu między uliczkami, zostawiając za sobą krzyki spanikowanych strażników i strzały wojskowych.
Kluczenie uliczkami Telakki mogłoby zostać moją specjalnością. Lewo, prawo, skok przez płot, przeturlanie pod siatką. Byłem szybki, ale żołnierz, który ruszył za mną w pogoń, był szybszy. I miał broń palną, a to już duży problem. Telakka jednak nie była budowana tak jak wielkie miasta Sanbetsu — tutaj każdy budynek stał tam, gdzie akurat miał miejsce, bardziej przypominając las, niźli miasto.
Uciekaj, chłopczyku przez ciemny las
Zapomnij o słońcu, zyskaj też czas
Zapomnij o bogach, drzemiących w niebie
Posłuchaj piosenki i ratuj siebie
La la la la... i ratuj siebie...
Gonitwa trwała już dłuższy czas, a ja opadałem z sił. Niewielka przewaga, jaką dawała mi jako taka znajomość terenu, powoli malała, gdy wypadłem na ulicę prowadzącą do huty żelaza. Kiedyś ponoć była dumą Telakki... Dopóki ktoś nie postanowił zabawić się w jej środku. Wielki kompleks, cały z czerwonej cegły mimo nadkruszenia zębem czasu i pozostałości po pewnej odbytej tu walce dalej prezentował się potężnie, jakby świadcząc, że jest własnością wielkiego cesarstwa. Wpadłem przez drzwi do jakiejś hali i potykając się o jakieś łańcuchy, upadłem ze zmęczenia. Widziałem śmierć, pod postacią nagijskiego rycerza, który spokojnym krokiem szedł wykonać wyrok. Uniósł swój pistolet i nacisnął spust. Zaskoczony otworzyłem oczy, nie słysząc huku. Stojący nade mną mężczyzna przeładowywał broń. Z moich ust wydobył się chichot, na który śmierć odpowiedziała sadystycznym uśmiechem. Wyciągnąłem do niej rękę...
Plask.
Lecący zza pleców nagijczyka kamień walnął go w głowę. Kątem oka zarejestrowałem obecność ulicznika, którego zleciłem wcześniej odniesienie mojej torby. Panicznie uruchomiłem moją barierę, szukając jakiegokolwiek wyjścia z sytuacji. Wyczułem ruch... Łańcucha, który chwyciłem zza siebie wyciągniętą ręką w momencie, kiedy nagijczyk wcelowywał ponownie i zbierając resztki sił, strzeliłem mu w twarz niszcząc okulary. Upadł, jęcząc, zauważyłem lecącą mu z nosa stróżkę krwi i nacięcie na policzku, na tyle głębokie, by powodować ból i trysk krwi, na tyle delikatne, żeby nie spowodować specjalnych obrażeń. Podczołgałem się za jeden z przewróconych, wielkich, metalowych pojemników. Opierając się już o niego plecami roześmiałem się. Nie miałem bowiem sił, a szczęście, dzięki któremu chwilowo ogłuszyłem przeciwnika, najwidoczniej mi się skończyło. Zaraz wstanie i mnie wykończy, tylko odwlekłem wyrok. Jakby na potwierdzenie moich obaw usłyszałem ciężkie podnoszenie się żołnierza. Wzdychał i splunął, najprawdopodobniej krwią. Ścisnąłem mocniej trzymany w ręce łańcuch i wyciągnąłem sztylet, noszony przy kręgosłupie. Uniosłem się, zamierzając umrzeć jak przystało na sanbetę. Z honorem — w walce.
— Pssst!
Rozległo się gdzieś z boku. Zmęczonym wzrokiem omiotłem przestrzeń dookoła. Zza kratki systemu wentylacyjnego machał do mnie ten mały ulicznik. Jednak szczęście mnie nie opuściło. Podważyłem klatkę nożem i starając się ją jak najciszej opuścić, podążyłem za nowo odkrytym sojusznikiem.
***Później, na zapleczu Lichego Nagijczyka***
— Jakbym miał wnuki to bym im opowiadał twoją historię — zaśmiał się Harold.
— Czekam na zostanie wujkiem — odpowiedziałem, wykrzywiając usta w coś, co miało być uśmiechem.
— Spokojnie — dorzuciła do naszej rozmowy Rosaline, opatrując moje rany.
Ucieczka z miejsca zbrodni nie była wyczynem trudnym. Nagijczyk potrzebował chwili na poszukiwania, gdzie poszedłem, a ja w tym czasie przemknąłem uliczkami prowadzony przez małego ulicznika. Skurczybyk chciał dostać pracę, a po czymś takim chyba nie mógłbym mu odmówić. Przekazałem więc Haroldowi smutną wieść o moim wyjeździe i przekazaniu interesu młodemu.
— Wcześniej zachowywałeś się bardziej... No wiesz — powiedział, poważniejąc nagle Harold.
— Jestem słabszy, niż myślałem i muszę się jeszcze wiele nauczyć. Zabójstwa, gdzie wiem kogo, gdzie i jak ubić są czymś, co przestało mi stawiać wyzwanie już dawno. Teraz wypływam na nowe wody...
— To, co teraz zrobisz?
Pokręciłem głową. Sam jeszcze nie do końca wiedziałem.
— Nie mogę tu dłużej zostać. Pewnie udam się na któryś z kontynentów, może wrócę do Sanbetsu. Muszę odpocząć, zanim znowu wypłynę na głębokie wody. Inaczej... Mogę zatonąć. |
|
|
|
»Matheo |
#2
|
Rycerz
Poziom: Wakamusha
Stopień: Gunjin
Posty: 169 Wiek: 35 Dołączył: 11 Paź 2010 Skąd: Szczecin
|
Napisano 13-09-2015, 21:11
|
|
Przynęta
Matt Brown vs Yukio Yume
Hama stanął przed ciężkimi drzwiami. Każdej wizycie w tym pomieszczeniu towarzyszył lęk i obawa. Zastukał i czekał. Nie miał odwagi wejść bez pozwolenia. Człowiek, który na niego czekał, był jedynym, którego się obawiał. Ilekroć był do niego wzywany czuł niepokój.
- Wejść - wychrypiał wreszcie starczy głos.
Nacisnął więc mosiężną klamkę i przekroczył próg biura swojego szefa. Pokój był gustownie urządzony. Meble wykonano z wiśniowego drewna i wykończono srebrem. W centralnej części stało olbrzymie biurko. Na ścianie za nim widniały dwa pięknie wystylizowane i zarazem bardzo dobrze wyeksponowane symbole. Wyżej był zamieszczony herb Sanbetsu, a pod nim logo Optimy. Przy biurku siedział starszy mężczyzna.
- Panie Yamamoto przybyłem natychmiast na wezwanie.
Hama był postawnym, młodym nadczłowiekiem. Silny, zwinny i oddany państwu. Idealny produkt, można by rzec. Praca dla Optimy i legendarnego pana M stanowiły nagrodę za dotychczasową służbę. Ten młody Sanbetańczyk był utalentowanym wywiadowcą o sporym potencjale bojowym, tymczasem w obecności swojego przełożonego czuł się jak zero. Brakowało mu nawet odwagi by spojrzeć w oczy temu starcowi wiecznie ubranemu w purpurową szatę.
- Słyszałem o zaginięciu Yuki, nie ma z nią kontaktu od trzech dni.
- Robimy wszy... - Zamilkł widząc surowy wzrok Yamamoto.
- Nigdy więcej nie waż się mi przerywać - wysyczał głosem pełnym jadu i grozy. - Myślę, że została zdekonspirowana. Ta idiotka nie miała za grosz intelektu. Mała strata, nic cennego nie posiadała w tej swojej ślicznej główce. Chce jedynie, byś monitorował sytuację gdyby gdzieś się pojawiła. Nie jest w stanie nam zagrozić.
- Dobrze - odparł Hama.
- Co z naszą ofermą? - Zapytał pogardliwie.
- Na dniach powinien zostać wypisany.
- Znakomicie, musimy się go pozbyć kiedy nadarzy się okazja.
- Oczywiście.
- Ale nie może zginąć z naszej ręki, przynajmniej nie dosłownie.
***
Irytujący sygnał telefonu roznosił się po całej sypialni. Leżący w łóżku mężczyzna skrzywił się i przykrył głowę poduszką. Dźwięk nie ustawał, każdy kolejny ton irytował śpiącego coraz bardziej. Wściekły odebrał nadchodzące połączenie nie sprawdzając nawet kto do niego dzwoni.
- Czego?! - Rzucił agresywnie.
- Mamy robotę
Znał go. Jednak nagle obudzony mózg potrzebował kilka sekund by skojarzyć kto jest rozmówcą. Zawsze tak miał gdy go wyrywano ze snu, kiedyś ponoć zwyzywał swoją byłą partnerkę, bo ta go obudziła, a on rano nic nie pamiętał. Zaczynał powoli myśleć. Dźwięk telefonu był przypisany do połączeń służbowych. Ten głos był bardzo charakterystyczny. Wiedział już z kim rozmawia.
- Jared? - Zapytał tłumiąc ziewnięcie. - Czy ty wiesz, która jest godzina?
- Nie marudź jak Sanbetańśka panienka, tylko zbieraj się, mamy trupa.
- Konkretnie?
- Konkretnie jakaś młoda redaktoreczka z San24 - odparł beznamiętnie. - Za dziesięć minut będę po Ciebie.
Brown powoli zaczął krzątać się po mieszkaniu. Nim zaczął się ubierać, sprawdził jaka jest pogoda za oknem i natychmiast tego pożałował. Noc w najgorszym wydaniu. Chłodny wiatr, delikatna mżawka, mówiąc wprost wiało złem. Nagijczyk zaklął pod nosem. Ten dzień zaczął się fatalnie. Znalazł w szafie ciepłe wojskowe bojówki. Wciągnął na grzbiet białą koszulkę i ciepłą grubą zieloną bluzę z kapturem. Kiedy związał włosy w kucyk rozległ się domofon.
- Już schodzę - rzucił naciskając przycisk komunikatora.
Chwycił stojący na blacie napój energetyczny, sprawdził służbowego Glocka i wyszedł z mieszkania.
***
Samochód powoli zajechał na miejsce zbrodni. Wokół zaułka uwijało się kilka osób.
Miejsce znalezienia zwłok było obskurne. Stało tu kilka kontenerów na śmieci. Ściany były upstrzone różnymi amatorskimi grafikami, niektóre z nich miały kształty falliczne inne prezentowały hasła najróżniejszej treści. Miejsce zostało odgrodzone żółtą taśmą.
Przed nią znajdowało się kilku nie bardzo trzeźwych gapiów, natomiast po drugiej stronie specjaliści uwijali się jak mrówki. Niektórzy rozkładali niezbędny sprzęt taki jak sztuczne oświetlenie lub ochrony namiot. Pozostali zaczęli szukać śladów. Kobieta leżała nieopodal śmietnika. Ciało było nienaturalnie ułożone, co w połączeniu ze śladami wleczenia pozwalało stwierdzić, że Sanbetanka została tu podrzucona. Patolog poinformował, że przyczyną śmierci było uduszenie. Charakterystyczne ślady na nadgarstkach świadczyły o tym, że była związana. Otarcia w okolicach dróg rodnych pozwalały stwierdzić, że ofiara została zgwałcona.
Informacji i śladów było niewiele. Tożsamość ustalono na podstawie dokumentów. Motyw rabunkowy wykluczyli, ponieważ denatka miała nadal swoje złote kolczyki, a w portfelu pozostała gotówka i karty. Jared przesłuchiwał osobę, która zgłosiła ciało na policji. Facet wracał do domu z nowo poznaną dziewczyną. Fizjologia dała o sobie znać więc pognał w najbliższe ustronne miejsce i w taki oto sposób znalazł prezenterkę Yuki Yashi.
***
Hama stał znowu przed swoim przełożonym. Jakby od ich poprzedniego spotkania nie minęło kilkadziesiąt godzin. Starzec zdawał się być żywą tkanką wrośniętą w Optimę i jej budynek.
- Yuki Yashi nie żyje - powiedział rozedrganym głosem młodzieniec. - Policja zajmuje się tą sprawą. Wiele wskazuje na to, że została zamordowana wracając z dyskoteki. Wszystkie tamtejsze gazety się o tym rozpisują - mówiąc o prasie położył na biurku kilkanaście tytułów z Cesarstwa Nag
- Głupi jesteś - zakpił pan M.
Starzec wstał ze swojego krzesła. Zaczął przechadzać się po pokoju . Poruszał się sprężyście i nadspodziewanie sprawnie. Zapalił papierosa zupełnie automatycznie. Zaciągnął się i wypuścił kłąb siwego dymu. Hama zakasłał i się skrzywił. Nie uszło to uwadze Yamamoto.
- Niby taki zdolny, a krzywi się jak wypacykowana szmata.
Chłopak nie dał po sobie poznać, że zabolały go te słowa. Stał wyprostowany i czekał na dalsze polecenia.
- Masz dla mnie jakieś dobre informacje?
- Znam osobę, która prowadzi śledztwo - odparł natychmiast.
- Może nie jesteś taki bezużyteczny - zaciągnął się. - Skąd go znasz?
- Jedynym z policjantów śledczych jest Matt Brown...
- Skąd go znasz? - Zapytał ponownie starzec. - Zawsze wyglądałeś mi na pedała.
Chłopak zaczął się jąkać, jakby zgubił język w ustach. Tym razem obelga szefa była bolesna.
- Ja, nie - zaczął.
- Nie interesuje mnie co i gdzie wkładasz, mów co wiesz.
- Matt Brown, znany jako Matheo Kasshoku był w mojej klasie.
- Nagijski obywatel uczył się u nas?
- Był synem jakiegoś dyplomaty.
- To nam daje ciekawą okazję. Pozbędziemy się ofermy i nikt, łącznie z samym Araraikou nie będzie mógł mieć do nas o to pretensji.
***
Hama przekroczył próg szpitala. Kliniczny zapach natychmiast uderzył go w nozdrza. Nie znosił tej woni. Z resztą generalnie miał zawsze problemy z zapachami. Mijał kolejne korytarze. Na tle lekarzy ubranych w kitle, rumianych i młodych pielęgniarek oraz schorowanych pacjentów wyróżniał się swoim garniturem. Znalazł się wreszcie w pokoju 313 w bloku F. Wszedł bez pukania.
- Wstawaj - rzucił oschle do pacjenta.
Młody chłopak, liczący zdecydowanie mniej lat od Hamy spojrzał znad gazety i pobladł. Jasna cera kontrastowała z długimi ciemnymi włosami. Kudły sterczały i wiły się bez jakiegokolwiek ładu i składu. Na ustach gościł jakiś pomylony uśmiech, który zmienił się w grymas przerażenia. Oczy rozszerzyły się ze strachu.
- Nie, proszę ja to naprawię - zaczął się jąkać.
Hama podszedł i uderzył wierzchem dłoni. Gardził tymi, którzy zawodzili pana M. Chłopak spadł z łoskotem ze szpitalnej pryczy. Nieudolnie starał się podnieść z podłogi i zawadził o białą, metalową szafkę. Rozciągnął się po raz kolejny na ziemi. Kolejna próba zakończyła się sukcesem. Młodziak przyjął postawę obroną, co rozbawiło Hamę, gdyż był od Shadowa znacznie silniejszy, a przy tym Yukio Yume był w szpitalnej koszuli.
- Gdybym chciał Cię zabić, już bym to zrobił - powiedział głosem pełnym pogardy. - Jeżeli chcesz żyć i odzyskać zaufanie pana M, to wysłuchasz mnie uważnie - kontynuował sięgając w międzyczasie po zdjęcie ukryte w wewnętrznej kieszeni marynarki. - To jest Yuki Yashi.
Podał fotografię młodemu agentowi.
- Jej zwłoki znaleziono dzisiaj w nocy w stolicy Cesarstwa Nag. Jak możesz się domyślić, pracowała ona dla nas. Twoim zadaniem jest ustalić kto to zrobił i - przejechał palcem po gardle w jednoznacznym znaku - zabić oprawcę.
***
W krótkim czasie może się wydarzyć wiele rzeczy, które skomplikują życie. To właśnie spotkało Browna. W ciągu kilkunastu godzin dostał sprawę. Zabójstwo młodej, ładnej, dziewczyny, noszące znamiona gwałtu. Teoretycznie scenariusz był jasny, pijany lub pobudzony facet gwałci, później przerażony tym co zrobił wpada w amok zabija i porzuca zwłoki w widocznym miejscu. To by sugerowało, że jest głupi, bo lepszym rozwiązaniem było ich zakopanie. Chyba, że nie było takiej możliwości. Jednak tu zaczynały się schody, bo według wstępnych ustaleń denatka nie dawała znaku życia od trzech dni. Później sprawa zaczęła być nużąca jeszcze bardziej. Patolog sądowy nie znalazł żadnych dowodów biologicznych na ciele. Faktycznie gwałt był jednoznaczny, ślady duszenia także wyraźne. Na dłoniach otarcie od więzów. Jednak poza tym nic, zero, null, żadnej poszlaki. Monitoring w miejscu znalezienia ciała nie istniał, więc śladów audiowizualnych nie było. Śledztwo już zaczynało robić się ciężkie i nużące, ale oczywiście los to dziwka i dorzucił na karb kolejną ślepą uliczkę. Wokół komisariatu zaczął się kręcić jakiś podejrzany typek. Wariaci są wszędzie, ale ten się uparł na niego i Jareda i zaczął dopytywać o denatkę. Było w nim coś dziwnego. Teoretycznie grzeczny, ale jakiś taki inny. Brakowało mu właściwego określenia. Gość zrobił się na tyle uciążliwy, że go wylegitymowali. Okazał się Sanbetą. Wzięli go na dołek. Nie mieli nic lepszego do roboty. Jednak nic to nie dało. Chłopak tłumaczył się mętnie, że to była jego znajoma, że nie może odżałować jej śmierci. Zatrzymali go by sprawdzić jego alibi, bo ponoć był w tym czasie w szpitalu. Śmierdziało im to, że ktoś się kręcił dopytując o sprawę więc skorzystali z możliwości zatrzymania delikwenta na czterdzieści osiem godzin. Brown miał dość, sprawa była z tych rozłażących się w rękach. Wściekły wyszedł do jednego ze swoich ulubionych lokali,by troszeczkę odpocząć. Oczywiście jak tylko wszedł rozpoznał go jakiś stary znajomy z lat szczenięcych. Myślał, że mu zwyczajnie przywali, po prostu jebnie jak podszedł do niego zaczął gadać te bzdury typu „co słychać?” „jak leci?”. Frustracja sięgnęła zenitu kiedy koleś zaczął nawijać o tym, że przyjechał do stolicy służbowo. Matt uspokajał się w myślach, nic go nie obchodziło co tu robił jakiś facet z którym chodził kiedyś do szkoły. Nawet nie pamiętał jak się nazywa. Hara, Hama czy Haya dla niego mógłby się nazywać w tej chwili nawet czarna dupa. Facet gadał i gadał i jeszcze więcej gadał. W pewnej chwili jednak Browna coś zaciekawiło. W tych tonach paplaniny usłyszał, że koleś jest z Telewizji Optima.
- Gdzie ty pracujesz? - Zapytał, nienaturalnie zmienionym głosem.
- Kadry kanału San24- mówiąc to, Sanbeta przekazał wizytówkę.
Brown przyglądał się przez chwilę kartonikowi, po czym schował go do portfela. Miał dziwne przeczucie, że jeszcze mu się przyda.
- Pewnie słyszałeś, ktoś zamordował młodą dziewczynę z naszej redakcji - kontynuował Hama. - Przyleciałem więc by jak najszybciej dostarczyć jej ciało rodzinie, a przy tym może na coś przydam się policji. To była naprawdę miła osoba.
- To zabawne, bo ja prowadzę to śledztwo - powiedział Brown, chociaż raczej go to nie bawiło, a taki zbieg okoliczności sprawił, że był nieufny. Coś mu w tym wszystkim śmierdziało.
Hama wydał się zaskoczony. Zaczął gadać o zbiegach okoliczności, że to nie przypadek. Po kilku jego zdaniach Matt żałował, że się do tego przyznał i wtedy miło się zaskoczył, Sanbetańczyk zaczął opowiadać o jakimś młodym stażyście, który uganiał się za tą dziewczyną. Opisem pasował do zatrzymanego.
***
Matt Brown był zmęczony i znużony, marzył jedynie o tym by położyć się spać. Starał się zupełnie nie myśleć o tym co go czeka jutro. Wjechał windą na swoje piętro. Powoli zbliżał się do swoich drzwi. Wszedł do mieszkania i poczuł niepokój. Coś było nie tak. Czuł jak pracuje serce intruza. Pulsu dochodził z salonu. Zaczął działać instynktownie. Nie zapalając światła ruszył do salonu. Jedną ręką wyjął broń z kabury, drugą natomiast puścił wiązkę konfudującego dźwięku w kierunku z którego dobiegało bicie serca. Intruz runął na ziemię spadając ze stołka barowego. Brown zapalił światło. Na podłodze leżał niski rudowłosy facet. Broda w kolorze miedzi sięgała mu do splotu słonecznego. Intruz ubrany był w wojskowe bojówki i biały t-shirt, który był całkowicie przemoczony. Rudzielec musiał oblać się piwem, kiedy został zaatakowany Ranzatsu. Brown podszedł powoli, podniósł butelkę po miodowo-chmielowym trunku, najwidoczniej gość poczęstował się nim z jego lodówki.
- Patrz się w jeden punkt, to się nie porzygasz - powiedział Matheo.
Facet posłuchał. Po chwili jego zmysły się uspokoiły i powoli się podniósł. Klął pod nosem.
- Wiesz, że mogłem Cię zabić? - Rzucił w jego kierunku policjant. - Ja rozumiem, że jesteś liderem grupy, ale zakradać się do mojego mieszkania.
Wyjął z chłodziarki dwa piwa i rzucił jedno do rudowłosego.
- Co chcesz? - Zapytał siadając na jednym ze stołków barowych.
Samuel Kravic, był dowódcą jego grupy w DSBE. Między nim, a jego podwładnymi nie było klasycznej relacji szef-podwładny, nie ta granica nie istniała. Wynikało to z tego, że do niedawna zajmował takie samo stanowisko jak reszta grupy. Gdy promowano na wyższy stopień ich dotychczasowego przełożonego, on został mianowany liderem. Był zdolny, przebiegły, a przy tym bardzo życiowy. Traktował swoich podopiecznych jak młodsze rodzeństwo. Mimo jednak zatartej tej granicy jego podkomendni nigdy nie kwestionowali jego decyzji.
Rudowłosy podniósł barowe krzesło z którego zleciał i usiadł naprzeciwko Browna. Lustrował go przez chwilę swoimi nienaturalnie złotymi oczyma. Następnie otworzył piwo zapalniczką i chciał przypalić papierosa.
- Tu się nie pali - powiedział spokojnie Brown - Co chcesz?
- Prowadzisz sprawę Yuki Yashi. - To było stwierdzenie. - Masz już coś?
- A co ciebie obchodzi co robię w psiarni?
- Macie coś? - Zapytał ponownie, jakby nie słyszał marudzenia Matheo. Młody tej nieznośnej cechy musiał się nabawić gdy mieszkał w Sanbetsu.
- Nic
- To nasza robota, ta dziewczyna była z wywiadu Sanbetsu.
- Rozumiem. Tylko po co ją porzucaliście w widocznym miejscu? Musieliście ją gwałcić? Poje.bało was? - Zapytał wściekły Brown.
- Przestań, przecież nikt jej nie zgwałcił. To spreparowane sztucznie obrażenia. Chcieliśmy wywołać poruszenie w Optimie mam nadzieję, że złapiemy na nią jakąś grubszą rybę.
-To mogło wam się udać.
Brown opowiedział Kravicowi o spotkaniu z Hama, o młodym Sanbetańczyku, który kręci się wokół sprawy, i o swoich podejrzeniach, że to wszystko jest szyte grubymi nićmi. Rudowłosy nie zastanawiał się, podał opis obu mężczyzn do centrali. Czekali w absolutnym milczeniu na to co wyplują analitycy. Hama nie został rozpoznany, ale to jeszcze nic nie znaczyło. Jego pojawienie się było zbyt przypadkowe, a przypadek jak powszechnie wiadomo nie istnieje. Młodszy z cudzoziemców został rozpoznany jako Yukio Yume. Jakiś czas temu doszło do jednostronnej walki pomiędzy nim, a Chrisem Murphym. Samuel przeanalizował całą sytuacje. Wpadł mu do głowy plan. Zarządził natychmiastowego spotkania całej drużyny FJARDE.
***
Brown siedział na miejscu kierowcy w swoim samochodzie. Wziął tego dnia wolne. Służba w DSBE miała zawsze najwyższy priorytet. Auto było zaparkowane przed jednym z taniej klasy moteli. Parterowa zabudowa w nienajlepsza okolica. Smród unosił się wszędzie. Miejsce zbrodni było jakieś piętnaście do dwudziestu minut stąd. Kompleks po prostu był tani i tym zyskiwał swoją różną klientele. Zdarzało się tutaj czasami przymknąć jakiegoś dilera, czy pomniejszego przestępcę. Dla półświatka plusem tego miejsca był brak monitoringu. Matt sprawdził swoje dwa Glocki ukryte pod marynarką. Sleep Box spoczywał jak zwykle w wewnętrznej kieszeni. Wysiadł z samochodu i ruszył w stronę zapuszczonego motelu. Wiedział, że to tu zatrzymał się Sanbetańczyk. Stanął poza zasięgiem okien, drzwi na szczęście nie miały wizjera i zastukał do drzwi.
- Kto tam? - Rozległ się głos z wnętrza.
- Potrzebuję pomocy, zostałam napadnięta - zabrzmiał delikatny kobiecy głos. Brown nie wypowiedział tak naprawdę ani słowa. To dzięki Kurukku wytworzył tę wypowiedź.
- Kobieta w opałach! - Wykrzyknął uradowany Shadow. - Już otwieram!
Dało się słyszeć chrobot zamka i stalowej zasuwki. Chłopak stanął w drzwiach. Na twarzy malowała się dzika radość wynikająca, że będzie mógł dać popis swojej rycerskości ratując damę. Gdy spostrzegł wysokiego mężczyznę w garniturze szczęście znikło momentalnie. Yukio próbował coś wydusić, ale Brown błyskawicznie do niego dopadł i wyprowadził cios w korpus. Sanbetańczyk wpadł z łoskotem na szafkę stojącą w przedsionku motelowego pokoju.
- Co pan robi!- Wykrzyknął. - To są metody Nagijskiej Policji? To napad! - Wydzierał się tak, że usłyszałby go każdy w promieniu stu metrów. Niestety nie tym razem. Matt zaradził temu już kiedy wszedł na teren zapyziałego kompleksu. Moderował dźwiękiem tak, że teraz nikt ich nie słyszał.
- Przedstawił się nam pan jako Toro Tanaka - mówił spokojnie Brown, jednocześnie zamykając drzwi. - Chciałbym wiedzieć i póki co pytam grzecznie, co za zadanie tu pan wykonuje Yukio Yume, czy może lepiej agencie Shadow?
Chłopak pobladł, miał chyba pecha do obywateli cesarstwa. Był pozbawiony broni. Część jego wyposażenia znajdowała się w pokoju obok. Jego myśli galopowały szybko. Moce na nic się teraz zdawały. Starał się szybko podnieść, ale nagle jego lewą dłonią wstrząsnął ogromny bólu, który promieniował aż do ramienia. Spojrzał w jej kierunku i zobaczył jak elegancki, sznurowany but wgniata i wkręca się w rękę jakby gasił papierosa. Naprężył mięśnie i wyrwał obolałą kończynę. Podniósł się. Nagijczyk nadchodził. Musiał coś zaradzić. Obolała dłoń natrafiła na jakiś obły przedmiot. Niewiele myśląc chwycił za niego i rozbił na głowie policjanta. Nie patrząc na swój rezultat pędem wpadł do pomieszczenia sypialnego. Chwycił leżącego Glocka, zgarnął kilka noży ze stolika nocnego i wyskoczył przez okno.
***
Brown został uderzony wazonem. Nie był na to przygotowany i lekko go to zamroczyło. Szkło było cienkie, ale mimo to zostawiło na głowie kilka ranek. Nim zdążył zareagować, Sanbetańczyk zaczął uciekać. Otworzył drzwi, przeskoczył barierkę i ruszył w pogoń za agentem. Chłopak był szybki, prawie tak jak on. Matt dobył broni, oddał jeden strzał. Huk pistoletu zamarkował swoją mocą. Kula o delikatnie otarła się o spodnie uciekającego. Nagijczyk był zmęczony, nie chciało mu się bawić w ganianego. Nie znający topografii miasta Yukio wbiegł na teren opuszczonej drukarni. Miejsce było na odludzi. Ta dzielnica była już wygnajewem, ale ten stary, blaszany trup to był relikt. Za pomocą Kurukku sprawił, że Shadow się zatrzymał. Wytwarzając dźwięk przelatujących samolotów odrzutowych sprawił, że chłopak porażony hukiem stracił koncentrację . Automatycznie, w odruchu obronnym na ryk powietrznych maszyn chciał schować głowę. Stopą zahaczył o nierówności i rozciągnął się jak długi na podłodze. Pospiesznie zebrał się z ziemi dobył broni i strzelił dwukrotnie. Chybił o milimetry, rozrywając pociskami poły marynarki. Yume znowu uciekał. Matt miał dość. Przykucnął, wymierzył i trafił. Kula przeszła na wylot. Rozrywając miesień podkolanowy i łękotkę. Sanbetańczyk zawył z bólu, noga momentalnie zalała się krwią. Ledwo udało mu się wstać. Brown podchodził powoli. Ciało agenta co chwile nawiedzała fala wstrząsów. W dłoni grzechotał Glock. Yukio starał się go podnieść by oddać strzał. Nie miał szans. Nagijczyk dopadł niczym drapieżca. Wykręcił tak boleśnie kończynę, że coś okropnie chrupnęło. Ręka opadła bezwładnie, a ciężko ranny zawył w boleściach. Padł na ziemię i zaczął się konwulsyjnie trząść.
- Pytałem się wcześniej, co tu robisz? - Zapytał bardzo spokojnie policjant.
- Jak się morduje kobiety, to powinno się spodziewać za to kary - odparł ledwo słyszalnym szeptem.
- Więc jesteś takim herosem w lśniącej zbroi, który ruszył z zemstą - zakpił. - Mówi Ci coś takie imię i nazwisko jak Hama Sakatashi?
Oczy chłopaka rozszerzyły się. Pokiwał przecząco głową. Kłamał. Matt postawił nogę na rozwalonym kolanie. Zaczął poruszać stopą tak jakby gasił papieros. Sanbetańczyk zawył z bólu, oczy zaszkliły się łzami. Matheo poczuł do siebie wstręt za to co musi robić.
- Pytam jeszcze raz ... - Nim zdążył dokończyć, Yume pokiwał głową. - Czy jest on agentem?
Kolejne potwierdzenie.
- Czy pracuje dla Optimy?
Znowu odpowiedź twierdząca.
Nagijczyk wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki strzykawkę. Wstrzyknął jej zawartość ciężko rannemu. Ten zasnął. Przynajmniej na chwilę ból zniknie, a co potem zrobi z nim wywiad tego nie wiedział.
***
- Słuchaj mam kilka pytań możemy się spotkać? - Zabrzmiał znajomy głos w słuchawce.
- Jasne, a o co chodzi?
- Śledztwo, mam ciekawą hipotezę, ale by ją potwierdzić musze uzyskać odpowiedzi. To co za godzinę tam gdzie ostatnio?
- Nie ma problemu - zakończył Hama.
Sanbetańczyk zaczął się natychmiast szykować. Po dwudziestu minutach opuścił hotel. Ruszył w kierunku knajpy, na którą zgodnie z planem wpadł na Browna. Tym razem pub był pusty. O tej porze było to z resztą zupełnie zrozumiał. Za trotuarem smętni poruszał się rudobrody niski faceci. Gdzieś w kącie flirtowała zauroczona sobą para. Z toalety właśnie wyszedł szczupły facet o końskiej twarzy. Brown siedział sam na środku knajpy. Sączył powoli whisky. Przysiadł się do niego.
- Co chciałeś wiedzieć?
- Dlaczego jeden Sanbetański agent wystawia innego? - Rzucił w niebyt Nagijczyk.
Hama chciał wstać natychmiast poczuł się zagrożony, było jednak za późno. Na ramieniu rękę trzymał mu rudobrody. Para, którą wziął za zakochaną mierzyła do niego z broni, a facet z końską twarzą bawił się nożem od niechcenia.
- Hama Sakatashi, zostałeś pojmany - wyartykułował Kravic. - Masz przeje.bane. |
Granatowo Bordowy Świat W Naszych Głowach Od Najmłodszych Lat.... |
|
|
|
»oX |
#3
|
Rycerz
Poziom: Ikkitousen
Stopień: Samurai
Posty: 740 Wiek: 33 Dołączył: 21 Paź 2010 Skąd: Wejherowo
|
Napisano 18-09-2015, 11:57
|
|
Shadow,
zacznijmy od tego, że w ciągu jednej walki ponownie zmieniłeś styl pisania i, jeśli dobrze widzę, charakter swojej postaci. Faktycznie, ostatnie wydarzenia mogły mieć na to wpływ, ale jakoś tak dziwnie się czytało. Z kolesia robiącego pompki przed misją, żartującego na większość tematów, nagle serwujesz poważnego Shadowa. Nie wiem, znowu jest inaczej, znowu trzeba zwracać uwagę na nowe rzeczy.. musisz znaleźć jeden, odpowiadający Ci styl i go szlifować, bo ciągłe zmiany nie zawsze wychodzą na dobre.
Co do tekstu. Od początku czytelnik dostaje dziwnie skonstruowane zdania, literówki, masę przecinków i jeszcze dziwniejsze wytłuszczenia. Parę przykładów:
Cytat: | • — Po co tu, jaśnie pan, przybył, kolego? — zapytał, układając zdanie w typowy dla mieszkańców Telakki sposób.
• Na oddalony o kilka przecznic na wschód rynku kupcy sprzedawali pośrednikom za garść kouka towary o wadze niższej niż deklarowana, dalej zaś dookoła alei gryfich obrońców młodociane rzezimieszki wypatrywały nieroztropnych kupców i arystokratów, którzy zapuścili się zbyt daleko od domu.
• i zarobią na dzienną porcję czegoś do jedzenia... Albo wstrzyknięcia. specem może nie jestem, ale 'albo' powinno być raczej z małej.
• Z poobcieranego blatu stołu patrzała na mnie z wrzutem paczuszka.
• była w połowie pusta - a czemu nie w połowie pełna? xD
• Była to popularna tu rozrywka.
• Biegnij do bazy — rozkazał podwładnego
• podporządkował sobie Murphiego - Murphy'ego
• Kątem oka zarejestrowałem obecność ulicznika, którego zleciłem wcześniej odniesienie mojej torby. |
Dodałeś trochę humoru, robiąc z agenta Kito dilera Gito, nawet spoko. (tak, wiem, dwie różne postaci lol). Do tego kolejny Murphy - ilu nas jest na tym świecie? Zaczynam czuć się jak Gen Strasznie ciągnął mi się wstęp (pomijając fakt mieszania narracji), gdzie jedzenie opisałeś dłużej, niż niektórzy starcie. Chciałem zobaczyć jak najszybciej sposób, w jaki wykorzystujesz swoje zdolności, a czytałem jak ktoś zamawia jajecznice.
W skrócie? Fajnie, że wplotłeś fabułę, motyw dragów, trupa, akcji policyjnej i takich tam. Szkoda tylko, że nie czytałem tego jak dobrego kryminału. Ciągle czekałem na walkę.
Poza tym nie wiem jak to się dzieje, że tekst masz gotowy dużo wcześniej i ciągle w nim grzebiesz, zamiast usiąść i raz, a porządnie go przeczytać i wyłapać wszystkie błędy. Dużo czasu nie potrzeba, a efekt ma odzwierciedlenie w ocenach.
A, właśnie, Bo ja czekałem na walkę...
Cytat: | Łańcucha, który chwyciłem zza siebie wyciągniętą ręką w momencie, kiedy nagijczyk wcelowywał ponownie i zbierając resztki sił, strzeliłem mu w twarz niszcząc okulary. |
.. i się doczekałem
Językowo nie jest źle, fabularnie coraz lepiej, ale... nie kupiłem tej nowej postaci. Rozumiem, emocje, ćpanie, nowi koledzy, takie tam. Nie wiem tylko czemu. Ciągle z powodu walki ze mną? Napisałem we wpisie wyraźnie, że mr. M da Ci spokój, bo masz plecy. Jedno, dwa ninmu, trochę czołgania na kolanach i wszyscy się kochają A Ty robisz emo powieść o biednym Szadole No i gdzie są umiejętności? Mógłbyś wykorzystać swojego skilla będąc w ukryciu, aby przygotować małą zasadzkę na Matheo idącego w Twoją stronę. Co zrobiłeś? Uciekłeś do kanału. Nawet nie wiedziałeś, kim jest i jaką ma siłę. Szkoda. Więcej niż 4.5-5 nie mogę dać, niestety. Tekst mnie nie porwał, "nowa postać" też nie (może up do karty? będzie wiarygodniej, że naprawdę opisujesz siebie ), walka.. no wiesz .
Ocena: 5
____________________
Pogoń Szczecin,
zobaczmy, co nam zaoferowałeś Ty... Odkąd Cię "znam", to piszesz chaotycznie, dodając małe adhd (sb, czat, fb, itd). Następnie, pisząc walki, całkowicie zmieniasz styl, jakbyś dobierał powolutku każde słowo.
Uraczyłeś nas starodawnym systemem stosowania bbcode, które wyszło z użycia lata temu Nie będę mówił, że mi się to podoba, bo tak nie jest. Tekst robi się nieczytelny, a nie oszukujmy się.. dialog każdy rozpozna
Fajnie, że kontynuujesz wątek walki ja vs Shadow, ale... też nie zrozumiałeś końcówki. Yamamoto ma w niego wylane. Może nie aż całkiem, ale nie na tyle, aby chcieć go zabić używając kogoś innego. Poza tym mógłby to zrobić sam, w korytarzu, a żadne media by nie pisnęły słowa, a resztę by przekupił
Technikalia również rzucały się w oczy, jak chociażby:
Cytat: | Zawsze tak miał gdy go wyrywano ze snu, kiedyś ponoć zwyzywał swoją byłą partnerkę, bo ta go obudziła, a on rano nic nie pamiętał. |
Przed 'kiedyś' powinna być kropka i dwa osobne zdania czytałoby się sto razy lepiej. Wkradło się również parę literówek i powtórzeń ("Brown powoli zaczął krzątać się po mieszkaniu. Nim zaczął się ubierać(...)")
Obrazki dodały fajnego, mangowego klimatu, ale polecałbym dawać nieco mniejsze. Te są za duże, przynajmniej dla mnie. Psują efekt czytania, zamiast go poprawić.
Humor wypadł lepiej, niż u Shadowa. Czemu? Z powodu mojego dziwnego, jak u Ciebie, poczucia go.
Cytat: | - Skąd go znasz? - Zapytał ponownie starzec. - Zawsze wyglądałeś mi na pedała. | xDDDD
Nie wiem też czy zdajesz sobie sprawe, że prawie każdy akapit rozpoczynasz od "Brown".
Tekst również nie wywarł na mnie nie wiadomo jakiego wrażenia, ale styl przynajmniej pasował do Twojej postaci, jak i wykonywanej przez nią roboty (swoją drogą, dogadywaliście się co do okoliczności - trup, te sprawy - czy samo tak wyszło). Walki również mało, większość nadawałaby się do jakiegoś ninmu policyjnego, ale było jej więcej, z użyciem własnych zdolności. Na przyszłość pozbądź się też tego pogrubienia, bo aż wali po oczach. Ogólnie.. było lepiej, ale nie najlepiej. Mam ostatnio gorsze dni niczym Yukio Yume, więc też bardziej cisnę niż zwykle, wybaczcie
Ocena: 6[/i] |
|
|
|
^Genkaku |
#4
|
Tyran Bald Prince of Crime
Poziom: Genshu
Stopień: Senshu
Posty: 1227 Wiek: 39 Dołączył: 20 Gru 2009 Skąd: Raszyn/Warszawa
|
Napisano 22-09-2015, 07:59
|
|
Shadow,
Interpunkcja!!!111oneoneone. To główny mój zarzut. Drugi jest taki, że wrzucasz czytelnika od razu w sytuacje, w której znajduje się twój bohater bez słowa wyjaśnienia. Skąd się wziął w Kotii? Jak i dlaczego zajął się robotą w półświatku przestępczym? Ogólnie za szybko skończyłeś. Za szybko urwałeś wątek. Nie pociągnąłeś należycie tej historii. Nie wycisnąłeś z niej potencjału. Zdecydowanie za mało było Matheo w tej walce. Mam wrażenie, że dorzucony do opowieści na siłę, bo „musiał być”. Od momentu ucieczki z miejsca zbrodni praca staje się ni jaka i kiepska.
To co wyróżnia się na plus to ciężki, uliczny klimat, który tryska z tej walki. Naprawdę (o dziwno) dobrze mi się to czytało. Wciągnęło mnie. Opisy były bogate, ale bez przesadnej poetyki jak w poprzednich walkach. Nawet NPCy wydali się wiarygodni. Jedyna mało wiarygodna postać to twój przeciwnik. Podoba mi się metamorfoza twojego bohatera. To jak dojrzewa, jak lekko się stacza po ostatniej porażce jaką odniósł. Uważaj tylko, żeby nie przegiąć.
Gdyby to było opowiadanie do art. Section to dałbym ci za to 8/10. Niestety, jako walka, która w założeniu ma być konfrontacją, nie spełnia minimalnych oczekiwań. Sam krótki pościg i potyczka na koniec to za mało.
Finalnie wystawiam ci 6/10
Gdyby w tekście znalazła się jeszcze porządnie opisana wymiana ciosów, albo nawet gdybyś wsadził tam jakąś fajną konfrontację z przeciwnikiem (nie koniecznie wymiana ciosów, ale np. wyścig kto pierwszy znajdzie mordercę) ocena na pewno była by większa.
Postaraj się ogarnąć z tematem przecinków. Popracuj trochę nad szykiem wyrazów w zdaniach i ich długością.
P.S.
Shadow napisał/a: | Po co tu, jaśnie pan, przybył, kolego? |
To zdanie to tragedia…
Matheo,
Nijaka jest tak walka. O dziwno, ku mojemu własnemu zaskoczeniu, o wiele ciężej było mi przez nią przebrnąć, niż przez walkę Shadowa. Spodziewałem się raczej, że będzie na odwrót. Tej walce brakuje mocnych stron. Jest zwyczajnie przeciętna. Historia mimo, że dobrze skonstruowana nie wciągnęła mnie na tyle bym się zainteresował. Kilka razy złapałem się na próbie przeskoczenia kilku zdań w trakcie czytania, w nadziei że może dalej będzie lepiej. Podobnie jak Shadow nie wrzuciłeś za dużo „walki”, ale było jej przynajmniej więcej i dużo lepiej opisana. Tekst bardziej nadawał się do art section w polityczno-kryminalnym stylu.
Ocena 6/10
P.S. To pogrubienie dialogów... nie. Proszę nie rób tego więcej. Bardziej przeszkadza niż pomaga. |
|
|
|
^Pit |
#5
|
Komandor
Poziom: Genshu
Stopień: Seikigun Bushou
Posty: 567 Wiek: 34 Dołączył: 12 Gru 2008
|
Napisano 05-10-2015, 11:40
|
|
Przeczytałem obie walki już parę dni wcześniej, ale potrzebowałem tego czasu by też trochę zebrać myśli. Obie są dość podobne w paru aspektach
Shadow
Próbujesz, poprawiasz się, widać, że czytasz uwagi sędziów. Próbujesz kreować klimat, coraz mocniej wchodzisz w świat, brawa za to. Opowiadanie wyszło ci całkiem zgrabnie, choć przydało by się jeszcze trochę szlifów. Gorzej, że nie ma tu praktycznie walki. Twoja moc idealnie nadaje się do wypatrywania kul przeciwnika, z czasem, jak będziesz levelował, możesz to nawet zamienić w swoisty Kaiten (technika Nejiego z Naruto), także w tym aspekcie był to idealny przeciwnik dla ciebie. Uderzenie łańcuchem i ucieczka? Eee no niech tam, co tam, ale żadnych konsekwencji, podejmowania ryzyka. Ot spotkaliście się i z nieporozumienia wywiązała się jakaś namiastka walki. Nawet nie próbowałeś nic wyjaśniać, zostać dlużej.
A mimo to dam ci 6 bo widać, że starasz się i w odróżnieniu do poprzednich twoich wybryków jest już całkiem spójnie. Brnij do przodu, pozbieraj myśli do kupy i stwórz jeszcze lepszy wpis, tym razem z większą ilością walki.
Matheo
Co to, też opowiadanie kryminalne, przeszło mi przez myśl. Prowadzisz śledztwo, spotykasz się z masą osób, by ostatecznie okazało się, że twój przeciwnik to wymoczek. Serio? Nie spojrzał najpierw przez judasza? Ja wiem, że on kreuje taką postać z ulicy, rycerza w lśniącej zbroi i ogólnie jest debilem, ale to zagranie było aż za proste. Do tego zastanawiam się nad tym, jak w zasadzie działa twoja moc. Widzisz, sam się ograniczyłeś i to spowodowało moje wątpliwości - co wg. ciebie jest "prostymi dźwiękami"? Możesz imitować odrzutowiec (którego fala jest dość jednostajna), ale imitowanie głosu kobiety, ludzkiego głosu, tak by ktoś nie pomylił tego z syntezatorem... nawet delfiny potrafią imitować tylko pojedyncze słowa z ludzkiej mowy. A ty zagrałeś niczym terminator. Do czego zmierzam? Ludzka mowa to nie do końca jest to co uważam za "prosty dźwięk". Ryk zwierzęcia, ćwierkot ptaków, pisk opon, ale ludzka mowa? Do tego całe zdanie? Nawet nie kobiecy krzyk "aaaa", tylko "błagam pomocy ratujcie mnie". Nie kupuję tego. Opowiadanie jest spoko, ale definitywnie cierpi na chorobę Garrego Stu. Wyciągnięcie informacji od agenta też nie powinno być aż takie łatwe. On zmienia nastrój co i rusz, jest typem pociesznego idioty jak to się mówi, ale gdybyśmy werbowali ludzi, którzy tak łatwo sprzedadzą informacje to...oh wait, no tak, Curse. A niech to xD
Opowiadani, jak mówiłem, pasuje, ale jakieś takie bardziej chaotyczne niż u przeciwnika. Widać, że musisz się trochę jeszcze wczuć, rozbujać z pisaniem. Byłby remis, ale po prostu nie kupuję tego fortelu z kobiecym głosem. Może ja to źle interpretuję, ale takiej est moje zdanie.
5 |
|
|
|
»Twitch |
#6
|
Yami
Poziom: Wakamusha
Posty: 1053 Wiek: 35 Dołączył: 08 Maj 2009
|
Napisano 05-10-2015, 19:05
|
|
Shadow
Fajnie, że się nie zniechęcasz, a chcesz pracować nad sobą i nad wpisami. Widać poprawę chociaż nie jest to jeszcze to co może zapaść w pamięć, ale spokojnie. Największym mankamentem jest samo starcie, zbyt mało go było i w sumie nie zostało rozwiązane. Takie odniosłem wrażenie. Podpytaj o walki innych sanbentanczyków, przyciśnij ich, tworzą bajeczne wpisy, rozbudowane i przyciągające uwagę. Uważam, że masz zadatki, aby pójść w ich ślady. Od strony technicznej wciąż nie najlepiej, ale działaj dalej.
Ocena: 6/10
Matheo
Jestem zawiedziony. Wybrałeś słabszego od siebie przeciwnika, bo nie umniejszając Shadowowi masz znacznie większe doświadczenie i rozeznanie w tego typu rozrywkach. Co więcej odniosłem wrażenie, że go nie doceniłeś i pokpiłeś sprawę. Starałeś się stworzyć ciekawą intrygę i wyszło solidnie, ale bez szału i nie mogę skojarzyć niczego co konkretnie przykułoby moją uwagę. Od strony technicznej na pewno lepiej jest niż u przeciwnika, ale podobnie jak on odpuściłeś starcie. Po kreacji Twojej postaci spodziewałem się czegoś więcej, liczyłem, na bardziej interesującą taktykę. Niemniej jednak zgodzę się z Pitem, że na minus jest imitowanie ludzkiego głosu. Coś takiego powinieneś zdecydowanie wymienić przy opisie umiejętności, bo to szalenie istotne. Co innego dźwięk odrzutowca, a co innego przedstawianie się jako kobieta, tym bardziej bez aktorstwa, a nabrałeś agenta obcego wywiadu. Mimo licznych niezgodności między nami czekałem, że pokażesz coś konkretnego, tym bardziej jeżeli miałem być kolejnym przeciwnikiem. Teraz nie jestem zainteresowany.
Ocena: 5/10 |
Little hell. |
|
|
|
»Naoko |
#7
|
Zealota
Poziom: Wakamusha
Stopień: Gunjin
Posty: 594 Wiek: 33 Dołączyła: 08 Cze 2009 Skąd: z piekła rodem
|
Napisano 04-11-2015, 10:50
|
|
Shadow
Plusy: widać poprawę w Twoim stylu, zaczynasz tworzyć coraz ciekawszą fabułę
Minusy: interpunkcja, praktycznie brak napięcia, starcie jest tylko tłem, a powinno być odwrotnie
Super, że się nie poddajesz. Fajnie, że tym razem coś wyszło z tej pracy.
Ocena: 5,5.
Matheo
Plusy: ogólnie w miarę poprawny styl
Minusy: kolejny, co bbcodem się bawi, fabuła, motyw "kobiecego głosu"
Bez polotu. Nudnawo. Płasko. Twoja praca nie przypadła mi do gustu. A pragnę zaznaczyć, że Wasze walki czytałam po 3 razy, tak trudno było ogarnąć to wszystko za jednym zamachem.
Ocena: 5. |
Za lekceważenie prawdziwej urody, tej nieopisanej przez zwykłe zwierciadło
Zgromieni przez lepszą, aż łzy z gniewu trwonią
W sedno trafiło stare porzekadło
Mądrość, nie seksapil jest straszliwszą bronią. |
|
|
|
»Dann |
#8
|
Rycerz
Poziom: Ikkitousen
Stopień: Fukutaichou
Posty: 498 Wiek: 27 Dołączył: 11 Gru 2011 Skąd: Warszawa
|
Napisano 04-11-2015, 16:33
|
|
Shadow, mój zaginiony bracie...
Jest lepiej! Jasne, można narzekać, że brak walki w walce, że interpunkcja, że dziwne zdania... No dobra, te 2 ostatnie do jak najszybszej poprawy xD ALE naprawdę jest coraz lepiej. Starasz się, co wyraźnie widać podczas czytania. Na końcu lektura nieco się dłużyła, ale pierwsze akapity mają swój urok. Ponownie radzę ci dawać teksty do konsultacji z innymi, szczególnie że w Sanbetsu masz dwóch już bardzo doświadczonych (świetnie piszących i genialnie kreujących swoje wizerunki) osobników, których z imienia chyba nie muszę wymieniać. Odnośnie metamorfozy - kontynuuj jak najbardziej, ale staraj nie popaść w przesadny weltschmerz, bo to już się przejadło.
Ku mojemu zaskoczeniu dostajesz 6 i liczę na jeszcze większą poprawę w przyszłości.
PS. oXiu dobrze mówi. Skup się na jednym stylu - miszmasz, taki jak ten, który nam prezentujesz, rzadko przysparza pozytywnych odczuć.
Math, stara mordo xD
Było spoko. Może nie było to mistrzostwo, ale jest więcej niż poprawnie - choć przyznaję, po twoim powrocie spodziewałem się czegoś z [sam wiesz czym xD]. Nie mam jednak zamiaru obniżać ci oceny za niesprostanie zawyżonym oczekiwaniom, ani tym bardziej za dobranie sobie słabszego przeciwnika. Shadow to taki czarny koń, kiedyś w końcu wszystkich zaskoczy i wygra z wielką pompą. Błędów wiele nie ma, ale ww. użycie BBcodu irytuje. Co zabawne, to Shadowa upomniałem o to na SB, kiedy tylko wrzucił walkę. Przyznam też szczerze, że przed ocenami innych radnych, nie zwróciłem uwagi na zastosowanie mocy. Mea culpa...
Podsumowując, tekst bardziej przypomina tekst do Ninmu niż pełnoprawną walkę, ale tak czy inaczej czytało się go przyjemnie. Ode mnie masz 6. |
|
|
|
*Lorgan |
#9
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
Napisano 04-11-2015, 17:13
|
|
Shadow - Jakby nie było, to twoja najlepsza walka, pomimo że nie wyciągnąłeś zbyt wiele wniosków do czasu konfrontacji z Draugami. Warsztat nie był najgorszy, problemem okazała się, jak zwykle, fabuła. Wykreowałeś całą sytuację w sposób zbyt spontaniczny i niestety mało ciekawy. Przypadkowe postacie (ulicznicy), chaotyczne wydarzenia, praktyczny brak jakichkolwiek odniesień do ważnych wydarzeń, czy sytuacji życiowych. Przeciwnik nie dostał nawet osobowości, a co dopiero istotnej roli w tekście.
Popracuj nad ogólną koncepcją i generalną konstrukcją swoich tekstów. Zastanów się, gdzie powinny spoczywać punkty ciężkości - które wydarzenia podkreślić i rozbudować, a które zmarginalizować. Z tym masz największy problem.
Ocena: 5/10
______________________________________________________________
Matheo - Zgadzam się z Dannem co do jednego - to nie było mistrzostwo Niestety wciąż jesteś rzemieślnikiem, a nie pisarzem. Pracuj nad fabułą i kreacją świata. Masz do dyspozycji wiele tekstów godnych odwzorowania. Poeksperymentuj trochę, bo było nijako, zwłaszcza pod względem charakteru postaci. Nadaj jej jakiś hak, coś wartego zapamiętania. Pamiętaj, że nawet jeśli przeciwnik jest słabszy i niedoświadczony, nie możesz opuszczać gardy. Walczysz o renomę i pozycję w grze.
Jeżeli czytujesz moje oceny, to wiesz, co myślę o nadużywaniu mocy. Jeżeli nie, zgłoś się po stek wyzwisk przez PW
Trzymałeś nieco wyższy poziom niż Shadow, ale wpadkami, jak chociażby wspomniana źle zastosowana moc, czy postać pozbawiona wyrazu, sprowadziłeś się dokładnie do jego poziomu.
Ocena: 5/10
______________________________________________________________
Oddaję swój głos na Matheo. |
Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.
Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie |
|
|
|
*Lorgan |
#10
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
Napisano 04-11-2015, 17:20
|
|
..::Typowanie Zamknięte::..
Matheo - 38 (45) pkt. (5 głosów)
Shadow - 39,5 pkt. (0 głosów)
Zwycięzcą został Matheo!!!
Punktacja:
Matheo +40
oX +10
Genkaku +10
Pit +10
Twitch +10
Naoko +10
Dann +10
Lorgan +10 |
Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.
Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie |
|
|
|
| Strona wygenerowana w 0,12 sekundy. Zapytań do SQL: 14
|