Tenchi PBF   »    Rekrutacja    Generator    Punktacja    Spis treści    Mapa    Logowanie »    Rejestracja


[Poziom 3] Genkaku vs Pit - walka 1
 Rozpoczęty przez ^Genkaku, 12-08-2015, 21:04
 Zamknięty przez Lorgan, 22-08-2015, 16:50

10 odpowiedzi w tym temacie
^Genkaku   #1 
Tyran
Bald Prince of Crime


Poziom: Genshu
Stopień: Senshu
Posty: 1227
Wiek: 39
Dołączył: 20 Gru 2009
Skąd: Raszyn/Warszawa

Genkaku (5219道力 + 1000) vs. Pit (7047道力)




Unoszony ciepłym prądem powietrza znad kontynentu śmigłowiec bezgłośnie przeszywał niebo. Mógłby przelecieć z pełną prędkością parę metrów od czyjejś sypialni, a jedynym wyczuwalnym efektem jej obecności byłby podmuch wiatru. To nowatorska konstrukcja rotora pozwalała na lot w takiej ciszy. Osiągnięcia sanbetańskich inżynierów zawsze napawały Genkaku dumą. W tej chwili jednak, owa duma przegrywała w rywalizacji z zachwytem. Widok tonącej w oceanie tarczy słonecznej zapierał dech w piersiach. Majestatyczne, czerwono pomarańczowe odbicie ukrywającej się gwiazdy miało tylko jedna niedoskonałość - maleńki okręt, który niestrudzenie przecinał wodę w oddali, pozostawiając za sobą białą, spienioną bliznę na spokojnej tafli oceanu.
To właśnie ten statek był celem podróży Poszukiwacza. Luksusowa jednostka, na co dzień służąca jako wycieczkowiec, tym razem gościła bogaczy i prominentów niemal z całego Tenchi. Wynajęta na wyłączność przez Vincenta Bardiniego - ekscentrycznego młodzieńca, zakochanego w kobietach i hedonistycznym trybie życia, od kilku dni odbywała rejs w kierunku sanbetańskiego wybrzeża. O gospodarzu było głośno, głównie za sprawą wielu skandali. Nie był liczącym się graczem na międzynarodowej arenie biznesu. Bardziej czymś w rodzaju nieformalnego celebryty. Fortunę, z tak wielkim zapałem trwonioną na lewo i prawo, odziedziczył po bardziej przedsiębiorczych rodzicach, którzy zdobyli ją dzięki wojnie.
O zaproszenie na pokład nie było łatwo. Na szczęście poczciwy Gitter stanął na wysokości zadania, odpowiednio podrabiając potrzebny Genkaku świstek. Resztę formalności załatwiły jak zwykle pieniądze. Przez ostatnie pół roku, były agent nie mógł narzekać na brak okazji do zarobienia. Już na samych kosztownościach zabranych z Krwawej Groty ubił całkiem dobry interes. Wspomnienie mroźnego Cesarstwa wywołało silny dreszcz. W gruncie rzeczy cieszył się, że ma okazję zmienić klimat na cieplejszy i ubiór na bardziej odpowiadający jego gustom.
Mimo, że beeper od kilku sekund sygnalizował przychodzące połączenie, agent przeciągał odebranie. Chwilę jeszcze sycił oczy urokliwym zachodem, po czym zwrócił swoją uwagę na urządzenie. Dokładnie, z pedantyczną precyzją poprawił mankiety koszuli i wygładził dłonią zagięcia na smokingu. Elegancki strój nieprzyjemnie marszczył się w miejscach gdzie przylegały do niego pasy bezpieczeństwa. Spokojnym ruchem ręki, sięgnął do naręcznego zegarka i odebrał połączenie.
- Co ty wyprawiasz Genkaku?
Wyraźnie poirytowany głos, który zadudnił w słuchawce należał do Gittera. Genkaku uśmiechnął się, lekko unosząc kąciki ust. Rozmowy, która go czekała, prawdopodobnie nie będzie można nazwać przyjemną.
- Zależy, co masz na myśli.
- Miałeś czekać na kolejne wytyczne, a teraz Dokuro mówi mi, że wcale nie kazał sfałszować dla ciebie tych zaproszeń. Jakim prawem wydajesz mi polecenia?
- Znudziło mi się czekanie. Postanowiłem sprawdzić pewien trop, a ty tak się cieszyłeś, kiedy przyszedłem do ciebie w tej sprawie…
- Nie drwij ze mnie! Urządzasz sobie wakacje moim kosztem, a ja muszę się teraz tłumaczyć przed szefem. Wracaj natychmiast. Ma dla ciebie pilne zadanie. Sam wiesz, że czas nagli…
- Teraz nas nagli? – Wtrącił sarkastycznie, licząc że jego rozmówca zauważy paradoks. – Dziwne. Za każdym razem, kiedy ja używałem tego argumentu, po prostu kazał mi robić swoje. Właśnie teraz to robię. Nie trać humoru, jutro będę z powrotem.
W słuchawce usłyszał pomruk dezaprobaty. Sam nie wiedział, dlaczego ale z jakiegoś powodu przyjemność sprawiało mu dokuczanie Gitterowi, na temat jego groteskowego wyglądu i wiecznie uśmiechniętej twarzy, tak bardzo niedopasowanej do charakteru.
Faktycznie, po zdobyciu Pieczęci Salomona zabawił jeszcze chwilę w Cesarstwie, a później udał się do siedziby Poszukiwaczy, zdać artefakt na ręce przywódcy. Miał tam zostać, póki Dokuro nie skończy swoich pilnych badań i nie znajdzie chwili czasu na omówienie z byłym generałem pewnej „pilnej sprawy”. On miał jednak inne plany. Cała awantura z korporacją „Pomarańczowych Piratów” natchnęła go do działania. Właścicielem firmy był Arthur Desmond. Całkiem nowa postać na scenie biznesu oraz półświatka przestępczego. Z zasłyszanych historii i plotek wynikało, że wykorzystał moment słabości swojego największego konkurenta Kazuyi Ishiro, który latami blokował jego inicjatywy. Od kiedy przejął część interesów po skompromitowanym Sanbecie, mówiono że dobrze mu się współpracuje z Białą Różą i Gangiem Czterech smoków. Podobno zostawiał sobie do prywatnej kolekcji co ciekawsze eksponaty wydobyte przez swoich „Piratów”. Podobno był też człowiekiem niezwykle pragmatycznym i żądnym władzy. Genkaku miał zamiar zweryfikować te wszystkie domysły, przedstawiając pragmatycznemu, żądnemu władzy Babilończykowi propozycję układu. Miał przeczucie, że w zbiorach biznesmena może znaleźć niejeden, ciekawy przedmiot.
- Dziś w nocy, na statku, odbędzie się bal połączony z turniejem pokerowym – zaczął spokojnie tłumaczyć, jednocześnie zastanawiając się nad kolejnym docinkiem.
- Będzie tam Arthur Desmond, z którym jestem już umówiony na rozmowę. Jedna z jego firm zajmuje się podobnymi sprawami, co my. Chcę sprawdzić, czy nie mają czegoś godnego naszej uwagi. Tylko nie ciesz się tak bardzo. Nie wiadomo, czy cokolwiek z tego wyjdzie.
- Przysięgam Genkaku, pożałujesz swoich słów…
- Przekaż Dokuro, że najpóźniej jutro wieczorem będę z powrotem – wszedł mu w słowo. – Przeproś też w moim imieniu, za drobną samowolkę. Tylko postaraj się nie uśmiechać, bo uzna, że obaj jesteśmy niepoważni.
Rozłączył się, nie dając rozmówcy szansy skomentowania złośliwości. Siedzący obok Thekal uśmiechał się zadowolony, jakby ktoś właśnie podarował mu nowe życie. Kito pokręcił tylko głową z dezaprobatą i wrócił do podziwiania widoku, powtarzając w głowie plan negocjacji z Desmondem. Specyfika misji, którą wziął na swoje barki, przypominała mu o doświadczeniach w Sanbetańskim wywiadzie, niespodziewanie budząc pozytywne emocje. Bał się przyznać przed sobą, że być może trochę tęskni za wykonywanym jeszcze niedawno zawodem szpiega. Miał tylko głęboką nadzieję, że szamański duch nie podchwyci tematu i zdoła powstrzymać się od swoich wygłupów. Niesmak po jego ostatnim pokazie nieopodal Kurhanu Bohaterów wiąż jeszcze psuł humor nadczłowiekowi.
Śmigłowiec zaczął powoli obniżać pułap lotu, okrążając statek. Teraz przez okno można było w pełni podziwiać klasę tej jednostki. Na najwyższym, odsłoniętym pokładzie znajdował się olbrzymi basen, ze środka którego wystawała pokaźnych wielkości szklana kopuła. Na drugim końcu, zaraz przy rufie znajdowało się lądowisko. Pilot nawiązał łączność z załogą statku, po czym przystąpił do procedury lądowania, płynnie sadzając maszynę niemal idealnie na środku niewielkiej platformy.
Genkaku odpiął pasy i znów dla formalności, z przyjemnością wygładził dłonią wszystkie zagniecenia ubioru. Nim otworzył drzwi, odwrócił się jeszcze w stronę Thekala rzucając mu ostrzegawcze spojrzenie. Nie musiał nic mówić. Nawzajem czytali swoje myśli i znali się już na tyle, by szaman w lot zrozumiał, że od tej chwili nie ma już miejsca na żadne złośliwości. Jednak odpowiedział tylko kąśliwym uśmiechem. Genkaku miał wrażenie, że powoli zataczają koło we wzajemnych stosunkach i powracają do początku, kiedy to duch nękał go wizjami, niemal doprowadzając do szaleństwa. Ostatnimi czasy wszystko jednak wywróciło się do góry nogami. Im bardziej Genkaku kontrolował swoje emocje, tym bardziej jego mistyczny towarzysz dawał mu się we znaki. Wyglądało na to, że w ten sposób podświadomość dawała o sobie znać.
Pociągnął za klamkę, odsłaniając sobie drogę na zewnątrz i opuścił śmigłowiec.

***

- Podbijam o sto tysięcy i sprawdzam.
Zgodnie ze swoimi słowami, Poszukiwacz przesunął wcześniej przygotowane sztony. Wąsaty krupier przewodzący rozgrywce zgarnął je wprawnym ruchem i dołączył do puli. Na stole leżało ponad siedemset tysięcy kouka. W pomieszczeniu panował przyjemny gwar, zagłuszany nieco orkiestrową muzyką. Mimo, że kasyno było klimatyzowane, w powietrzu kłębił się dym, wydobywający się z setek zapalonych papierosów i cygar.
- Dwie pary dam – zrelacjonował krupier, komentując odsłonięte przez czarnoskórego mężczyznę karty. – Panie Torimoko?
Kito przez chwilę wpatrywał się w swoją rękę, po czym odpowiedział na wezwanie wykładając ją powoli na blat stołu. Uśmiech triumfu wykwitł na jego twarzy.
- Full. Wygrywa pan Torimoko.
Od wejścia szpiega na pokład minęły dwie godziny. Od razu po opuszczeniu maszyny, już na płycie lądowiska, wyszedł mu na spotkanie asystem Desmonda, nijaki Richard Housner. Jego strój doskonale wpisywał się w regułę „swobodnego stylu biznesowego”. Biała, przewiewna koszula z krótkim rękawem i cienkie spodnie w tym samym kolorze, zapewniały komfort w czasie upału. Niestety, przekazał złą wiadomość, iż jego pracodawca spóźni się i przybędzie dopiero późnym wieczorem.
- Wypada mniej więcej w połowie balu - Kito przyjął tą nowinę ze stoickim spokojem. Wcześniej liczył na możliwość szybszego spotkania, ale nie zrażając się, od razu skierował swoje kroki w stronę kasyna. Turniej trwał już w najlepsze od paru dni i wielkimi krokami zbliżał się czas finału. Kilkunastu zawodników zgromadziło na swoim koncie pokaźne kwoty. Reszta, która odpadła po drodze, dalej kontynuowała grę, ale już w swoim, pozakonkursowym gronie. Właśnie do jednego z takich stolików się przysiadł. Lubił pokera. Dla większości ludzi niebędących w temacie, był to hazard w czystej postaci. Ci mający cokolwiek wspólnego z realiami tej gry wiedzieli jednak, że sukces to nie tyle kwestia szczęścia, co umiejętności i strategii.
Towarzystwo przy stoliku nie należało do wytrawnych graczy. Znudzeni, szukający odrobiny adrenaliny bogacze, nie przejmowali się za bardzo przegrywanymi pieniędzmi, co Genkaku skrzętnie wykorzystywał. W zasadzie, by wygrać, nie musiał nawet używać swoich nadludzkich mocy. W tej chwili tylko jeden konkurent mógł mu zagrozić - wpływowy biznesmen z Khazaru, który przed chwilą przegrał ponad połowę swoich środków.
- Ja chyba mam dość. Jest pan dla nas za dobry, panie Torimoko – skomentował w końcu czarnoskóry mężczyzna, wstając od stołu. – Najwyższy czas szykować się na bal! Do zobaczenia panowie.
Pozostali zainteresowani z wyraźnym pomrukiem aprobaty poszli w jego ślady, dziękując sobie nawzajem za grę. Zadowolony Kito również zebrał się z miejsca, rzucając w stronę krupiera sowity napiwek. Odruchowo spojrzał na zegarek, sprawdzając czy faktycznie do przyjęcia zostało już tak niewiele czasu. Ku swojemu zaskoczeniu, zauważył że w lśniącej tarczy wyświetlacza, poza godziną, odbija się również znajoma postać, przemykająca za jego plecami. Wyćwiczone opanowanie wzięło górę nad przemożną chęcią odwrócenia się. Niespodziewanie, nad spotkaniem zaczęły właśnie zbierać się czarne chmury.
Jakby nigdy nic, podszedł do wciśniętego w kąt baru mężczyzny. Thekal, ukryty w neutralnej postaci, z tego miejsca niecierpliwie wyczekiwał końca rozgrywki.
- Idź na salę balową i daj mi znać, gdyby Desmond pojawił się wcześniej. Muszę coś jeszcze załatwić. - Pewnym ruchem rozpiął poły marynarki i uniósł przyszykowanego wcześniej drinka, upijając kilka sporych łyków.
- Wyszedł na zewnątrz. Na lewą burtę – szaman był irytująco kompetentny w odgadywaniu życzeń Genkaku.
Agent pokiwał głowę i odłożywszy na wpół pustą szklankę, ruszył we wskazanym kierunku. Mimo pośpiechu zachował spokój i szedł naturalnym dla siebie, energicznym krokiem. Zręcznie ominął tarasującą mu drogę grupkę pochłoniętych konwersacją osób i wyszedł na pokład statku. Szeroka galeria ciągnąca się wzdłuż lewej burty była pusta. Większość gości zapewne siedziała właśnie w swoich pokojach, szykując się na uroczystość, lub znajdowała się w kasynie za jego plecami. Bez większego trudu wypatrzył ubranego w biały garnitur mężczyznę znikającego na schodach prowadzących na niższy poziom. Skrzyżowali na chwilę spojrzenia, a znajomo wyglądający Babilończyk bez zastanowienia rzucił się do ucieczki. Poszukiwacz od razu ruszył za nim. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nie ma przy sobie ani broni, ani swojego pomocnika. Nie stanowiło to jednak w tym momencie dużego problemu. W kilku susach dopadł do klatki schodowej i od razu schował się za barierką przed nadlatującymi kulami. Uzbrojony w pistolet z tłumikiem długowłosy blondyn w panice strzelał na oślep. Na szczęście dla Genkaku, nie był zbyt daleko. Wystarczyło lekkie wychylenie i mocą telekinezy poderwał uciekiniera w powietrze, rzucając go na ścianę. Ogłuszony dryblas wypuścił broń, szamocząc się jak złapana w sieć ryba.
- Ile to lat się nie widzieliśmy Gorer? Tak się wita starych znajomych? -Były agent podszedł powoli upewniając się, że w okolicy nie ma żadnych świadków. Na całe szczęście wyglądało na to, że ciche wystrzały nikogo nie zaalarmowały. Przyciskany do ściany Babilończyk uspokoił się nagle, jakby ktoś odebrał mu wszystkie siły.
- Kito, przyjacielu. Chyba pięć lat, o ile dobrze pamiętam. Zmieniłeś się. Ledwo cię poznałem…
- A ty prawie wcale. Nadal ten sam strój i fryzura. W Arkadii moda nie zmieniła się przez ten czas?
Podniósł leżący na ziemi pistolet i przyłożył go do karku uciekiniera, jednocześnie uwalniając go z telekinetycznego uścisku. Blondyn osunął się powoli, trzymając ręce w górze. Kito sprawnie przeszukał mu kieszenie, odnajdując w jednej comlink. Od razu wybrał ostatni wybrany numer. Po kilku sygnałach odezwała się centralka korporacji Akigyou. W pamięci znalazł też swoje zdjęcie przy stoliku do gry w pokera.
- Kur.wa – bardzo tego nie chciał, ale przekleństwo samo wydostało się z jego ust. – Nieładnie Gorer. Po latach spotykasz znajomego i od razu rozpowiadasz wszystkim zainteresowanym?
Nie mógł uwierzyć, że to tylko zbieg okoliczności. Tak wiele wysiłku włożył w zatarcie za sobą śladów. Wymazał nawet dane na swój temat z bazy RG. Nigdzie nie ostało się ani jedno jego zdjęcie. Jak wyglądał, wiedzieli tylko ci, którzy osobiście mieli z nim do czynienia. Między innymi właśnie Gorer, łącznik na usługach sanbetańskiego wywiadu. Pięć lat temu pomagał byłemu agentowi dokonać zamachu na biskupa.
- Jak długo wiedzą, że tu jestem?!
Mężczyzna jęknął pod naporem wbijającej się w jego kark lufy.
- Około pół godziny! Zauważyłem jak grasz!
Poszukiwacz przeklął siarczyście pod nosem, nie mogąc uwierzyć we własnego pecha. Od wybrzeży Sanbetsu dzieliło ich jakieś dwieście kilometrów, a to oznaczało, że pościg mógł pojawić się w każdej chwili. Tego tylko mu brakowało, żeby wparował tu stary Nobunagaki .
- Kogo wysłali?
- Nie wiem! Błagam!
- Gadaj! – Demonstracyjnie odciągnął kurek i przycisnął jeszcze mocniej. W miejscu, gdzie stal stykała się z ciałem pojawiła się czerwona obwódka z krwi. Myśli Gorera galopowały zbyt chaotycznie, by cokolwiek dało się z nich wyczytać. – Gadaj, albo odstrzelę ci ten zdradziecki łeb!
- Araraikou! Kapitan Araraikou był najbliżej!
- Pit…
Zwolnił uścisk, uwalniając Babilończyka, który dysząc ciężko osunął się na kolana. Genkaku odruchowo schował broń do kieszeni marynarki, cały czas mierząc do więźnia. O wielki Susano, miej mnie w swojej opiece. Może jeszcze da się wyjść z tego obronną ręką – pomyślał. Od kiedy tylko dowiedział się o istnieniu agenta władającego mocą piorunów, owładnęła nim obsesja. Już jako komandor dokładnie przestudiował wszystkie raporty dotyczące kolegi. Myśl o tym, że Pit może kiedyś przyczynić się do jego zguby, zaowocowała wypracowaniem kilku strategii na uniknięcie przykrych skutków ewentualnej walki. Wszystko to miało szczególne znaczenie w kontekście jego ówczesnych planów związanych z dezercją. Najwyraźniej wkrótce miał nastać moment, w którym teoria skonfrontuje się z praktyką.
- Idziemy – zakomenderował szarpiąc Gorera za kołnierz.
Ruszył powoli, starając się nie zwracać niczyjej uwagi. Zdecydowanie potrzebował teraz ustronniejszego miejsca. Ten poziom statku obfitował na szczęście w liczne korytarze i pomieszczenia dla załogi.
- Co tak właściwie tu robisz?
- Miałem wmieszać się w tłum i obserwować, czy nie ma na pokładzie nieoproszonych gości…
- No to ci się udało – przerwał mu opowieść. – Gratulacje…
W gruncie rzeczy, nie miało to teraz najmniejszego znaczenia. Blondyn chciał jeszcze coś powiedzieć, ale Sanbeta szarpnięciem wrzucił go do odchodzącego od galerii pustego korytarza. Babilończyk, co chwilę pojękiwał, zachowując się bardziej jak rozhisteryzowana kobieta, niż pracujący dla agencji szpieg. Genkaku chwycił go znowu, tym razem za koszulę i przygniótł do ściany, samemu wyglądając za róg. Zgodnie z oczekiwaniami znajdowali się zaraz przy wejściu do pokładowej spiżarni. Przed drzwiami siedział tylko jeden marynarz. Kołysał głową w rytm muzyki płynącej z niewielkich słuchawek. Objęty mocą procesora, nie zauważył nawet przechodzących obok niego mężczyzn.
Dopiero gdy zamknęły się za nimi drzwi, Kito spostrzegł, że nie są tu sami. Celowały w nich lufy trzech pistoletów maszynowych. Nim zdążył objąć ich właścicieli iluzją, dobiegł go mocno stłumiony, ale niemożliwy do pomylenia z czymkolwiek innym niski łoskot silników odrzutowych.
- Już tu jest –wykrzyczał w myślach. Nie miał wiele czasu do stracenia. Korzystając z okazji, że otrząsnął się jako pierwszy, wystrzelił w znajdującego się najbliżej przeciwnika. Mężczyzna padł na ziemię z dziurą w głowie. Reszta zaczęła unosić broń w jego stronę, ale było już za późno. Rzucił w nich trzymanym za kołnierz Babilończykiem, wywracając całą grupę na ziemię. Sekundę później byli już martwi. Ostatni pocisk wystrzelił odruchowo…prosto w oko wbiegającego do pomieszczenia wartownika.
- Cholera! - Oczywiście przeżył tylko jęczący Gorer. Wściekły Genkaku trzasnął go kolbą w potylicę pozbawiając przytomności i uzbrojony w zdobyczne SMG, szybko ruszył w drogę powrotną na pokład, kierując się ku odgłosom ostrej wymiany ognia.

***

Był uwięziony na okręcie razem z resztą pasażerów, szukającym go wysłannikiem Sanbetsu oraz bandą terrorystów. I to przypadkiem! Noc zapowiadała się naprawdę interesująco. W myślach kalkulował prawdopodobieństwo tego, co właśnie go spotkało, przeklinając jednocześnie swój los i wszystkie zbiegi okoliczności. Nie dość, że w głupi sposób się ujawnił, to jeszcze jacyś piraci wybrali sobie na cel dokładnie ten sam rejs. Teraz każdy będzie wiązał go z tą sprawą, jako współodpowiedzialnego. O ile jeszcze jakoś mógłby znieść kwestie nadszarpniętej reputacji, o tyle fakt przybycia na pokład kapitana Araraikou był dla niego szczególnie bolesny. Gdyby nie zorientował się, że ktoś go obserwuje, mógłby nie wyjść z tego żywy. Najprostszym rozwiązaniem, jakie przychodziło mu do głowy, była po prostu ucieczka. Mógłby wzbić się w powietrze i próbować odlecieć jak najdalej pod osłoną nocy. Wytężając wszystkie swoje siły, do brzegu dotarłby za cztery godziny. Niezbyt kusząca perspektywa, tym bardziej, że Pit dysponował nowoczesnym, naddźwiękowym myśliwcem. Gdyby do konfrontacji doszło w powietrzu, siła ognia tej maszyny, zmiotłaby Poszukiwacza w kilka sekund. Musiał albo dogadać się ze swoim nemezis, albo pozbyć się go i w ten sposób kupić sobie czas na ucieczkę. Z drugiej strony Pit mógł być tylko pierwszym z wielu agentów, jacy zostali wysłani po jego głowę. Jedno było pewne, cokolwiek zamierzał, musiał działać szybko.
- Jacyś faceci z bronią, zganiają na salę balową wszystkich gości. Myślę, że to Krąg Geba.
Słowa Thekala pojawiły się nagle, prosto w umyśle Genkaku.
- A Desmond?
- Nie ma i nie będzie. Housner w porę go uprzedził i zawrócił śmigłowiec.
- Skąd wiesz?
- Sam mi powiedział… to znaczy tobie, bo przybrałem twoją postać.
Były agent skrzywił się, wyobrażając sobie tą sytuację. Jego myśli galopowały, starając się znaleźć wyjście z pułapki.
- Czekaj tam na mnie, zaraz będę.
Wyskoczył za burtę. Zatrzymał się nad samą powierzchnią, deformując morską pianę telekinetycznym bąblem. Najszybciej jak potrafił uniósł się w powietrze i pomknął w stronę Sali balowej. Była łatwa do zlokalizowania. Strzelista, ogromna szklana kopuła, dookoła której zbudowano basen, stanowiła część sufitu. Genkaku skierował się w tamtą stronę i po chwili był już na miejscu. Wylądował gwałtownie i rozpędem wskoczył do olbrzymiej sali. Bogato zdobione, masywne drzwi otworzyły się przed nim z hukiem, zwracając uwagę zgromadzonych. Zakładnicy gromadzili się pośrodku, otoczeni kordonem przekrzykujących się mężczyzn. Gdy tylko zobaczyli Poszukiwacza otworzyli ogień. Powietrze zapełniło się kulami. Przeturlał się szukając osłony za kolumną i jednocześnie oddał kilka strzałów. W tym samym czasie dopadł do niego Thekal, w postaci czarnej chmury wnikając w procesor. Terroryści rozpierzchli się po pomieszczeniu starając się otoczyć napastnika. Ten, co jakiś czas wychylał się odpowiadając ogniem. Dokładnie w momencie, kiedy zmuszony był wymienić magazynek, szyba niewielkiego bulaju rozprysła się i wpadł przez nią oślepiający wszystkich piorun. Śmiertelna energia dopadła stojących na drodze przeciwników pozbawiając ich przytomności i zatrzymała się przy cywilach, przybierając znajomą postać kapitana Araraikou. Korzystając z okazji Genkaku wyskoczył zza osłony, celnymi strzałami powalając następną parę.
Obaj Sanbetańczycy obrócili się gwałtownie, oddając strzał w stronę uciekającego w panice ostatniego terrorysty. Pit i tym razem okazał się szybszy. Jego pocisk trafił prosto w plecy uciekiniera, który potknął się lądując na kolanach i z głośnym hukiem padł twarzą na ziemię. Zgromadzeni w sali ludzie odetchnęli z wyraźną ulgą, obserwując stojących naprzeciw siebie wybawicieli. Coś jednak zdawało się być nie tak. Napięcie związane ze strzelaniną nie uleciało razem z życiem ostatniego z zamachowców. Zamiast tego po kilku sekundach pozornego spokoju, zdawało się narastać jeszcze bardziej, paraliżując wszystkich obecnych. Obaj walczący przed chwilą ramię w ramię mężczyźni, stali teraz naprzeciw siebie, mierząc się wzrokiem. Obserwowali każdy ruch, szacując jeden drugiego. To samo niespokojne, towarzyszące zakładnikom uczucie, zdawali się podzielać również wchodzący przez drzwi komandosi. Nie do końca wiedząc, co mają robić, nieśmiało zaczęli unosić broń w stronę Genkaku.
- Kapitan Araraikou, co za niespodzianka – zagaił ze spokojem Poszukiwacz, za wszelką cenę starając się zachować rezon w tej wyjątkowo skomplikowanej sytuacji.
Dbając o pozory obojętności, obserwował charakterystyczny dla Pita tik zaciskającej się pięści. Delikatne, ledwo widoczne wiązki wyładowań pojawiały się znikąd, w charakterystyczny sposób prześlizgując się po palcach i nadgarstku wojskowego. Nie potrzeba było wyjątkowego zmysłu do wychwytywania detali, jakim dysponował były generał, aby zauważyć jak wielkie zmiany zaszły w Araraikou od ich ostatniego spotkania. Był wyraźnie zmęczony. Nie fizycznie, o czym świadczyć mogła jego nienaganna postawa, ale psychicznie. Podkrążone oczy dawały temu najdobitniejszy dowód. Kito uśmiechnął się do swoich myśli określając stan, w jakim prawdopodobnie znajduje się jego niedawny kolega jako wypalenie. Sam doskonale pamiętał to uczucie, które jeszcze nie tak dawno towarzyszyło też jemu samemu.
- Kito Genkaku. Ile to już czasu minęło?
- Ciężko powiedzieć. Ze względu na okoliczności ostatniego spotkania, staram się o nim nie myśleć.
Pit w milczeniu pokiwał potakująco głową. Fiasko misji w opuszczonym nagijskim laboratorium, na wszystkich jej uczestnikach odcisnęło swoje piętno. Większość z nich, jeszcze nigdy w swoim życiu nie znalazła się tak blisko śmierci. Nawet starzy wyjadacze musieli przez pewien czas borykać się z traumą. Dla byłego agenta sprawa była dodatkowo o tyle trudna, że to właśnie jego knowania doprowadziły do zawiązania się grupy i rozpoczęcia wyprawy.
- Sir. Rozkazy?
Nieśmiało zadane przez jednego z podwładnych Araraikou pytanie zawisło na chwilę w powietrzu. Uwaga wszystkich skupiła się na postaci Pita, który nie odrywając wzroku od Genkaku, rzucił w jego kierunku pytające spojrzenie. Poszukiwacz tylko uśmiechnął się serdecznie, mimowolnie wzruszając ramionami.
- Oddział Alfa rusza dalej –podjął Kaeru po dłuższej chwili. - Bravo, wy ewakuujcie tych ludzi na górę, i przygotujcie ich do opuszczenia pokładu…
- Nie! – Wtrącił się stanowczo Kito.
Jego niespodziewany sprzeciw zelektryzował powietrze sprawiając, że wszyscy wstrzymali oddech. Na umęczonej twarzy Kaeru pojawiło się zaskoczenie.
- Smoki mogą iść – wyjaśnił były generał. - Na pokładzie jest jeszcze pewnie sporo terrorystów do załatwienia, ale ci ludzie zostają na swoich miejscach, do czasu aż nie dojdziemy do porozumienia.
Świdrujące spojrzenie Pita nabrało na intensywności. Ci, którzy widzieli jego oczy, bez trudu mogliby rozpoznać w nich żal mieszający się ze złością. W końcu Agent odwrócił na chwilę głową i zwracając się w kierunku swoich ludzi, dał im znak skinieniem. Oba oddziały posłusznie, nie spuszczając Genkaku z celownika, wycofały się, by w końcu zniknąć za szerokimi, dwuskrzydłowymi drzwiami na korytarz. Pozostała jedynie drobna blondynka, który wystąpiła naprzód i stanęła obok Pita. Ich spojrzenia skrzyżowały się na chwilę, po której ich uwaga z powrotem skupiła się na Poszukiwaczu. Szukając sposobu na rozluźnienie atmosfery Genkaku omiótł wzrokiem obszerne pomieszczenie sali balowej, zatrzymując go na znajdującym się kilka metrów obok barze. Swobodnie ruszył w jego kierunku, nonszalancko odwracając się od byłego podwładnego. To było spore ryzyko, ale liczył na honor kapitana. Zresztą z powierzchownych myśli Pita odczytał przede wszystkim troskę o zakładników. Przechylił się za ladę wyciągając stamtąd dwie szklanki i butelkę najlepszej babilońskiej brandy, jaką zdołał wypatrzyć.
Jeszcze stał, więc poczuł się trochę pewniej. Rozbawiony tym faktem odkorkował butelkę i napełnił bursztynową cieczą obie szklanki. Wykorzystując fakt, że przeciwnik znajduje się za jego plecami, niezauważenie podłożył pod barową podkładką wcześniej przygotowany detcard. Na samą górę postawił porcję alkoholu i pchnął mocą telekinezy wzdłuż kontuaru. Gdy szklanka ślizgała się po blacie, nadnaturalnym zmysłem potwierdził nieobecność oddziału komandosów w zasięgu dwudziestu metrów. Araraikou, obserwujący to wszystko w milczeniu, przyjął nietypowe zaproszenie i podszedł.
- Co się z tobą stało Genkaku? – Zaczął energicznie gestykulując ręką, w której wciąż dzierżył rewolwer. Jego głos pełen był rozgoryczenia. - Kiedyś leżało ci na sercu dobro ludzi, a teraz wykorzystujesz ich jak ostatni tchórz. Kito, którego znałem nigdy by się do tego nie zniżył.
Przywołany do odpowiedzi po raz kolejny rzucił mu w odpowiedzi jedynie serdeczny półuśmiech i powolnym ruchem odchylił klapę marynarki, chowając trzymany do tej pory pistolet. Obaj znajdowali się teraz przy dwóch przeciwległych krańcach kontuaru. Dzieliła ich odległość raptem kilku metrów. Genkaku wykorzystał ten moment by objąć oboje przeciwników mocą procesora. Zależało mu, by rozmowa przebiegła po jego myśli, ale musiał mieć przygotowany plan awaryjny.
- Zapewniam cię kapitanie, że nic się nie zmieniło w tym temacie. Nadal zależy mi na tym by uniknąć rozlewu krwi. Właśnie dlatego ci ludzie muszą tu zostać – wyjaśnił, na koniec pociągając łyk ze szklanki.
Alkohol miał wyrazisty i bogaty bukiet. Babilończycy stanowczo wiedzą jak robić dobre brandy.
- Pit, to nie musi tak wyglądać. Nie musimy walczyć. To wszystko… – omiótł gestem pomieszczenie, wskazując na porozrzucane ciała terrorystów –… to tylko zbieg okoliczności. Nie mam z tym nic wspólnego. Pozwól mi odejść.
- Wiesz, że to nie takie proste. Sam jesteś terrorystą. To po ciebie tu przyleciałem i nie mogę wrócić z pustymi rękoma. Takie mam rozkazy…
- Rozkazy – powtórzył gorzko, wchodząc mu w słowo. – Zobacz, do czego cię doprowadziło wykonywanie rozkazów. Oboje wiemy, że nadstawiasz karku nie dla zwykłych obywateli, a dla bandy pożerających ten kraj od środka biurokratów. Czasem trzeba posłuchać własnego sumienia Pit. Sumienia i głosu rozsądku, a ty dobrze wiesz, że powinieneś mnie puścić wolno.
- Nie Kito, nie mogę i nie chcę. Zdradziłeś nas. Nie grasz już we właściwej drużynie. Byłeś autorytetem dla nas wszystkich, ale postanowiłeś splunąć nam w twarz ucieczką. Próbujesz mi teraz wmawiać, że zrobiłeś to by bronić Tenchi. By otworzyć sobie drzwi, które w innych okolicznościach byłyby zamknięte. Tak, Ooakawa powtórzył mi wszystko. Tak naprawdę zrobiłeś to dla siebie. To ja proszę ciebie. Poddaj się i chodź ze mną. Ponieś odpowiedzialność za swoje czyny. Może jeszcze jest jakaś szansa!
Wojskowy wyraźnie się uniósł. Widać było, że dla nich obu ta rozmowa niesie ze sobą spory ładunek emocji. Były agent z zainteresowaniem zauważył, że blondynka nerwowo zareagowała na wzmiankę o zdradzie. Postanowił odnotować ten fakt w pamięci.
- Ty chcesz pouczać mnie o odpowiedzialności, samemu bojąc się jej podjąć? – Zadrwił, licząc że uda mu się nieco rozdrażnić przeciwnika. W tym momencie doskonale zdawał sobie sprawę, iż nie ma, co liczyć na polubowne rozstrzygnięcie sprawy. – To właśnie dlatego, zostawione po mnie generalskie krzesło jest nadal puste. Nie oszukuj się. Z twoim przebiegiem służby i doświadczeniem już dawno powinieneś zająć to stanowisko, ale boisz się wziąć odpowiedzialności za resztę. Jesteś zbyt wygodny. Teraz też boisz się wykonać rozkaz, ze względu na tych ludzi. Swoją drogą, jak on brzmi? Żywy lub martwy, bez względu na konsekwencje?
Na kilka sekund zapadła cisza. Kapitan zamyślił się, jakby wewnątrz swojej głowy, prowadził jakiś wewnętrzny monolog. Był wyraźnie zły i widać było, że gdyby nie obawa o zakładników już dawno by zaatakował. Z drugiej strony, nie był głupi. Dialog, mimo że nie do końca przyjazny, jemu także był na rękę, biorąc pod uwagę nadciągające wsparcie, które mogło pojawić się w każdej chwili. Z tego samego powodu Genkaku postanowił nieco przyspieszyć sprawy. Chwycił za butelkę i podobnie jak poprzednio szklankę, cisnął po blacie kandelabru, tak by zatrzymała się zaraz przy nietkniętej do tej pory szklance Araraikou.
- Masz przyjacielu. Myślę, że przyda ci się chyba trochę więcej odwagi w płynie.
Wykorzystując krótką pauzę, skryty pod płaszczem iluzji przyzwał chimeryczny pancerz. Czarna zbroja otoczyła jego ciało. Tym razem jednak została zmodyfikowana odpowiednia, na potrzeby sytuacji. Pojedyncza macka wystrzeliła z pleców i owinęła się dokładnie wokół biegnącej wzdłuż baru rury służącej do opierania nóg.
- Możesz mówić co chcesz Kito, ale obaj wiemy, że to tylko odwlekanie nieuniknionego. W każdej chwili mogę wejść do twojego procesora i usmażyć go, pozostawiając cię bezbronnym.
Poszukiwacz skrzywił się teatralnie. Doskonale wiedział, o czym mówi Araraikou. Już raz dokonał takiej sztuczki przy okazji ratowania go z rąk przeklętego Taiko. Szybkość i nadludzkie zdolności były jego atutami, ale Genkaku był sprytniejszy. Cokolwiek się zaraz stanie on i tak będzie o jeden krok przed przeciwnikiem. Potrafił o to zadbać.
- Jesteś zbyt pewny siebie i już nie raz cię to zgubiło. Jedyne, co masz to swoją moc i nadzieję, że kiedy jej użyjesz ja nie będę już stał na nogach.
Spokojnie wyciągnął z kieszeni bombę dymną i delikatnie poturlał prosto między nogi blondynki. Omamieni mocą procesora nie zauważyli nic. Był już niemal gotów. Teraz najtrudniejszą sprawą było zgrać wszystko w czasie. Plan wymagał oderwania się od ziemi. Efektem ubocznym było jednak stracenie dostępu do mocy iluzji.
- Pozwól odejść tym ludziom, a przekonamy się, kto jest lepszy. Okaż, że nadal zależy ci na niewinnych, a może sędziowie wezmą to pod uwagę podczas procesu.
Poszukiwacz uśmiechnął się pobłażliwie omal nie parskając śmiechem. Pit zareagował zgodnie z oczekiwaniami. Robiąc gwałtowny ruch niemal rzucił się na niego. Powstrzymał się w ostatniej chwili. Po całym prawym ramieniu przeskakiwały mu łuki wyładowań elektrycznych. To by było na tyle. Genkaku skupił się na podłożonej wcześniej detcardzie i złamał ją, rozpoczynając odliczanie. Miał nadzieję, że dobrze odczytał charakter przeciwnika i ten nie będzie ryzykował zbyt wielu manifestacji swoich nadludzkich zdolności z obawy przed skrzywdzeniem niewinnych.
- Procesu? Tak to sobie wyobrażasz? Nie łudź się kapitanie. Nie będzie ani procesu, ani ewentualnego prania mózgu i majstrowania w pamięci przez kolegę Johna Doe’a. Faktycznie nie nadajesz się na generała. Jesteś po prostu głupi i naiwny. Nadal wierzysz w bajki, że świat dzieli się na dobrych i złych. Gardzisz mną, bo jestem zdrajcą, ale swoją blondyneczkę tolerujesz mimo, że też nie jest święta. Mam rację?
Trafił w dziesiątkę. Przywołana kobieta skrzywiła się boleśnie i cofnęła się o krok, następując na dymną bombę. Szkło pękło, gwałtownie uwalniając chmurę duszącego dymu, który w mgnieniu oka zasłonił całą jej sylwetkę ograniczając pole widzenia. Poszukiwacz wykorzystał ten moment by unieść się na kilka centymetrów w powietrze. Bańka iluzji pękła ujawniając przed Pitem prawdziwe, zakute w chimeryczną zbroję, oblicze. Wojskowy nie wytrzymał. W jednej chwili cała troska o cywilów przestała mieć znaczenie, zalana falą adrenaliny.Odrzucił cielesną formę eksplodując energią i wystrzelił prosto w przeciwnika. Nadeszła decydująca sekunda. Teraz Kito miał przekonać się, czy jego taktyka odniesie skutek i rozpocznie łańcuch zaplanowanych zdarzeń, czy padnie nieprzytomny porażony mocą elektryczności.
Grom uderzył w niego z całą swoją mocą, niemal rozpalając Chimerę do czerwoności. Unoszący się nie tylko nad ziemią, ale także wewnątrz powiększonej zbroi Kito, nie miał jednak styczności z rozgrzaną, naelektryzowaną powierzchnią. Piorun prześliznął się po jej powierzchni i zgodnie z zasadami fizyki pomknął dalej prosto po macce stanowiącej uziemienie i dalej wzdłuż stalowej rury przy barze. Zdziwiony Araraikou wyskoczył z niej niemal w tym samym miejscu, z którego wystartował. Niemal dokładnie zgrywając się w czasie z ładunkiem wybuchowym. Detcard eksplodował, podpalając rozpylony falą uderzeniową alkohol. Ognista kula wypełniła powietrze, oślepiając znajdującego się w samym centrum Sanbetę. Krzycząc zakrył pękające z bólu oczy.
Zawtórowali mu przerażeni cywile. Rozbiegli się bezładnie na wszystkie strony w panicznej próbie ucieczki. Genkaku dziękował bogom za wysłuchanie jego modlitw. Thekalowy pancerz doskonale spełnił powierzone mu zadanie. Zaimprowizowana klatka Faradaya zadziałała, chroniąc go przed wyładowaniem. Korzystając z okazji wylądował gwałtownie, odzyskując moc iluzji i przeskoczył na drugą stronę baru. Schowany za osłoną, poderwał pistolet i wypalił kilkukrotnie w zwieńczającą sufit kopułę. Potężna pajęczyna pęknięć pojawiła się w miejscu trafienia i szkło pękło wpuszczając do środka hektolitry basenowej wody.
Mimo oślepienia, Pit wciąż nie dawał za wygraną. Wyglądało na to, że nawet bez wzroku dobrze radzi sobie na polu walki. W mgnieniu oka zniknął, pojawiając się za plecami zdrajcy i otworzył ogień. Kule przeszyły powietrze, strącając kilka butelek i były agent musiał unikać trafienia naginając rzeczywistość. Alkohol polał się strumieniami, zalewając całą podłogę. Były generał nie mógł pozwolić mu na rozwinięcie skrzydeł. Znów omamił wrogą parę mocą procesora, wymazując fakt, że zakładnicy opuścili pole bitwy. Jednocześnie skupił całą siłę woli by zmiażdżyć lufy ulubionych rewolwerów blondyna. Zapłacił za to strumykiem krwi z nosa, ale stal zazgrzytała pod naporem telekinezy i zapadła się do środka. Eksplozja zdetonowanego pocisku niemal urwała Araraikou palce u dłoni. Jęknął z bólu i odskoczył w tył, przywołując grupę bushin. Kito wykorzystał chwilę by skupić się na zdezorientowanej blondynce. Nadał jej towarzyszowi własny wygląd. Z bojowym okrzykiem wyskoczyła w powietrze. Jej sylwetkę otaczała karmazynowa poświata, z której wystrzeliła długa, energetyczna macka zmiatając wszystkie, stojące jej na drodze klony, łącznie z Pitem. Przeleciał przez całą salę balową rozbijając ciałem kilka marmurowych kolumn. Porządnie poobijany chciał wstać, ale Genkaku nie dał mu tej szansy, mieszając w jego zmyśle propriocepcji. Oszołomiony przeciwnik wił się w wodzie, walcząc o kontrolę nad swoim ciałem. Blondynka rzuciła się w jego stronę, raz jeszcze trafiając go potężną mocą.
Dla Poszukiwacza nadszedł idealny moment na finalizację planu. Telekinezą obezwładnił kobietę, unieruchamiając jej kończyny. Walczyła, ale nie miała wystarczająco dużo siły, by poradzić sobie z mocą Genkaku. Ten by całkowicie wyeliminować ją z walki zwiększył nacisk na łokcie ofiary, bezlitośnie wyłamując jej ręce. Zawyła przeciągle i tracąc przytomność osunęła się do wody. Uniósł jej bezwładne ciało i zasłaniając się nim, ruszył w stronę sponiewieranego byłego kolegi.
- Może i jesteś szybszy, ale ja i tak zawszę będę o krok przed tobą.
Pit wytężając sił uniósł rękę, celując do niego. Z przymrużonych, poopalanych oczu wąską strużką ściekała krew. Oddychał płytko, tak jakby miał połamanych kilka żeber.
- Lepiej uważaj przyjacielu. Dookoła jest woda. Wszyscy stoimy w niej po kostki. Ty, ja, twoja śliczna towarzyszka, zakładnicy – zablefował Genkaku uśmiechając się złośliwie. – To jak będzie z tymi rozkazami? Za wszelką cenę? Dasz radę wziąć na siebie odpowiedzialność?
Wyraźnie widać było jego wahanie. Dłoń drżała mu, ale nadal utrzymywał ją w powietrzu. Kito wiedział, że wygrał. Złamał ducha i wolę walki w przeciwniku. Mimo przyspieszonego oddechu i walącego serca, czuł się pewnie jak nigdy. Nawet teraz, gdy narażał się na oberwanie piorunem, chował zanadrzu swoją najpotężniejszą moc, dzięki której mógł uniknąć obrażeń. Czas jednak naglił coraz bardziej, a Pit nie kwapił się do sprawdzenia jego kart. W każdej chwili mogły powrócić Smoki. Ale przynajmniej może bezpiecznie opuścić okręt bez obawy, że Araraikou będzie ścigał go swoim myśliwcem. Na wszelki wypadek uszkodzi go odpowiednio. Odwracając się plecami do przeciwnika, cisnął w niego ciałem blondynki i ruszył w kierunku wyjścia. W tej chwili nikt nie był w stanie go zatrzymać.
   
Profil PW Email Skype
 
 
^Pit   #2 
Komandor


Poziom: Genshu
Stopień: Seikigun Bushou
Posty: 567
Wiek: 34
Dołączył: 12 Gru 2008

Pit 7047道力
Genkaku 5219道力


Śrubokręt. Skup całą swoją uwagę na nim. Leży poza twoim zasięgiem, ale spróbuj go pochwycić. Tak sobie tłumaczyłem cały ten test. Gdy tylko zacząłem wyciągać dłoń ku narzędziu, dotknęło mnie uczucie, jakby ktoś rozrywał mnie na pół. Zignorowałem to i brnąłem dalej w otchłań. Były to istne tortury, ale coś zaiskrzyło. Z niepokojem patrzyłem, jak moja własna kończyna znika, zamieniając się w błękitną smugę elektrycznego światła. W tym samym momencie żelastwo na stole nieopodal zadrżało i zaczęło się ruszać. To było ciężkie do wyjaśnienia, ale naprawdę czułem, jakbym je trzymał. Wycofałem ramię i po chwili niebieski promień wrócił na swoje miejsce, a wraz z nim moja ręka ze śrubokrętem.
- To ta sama sztuczka, co wtedy, na siłowni? - Z ogromnego osłupienia wyrwała mnie blondwłosa Katherine, która właśnie weszła do zawalonego przeróżnymi przyrządami laboratorium. Na ekranie komputera za mną wciąż jeszcze świeciły się wyniki mojej niedawnej analizy biochemicznej. Musiała to zauważyć, bo uniosła brew w niemym podziwie. - Eksperymentujesz na sobie? Nadal masz zamiar kopać prądem w najmniej oczekiwanych momentach?
- Mniej, niż dotychczas - odpowiedziałem najpierw na to drugie, zaciskając testowaną rękę w pięść. - Po ostatnich analizach doszedłem do wniosku, że choć moje elektrony wiążą się słabiej, niż u pozostałych osobników, to wciąż mogę je utrzymać pod kontrolą. Co więcej, moje własne ciało chyba przyzwyczaja się do tego stanu. Niemniej, wciąż jeszcze muszę być ostrożny z paroma sprawami.
- Jakimi?
Zapytała mnie o szczegóły, ale wolałem nie odpowiadać. Nie chciałem jej mówić o pewnej rozmowie, jaką przeprowadziłem z paroma doktorami z Omoi Munashi jakiś czas wstecz. Można było powiedzieć, że nie chciałem jej straszyć.
- Sprawy związane z samokontrolą, wiesz jak jest. Ale dość już o mnie; wyglądasz, jakby szykowała się nam kolejna misja?
- A i owszem - odparła, uśmiechając się. - Udało się nam dopasować miejsce do mapy z ruin dojo. Ten twój ulubiony samuraj czeka na ciebie w pokoju odpraw Trupy.
- Powiedz mu, że będę za chwilkę - odpowiedziałem, nachylając się w zadumie, i przeglądając raz jeszcze zgromadzone dane. Wszystko wydawało się dążyć ku lepszemu. Elektrony wiązały się poprawnie, nawet po oddzieleniu ich od ciała na niewielką odległość. W tej sztuczce krył się sekret do większej mocy. Zastanawiałem się jednak, czy ta w ogóle jest mi potrzebna? Co jeśli wymknie mi się spod kontroli? Wraz z wyłączeniem ekranu laptopa, prysły moje rozmyślania. Dopiłem kawę i ruszyłem do pokoju odpraw.

***

Katagawa już na mnie czekał, wraz z Katanem Ukire. Siedzieli po przeciwległych stronach wielkiego stołu, na środku którego, na wielkim ekranie, wyświetlały się dane o kolejnym miejscu i celu podróży. Samuraj o dość ekscentrycznej fryzurze rozpogodził się na mój widok.
- Witaj Araraikou, wygląda na to, że dochodzisz do siebie? Widzę, że podchwyciłeś dość ciekawy styl, jeśli chodzi o włosy. Powiedz, to działa na kobiety? Może ja też coś zmienię?
Jeśli chodziło o charakter, to Rikuto był niezrównanym gawędziarzem, mógł ciągnąć dyskusję godzinami. Jego przeciwieństwem był Katan Ukire, który zdawał się być jak duch na tym spotkaniu. W zasadzie to jeszcze nigdy nie słyszałem, by powiedział więcej jak trzy zdania ciągiem. Przyglądał się ekranowi, co jakiś czas tylko odgarniając bujny kok czarnych włosów. Ten koleś potrzebował jakiegoś rozluźnienia, ale byłem pewien, że Niebieski Diabeł podrywu już o to zadba.
- Co mamy w dzisiejszym menu, Rikuto-san? - zapytałem, rozsiadając się na niezbyt wygodnym, drewnianym krześle. Kat zajęła miejsce obok mnie, zakładając nogę na nogę, zapewne ku jeszcze większej uciesze samuraja-kobieciarza.
- Mamy dwa zwoje. Jeden jest częścią większego manuskryptu, opisującego zapomnianą w dzisiejszych czasach technikę walki. Drugi to osobna całość, list spisany przez jednego z adeptów, którzy musieli uciekać z Nibetsu przed czujnym okiem babilońskich najeźdźców. Mapa ma jakieś siedemdziesiąt lat i dość dokładnie pokazuje, gdzie miała być awaryjna siedziba szkoły.
Wtórując słowom, samuraj wyświetlił mi skany obu dokumentów. Dwukrotnie kliknął ten z mapą i nałożył na współczesny teren.
- Dzięki wkładowi profesora Hornwela byliśmy w stanie potwierdzić, że musi to być tu: stary kościół, z dala od centrum Arkadii, niemalże na samym jej krańcu. Dookoła zaledwie kilka domów, a tak to łąki i las. Dobra lokacja, jeśli chcesz wychowywać wiernych z okolicy, jak i potajemnie adeptów zapomnianej szkoły walki.
Na ekranie pokazały się zdjęcia. Widać było, że to niewielki budynek, sprzed ponad stu lat, z cegły i drewna, w dużej mierze przeżarty już przez ząb czasu.
- Ciekawe - uśmiechnąłem się, nachylając w przód i drapiąc po brodzie. - Tam ktoś dalej mieszka? Widzę jakąś dobudówkę.
- Nasze źródła potwierdziły, że miejscem opiekuje się siedemdziesięcioletni ojciec Lorenzo Garbario. - Na ekranie pojawiło się zdjęcie posuniętego w latach mnicha, w skromnych szatach, o bujnej, białej brodzie i przenikliwym spojrzeniu. - Lorenzo uznawany jest przez miejscowych za spokojną, miłą i małomówną osobę.
Kątem oka dostrzegłem, jak Katagawa mówiąc o małomównym typie, wskazuje skinieniem głowy na zamyślonego Ukire. Powstrzymałem się od śmiechu, kręcąc tylko głową z niedowierzaniem.
- Nie powiedziałeś mu jeszcze o tym, co nasz wywiad odkrył o samym kościele - wspomniany odludek nagle odezwał się. W zaciemnionym pokoju, gdzie jedynym źródłem światła był ekran, ciężko było dostrzec jaką ma minę, ale irytację jego głosu dało się wyczuć perfekcyjnie.
- Jakieś inne fakty, które powinienem znać przed wyruszeniem?
- Myślę, że to cię zaciekawi. Niecałe dziesięć lat temu heretycy próbowali tam odprawić czarną mszę.
- Tak po prostu, czarna msza? W kościele? - zapytałem, mocno zdziwiony. Przecież to było, jak zupełne przeciwieństwo. - I ksiądz Garbario nie zareagował?
- Zareagowałby, gdyby nie stracił przytomności podczas dokonywania egzorcyzmu tydzień wcześniej. Ta świątynia jest związana z całą masą historii o skutecznych wypędzeniach demonów. Właśnie to przyciągnęło do niej kultystów. Ostatecznie dorwała ich lokalna policja.
Wyprostowałem się na krześle, mając półotwarte usta w zdumieniu. Co to było za miejsce?
- I co, teraz już nic się tam nie dzieje?
- Od dziewięciu lat cisza.
Na tym Katan zakończył swój wkład w naradę. Teraz pozostało tylko się przygotować i ruszać na przygodę. Nie wiedziałem jeszcze wtedy, że będzie to jedno z tych, wywracających żołądek, przeżyć.

***

Dotarliśmy do Babilonu bez żadnych problemów. Siatka wywiadowcza na terenie miasta monitorowała wszystko na bieżąco, przekazując nam dane do beeperów i słuchawek. Czy to w Sanbetsu, czy gdzieś w Arkadii, każdy bacznie obserwował sytuację. To było tylko spotkanie z księdzem, ale obawiano się najgorszego. Przecież Akuma mogli zaatakować w każdej chwili, straty w ludziach nie wchodziły więc w grę. Dlaczego w ogóle o tym pomyślano? Być może dlatego, że w spotkaniu tkwił haczyk. Więcej, niż jeden. Lorenzo mógł być strażnikiem tajemnic dojo, a tym samym artefaktu, który stanowił trzon szkoły walki. To za jego sprawą Tańczący Diabeł miał urządzić masakrę na babilońskich żołnierzach. Zapiski nie precyzowały co to, ale z manuskryptu można było wywnioskować, że chodzi o hełm. Przełknąłem ślinę; helikopter wylądował poza wsią, nieopodal jeziora. Na tafli wody zaczęły tworzyć się kręgi. Spojrzałem w swoje odbicie. Byłem niedospany, miałem podkrążone oczy i ogólnie wyglądałem jak nastroszony, przerażony diablik z lasu Oni. Juz samo to mogło kwalifikować mnie do egzorcyzmowania. Skoczyłem na twardy grunt, obejrzałem się za swoimi towarzyszami i rozpoczęliśmy kolejny etap ekspedycji z ramienia Nezo Gekidan.

***

Mój szósty zmysł zawsze ostrzegał mnie wcześniej, kiedy coś miało się nie udać. I tym razem też powinienem był go posłuchać. Tyle przygotowań, żeby okazało się, iż ojczulek jest, łagodnie ujmując, postrzelony. Nie, nie dosłownie, choć miałem ochotę wpakować mu kulkę w głowę, kiedy po raz trzeci obejrzał się nerwowo za siebie i stwierdził, że nie może nas wpuścić. Jeden z moich Smoków w cywilnym przebraniu genialnie odgrywał swoją rolę, a mimo to dziadek wciąż brnął w zaparte, podejrzliwie zerkając na wszystko dookoła zza bramy.
- Ja... ja nie mogę nikogo dziś wpuścić. Nie teraz.
- Nawet, żeby tylko porozmawiać?
- Nie! - Starzec podniósł głos, pokazując palcem, ni to na Smoka, ni to przed siebie. - Demony czają się wszędzie. A ja muszę bronić honoru.
- Honoru? I jakie demony, przecież tu nikogo nie ma.
- Dość! Mój mistrz nie życzył by sobie takich...
Zdał sobie sprawę, że chyba powiedział o jedno słowo za dużo i czym prędzej wycofał się, zamykając kratę w drzwiach.
Tyle siedzenia w krzakach na darmo - westchnąłem i chwyciłem za słuchawkę. - Kat, plan wejścia frontem się nie udał, jak tam druga opcja?
- Idzie całkiem sprawnie. Skan znalazł kompleks tuneli pod ziemią. Ładunki założone, czekam na sygnał.
- Postaram się najpierw sprawdzić co planuje Lorenzo. Według wcześniejszych relacji mieszkańców i naszych obserwatorów, nigdy się tak nie zachowywał.
Zaczęliśmy podchody. Przed misją obaj moi żołdacy otrzymali karwasze Ryoushi. Użyliśmy ich, by wspiąć się na dzwonnicę kościoła. Jak przypuszczałem, do środka można było dostać się także od góry. Wdrapałem się na niewielki balkonik, podając rękę sojusznikowi. Stąd widok na okolicę był już całkiem niezły. Nieopodal zapiał jakiś kur. Mieszkańcy dopiero co budzili się do życia, toteż przy ewentualnym harmidrze nie powinno być za wielu świadków, przyszło mi na myśl. Bez trudu wyważyłem drzwi do środka. Za nimi znajdował się sznur od dzwonu, zwisający nad małym, drewnianym daszkiem. Ostrożnie zeszliśmy na dół, uważając na skrzypiące deski. Stąd bez trudu dało się obserwować wszystko, co działo się w kościele.
Wnętrze świątyni nie było zbyt bogate. Dwa rzędy po dziesięć drewnianych ławek, ze cztery kolumny, podtrzymujące całość, dwa wejścia na chór po bokach, oraz skromny ołtarz. Relikwiarz znajdował się w głębi prezbiterium. W całym budynku było jednak coś, co nie pasowało do obrazu biedoty, a były to dwa posągi z marmuru. Jednym był wizerunek modlącej się świętej, drugim zaś sylwetka milczącego rycerza w zbroi. Oba były mocno poobijane. Rycerzowi brakowało całej jednej ręki, zaś kobieta swego czasu musiała pożegnać się ze stopa. No i jeszcze dochodził czerwony zaciek, będący w takim miejscu, że łudząco przypominał krwawą łzę. Może to ona tak przestraszyła duchownego?
- Przybyły tu! Demony kuszą mnie! Co mam czynić? Nie mogą odkryć sekretu, bo powtórzy się historia mojego mistrza.
Garbario zdawał się mówić do kogoś, ale nikogo, poza nim samym w kościele, nie było. Wybrał tę chwilę, by porozmawiać z bogiem? Nie wyglądało to jak zwyczajna modlitwa. Na domiar złego, miałem wrażenie, że powietrze wokół jego osoby gęstnieje. Co chwila pojawiały się półsekundowe przebłyski czerwonawej aury, którym towarzyszył równie krótki pisk, jakby nietoperza. Mrugnąłem kilkukrotnie, potrząsnąłem głową. Moi podopieczni nie zauważyli nic dziwnego,.za to mój organizm buntował się. Tylko przed czym? Czyżby to była sprawka samego księdza? Trupa mogła się pomylić, podobnie jak wywiad i Lorenzo mógł okazać się być równie dobrze kolejnym Zealotą. A jednak chciałem go sprawdzić, chciałem być pewien, że i tym razem mój szósty zmysł mówi mi prawdę.

***

Mimowolnie wyciągnąłem telefon z kieszeni i włączyłem tryb kamery. Wycelowałem nim w miejsce, gdzie siedział duchowny. Jeden rzut oka mi wystarczył. Zamarłem. W ławie, za ojcem Lorenzo siedział wygolony na łyso mężczyzna, ubrany w czarny płaszcz .To był Genkaku. Odruchowo przyłożyłem twarz do ust, nie chcąc wydać żadnego dźwięku. Miałem wrażenie, że zobaczyłem ducha i dosłownie tak było. Smoki zrobiły się nerwowe, widząc jak zmienił się mój wyraz twarzy.
- Kamery - szepnąłem, nie odrywając wzroku od agenta, toczącego rozmowę z, najwyraźniej omotanym iluzją, księdzem. - Włączcie kamery, tylko cicho.
I oni doznali uczucia strachu, gdy wreszcie dostrzegli cel. Kito sprytnie wykorzystywał wiarę duchownego, zapewne wkładając mu do głowy obraz bóstwa. Nie był to chyba Lumen, bo temat dotyczył sanbetańskiego artefaktu.
- ... Hełm jest w bezpiecznym miejscu, wciąż pilnowany przez ducha.
- No cóż, nadszedł wreszcie czas, by uwolnić cię od tego ciężaru. Heretycy próbowali go ukraść, demony wciąż tu powracają. Użyj go lub pozwól mi go zabrać, odesłać w niebyt. Nie chcesz wreszcie zaznać spokoju?
Garbario rozkleił się. Próbował powstrzymać wzruszenie, ale nie potrafił. Ukrył twarz w ramionach i łamiącym się głosem odpowiedział.
- Tak, oj tak! Chcę spokoju. Siedemdziesiąt lat i ani razu nie byłem w swojej ojczyźnie. Całe życie w kłamstwie. Ukryty tuż pod nosem okupanta. Gdy nadszedł pokój, okazało się, że hełm nadal potrzebuje strażnika, a ślady zbrodni naszego adepta trzeba zatrzeć.
- Już nie musisz - odpowiedział Genkaku, zapewne wciąż jako bóstwo. - Sanbetsu od dawna jest wolne. W ciągu tych lat zbrodnia przerodziła się w mało prawdopodobny mit. Twoja misja się skończyła. A teraz zaprowadź mnie do miejsca spoczynku twojego mistrza.
- Dobrze, zrobię to. Ale musisz wiedzieć, że po drodze jest dużo pułapek.
- Mi nic nie zrobią, ale musisz uważać na siebie. Będę tuż za tobą.
Ojciec przytaknął. Wstał i podszedł powolnym krokiem do ołtarza. Otworzył księgę, jak robił to przez ostatnie kilkadziesiąt lat. Teraz nadeszła wreszcie pora, by przewrócić jej karty aż do ostatniej. W tylniej okładce ukryty był przycisk. Coś zgrzytnęło. Po chwili, osadzony na podwyższeniu, ołtarz z głośnym hurgotem przesunął się na bok, ukazując schody do katakumb.
- Zakładam, że bóg nie potrzebuje światła latarki ani pochodni?
- Wystarczy mi płomień twojej wiary - odpowiedział z uśmiechem eks-agent.
Byli gotowi zejść w dół. Ojciec Lorenzo za chwilę miał oddać artefakt, święcie przekonany, że czyni dobrze. Nie wiedziałem, co też najlepszego wyczynia Kito, ale czułem, że trzeba to jak najszybciej przerwać. Zwiększyłem Douriki i skoczyłem w dół. Iluzja, która działała także na nas, prysła, jakby ktoś wreszcie dostroił telewizor. Łysy nadczłowiek w końcu wyczuł moją obecność. Spojrzał w górę. Jego mentalny głos zadudnił mi w uszach.
- Co zamierzasz, Pit? Masz zamiar mi przeszkodzić?
- A żebyś, kurna, wiedział! - krzyknąłem, spadając w dół, w połowie drogi zamieniając się w piorun. Sycząca wściekle aura otoczyła mnie i z łoskotem opadłem na zakurzoną posadzkę kościoła, odrzucając falą tak księdza, jak i Genkaku. Ten drugi złapał się za głowę, zachwiał się, ale ustał. Nastał moment ciszy, w którym spojrzenia - moje i fałszywego generała - spotkały się. Zdziwienie, niedowierzanie, zaskoczenie i w końcu odraza.
- O kurczę, ty tak na serio. Niedobrze. - stwierdził z żalem, łapiąc się za tył głowy. - Zrozum, to jest dla mnie ważna misja.
- Jaka misja? To teraz pracujesz dla jakichś cholernych yakuz? Ty, taki wzór cnót?
- Każdy musi zawierać trudne kompromisy. Ratuję świat, Pit. Szkoda, że tego nie rozumiesz.
Przerażony duchowny natychmiast wstał i chyba właśnie zrozumiał, co się stało.
- Tyyy... - wysyczał, wskazując palcem na Gena. - Ty mnie omamiłeś. Ośmieliłeś się zadrwić z naszej szkoły walki.
Iluzjonista prychnął pod nosem. Ksiądz tymczasem postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Jednym, zdecydowanym ruchem ściągnął z siebie górną część skromnego odzienia, odsłaniając wytrenowane ciało.
- Pokażę ci, co to znaczy zadrzeć z adeptem Maodori! - Jego głos zmienił się. Lorenzo miał teraz o wiele więcej sił, napędzała go złość. Na oponencie nie zrobił jednak wrażenia. Odezwał się do mnie.
- Dobra. Wiesz co, innym razem Pit. Teraz nie mam czasu na zabawy.
Coś kombinował. Byłem gotów do ataku, lecz kiedy sięgałem po pistolety, usłyszałem głos, ni to w słuchawce, ni to w głowie.
- Dzwonnica! Wali się prosto na nas!
Rozdzierający łoskot zakłócił naszą konwersację. Z góry spadał na nas wielki, mosiężny dzwon, oraz jakaś tona gruzu i drewnianych bali. Czyżbym coś naruszył, podczas skoku? Nie było czasu na zastanawianie się. Pchnąłem mistrza poza zasięg, samemu uskakując do przodu. Chwilę później ziemia zatrzęsła się i donośny huk zagłuszył wszelkie moje myśli.
- Szefie?
Otworzyłem oczy i rozejrzałem się. Nie było żadnych gruzów, ani kurzu, ani pyłu. Dzwon nadal był na swoim miejscu.
- O kur.wa, o kur.ewka! - zakląłem, zdając sobie sprawę z tego, że właśnie dałem się złapać w iluzję Genkaku. Odwróciłem się na pięcie, dobywając rewolwer, lecz były Sanbeta już był w drodze po skarb. Wbiegł do grobowca. Zatrzymałem się jeszcze przy leżącym na ziemi, ogłuszonym mistrzu. To nie ja go tak załatwiłem. Nadczłowiek w czarnym płaszczu wykorzystał moją chwilę słabości i powalił staruszka jednym ciosem. Biedak, nie miał nawet szans się obronić. Dołączyli do mnie żołnierze, schodząc w dół na żyłkach z karwasza. Powiedzieli mi, jak wyglądało to z ich perspektywy.
- Kiedy uskoczyłeś, generał załatwił go uderzeniem pięścią w brzuch.
- Na szczęście jest cały, tylko trochę obolały - stwierdziłem po wstępnych oględzinach. Na potwierdzenie tych słów, Lorenzo jęknął kilkukrotnie, wracając do rzeczywistości. - Ruszam za Genkaku! Nie wiem, co on knuje, ale nie podoba mi się to.
Poleciłem Smokom zająć się duchownym. Dołączą do mnie później, dopowiedziałem sobie w myślach. Znał moje słabości, ja natomiast nie wiedziałem o nim praktycznie niczego. Przyłożyłem rękę do słuchawki.
- Duchu, potrzebuję wsparcia! Schodzę właśnie do katakumb, ścigam cel. Podejrzanym jest Kito Genkaku.
- Żartujesz, prawda? - odpowiedziała Kat. - Ten Genkaku? Generał armii Sanbetsu?
- Były! - wycedziłem przez zaciśnięte zęby. Biegłem schodami w dół, zagłębiając się w coraz większą ciemność.

***

Gdy zstąpiłem z ostatniego schodka, odpaliłem elektryczną sferę. Kto by pomyślał, że w podziemiach starego kościoła znajdę tak rozległe korytarze. To coś było tak solidne jak piwnica, albo nawet bunkier. W dawnych czasach ludzie musieli obawiać się najgorszego, stwierdziłem. Chłód betonowych ścian uderzył mnie niemal od razu i momentalnie poczułem współczucie do mnichów, zmuszonych żyć w takich warunkach. Gdzieś po drodze dotarłem do jednego z mniejszych pokoi. Drewniane drzwi ledwo trzymały się na zawiasach. Uchyliłem je i przyjrzałem się sytuacji. Tu wciąż jeszcze znajdował się śpiwór ucznia, przykryty gęstą warstwą kurzu. Gdy go odwróciłem, z odrazą i nagłym szokiem odkryłem, że młody wojownik wciąż jeszcze w nim śpi. Na wieczność. Zastanawiało mnie, czemu nie doczekał się należytego pochówku? Czy to dlatego, że ten korytarz nie był używany od lat? Sam Lorenzo mógł tu nigdy nie zajrzeć. Napełniło mnie to smutkiem. Wiedziałem, że czas mnie goni, ale nie potrafiłem tak po prostu odejść. To był mój krajan, Nibetańczyk na uchodźctwie. Żył do końca swych dni w obcym państwie, nie wiedząc nawet, czy jest jeszcze dla niego miejsce w świecie. Stanąłem przed jego truchłem i odmówiłem krótką modlitwę. Nigdy tego nie robiłem i raczej nie zamierzałem robić tego po raz kolejny. Ale w tamtej chwili być może potrzebowałem momentu wytchnienia i zadumy. Musiałem wiedzieć, dla kogo walczę. Pieprzony idealista, zaśmiałem się z siebie w duchu i ruszyłem w dalszą drogę.

***

Biegłem naprzód, starając się ignorować pomniejsze odnogi korytarzy. A mimo to nadal nie byłem w stanie dogonić Gena. To było idiotyczne, przecież podziemia nie mogły ciągnąć się w nieskończoność. Uchyliłem się pod częściowo zawalonym, przeżartym przez korniki, drewnianym stropem. Chwilę później przeskoczyłem przez pomniejszą wyrwę, w której gniazdko znalazły sobie donośnie klekoczące, robaki, i już miałem wejść do jakiejś większej sali, kiedy pod stopą usłyszałem kliknięcie. Organizm zareagował instynktownie. Wygiąłem się w tył, o milimetry unikając opadającej gilotyny. Ta ze świstem przecięła powietrze i z donośnym, metalicznym uderzeniem wbiła się we wgłębienie w ziemi. Trzy, pojedyncze włoski z mojej głosy spadły powolutku na kamienno-betonową posadzkę. Jeszcze przez kilka kolejnych sekund nie zrobiłem ruchu, czując pot, spływający po skroni.
- No tak, pułapki - uświadomiłem sam siebie o tym fakcie, klepiąc się w czoło. Przecież Lorenzo o tym wspominał. Przyjrzałem się gilotynie. Jej konstrukcja była znacznie nowsza, niż reszta bunkra. Czyżby duchowny nie spodziewał się już mieć następców, przyszło mi do głowy.

***

Teraz już na dobre zaniepokoiłem się o los Katherine. Nie byłem pewien, czy zdążyła usłyszeć o pułapkach, zanim straciliśmy łączność. Tak zamyślony zrobiłbym nieopatrznie krok w przepaść. Cofnąłem się w ostatniej chwili, widząc lecący w dół kamień, który roztrzaskał się gdzieś na dole.. Ziejąca szczelina w wąskim przejściu uświadomiła mnie o tym, że Gen przecież też mógł tak samo skończyć. Ale to był były generał, wspaniały taktyk, nawet jakby mu się noga podwinęła to by coś wymyślił, pomyślałem. Rozejrzałem się, oświetlając sobie okolicę drugą sferą. Dostrzegłem urwaną w połowie kolumnę, wystającą z wcale nie tak niskiego sufitu. Wystrzeliłem kotwiczkę i z ledwością przeskoczyłem na drugi kraniec korytarza. Podtrzymująca mój ciężar konstrukcja, z łoskotem. zawaliła się chwilę później. Nie było już drogi odwrotu, przynajmniej nie dla zwykłego śmiertelnika. Zsunąłem się po rozbitych schodach. Znajdował się tu stary kominek, parę futonów oraz złamana w pół tablica. W gruzach pewnie udało by się znaleźć kredę. No tak, uczniowie szkoły musieli przecież mieć też normalne zajęcia. Przez krótką chwilę nawet wydawało mi się, że słyszę nawet śmiech dzieci. Coś przebiegło za moimi plecami. Odwróciłem się natychmiast, sięgając po rewolwer.
- Kto tu? Kat, to ty?
Na moje wezwanie odpowiedziała jedynie głucha cisza, od której zadzwoniło mi w uszach. Definitywnie, nie mogła to być wojowniczka z Nag. Schowałem broń z powrotem do kabury.

***

Bunkier naprawdę wydawał się nie mieć końca. Wiatr wył, niczym duchy mnichów, potępionych na wieki. Nastąpiło kolejne ciche zgrzytnięcie, po którym przeturlałem się instynktownie w przód. Mechanizm pułapki zgrzytnął, ale zatarł się w połowie. Odetchnąłem z ulgą. Jeszcze chwila i jakieś piły tarczowe rozpłatałyby mi głowę, pomyślałem.
Eksploracja trwała. Dotarłem do jednej z sal treningowych. Kiedyś to miejsce musiało być pełne życia, teraz pozostały jedynie roztrzaskane meble, sterta gruzu i tony śmieci. Wybebeszony worek treningowy, parę zniszczonych mat, porozbijane drabinki, kilka drewnianych stołów. Odłamki szkła chrzęszczały pod podeszwami moich stóp. Gdzieś w kącie popiskiwała pojedyncza mysz. A żeby zdechła z głodu, pomyślałem i uśmiechnąłem się sam do siebie.

***

Musiałem skręcić w złą drogę, przecież już dawno dogoniłbym Gena. Drogi powrotnej już nie miałem, bo się zawaliła. Pozostało mi więc dojść do końca korytarza z nadzieją na jakikolwiek cud. Opłaciło się trzymać nerwy na wodzy, bo niedługo potem przed moimi oczami zamajaczyły kolejne wrota. Koniec podróży wydawał się tak bliski. Do czasu, gdy mych uszu nie dotarł słaby kobiecy głos.
- Pomóż mi... - Pełen bólu, przeciągły jęk zmroził mnie do szpiku kości. Posłałem w tamtą stronę sferę i zobaczyłem Katherine. Blondynka miała obitą twarz, była cała pokrwawiona, ciało drgało bezwiednie, zawieszone pół metra nad ziemią. Na jej szyi zaciskał się związany mocno kabel od instalacji elektrycznej. Wydawała z siebie krótkie, niezrozumiałe, gardłowe dźwięki.
Rozszerzyłem oczy. Żołądek gotów był wykręcić się na drugą stronę. Moje serce zabiło mocniej, szybciej pompując krew. Rzuciłem się w jej stronę. Wyciągnąłem rękę i w tym momencie zdałem sobie sprawę, że palcami przenikam przez jej sylwetkę. Iluzja zniknęła, a nad głową coś chrupnęło. Uskoczyłem na ułamek sekundy przed wielkim fragmentem sufitu, który prawdopodobnie zmiażdżyłby mi sporą część ciała. Wyczułem wreszcie znajome Douriki. Płynnie przeszedłem do pozycji Smoczego Tańca, strzelając tam, gdzie wywęszyłem oponenta. Dwie świetliste lance przeszyły mrok, na moment ukazując Genkaku. Trafiłem bez pudła, jednak cel rozwiał sie jak fantom. Poczułem od boku nagły ruch powietrza. Leciał na mnie kawał kolumny, wielki jak ja sam. Uchyliłem się miękko i prześlizgnąłem kilka metrów dalej. W odwecie posłałem falę pocisków, oponent był jednak sprytny. Chronił się za coraz to nowymi osłonami, przyzywanymi do siebie telekinezą lub ciskał je we mnie. Kawały gruzu, wyrwane belki a nawet wytrzaśnięta skądś szafka pędziły ku mnie z zawrotną prędkością. Wymijałem je paroma zwinnymi ruchami Soru, nie nadwyrężając nawet zbytnio mięśni. Wpadłem w rytm Smoczego Tańca, niszcząc kolejne fragmenty murów kanonadą pocisków chemicznych i eksplodujących. Oponent, gdy tylko miał okazję, wyciągał z płaszcza jakąś broń palną, próbując dotrzymać mi tempa. Błysk w rękach, zmaterializował się desert eagle. Następny błysk, dwie beretty. Donośne huknięcia wystrzałów niosły się echem po całym betonowym kompleksie. Świszczące kawałki metalu rozbijały się, jeden po drugim, na elektrycznej tarczy, którą wzmocniłem do granic możliwości. Kilka z nich nawet złapało się w niewielkie pole magnetyczne, wirując dookoła mej postaci. Genkaku nie miał po prostu jak mnie zranić, ale zrozumiał to dopiero wtedy, gdy naprędce zbudowana osłona rozprysła się w drobny mak, zaledwie sekundę po tym, jak ją postawił. Przymknął oko, odwracając głowę. Chyba niezbyt lubił pył, plus jakiś odłamek musiał rozciąć jego skórę. Schował się, ale udało mi się go przygwoździć.
- Kończą ci się materiały, Gen. I miejsce! - oznajmiłem, przeładowując rewolwery, mimowolnie kręcąc nimi młynka.
- Ale arsenał jeszcze spory! - Krzyknął lekceważącym tonem.
- Wychyl się, a dostaniesz kulkę prosto między oczy!
- Chyba mnie nie zabijesz, co? To tylko zwyczajna robota.
- "Zwyczajna robota", która niemal pozbawiła życia postronnego cywila.
- Niewielka strata, w porównaniu do ocalonych miliardów istnień, nie uważasz?
Żyłka na czole coraz mocniej pulsowała. Miałem ochotę wysadzić Gena wraz z jego osłoną. Wystarczył jeden celny strzał. A jednak wahałem się. Naprawdę byłem gotów zlikwidować starego przyjaciela? Przecież on był moim ideałem. Kiedyś. Złość wzięła górę. Zacisnąłem mocniej rękę na rewolwerze. W ciemności to ja miałem przewagę, cokolwiek by nie zrobił.
Dziwne zielonkawe światło pojawiło się pod moimi stopami. To było coś nowego. Wspomagany adrenaliną i dzięki pomocy Soru, wyskoczyłem z obszaru działania techniki. Przerażające ostrze wyłoniło się z ziemi, by zaraz zniknąć i pojawić pode mną. Teraz do mnie dotarło. Już wiedziałem, z czym mam do czynienia.
- Pycha?! Skąd ty...
Nie skończyłem bo dwa granaty dymne wypełniły pomieszczenie białym tumanem. Zacząłem się krztusić, a dokuczliwa substancja gryzła w oczy. Łzawiący i charczący byłem łatwym celem dla Genkaku, który wyskoczył zza zasłony, tnąc kataną od góry. Wyczekałem do ostatniej chwili. Gdy ostrze miało dotknąć mego czoła, zmieniłem się w piorun. Zmaterializowałem się za plecami oponenta, wystawiając pistolety przed siebie. Świetliste lance przebiegły centralnie przez środek twarzy iluzjonisty. Lecz to był kolejny miraż. Prawdziwy agent pojawił się znienacka tuż przede mną, większy, masywniejszy i o wiele bardziej przerażający. Bez ceregieli gruchnął mnie prawym prostym, świat zawirował mi przed oczami. Przebiłem własnym ciałem drewniane drzwi do komnaty grobowej, jakby były z papieru. Plecy dopadł przeszywający ból, mroczki przed oczami długo jeszcze nie chciały zniknąć, a poobijana głowa błagała o jakąś porządną pigułę byleby ukrócić trochę tę mękę.
Bałem się, że mam wstrząs mózgu, może nawet wylew. Wstałem na równe nogi, bełkocząc coś trzy po trzy. Splunąłem krwią. Zastanawiałem się też, kto przytłumił wszelkie dźwięki. Dudniło mi w uszach, po chwili do diabelskiego młyna wrażeń ktoś dorzucił jeszcze jednostajny pisk o wysokiej częstotliwości. Znów zaczęły się te półsekundowe przebłyski obrazów. Wszystko wydawało się być tak nierzeczywiste. Miałem wrażenie, że znalazłem się w całkowitej próżni. Nieprzyjemny dreszcz wypełnił mnie od stóp do głów. Zobaczyłem przed sobą Kinaijime, spadającego w dół wieżowca. Jego przerażony wyraz twarzy odbijał się w tysiącach małych fragmentów szkła. Nie, nie chciałem tego znów przeżywać. Zignoruj to, powtórzyłem sobie, zignoruj wspomnienia, skup się na tu i teraz. Gdy tylko miraż się rozmył, były generał dopadł mnie, celując nogami w pierś oraz w szyję. Wybroniłem drugi atak, ale po pierwszym zabrakło mi na moment oddechu. Paroma kolejnymi, celnymi ciosami na tors Genkaku powalił mnie na deski. Jeszcze bardziej zakręciło mi się w głowie. Poczułem twardą posadzkę pod sobą. Przymknąłem z bólu jedno oko, drugim niestety widząc, jak mój stary druh szykuje się do wbicia mnie w podłoże. Pragnąłem wstać, ale tym razem nie miałem szans. Byłem jak sparaliżowany.
- Nadchodzę! - Jakiś dziki okrzyk dotarł mych uszu i nagle łysy wojownik zniknął mi sprzed nosa, uderzony z siłą rozpędzonej ciężarówki lub pociągu.
Tuż nade mną stanęła Katherine. Prawdziwa, wojownicza i w tamtej chwili ostro wkurzona. Przyzwała z powrotem swoją psioniczną mackę, rzucając wściekłe spojrzenie oponentowi.
- Cześć żabciu, ten pan cię skrzywdził? - zwróciła się do mnie.
Pomogła mi się podnieść. Miałem wrażenie, że Genkaku użył na mnie jakiejś zakazanej techniki. Taka fizyczna transformacja nie pasowała do niego, nie była to też żadna iluzja. Do tego, wraz z dotknięciem mnie, czułem, jak zabiera mi cząstkę sił witalnych. Genkaku był o wiele bardziej niebezpieczny, niż mogłem przypuszczać. Ten, właśnie gramolił się z dziury, jaka pozostała po ataku Ducha. Zablokowała go sześcioma det cardami, spowalniając dodatkowo breją Purple Bomb.
- Rusz się, a wysadzę cię, wraz z tym kompleksem - syknęła z nienawiścią. Nie miała nawet krzty szacunku dla byłego generała. Z kolei ja wciąż łapałem oddech, jeszcze na dodatek słaniając się na nogach.
Mimowolnie wystrzeliłem ku ziemi niewielkie iskry. Trzeba było to natychmiast opanować, bo kroiło się coś niedobrego.
- Ode mnie też nie dostaniesz taryfy ulgowej, Gen. Mogłeś mnie osłabić... - złapałem pełną piersią powietrze i chyba wreszcie uspokoiłem rozedrgany organizm. - Mogłeś mnie osłabić, ale wiesz, że raczej nie spudłuję.
Wciąż nie mogłem uwierzyć, że mówiłem te słowa do byłego, bardzo bliskiego przyjaciela. Mogłem mu powierzyć wszelkie tajemnice, ufałem mu. A teraz wydawał się być jakimś opętańczym klonem samego siebie.
- Czemu?! Co stało się ważniejsze od przyjaźni? - zapytałem z wyrzutem. Obolały Kito tylko prychnął, trzymając się za ramię. Nie mówił ustami, przekazywał mi swoje kwestie bezpośrednio do głowy.
- Przyjaźń nadal trwa. To system się zmienił. Nie mów mi, że tego nie zauważyłeś. Nie liczymy się już jako jednostki. staliśmy się marionetkami w rękach ludzi ze zbyt dużą władzą. Nie ma już starego dobrego Sanbetsu. Została tylko pusta skorupa.
Zdębiałem. Nie wierzyłem w to, co słyszę. A on kontynuował, tworząc w moim mózgu krótkie iluzje, przedstawiające wszystko, co było najgorsze w wojnie.
- Pomyśl, co jest najgorsze w wojnie? Pamiętasz Pustynną Burzę? A te historie o tym, jak to uratowałeś marynarzy od groźnego wirusa Mitsukai? To tylko narzędzia propagandy, użyte by wynieść cię jako nowego generała. Tak naprawdę nie jest ważne, kto nim będzie. Jeśli się nie zgodzisz, usuną cię i zastąpią kolejnym szmacianym ludzikiem.
Złapałem się za głowę. A co jeśli mówił prawdę? Pośród statycznych, półsekundowych klisz przewijała się sylwetka mojego zmarłego kompana. Nie mogłem przestać o nim myśleć. Po chwili jednak pojawiła się jeszcze jedna, ostatnia już wizja.
Oszalały z bólu nie byłem w stanie powstrzymywać dłużej swej mocy. W końcu eksplodowałem, pochłaniając w atomowym wybuchu całą Ishimę. Zginęły miliony.
- Wyłaź...wyłaź...wyłaź - powtarzałem szaleńczo, usiłując wyrzucić z siebie posępne obrazy. Kat wiedziała co się kroi i natychmiast wyciągnęła strzelbę zza pleców. Iskra wyładowania przeskoczyła ode mnie do metalu lufy. Mój organizm znów zrobił się niestabilny. Cichy pomruk rosnącej elektrycznej mocy zwiastował najgorsze.
- Co teraz, panienko - mimowolnie słyszałem Kito, zwracającego się do Ducha. - Zastrzelisz mnie czy pomożesz przyjacielowi?
Przed tym ostrzegali mnie lekarze z Omoi Munashi. Mówili, że jeśli przestanę kontrolować swoje ciało, to eksploduję. Genkaku odczytał moje myśli, wiedział to, czego nie chciałem mówić dziewczynie. Mój bioniczny reaktor w piersi wybuchnie, rozpadnę się na kawałki, uwalniając momentalnie całą zgromadzoną w sobie moc. A potem niebieska bańka napęcznieje i zdezintegruje ogromny obszar, znacznie wykraczający poza jedno miasto. To nie Akuma staną się zagładą Sanbetsu, to ja nią będę. Obrazy przelatywały, niczym kartki jakiegoś cholernego komiksu. Zaciskałem zęby, rozpaczliwie próbując utrzymać nerwy na wodzy. Kito, dlaczego tak ryzykujesz, zapytałem siebie. Przecież on też mógł zginąć, a mimo to brnął w zaparte.
- Kat! - ryknąłem wreszcie, odzyskując na moment rezon. Najemniczka z Nag zagryzała mocno wargi, aż do krwi. Odwróciła głowę w moją stronę i teraz to ona ujrzała widmo. Na wpół błękitnego dziwoląga, który emanował tak dziką i gorącą energią, że rękawy grubego, jasnego płaszcza spłonęły doszczętnie.
- Pamiętasz...ten rozkaz... którego nie chciałaś wykonać...wtedy na treningu?
Kiwnęła głową, jakby w sekundę uświadamiając coś sobie.
- O kur.wa, nie ma mowy! W życiu! Pit, mogę to zakończyć, ale nie każ mi...
- Zrób to! - wrzasnąłem, aż echo rozniosło się po pobliskich korytarzach. Do pomieszczenia wlecieli nagle żołnierze. Czas znów jakby stanął w miejscu, Del Cruz pociągnęła za spust i jednym strzałem, prosto w mój brzuch, sprawiła, że rozprysłem się na kawałki. Zrobiło się cicho.

***

Kat chciała krzyczeć, ale nie potrafiła już wydobyć z siebie nawet cichego dźwięku. Miała uczucie nieznośnego deja vu. Twarz Araraikou rozpłynęła się w powietrzu, tak jak wtedy, na dachu wieżowca. Serce w jej piersi omal nie pękło z żalu. Trwała tak w zadumie. Za długo.
- Zabił go! Genkaku zabił kapitana! - krzyknął eks-agent, pokazując palcem na dziewczynę. Zdała sobie sprawę, że Smoki wreszcie dotarły na miejsce. W najgorszym możliwym momencie. Podejrzewała, ze dla żołnierzy wyglądała teraz jak Gen. Podopieczni Araraikou rzucili się do ataku, otwierając ogień w stronę psioniczki. tworząc kolejną purpurową breję, spróbowała choć na chwilę ich zatrzymać. Szybko stwierdziła jednak, że nie ma co się cackać. Trzasnęła macką w podłoże pomiędzy oboma członkami oddziału, wprawiając kompleks w drgania.
- Otrząśnijcie się, kretyni! - wrzasnęła na nich, niczym matka karcąca krnąbrne dzieci.
Podziałało. Zdezorientowani i mocno zawstydzeni próbowali szybko dostosować się do sytuacji. Ale Dwudziestka Jedynka tylko na to czekał. Wejście do komnaty z grobem mistrza zostało zaminowane przez jakieś osiem det cardów. Gen przyciągnął telekinezą czerwony hełm ze złotymi zdobieniami i zakończył konwersację jednym zdaniem.
- Wybaczcie mi tę nieczystą zagrywkę, ale na mnie już pora.
Pchnął całą trójkę za drzwi, detonując materiały wybuchowe. Gruchnęło. Wielka ściana ognia zablokowała drogę Kat i podopiecznym Kaeru.

***

Genkaku wciąż był pod wpływem zakazanego stylu walki. Czuł się nieludzko silny. Dlaczego by więc tego nie wykorzystać? Zmaterializował sobie w rękach ogromne zanbato, zwane Strachem. Dwoma porządniejszymi uderzeniami w betonowy sufit bunkra utorował sobie drogę na powierzchnię. Pojaśniało mu przed oczami. Używając lewitacji, wydostał się z ciemnego grobowca. Misja zakończyła się pełnym sukcesem. Nie musiał się nawet uciekać do swojej ostatecznej techniki. Mimo to wolał nie nadwyrężać mocy procesora. Jeden mały lot na lotnisko, iluzja podczas odprawy i można było wracać do Skarbca. Tak to sobie wszystko ułożył. Tylko, że ktoś miał wobec niego inne plany. Z oddali doszedł go odgłos myśliwca, przecinającego z zawrotną prędkością powietrze. Nie mógł uwierzyć, ale ktoś postanowił kontynuować pościg za nim. Czyżby dziewczyna? Było to całkiem prawdopodobne, miała na to dość siły i determinacji. Kito westchnął, aktywując Thekalową zbroję. Poprosił swego szamana o katanę. Nawet tak lekka broń zaczynała mu ciążyć. Może to nie był taki najlepszy pomysł, przyszło mu do głowy. Ale lepsze to, niż próbować uciekać z prędkością samochodu osobowego przed rakietą. Kokpit Tetsudenkou otworzył się. Był pusty.
Genkaku przeszył strach. Teraz to on zobaczył ducha.

***

Pośród miliona błękitnych, syczących jak rozszalałe węże iskier zmaterializowałem się na nowo. Kat naprawdę odważyła się wykonać mój rozkaz. Po ostatnich badaniach nie byłem pewien, czy będę w stanie, w ogóle wrócić do pierwotnego stanu. Kiedy rozpadłem się na cząsteczki, momentalnie wniknąłem w rękawice repulsorowe blondynki i tam przeczekałem dłuższą chwilę. Gdy Kito zablokował pościg ognistą zasłoną wyczułem, że jest na wyczerpaniu. Przeskoczyłem z rękawic do kabli, a stamtąd na powierzchnię. Wezwanie Tetsudenkou i wniknięcie w jego elektronikę to była już czysta formalność. Znów miałem upragnioną przewagę. Genkaku składał się właśnie do poziomego cięcia przez poszycie samolotu. Zaatakowałem, wyskakując w jego stronę i materializując się przed jego rozdziawioną ze zdumienia gębą. Nasze spojrzenia znów się spotkały. Zwątpienie, strach, skołowanie. A z drugiej strony czysta, nieskrępowana niczym wściekłość. Zapaliły mi się ogniki w oczach. Sieknąłem go z całej siły pięścią w twarz. Dudniąca fala rozeszła się po okolicy Usłyszałem głuche trzaśnięcie, chrzęst przesuwających się kości. Ujrzałem krew na policzku Gena, Pojedyncza iskra przeszła mu po ciele, wprawiając je w konwulsje. Wyciągnąłem rewolwery i rozpocząłem szaleńczy ostrzał. Pociski z łoskotem rozbijały się na utwardzonej skórze Kito. Spychałem go coraz bardziej w stronę ziemi. Jęczał z bólu. Nie był w stanie mi zagrozić. Potrzebował dłuższej chwili by odzyskać rezon, a tym samym moc procesora. W końcu układ zresetował się i iluzjonista raz jeszcze spróbował przemówić mi do rozsądku.
- Ten artefakt mógł pomóc wygrać nam wojnę.
- No chyba niezbyt! - odparłem, przeładowując w powietrzu magazynki rewolwerów. Mechanizm cicho kliknął obwieszczając mi, że w środku znalazł się nabój chemiczny. Zebrałem całą energię w pistolety. Dłonie zapłonęły błękitnym blaskiem.
- Użyłbyś go do swoich celów. Jesteś tylko nic nieznaczącym złodziejem!
- Opamiętaj się! - wrzasnął Kito. - Nie widzisz co robię? Wciąż jestem generałem! Jedynym, prawdziwym generałem! Chronię Sanbetsu, śledzę tajemnice naszych wrogów. A co ty zrobiłeś dla swojego kraju, co?
Iskra syknęła, przebiegając przez ramę obu rewolwerów. Kontakt miał nastąpić za dwie sekundy.
- Ja dla niego umarłem, Gen - skwitowałem krótko. Eks-agent umilkł, po czym zwrócił się do swojego ducha wewnątrz procesora.
- Thekal...wiesz co robić.
Sekunda.
- Wciąż jeszcze możemy się dogadać!
- Nie! - wycedziłem z furią w oczach.
Kontakt..
Huk wystrzału sprawił, że zapiszczało mi w uszach. Jasna łuna przeleciała od moich ramion, aż po sam koniuszek lufy. Ogromny, elektryczny pocisk pomknął ku Genkaku, celując w jego pierś. Grzmot dało się słyszeć w całej okolicy. Niebieska fala energii pochłonęła agenta i gruchnęła w dzwonnicę, roztrzaskując ją na kawałki. Pył, gruz i masy wiórów drewna wypełniły przestrzeń. Mosiężne serce zabiło po raz ostatni, nim również zapadło się, wraz z wieżą kościoła ojca Lorenzo. Pierwsza iluzja Genkaku wcale nie była tak daleka od rzeczywistości, pomyślałem. Zapadła głucha cisza, przecinana wyciem wiatru.

***

Słaniałem się na nogach, próbując odnaleźć ciało Gena w ruinach. Nie byłem w stanie uwierzyć, że tak po prostu go załatwiłem. Może ocknął się wcześniej? A może tak naprawdę udało mu się uniknąć ostatecznego ciosu przy pomocy jednej z tych jego sztuczek? Usiadłem na jednym z kamieni. Byłem wyczerpany, kręciło mi się w głowie, i chyba było mi niedobrze. W epicentrum uderzenia wciąż jeszcze tliła się energia elektryczna. Może naprawdę zabiłem tylko jego klona?
- Wreszcie koniec, co? Ja też się cieszę.
Zerwałem się na równe nogi, chwytając za rewolwer. Oddech miałem płytki, nogi plątały się co i rusz, a wokół nie było żywego ducha. Pomyślałem, że wreszcie stało się najgorsze i postradałem zmysły. Sprawa okazała się być jednak sporo prostsza.
- Gen? Gdzie ty?
Rywal odpowiedział za pomocą telepatii.
- Gdybym nie zanegował ostatniego ataku, prawdopodobnie było by ze mną bardzo krucho. Obu nas zaślepił gniew, ale dość tego. Mi wystarczy, że artefakt zostanie wykorzystany we właściwej sprawie, do walki z Akuma. Odpoczywaj teraz, stary druhu. Ale wkrótce, już całkiem niedługo, pewnie znów przyjdzie nam się spotkać. Oby po tej samej stronie konfliktu.
Głos umilkł. Niedługo potem dołączyła do mnie Kat ze Smokami. Ponoć byli w stanie wrócić na powierzchnię awaryjnym wejściem. Wiedziałem, że da sobie radę. Uśmiechnąłem się w duchu, wskakując do Tetsudenkou, we wnętrzu którego czekał na nas odzyskany artefakt.
- Odnaleźliśmy go z pomocą Lorenzo. Nie był wcale tak daleko od zrujnowanej świątyni.
Ucieszył mnie ten fakt. Wyglądało na to, że w tym coraz bardziej ponurym świecie jest jeszcze szansa na odkupienie i upragnioną wolność. Odrzuciłem wreszcie posępne myśli, po czym zasnąłem.
   
Profil PW Email
 
 
»Naoko   #3 
Zealota


Poziom: Wakamusha
Stopień: Gunjin
Posty: 594
Wiek: 33
Dołączyła: 08 Cze 2009
Skąd: z piekła rodem

Gen

Plusy: bondowski klimacik, zgrabne przejęcie kontroli nad przeciwnikiem, fabuła, Twoja postać, mimo że kozacka, wcale nie raziła w oczy swoją bezkonkurencyjnością
Minusy: trochę tego Pita było mało i mimo że świetnie wytłumaczyłeś, dlaczego jest taki a nie inny, widziałoby się go w mniej pasywnej roli.

Ocena: 8

Dobra robota. Tekst bardzo przypadł mi do gustu. Powtórzenia są, przecinki pogubione też, ale kogo to obchodzi, skoro reszta jest naprawdę miodzio? ;)

Pit

Plusy: świetnie opanowana forma pierwszoosobowej narracji, przyjemne dozowanie uczuć bohatera do danej sytuacji, całkiem fajna fabuła, ale minus 10 punktów za to, że nękasz Babilon :P , dobrze wykorzystany motyw ze zbyt mocno wierzącym Lorenzo jako przyjemny smaczek, ciekawy, trochę dekadencki klimat
Minusy: po co Lorenzo wkurza się i jest gotowy do walki? Bo do tekstu wnosi tylko puste sformułowanie – takim zapychaczom mówię nie. Tak samo wątek z modlitwą – gdyby tekst nie był tak długi, były fajnym smaczkiem, a tak odwlekał wszystko w czasie.

Ocena: 7

Stawiam Ci je z przykrością. Wydaje mi się, że nie utrzymałeś wystarczającego napięcia w tekście. Jest punkt kulminacyjny, a we mnie spokój i jakieś znudzenie. A szkoda, bo do połowy tekstu byłam pewna, że będzie remis. Później Gen miał lekką przewagę, ale mogłeś spokojnie wyrównać. Niestety.
No i postać Gena. Rozumiem, dlaczego Pit widzi go tak, a nie inaczej, ale nie czułam jej w takim koncepcie.


Za lekceważenie prawdziwej urody, tej nieopisanej przez zwykłe zwierciadło
Zgromieni przez lepszą, aż łzy z gniewu trwonią
W sedno trafiło stare porzekadło
Mądrość, nie seksapil jest straszliwszą bronią.
   
Profil PW WWW
 
 
»Coltis   #4 
Agent


Poziom: Keihai
Posty: 358
Wiek: 36
Dołączył: 25 Mar 2010
Skąd: Białystok

Genkaku, postawiłeś na klimaty bankietowe, doprowadzając do klasycznej sytuacji z zakładnikami. Oczywiście fortel udaje się głównie dlatego, że przeciwnik to Twój dobry znajomy, z którym w sumie nie chcecie się pozabijać.

Świetne wykonanie fabularne. Interesujący wstęp, wiarygodne postacie poboczne. Podoba mi się również odmalowanie charakterów waszych postaci. Jest trochę niewymuszonej dramy, dylematów moralnych i walka to niejako odpowiedź na obecną sytuację między Tobą, a całym Sanbetsu. Choreografia starcia może krótka, ale okraszona dobrą dawką napięcia (hehe). Podobało mi się pseudonaukowe podejście do tematu. Nie wiem w sumie jak takie moce powinny się dokładnie zachowywać i oddziaływać na siebie, ale przedstawiłeś to z dużą dozą wiarygodności. Przy okazji: Twoje iluzje są przesadą - dobrze, że jako Yami nie będziemy się bili ;) Tyczy się to samej natury zdolności, bo w tekście nie zauważyłem mechanicznych nadużyć.
Frakcja z opowieści na opowieść coraz fajniejsza. Doskonale uzupełnia Twoją postać.

Co mi się nie spodobało:
- błędy - sporo ich było, klasycznie. Zazwyczaj drażniące literówki i ogólnie to wszystko, co nie przeszkadza w rozumieniu tekstu, lecz przeszkadza w jego czytaniu.
- koncepcja pt. "pechowy dzień Genkaku" - do pewnego stopnia to było w porządku, a nawet dało pole do pokazywania charakteru postaci, ale z terrorystami już trochę sobie pofolgowałeś. Mam wrażenie, że byli tylko po to, żeby mieć pretekst do odesłania oddziałów Pita.

Ocena: 7,5. Do ósemki nieco zabrakło.

Rada: stylówę masz świetną, tylko te nieszczęsne błędy... może trzeba przemielić korektę kilka razy? Fabularnie lepiej Ci idzie w takich tekstach jak ten, niż w niedawnym "zombielandzie". Pamiętaj o tym.


Pit, muszę przyznać, że od wstępu zostałem oczarowany i gdybyś utrzymał poziom przez cały tekst, to byłoby może nawet i 9 (bo obiecałem sobie kolejną dziesiątkę postawić dopiero za coś, co mnie zmiecie ze stołka). Jesteś na forum obecnym mistrzem narracji pierwszoosobowej i niezwykle przyjemnie się to czyta. Do perfekcji brakuje tylko wyeliminowania tych wszystkich zwrotów pokroju "no kurde". Jako trademark może zostać, ale jako element stały narracji - odpada. Oczywiście prezentacja tekstu to jeszcze nie wszystko. Sama forma nie daje z miejsca świetnej oceny.

Pomysł na fabułę znacznie gładziej wpisuje się w wasze obecne zajęcia i zainteresowania. Szkoda tylko, że kuleje w paru kluczowych miejscach. Jest nierówno.

Wstęp masz świetny, z barwnymi NPCami, wejście do kościółka też super (opisy i w ogóle), pojawia się Gen... a potem zaczynasz go gonić i robi się mdło. Cały budowany klimat gdzieś sobie idzie. Dałeś totalny zapychacz z tymi pułapkami do momentu bezpośredniej konfrontacji z Genem. Wtedy już wiedziałem, że nie będzie dziewiątki, ani nawet ósemki.
Mimo tego ucieszyłem się na powrót do pierwotnego tempa, gdy już wydostaliście się z katakumb. To już był po prostu komiks i to w najlepszym wydaniu. Piękna eskalacja mocy, pojedynek Twojego SSJ z "ostateczną formą" Gena.

Nie wystarczyło to jednak, żeby go pokonać. Co z tego, że trafiłeś ze wstępem i scenami walki w mój gust, skoro musiałem tak się wynudzić na fragmencie pod ziemią.

Ocena: 7,5. Gdybyś napisał to równiej, to prawdopodobnie przebiłbyś przeciwnika.

Rada: na przyszłość zadbaj o to, żeby tekst był spójny. Naczytałem się na SB o warunkach w jakich powstawał - zamiast tego mogłeś skupić się na dopracowaniu kulejących scen, lub przerobieniu scenariusza. Może i tak nawet zrobiłeś kilka razy, ale wiadomo - dla Radnych liczy się efekt.

Podsumowanie: to była bardzo przyjemna lektura, podczas której było mi dane poznać, co waszym postaciom leży na sercu w sprawie najgłośniejszej dezercji na Tenchi. Gen postawił na elegancję otoczki i starcie umysłów, Pit na widowiskowość popartą lepszym w moim odczuciu warsztatem. Obie wersje przypadły mi do gustu, choć nie były wolne od błędów. Zachwytów i zawodów wyszło mniej-więcej po równo.


Oddaję głos na remis.


I wanna be the very best, like no one ever was.
   
Profil PW Email
 
 
»oX   #5 
Rycerz


Poziom: Ikkitousen
Stopień: Samurai
Posty: 740
Wiek: 33
Dołączył: 21 Paź 2010
Skąd: Wejherowo

Genkaku,

plusem jest to, że poświęciłeś sporo czasu na korektę, co widać gołym okiem. Nie wiem tylko czemu temu starciu musiało towarzyszyć tyle marudzenia. Oddałeś ciekawy fabularnie wpis, tworząc miłą otoczkę w stylu Bonda. Całość przypominała scenariusz do odcinka serialu akcji :ok:

Wszystko wyszło fajnie, z wyjątkiem paru rzeczy. Masz ogromną tendencję do powtarzania "się". Czytając widziałem to praktycznie w co drugim zdaniu, nawet jeśli tak nie było :DD

Cytat:
• - Nie! – Wtrącił się stanowczo Kito.
• Robiąc gwałtowny ruch niemal rzucił się na niego. Powstrzymał się w ostatniej chwili.


To jedynie dwa przykłady, ale widać, że mogłeś się tego pozbyć. "Wtrącił stanowczo Kito" byłoby też git :ok:

Do tego wszystkiego moją uwagę przykuły dwa zdania..

Cytat:
• Jego pocisk trafił prosto w plecy uciekiniera, który potknął się lądując na kolanach i z głośnym hukiem padł twarzą na ziemię.
• Obaj walczący przed chwilą ramię w ramię mężczyźni, stali teraz naprzeciw siebie, mierząc się wzrokiem.


Pocisk trafił go w plecy. Potknął się i wylądował na kolanach. Potknął się z powodu dostania pociskiem w plecy? Czy potknął się i cudem uniknął pocisku? Mały chaos, niezrozumiały dla mnie.

Drugie zdanie. Chaos, którego tym bardziej nie jestem w stanie zrozumieć.

Poza tym wszystkim starcie uważam za udane :ok: Dobry klimat, przemyślane starcie, całkowicie skopałeś przeciwnikowi dupę, wykorzystując tylko jedną jego moc. Jeśli jest kapitanem, to na pewno potrafi zrobić coś więcej niż przekształcić się w piorun i latać w tej postaci :D . Nie wiem, dla mnie trochę pójście na łatwiznę, bez kombinowania co Pit mógłby zrobić. Jest mimo wszystko w tym dziwnym Batsu co szkoły walki odkrywa. Na pewno umie coś więcej :ok: Nie jest to błąd, pewnie wielu zachowałoby się tak samo będąc w jego stanie (wkurzenia :ok: ). Tradycyjnie przecinki były w złych miejscach, pojedyncze literówki mignęły mi przed oczami, ale najważniejsze... Gubię się. Gubię się Gen w Twoich mocach. Sam już nie wiem co potrafisz, kiedy to potrafisz, jakie są limity.. Nie wiem. Zgubiłem się :ok:

Ocena: 7.5 (czemu nie 8? czegoś mi zabrakło, czegoś było za dużo, wielu rzeczy nie ogarnąłem. plusy negowały minusy i tak dalej, stąd taka ocena)

___________


Pit,

najdziwniejszy początek walki, jaki w życiu czytałem.

Plusem Twoich wpisów jest narracja. Uwierz mi, że cholernie ciężko jest mi przez nią przejść. Nawet w książce, którą teraz czytam. Sprzedała się w milionach egzemplarzy, a mi i tak czyta się słabo. Właśnie przez narracje. U Ciebie jednak jest inaczej, czuć lekką rękę, piszesz teksty swobodnie. Duży plus. Piszesz tak swobodnie, jak śrubokręt wkręca śruby :ok:

Znajomością świata bijesz wielu na głowę. Opisujesz npc tak, o. Ja nie mam pojęcia o kim mówisz, szastasz nazwiskami na lewo i prawo, a ja biedny szukam kto jest kto :ok: Jest git. Znajomość świata jest spoko, też chciałbym takową posiadać.

Cytat:
- Nie! - Starzec podniósł głos, pokazując palcem, ni to na Smoka, ni to przed siebie. - Demony czają się wszędzie. A ja muszę bronić honoru.


xD demony są spoko. Kolejny plus za humorystyczne starcie. Sporo się uśmiałem.

Cytat:
Odruchowo przyłożyłem twarz do ust, nie chcąc wydać żadnego dźwięku.


Też blond :ok:

Nie mam co się za bardzo rozpisywać. Babilon i eks Babilon napisali co trzeba. Nic dodać, nic ująć. Zabrakło mi emocji, podobnie jak Naoko. Wszystko wydawało się stonowane. Czułem jeden rytm, a powinienem tryliard więcej. Szkoda :( I nie jestem fanem długich tekstów, gdzie połowę można wyciąć i wrzucić jako osobne opowiadanie. Tutaj jest podobnie :ok:

Ogółem to Gen wygrał sceną walki, Ty językiem. Pomysły oba były dobre. Ty miałeś humor, Gen miał humor. Wszystko jakoś się rekompensowało wzajemnie, toteż oba wpisy uważam za dobre, ale oceniam tak samo. Nie dostrzegłem przewagi. No i przestańcie tyle marudzić w przyszłości xD

Ocena: 7.5
   
Profil PW Email
 
 
»Dann   #6 
Rycerz


Poziom: Ikkitousen
Stopień: Fukutaichou
Posty: 498
Wiek: 27
Dołączył: 11 Gru 2011
Skąd: Warszawa

Gen

Świetnie opowiedziana historia. Nie przepadam za Bondowskim klimatem, ale w tym wypadku mnie urzekł. Wkradło się kilka niewielkich błędów, ale nie przyćmiewają one bardzo dobrze wykreowanych postaci i wciągającej fabuły. Więcej dogryzania Gitterowi, nie lubię go :twisted:
Sama walka wyszła wiarygodnie. Ciekawa taktyka i przeciwnik, do tego idealnie opanowana moc. Więcej pisania i mniej narzekania na "wypalenie się" czy brak czasu. Na zachętę - 2/10.

Och, nie zapominajmy o
Genkaku napisał/a:
Tak, Ooakawa powtórzył mi wszystko.
Próbuj dalej, kiedyś się uda xD

Pit
Tak jak u Gena nie przepadałem za Bondem, tak u ciebie za narracją pierwszoosobową. Miejscami najzwyczajniej w świecie mnie męczyła. Pomijając to, szalejesz czasami z przecinkami. Bieganie po bunkrze też mnie nie urzekło. Wiem, że pisałeś walkę na szybko (och, pamiętny SB :D ), więc miałeś mało czasu na korektę. Z lepszą miałbyś trochę wyższą ocenę.
Czas na dobre elementy teksu (yay :haha: ).
Pit napisał/a:
Śrubokręt.
Od samego początku czytałem z bananem na twarzy. Następnie scena w pokoju odpraw, uśmiech nie schodzi. Z czasem atmosfera zgęstniała i zabawnie nie było. Pojawienie się Gena - super. Walka - to samo. Motyw rozwalenia na kawałki przez Kat - ochy i achy. Sama Kat - <3
Za narzekanie łap 2/10.

A teraz czas na poważne oceny:

(Waham się niesamowicie, nawet teraz nie jestem pewny jakie oceny wam wystawię...)
Genkaku - 7,5 - fabuła i klimat na +
Pit - 8 - humor i epicka walka na +

Cały czas zmieniałem oceny, raz to Gen miał ode mnie więcej, to zaraz Pit go wyprzedzał. W końcu postanowiłem dać Pitowi tę minimalną przewagę i to na niego idzie mój głos.
   
Profil PW Email
 
 
^Curse   #7 
Komandor


Poziom: Genshu
Stopień: Shinobi Bushou
Posty: 551
Wiek: 36
Dołączyła: 16 Gru 2008
Skąd: Lublin/Warszawa?

Będzie ogólnikowo, bo padam na twarz :/

Gen:
Bardzo mi się podobało. Świetny klimat, dobrze oddane postaci i fajne dialogi. Całość trzyma się kupy i nie zauważyłam jakichś dziur albo przegięć.
Korekta niezła, choć wciąż znalazło się trochę stylistycznych zgrzytów i cała masa przecinków w miejscach, w których nie powinno ich być :P To jest mój główny zarzut.
Fajnie wypadało samo starcie, wiarygodnie, a i znalazło się miejsce na niewymuszony sentymentalizm :DD Do wyższej oceny zabrakło mi wcelowania w 'mój' klimat i wyżej wymienione błędy.

Ocena: 8

Pit:
Mniej więcej do połowy tekstu byłam na ciebie zła. Nie wiem jak i dlaczego, ale znowu powróciła ta wersja twojej narracji, której nie lubię. 'Pułapka? <facepalm> No tak! Przecież tu są pułapki!' - tego typu stwierdzeń było sporo, a z każdym kolejny miałam wrażenie, że robisz ze swojej postaci coraz większego głupka. Jest to kwestia wyłącznie opisu, czyli dostałam kolejne sprawozdanie z walki. Na szczęście później coś się zmieniło i albo po prostu się wkręciłam albo faktycznie trochę inaczej pisałeś. Nie dziwię się już, że miałeś możliwości zmiany 'choreografii', bo walka nie jest jednostajna. Może to dobrze, może nie - nie wiem. Natomiast urzekłeś mnie klimatem piorunów w ciemności i akcją z rozkazem dla Kat. Klimatyczne.
Na tym etapie prawdopodobnie byłabym za remisem. Niestety jednak... Dialogi nie przekonały mnie. Niektóre są fajne, ale większość wypada kiepsko i nienaturalnie.

Ocena: 7,5
   
Profil PW Email
 
 
»Matheo   #8 
Rycerz


Poziom: Wakamusha
Stopień: Gunjin
Posty: 169
Wiek: 35
Dołączył: 11 Paź 2010
Skąd: Szczecin

Genkaku


- - 1 za to, że nie lubi piłki nożnej – zaczął wyliczać
- - 2 za to, że nie kibicuje Legii
- - 1 za to, że to Genkaku
- - 1 bo tak
- - 5 by nie wygrał
- To co zero mu wystawisz? - zapytał z niedowierzaniem głos w głowie
- Może się zlituję i dam 1


Tak jak napisałem na shoutboxie, wpis wchodzi jak woda. Jest bardzo dobry, ale wciąż brakuje mu trochę do wybitności. Tak właściwie nawet nie wiem co mam tu napisać, że dobre dialogi? No dobre. Do tego fajna fabuła, brak chaosu, porządny pojedynek. Tak jak wspomniał oX tendencja do nadużywania się trochę bije po oczach. Jakieś tam delikatne mankamenty można znaleźć. Po takim komentarzu muszę się jednak wytłumaczyć dlaczego ocena nie będzie wyższa. Jak wspomniałem wpis jest bardzo dobry ale nie wybitny, to znaczy tyle, że w każdym aspekcie jaki biorę pod uwagę zabrakło odrobinę tego czy tamtego. Taki trochę delikatny minus, to moje osobiste skrzywienie, że zabrakło choćby odrobiny humoru.


Pit


- Śrubokręt? - zapytał z niedowierzaniem pierwszy głos
- W następnym wpisie zacznie od słowa obcęgi, mówię wam – zakpił drugi
- I co taka moda nastanie, że będzie wymieniał narzędzia.

I mam z tobą problem. Poważny problem. Wpis jest dobry co do tego nie mam wątpliwości. Technicznie nie radzisz sobie ta dobrze jak Gen i jest parę wpadek. Dialogi momentami sztywne, ale był też takie które zabrzmiały niczym wyjęte z filmu

Cytat:
- Co zamierzasz, Pit? Masz zamiar mi przeszkodzić?
- A żebyś, kurna, wiedział!


Więc w czym jest problem, ano w odbiorze. Mam wrażenie, że wpis jest taki nierówny, Drażni mnie to, że dobre fragmenty są przeplatane gorszymi. Prawdopodobnie gdybyś utrzymał wyższy poziom to nie wahałbym się w ocenie. Narracja pierwszo osobowa to naprawdę inny poziom w twoim wykonaniu. Dla mnie jesteś tytanem pracy patrząc na to jak piszesz mimo niedoskonałości chapeau bas. Fabuła była fajna, dobrze wykreowałeś postaci.

Największym mankamentem było dla mnie to, że cholernie długo musiałem się wkręcać w ten wpis.

Podsumowanie


Prawda jest jednak taka, że mam cholerny problem z oceną. Dwóch dobrych graczy każdy prezentujący inny styl. Wpis Gena mnie urzekł, ale ten Pitowy jest równie dobry. Mam wrażenie, że pod względem potencjału czysto pisarskiego Genkaku jest lepszy, ale to Pit operuje trudniejszą formą jaką jest narracja pierwszo osobowa dzięki której wpis mimo początkowej toporności miał taki swoisty luz. Wiecie co… nienawidzę was obu i idźcie się utopić jakimś Khazarskim bagnie. Prawidłowa ocena dla każdego z was to powinna być odpowiednio Pit 8,24, a Gen 8,25. Tak się jednak nie da. Nie zamierzam któregoś z was skrzywdzić swoją oceną Dlatego…..

Genkaku 8
Pit 8

Matt Brown uważa, że wpisy są świetne i gracze za poświęcony trud i mimo marudzenia zasługują na remis.


Granatowo Bordowy Świat W Naszych Głowach Od Najmłodszych Lat....
   
Profil PW Email
 
 
»Twitch   #9 
Yami


Poziom: Wakamusha
Posty: 1053
Wiek: 35
Dołączył: 08 Maj 2009

Genkaku

Spodziewałem się po przesunięciu terminu walki, że jeszcze chcesz ją doszlifować, ale i tak pojawiły się błędy. Nie powodowały zgrzytu podczas czytania tekstu, ale choć zazwyczaj się na nich nie skupiam to były widoczne, szczególnie wspominane już przecinki. Fabularnie jest naprawdę fajnie, dopięte i skrojone elegancko, jest klimat i dobre tempo całości. Po tak epickim starciu i otoczki, którą stworzyłeś apropo Sanbetsu spodziewałem się bardziej epickiego pojedynku z Pitem. Starcie przedstawiłeś czytelnie, fajnie wykorzystałeś moce, ale czekałem na coś więcej. Jakaś walka podjazdowa z Raidenem, wykorzystanie więcej wzmianek o pozostałych, bo z tymi terrorystami wyszło w porządku, ale nie do końca mi przypasowało. Cały czas wspominam Twoje starcie do spółki z Soratą, walczyliście z NPC, a to jedna z tych walk, które mi się na Tenchi podobały najbardziej. Z każdym kolejnym wpisem utwierdzam się w przekonaniu, że Twoja moc jest straszliwie przekokszona. Czekam na Twoją walkę z Lorganem.

Ocena: 8/10


Pit

Po mojej pierwszej walce tą postacią ktoś mi napisał, że powinienem poczytać Twoje teksty, aby popracować nad formą pierwszoosobową i miał racje. Wpis czyta się lekko, przyjemnie, ale przeszkadzają mi wstawki o których dosadnie się wypowiedziała Curse, że aż pozwolę sobie bezczelnie ją zacytować:
Cytat:
'Pułapka? <facepalm> No tak! Przecież tu są pułapki!' - tego typu stwierdzeń było sporo, a z każdym kolejny miałam wrażenie, że robisz ze swojej postaci coraz większego głupka.

Zero przesadził z tym i Ty również poszedłeś w tym kierunku. Nie spodobało mi się to, mimo tego, że humor pojawiający się w tekście był dobry. Całość przedstawiłeś w swoim stylu czyli filmowo i miodnie, jestem tego fanem od dawna. Do tego osadzenie w świecie Tenchi poprzez wspomnienia o różnych postaciach uwiarygodniło całość.. On potrafił zbudować lepsze napięcie, Ty rozwlekłeś niektóre sytuacje w tekście przez różne wstawki. Jednak stworzyłeś efektywniejsze starcie, ale klimatem nie dorównałeś Genkaku. Czekałem na walkę pokroju tej z Taiko, tym bardziej, że z Genkaku swojego czasu rządziłeś Sanbetsu i byłem ciekaw tego starcia. Myślałem, że to marudzenie na shoutboxie było standardowe, byleby tylko pogadać, ale mimo przesunięcia walki zabrakło Ci do pokonania przeciwnika.

Ocena: 7,5/10

Oddaję głos na Genkaku


Little hell.
   
Profil PW
 
 
*Lorgan   #10 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 38
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa

Genkaku - Brak korekty był bardzo zauważalny. Popełniłeś mnóstwo baboli, powtórzeń, błędów interpunkcyjnych i używałeś słów, których znaczenia nie rozumiesz. Którą częścią baru jest kandelabr? ;)
Fabuła była boleśnie słaba. Przede wszystkim, wpis został skonstruowany na tyle przewidywalnie, że był dla mnie nudny. Obawiałem się czegoś takiego, kiedy mierzyłeś się z Kaito. Z opóźnieniem, ale jednak wpisałeś się w prognozę. Strategia na Pita została źle opisana (nie wytłumaczyłeś nawet, w jaki sposób zadziałała zasada Klatki Faradaya) i niepoprawnie zastosowana (co mu przeszkodziło w wykończeniu cię plazmą/powtórzeniem zamiany w piorun?). Wstęp rozwlekałeś po swojemu, a punkt kulminacyjny zagmatwałeś i urwałeś. Po raz pierwszy od dawna nadużyłeś swojej mocy. Objęcie iluzją całego pomieszczenia w głowach dwóch osób? Z jednopunktową przewagą? Na poziomie Gensoku? Oparłeś na tym fortelu całą strategię walki :roll: Na domiar złego dawno nie czytałem tak nienaturalnych dialogów.
Jedynym, co w moim odczuciu zasługuje na pozytywną uwagę jest rozegranie twojego przybycia na statek, gry w pokera i wprowadzenia przeciwnika - innymi słowy, rozegranie wstępu. Masz w tym łatwość i wprawę, przyznaję. Tło było fajne. Szkoda, że tylko ono.
Strzelam, że nie miałeś żadnego sensownego pomysłu na tę walkę i wydaliłeś ją na siłę. Tak to widzę, chociaż pominąwszy udział Pita, jako Ninmu wyszłoby na poziomie.

Nie jest to jedna z twoich najgorszych wpadek, ale nie jest to także porządny wpis. Jestem zniesmaczony, jak daleko zajechałeś takim tekstem w ocenach pozostałych radnych. Nie lubię być katem, cenię twoją dotychczasową twórczość, lecz nie zmienię z tego powodu swojej opinii odnośnie niniejszej walki. Pit cię zdeklasował.

Ocena: 6,5/10
______________________________________________________________

Pit - Masz trochę jak ja: żeby napisać coś zdatnego do czytania, potrzebujesz czasu. Podniosłeś się po Kojocie, mimo narzekania w SB. Fajnie, że określasz swoją postać na nowo. Widzę zalążki bardzo użytecznych technik wynikających z Raijina, a przez to potencjał na kolejne przygody. Warsztatowo wyszło dość poprawnie. Zadbałeś o brak literówek, jednak nie wystrzegłeś się pewnych mankamentów związanych z budową dialogów. Ich komentarze były niepotrzebnie rozbudowane i precyzyjne. Było też kilka źle postawionych przecinków i kropek.
Uzyskałeś pewnego rodzaju lekkość i barwność stylu, przez co przyjemnie było uczestniczyć w twojej opowieści. Nie zawarłeś tego w walce z Taiko, ale wyciągnąłeś wnioski. Była SHOUNENOWA MANGOWOŚĆ :twisted: Zamierzenie lub nie, twoja strategia uwzględniania wszystkich możliwych komentarzy przynosi efekty.
Fabuła też była niezła. Lubię takie klimaty i lubię kiedy przeciwnik jest wiarygodnie wprowadzany. Nie spodobało mi się tylko zagranie z kamerami. Ja wiem, że starałeś się w tej walce być najbardziej anty-Genkaku, jak to tylko możliwe, ale analogicznie do niego, trochę przesadziłeś (Gensoku nie działa automatycznie na wszystkich wokół, więc jeśli wasza obecność pozostawała niewykryta, nic wam nie groziło). W tych sprawach jestem bezwzględny i lecę po punktach.
Mam nieco mieszane uczucia względem zakończenia. Z jednej strony spodobało mi się, że nie zantagonizowałeś Genkaku do reszty, z innej bardzo zlekceważyłeś jego Shouri. Trafił do mnie sens decyzji, którą podjął były generał, ale skoro już zdradził ci działanie swojej najpotężniejszej mocy, mógł się trochę bardziej postarać o wygraną ;)

Ocena: 7,5/10
______________________________________________________________

Oddaję swój głos na Pita.


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 

Temat zablokowany  Dodaj temat do ulubionych



Strona wygenerowana w 0,24 sekundy. Zapytań do SQL: 13