Tenchi PBF   »    Rekrutacja    Generator    Punktacja    Spis treści    Mapa    Logowanie »    Rejestracja


[Poziom 3] Coyote vs Pit - walka 2
 Rozpoczęty przez ^Pit, 02-07-2015, 16:31
 Zamknięty przez Lorgan, 10-07-2015, 10:23

9 odpowiedzi w tym temacie
^Pit   #1 
Komandor


Poziom: Genshu
Stopień: Seikigun Bushou
Posty: 567
Wiek: 34
Dołączył: 12 Gru 2008

Coyote 3050 Douriki
Pit 6547 Douriki


Długie łowy kojota

Holograficzna mapa świata nadawała pokojowi odpraw dość mrocznego klimatu. Wszystkie kąty zaciemnione, ledwie zarysy postaci siedzących tam i obserwujących sytuację, i to jednostajne pikanie kontrolek, które po jakimś czasie wydawało się zlewać w rytm jakiejś melodyjki z biura. Szybko jednak moje myśli powędrowały gdzie indziej, trzeba było się skupić na tym co mówi przywódca Trupy. Gdzieś w lesie Oni sprawy zaczęły przyjmować nieciekawy obrót. Przez parę miesięcy mieszkańcy gór musieli użerać się z chmarą pająków, a teraz dodatkowo jeszcze odnaleziono ciało, któremu ktoś prawdopodobnie strzelił prosto w głowę, po wcześniejszym zmasakrowaniu. Robota potworów? Raczej mało prawdopodobne. Tam coś jeszcze siedziało, coś o wiele bardziej złowieszczego. Ledwo wróciłem z Pustyni Rozpaczy, a już pakowałem się na kolejną misję.
- No cóż, w końcu wakacje, czas wycieczek, psiamać – skwitowałem mało zadowolony. Stojąca nieopodal Katherine parsknęła śmiechem, ale szybko zakryła usta. Była na briefingu Trupy z mojego własnego polecenia, ale mogłem zacząć tego szybko żałować. Rzuciłem jej tylko porozumiewawcze spojrzenie, przekrzywiwszy głowę i po chwili wyszliśmy razem.
- Araraikou-kun – zatrzymał mnie jeszcze Katagawa, oglądając się za siebie. Na hologramie wciąż jeszcze były pokazane na wpół zmasakrowane zwłoki z wyraźnie widoczną dziurą w głowie. – To co tam łazi… uważaj na siebie!
- Dzięki, Katagawa-san, nie musisz mi tego dwa razy powtarzać – odparłem, pamiętając moją poprzednią podróż w tamten rejon. Byłem wtedy o wiele słabszy, głupszy i bardziej narwany, do tego była tam Mia Shirabata. Ale czy teraz coś się tak naprawdę zmieniło? To miejsce nadal przyprawiało mnie o dreszcze. Tu już nie chodziło o odkrycie, czy ktoś nie nadużywa sztuk walki – tu chodziło o przetrwanie.
Godzinę później znaleźliśmy się nad lasem. Wysadziłem Ducha, a samemu jeszcze ustawiłem kurs powrotny dla Tetsudenkou. Gdy myśliwiec zawracał, wyskoczyłem na elektrycznej bańce w gęstwinę. Minąłem korony drzew i światło dzienne ustąpiło cieniowi, rzucanemu przez masywne korony rozległych drzew. Nie wiedziałem dlaczego, ale podświadomie przycupnąłem na jedno kolano. Rozejrzałem się szybko, to na lewo, to na prawo i poprawiłem kapelusz.
- Duchu, włącz lokalizator. Ostrożnie ze strzelaniem. Tu się wszystko rusza.
- Zrozumiałam. – Usłyszałem jej głos w słuchawce. Nie była daleko, ale nawet taki zasięg pozwalał nam na przeczesanie większej ilości terenu. Szliśmy powoli, utrzymując ten dystans, patrząc bardzo uważnie pod nogi. Raz upierdzieliłbym się w wilczy dół, innym znów razem omal nie zdenerwowałem śpiącego na gałęzi węża. Cały czas coś rechotało, grzechotało, skrzeczało, sowy pohukiwały w wydrążonych dziurach drzew, gdzieś tam przeleciał inny skrzekliwy ptak. Rozkrajałem właśnie grubą pajęczynę, kiedy beeper oznajmił mi, że oto znaleźliśmy się w miejscu wyznaczonym przez grupę. Ciało zmasakrowanego delikwenta nadal tu było, choć już dawno przeżarte przez mniejsze robaki. Dziwne, że jeszcze nie ruszyły go duże pająki, pomyślałem. Katherine stała nieopodal. Była równie niespokojna, co ja. Drżała, a jej głos pełen był nerwów.
- J-jak myślisz… jakiś zabójca naprawę by tu był?
Przede wszystkim chciałem zobaczyć, kim jest ofiara. Z obrzydzeniem sięgnąłem ręką do przegniłej głowy denata, leżącej w błocku twarzą do dołu. Kiedy tylko to zrobiłem, poczułem ruch. Zamurowało mnie: to był trup, czy coś pod nim?
- Pit… - Katherine traciła opanowanie, przestępowała z nogi na nogę. Odwróciła się, zaciskając mocniej strzelbę. – Coś tu idzie.
Usłyszałem świst i odgłos, jakby ktoś skakał z drzewa na drzewo. Stawał się coraz wyraźniejszy. Był już bardzo blisko. Wyprostowałem się.
- Kat, padnij!
Odwróciłem się na pięcie. Dziewczyna posłusznie padła na ziemię, jakby robiła pompki. W tej samej chwili zauważyłem wielką pięść, wycelowaną centralnie we mnie. Potężny prawy prosty, podładowany energią przeciął powietrze. Tam, gdzie powinno było być moje ciało, znajdował się jedynie mój rozpływający się fantom. Prawdziwy wyskoczył w górę. Zaatakowałem z powietrza, wyprowadzając kopnięcie na twarz ponad dwumetrowego monstrum. Odrzucił pysk do tyłu, splunął śliną, ale jakby tego nie poczuł. Wyszczerzy kły i pochwycił mnie potężną łapą za kostkę u nogi. Zacisnął diabelnie mocno, aż poczułem wżynające się w skórę pazury. Następne co pamiętam to tylko pęd powietrza, jak na kolejce górskiej i rąbnięcie w ziemię. Świat zawirował dookoła, zrobiło mi się ciemno przed oczami, ale otrząsnąłem się w porę. Czy raczej pomogła mi Katherine.
- Co się…
- Wstawaj, kurde! Rzucił cię o drzewo jakbyś nic nie ważył.
Zobaczyłem psowatego w pełnej krasie. Usiłował właśnie wydostać się z fioletowawej mgły. Katherine widząc, że stoję na równych nogach, wystrzeliła parokrotnie ze strzelby w cielsko potwora. Ten tylko zasłonił się. Cała sytuacja nagle jakby przypomniała mi o czymś, czego pamiętać nie chciałem. Odezwał się fantomowy ból. Prawa dłoń zadrżała i stała się w połowie bezwładna.
- O nie!
Przed oczami błysnęły obrazy dawnego starcia w Babilonie. Stary ściek, zmasakrowane zwłoki mojego oddziału, no i ta ręka, ta pieprzona rozwalona przez szczeki ręka. Spróbowałem ją zacisnąć. Wydusiła z siebie pojedyncze iskry, ale nic więcej. Wiedziałem już, że jest ciężko. Przypomniałem sobie też pseudonim mojego koszmaru. – Coyote!
Szaman zwinnie omijał ataki Lawendowego Ducha. Posyłała ku niemu gałęzie, mniejsze kamienie, a nawet zwinięte w kulkę, mniejsze pająki. W ciemnym lesie zrobiło się głośno i jasno od wystrzałów. Raz, drugi, trzeci. W końcu broń tylko kliknęła. Katherine natychmiast zabrała się do przeładowywania jej.
- Dawaj Araraikou, bo ja tu sama nie dam rady!
Spuściła z oczu szamana zaledwie na parę chwil, szukając nabojów. Zdziwiła się, kiedy całkowicie zniknął. Przełknęła ślinę. Ja natomiast zamarłem. Przecież tak samo ginęli tamci. Odpaliłem przemieszczenie z energią pioruna i poleciałem przed siebie z wystawioną do ataku pięścią. Moc eksplodowała. Dookoła rozeszła się potężna fala, pochylająca nawet pomniejsze drzewa. Natarcie było tak głośne, że pouciekały wszystkie pomniejsze zwierzęta czy robactwo. Elektryczne iskry rozeszły się po pobliskich kałużach. Kojot wyłapał to na blok, ale widać było, że gdyby nie uaktywnił swojej nadnaturalnej zdolności szamanów, to byłoby z nim krucho.
- Nie spuszczaj go z oczu! On jest mistrzem ucieczki! – rzuciłem przez zaciśnięte zęby. Spojrzałem mu w oczy. Czas zatrzymał się dla nas obu. A przynajmniej tak mi się wydawało. Wszystko dookoła zachodziło mgłą. Czyżbym oberwał za mocno? Może to uderzenie źle podziałało mi na ciało? Zacząłem się uspokajać i słabnąć. Dlaczego mdlałem? Dlaczego teraz?
Znów do boju wkroczyła Katherine, przerywając senny trans. Wyzwoliła w sobie całą psioniczną moc, rozgrzewając ją do czerwoności. Ogromna, mięsista macka trzasnęła w ciało Coyota, który najwyraźniej nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Chlusnął krwią z pyska i zawył okrutnie. Upadł na cztery kończyny i poczekał na kolejne trzaśnięcie Ducha. Gdy dziewczyna spróbowała dobić przeciwnika, ten skoczył do góry na pobliskie drzewo. Poruszał się zwinnie i nieprzewidywalnie.
- Co ty odwalasz, Pit! - krzyknęła zdenerwowana.
- To był jakiś jego trik – odparłem, trzymając się za głowę. Od ostatniego czasu Coyote nauczył się paru nowych sztuczek, przyszło mi na myśl. Nie mogliśmy pozwolić sobie na utratę go z oczu. – Ten trup… to był jakiś Zealota, albo przynajmniej kapłan. Czegoś tu szukał, a Coyote go upolował.
- Za dużo wiedział? – zapytała dziewczyna. Kiwnąłem głową.
- Musimy go dorwać i dowiedzieć o co chodzi. Ruszam w pościg!
Zamieniłem się w elektryczność, odpalając moc komety. Pies uciekał, skacząc po gałęziach drzew, ale raczej nie był na tyle szybki by mi zwiać. Przebijałem się w głąb lasu, niczym świetlisty pocisk. Mógł mydlić nam wzrok i zmysły, ale jego Douriki było wyczuwalne jak na dłoni. Teraz to ja byłem myśliwym. Nagle skręcił, a ja za nim. Wyskoczyłem z aury prędkości i właśnie wtedy wpadłem w zasadzkę. Zewsząd zaatakowały mnie potwory. Ogromny wąż, trzy pająki wielkie jak zwykły człowiek, wataha wilków i stado robactwa. Coyote stał pośród nich i najwyraźniej wzniecał w nich jakąś nienawiść.
- Nie myślisz chyba, że dam się tak pokonać – rzuciłem nerwowo. Byłem przerażony, ale nie dawałem tego po sobie poznać. Potrzebowałem jednego dobrego strzału. Wyczuwałem tę żądzę zabijania, wyczuwałem ten wszechogarniający strach. Prawa dłoń nie chciała mnie słuchać. To był Coyote, szaman, który załatwił mi długi pobyt w szpitalu, którego dzikość i wściekłość była przytłaczająca.
Monstra rzuciły się na mnie jednocześnie, gotowe przebić gardło, wypruć flaki i zjeść wnętrzności. Nie Szaman miał być moim zabójcą, ale natura. Ale jeszcze nie teraz. Podniosłem poziom Douriki do maksimum i rozpostarłem barierę. Dzika fauna demonicznego lasu ustąpiła przed moją siłą. Wreszcie odzyskałem czucie w prawej dłoni. Coyote już był gotowy dobić mnie Shinganem prosto w głowę, jednak w tej samej sekundzie dobyłem rewolweru i wypaliłem prosto w twarz Szamana. Zawył okrutnie, upadając w tył. Drugi strzał poszedł z bliźniaczego rewolweru, tym razem w ramię. Trysnęła krew, Coyote podniósł się, krwawiąc obficie. Jego transformacja cofała się. Na pole dobiegła też w końcu Del Cruz, bujając się na gałęziach za pomocą psionicznej macki.
- Dobrze się bawisz?
- Aż za dobrze. Jeszcze będziemy musieli go ratować, by nam tu nie zszedł.
Sojuszniczka zaśmiała się. Schowałem rewolwery i już na spokojnie podszedłem do Coyota, który był już tylko na wpół przetransformowany.
- Nie podchodź! Nie mam ci nic do powiedzenia – wymamrotał. Krew leciała mu obficie z rany. Pierwszym strzałem dostał nieco poniżej pyska. Trzymał się za szyję. Byłem pewien, że ominąłem jego punk witalny.
- Musisz wyjaśnić, dlaczego zabiłeś tego kapłana!
- Spier.dalaj!
Zapowiadała się ciężka konwersacja. Poprosiłem Kat, by mu pomogła, ale w tym momencie jej oczy zapłonęły czerwonym blaskiem.
- Kat?
- Nie…podchodź! – wypaliła, atakując mnie macką. Miałem za mało czasu na reakcję, toteż zablokowałem się, uaktywniając barierę. Bolało i to okropnie. Przeturlałem się po ziemi trzymając za brzuch. Pancerz energetyczny nie miał żadnych szans. Kat próbowała wyrwać się spod kontroli szału, ale szło jej to opornie. Atakowała raz, drugi, uderzała znad głowy, rozkręcała mackę nad sobą, rzucała czym się tylko dało. Osłabiony nie miałem czasu na manewrowanie. Skupiłem energię w palcach i strzeliłem piorunową falą w Coyota, sprawce całego zamieszania. Znów zawył, jego ciało zaczęło wić się w konwulsjach i po chwili zemdlał. Duch także krzyknął, chwytając się za głowę. Cała psioniczna energia rozproszyła się natychmiast. Dobiegłem do niej i pomogłem się podnieść.
- Jesteś cała? Sukinsyn, jeszcze miał dość siły… poczekaj, wzywam Tetsudenkou.
To były najdłuższe cztery minuty w moim życiu. Chwile później pęd powietrza i wycie silników myśliwca oznajmiło mi, że najwyższy czas się stąd ulotnić. Wpakowałem do srodka dziewczyne, ale Coyota – znów – już tam nie było. Prawdopodobnie wylizywał rany gdzieś w ukryciu, pomyślałem. Gdy wsiadłem do samolotu, udałem się jeszcze raz na miejsce zabójstwa. Obejrzałem ciało denata, już na spokojnie. Odnalazłem tylko mon klanowy, którego nigdy wcześniej nie widziałem. Zeskanowałem go i miałem nadzieję, że ten las nie przysporzy mi więcej kłopotów… a może da mi parę odpowiedzi?
   
Profil PW Email
 
 
^Coyote   #2 
Komandor


Poziom: Genshu
Stopień: Shinobi Bushou
Posty: 669
Wiek: 35
Dołączył: 30 Mar 2009
Skąd: Kraków

Legenda:
- Coyote (3050 Douriki)
- Pit (6547 Douriki)

Polowanie IX: Terapia szokowa 2

- Znowu się spotykamy. Ile to już lat?
- Trzy - podliczyłem. - Przebiłeś mną betonową ścianę w Babilonie. Do tej pory strzyka mi szczęka.
- Gdzie moi ludzie?
- Żołnierze? Nie będą nam przeszkadzać.
Pit rozejrzał się nerwowo po dachu wieżowca, przytrzymując jedną ręką kapelusz, żeby nie zwiał go wiatr.
- Blondynka też - mruknąłem. - Tym razem nikt nie przyjdzie ci z pomocą.

***

Nie mam zbyt wielu znajomych, ani osób sprzyjających w armii. Co gorsza, w głębi serca nigdy nie interesowała mnie kariera i polityka. Od ponad roku dupki z centrali wodzą mnie za nos i przyznają durnowate misje, z dala od niebezpieczeństwa i realnego wpływu na losy świata. Ruchał ich pies. Nie to, żebym narzekał. Do niedawna wiodłem spokojne i dobre życie. Raz na jakiś czas podsłuchałem polityka, czasem kogoś śledziłem. Każdą wolną chwilę, a było ich sporo, mogłem poświęcić na treningi. Przybrałem przez to na masie, muskulaturze i nauczyłem się kilku przydatnych sztuczek.
Sielanka skończyła się w chwili, gdy dostałem wyjazdową robotę w Babilonie. Niby nic szczególnego, ale moją uwagę od razu przykuł pewien szczegół w raporcie, który mi powierzono.
Miałem udać się do siedziby wynajętej przez arkadyjską policję, gdzie organizowano spotkanie w sprawie międzynarodowego śledztwa dotyczącego Gangu Czterech Smoków. Członek starszyzny z mojego plemienia, szaman imieniem Reppo pragnął podzielić się wywiadem zebranym z operacji rzeczonych przestępców na Pustyni Rozpaczy. Ja zostałem wyznaczony jako jego sekretny ochroniarz. Chuunin wykonujący obowiązki Genina. No ale nie to było ważne. W szczegółowej rozpisce znalazłem nazwiska osób, które zadeklarowały swój udział w spotkaniu. Wśród nich był Kaeru Araraikou zwany Pitem, sanbetański kapitan, z którym łączyła mnie nieprzyjemna historia. Powstała okazja, żeby wyrównać rachunki i przy okazji poprawić własną sytuację zawodową.
W zamyśleniu zacząłem się przygotowywać do wyjazdu i obmyślać plan działania.

***

Babilon przywitał mnie skwarem i suszą. Nie przyleciałem samolotem razem z Reppo, bo swoją obecność musiałem zamaskować jeszcze bardziej niż teoretycznie wymagało tego zadanie. Gdyby wyszło na jaw co próbowałem zrobić, miałbym nieprzyjemności nie tylko ze strony innych państw, ale przede wszystkim od własnych mocodawców.
Zdecydowałem się na statek handlowy. Wypłynąłem ze znacznym wyprzedzeniem, ukrywając się w jednym z kontenerów w ładowni. Dzięki moim szamańskim mocom pozostawanie niezauważonym było dziecinnie proste.
Z portu przedostałem się do Arkadii, jadąc na pace jakiegoś większego samochodu. Podczas podróży czułem się wyjątkowo dobrze i rozpamiętywałem czasy, kiedy działałem w Sanbetsu. Po raz pierwszy od dawna czułem ekscytację.

***

Byłem lekko zdumiony, kiedy okazało się, że miejscem spotkania jest sala konferencyjna we wnętrzu nowoczesnego wieżowca. Policja zarezerwowała całe piętro dla gości i ich zespołów śledczych. Niepostrzeżenie przemknąłem się po wszystkich pokojach i korytarzach, obliczając plan na takie, a nie inne okoliczności. W pomieszczeniu ochrony wyłączyłem nagrywanie z kamer i korzystając z okazji, przerysowałem z powieszonej na ścianie mapy plan okolicy na kartkę.
- Już niedługo spotkamy się w szklanej pułapce - stwierdziłem w zadumie, wpatrując się w wielkie panele szyb, które pokrywały wszystkie zewnętrzne ściany budynku.
Chwilę później na podjeździe zatrzymały się trzy samochody. Z pierwszego wysiadł Reppo w okolicznościowych, plemiennych szatach. Towarzyszyło mu dwóch młodych chłopaków. Najpewniej szamański narybek w roli osobistych pomocników.
Z drugiego i trzeciego samochodu wysiedli Sanbetańczycy w sporej liczbie. Wśród nich wypatrzyłem Araraikou. Rozmawiał z jakąś smukłą blondynką, najpewniej należącą do jego frakcji, pomimo że w urodzie miała coś wyraźnie nagijskiego.
Poczekałem kilkanaście minut, aż wszyscy zakończyli wzajemne powitania i wjechali na dwudzieste trzecie piętro, gdzie mieściła się wynajęta sala konferencyjna. Na korytarzach było wielu policjantów, jednak odkąd przybyłem, nie spostrzegłem nikogo wyglądającego na zealotę. Mogłem się założyć, że nie spodziewali się tutaj kłopotów. Ciekawe, co by zrobili, gdyby wiedzieli, że przetransformowany i wrogo nastawiony szaman przygląda się wszystkiemu z niewielkiej odległości?
Moje Henkei umożliwiało pozostawanie niezauważonym, jak plama na szybie. Pomimo że stałem w najbardziej odsłoniętym miejscu, nikt nie rejestrował mojej obecności. Kiedy przechodził koło mnie Pit, wyciągnąłem mu z kieszeni komunikator. Przez chwilę miałem wrażenie, że się zorientował, bo przystanął i rozejrzał się po okolicy, ale nie znalazłszy niczego podejrzanego, poszedł dalej.
Kiedy rozmowy się rozpoczęły, nadszedł czas na kolejną fazę planu. Zbliżyłem się do Reppo i szepnąłem mu do ucha.
- W budynku są intruzi. Przeproś wszystkich, że się źle czujesz i zjedź na parter. Jeśli to nie będzie nic groźnego, powiadomię cię.
Spokojnym krokiem wyszedłem na korytarz i skierowałem się ku pokojowi okupowanemu przez Sanbetańczyków. Zastukałem do drzwi, a kiedy postawny, umundurowany żołnierz otworzył, wśliznąłem się do środka dobrze wymierzonym Sin Dangye.
- Nikogo nie ma? - Zdziwiła się blondynka, którą widziałem na podjeździe.
Być może powiedziałaby coś więcej, jednak nie miała okazji. Kiedy drzwi zostały na powrót zamknięte, błyskawicznym ruchem wbiłem jej palec w okolice mostka.
- Co?! Katherine! - Wrzasnął pierwszy, widzący mnie żołnierz i poderwał się na nogi.
- Shigan - wyjaśniłem szorstkim głosem i zanim zdążył chwycić za broń, jego również przebiłem palcem.
Momentalnie wywiązała się szamotanina.

***

Po kilkunastu sekundach krzyki ustały. Przemyłem okrwawione palce w pokojowej łazience i na powrót przetransformowany i niewidoczny wyszedłem na zewnątrz. Zgodnie z moimi oczekiwaniami hałasy przyciągnęły uwagę policji i po niecałej minucie w okolicy zaroiło się od uzbrojonych funkcjonariuszy. Niebawem znajdą podrzucony przeze mnie telefon z wiadomościami sugerującymi, że za atakiem stoi Gang Czterech Smoków i rozpocznie się ewakuacja.
Oznaczało to, że mam zaledwie kilka chwil, żeby zwrócić Pitowi komunikator. Dobiegając do sali konferencyjnej podmieniłem numer do Katherine na swój pod jej kontaktem. Alarm musiał już tu dotrzeć, bo połowa gości była na nogach i wykrzykiwała coś do swoich podkomendnych. Moja ofiara na razie z uwagą przyglądała się sytuacji, dlatego podkradłem się do niej niespiesznie i wsunąłem telefon skąd go wcześniej zabrałem.

***

Wywarzyłem kopniakiem drzwi na dach i już pod ludzką postacią rozsiadłem się na szerokim wentylatorze. Wygrzebawszy z głębokiej kieszeni płaszcza własny komunikator, wpisałem i wysłałem wiadomość o treści "potrzebujemy wsparcia na dachu, Katherine". Nie było to może zbyt wyszukane, ale w takich okolicznościach sprawdzają się najprostsze rozwiązania.
Niedługo później Pit stanął przede mną.
- Ty? - Był wyraźnie zdziwiony.
Przemilczałem pytanie i zmierzyłem go ponurym spojrzeniem.
- Znowu się spotykamy. Ile to już lat?
- Trzy - podliczyłem. - Przebiłeś mną betonową ścianę w Babilonie. Do tej pory strzyka mi szczęka.
- Gdzie moi ludzie?
- Żołnierze? Nie będą nam przeszkadzać.
Pit rozejrzał się nerwowo po dachu wieżowca, przytrzymując jedną ręką kapelusz, żeby nie zwiał go wiatr.
- Blondynka też - mruknąłem. - Tym razem nikt nie przyjdzie ci z pomocą.
- Popełniasz wielki błąd. Jestem tu na międzynarodowej misji, w którą zaangażowany jest także Khazar!
- Myślisz, że tego nie wiem? Zamknij już mordę i walcz - szepnąłem poirytowany i przetransformowałem się.
Wokół sylwetki nadczłowieka zaczęły pojawiać się krótkie wyładowania elektryczne.
- Wiele się zmieniło od kiedy walczyliśmy po raz pierwszy - wycedził przez zęby Pit.
Był coraz bardziej zły. Część z tego wynikała zapewne z troski o zaginionych podwładnych i szoku wywołanego nieoczekiwaną konfrontacją, ale większość pochodziła ode mnie. Z biegiem lat opanowałem do perfekcji subtelną sztukę wpływania na emocje mocą mojego Manitou.
Byłem przygotowany do natychmiastowego przeturlania się za wentylator, ale nawet mimo tego zaskoczyła mnie oszałamiająca prędkość, z jaką przeciwnik dobył dwóch rewolwerów i wypalił we mnie doładowanymi energią pociskami. Dosłownie o włos uchyliłem się przed rozwaleniem za kawałki.
- Chciałeś walczyć i się chowasz?!
- Czy on nigdy nie przestanie pier.dolić? - Zamamrotałem do siebie pod nosem i niemal w ostatniej chwili zauważyłem, jak nad moją głową gromadzi się potężna błyskawica.
Wypadłem zza zasłony tuż przed mojego przeciwnika, który jednak nie był w stanie zwrócić na to uwagi. Był silny. Zbyt silny, żebym mógł to ciągnąć dalej. Chciałem posłać go na glebę jednym, dobrze wymierzonym ciosem. Jak za dawnych czasów.
Zbliżyłem się na odległość kilkunastu centymetrów i wymierzyłem zamaszysty cios prosto w jego szczękę. Kiedy tylko pięść doszła celu, zrozumiałem że coś poszło nie tak.
Oślepiająca fala energii elektrycznej odrzuciła mnie poparzonego na znaczną odległość.
- Myślałeś, że załatwisz mnie taką tanią sztuczką?! - Ryknął.
Ciągłe działanie mojej mocy doprowadziło go do stanu furii.
- A... ani przez ch-chwilę - wycharczałem, zbierając się z posadzki.
Pit, przemieniony już niemal całkowicie w żywy piorun, przygotowywał się do zadania ostatecznego ciosu, kiedy ciche piknięcie w kieszeni jego płaszcza dało znać, że umieszczony tam dziesięć sekund wcześniej granat implozyjny właśnie zaczął działać.
W dachu pojawiła się półokrągła wyrwa, a po nadczłowieku nie pozostał nawet ślad.
- Pyk, iskierka zgasła... - podsumowałem.

Słaniając się na nogach otrzepałem się z kawałków zwęglonego ubrania, kiedy w drzwiach na dach stanęła Katherine i wymierzyła do mnie z obrzyna. Była w kiepskim stanie, ale z tej odległości nic nie mogłem wskórać.
- Gdzie jest Kaeru?
- Spokojnie, jakoś dojdziemy do po...
Grad metalowych kulek wystrzelił z lufy prosto w moim kierunku. Szczęśliwie, odległość która nas dzieliła była wystarczająco duża, żeby zmącić śmiertelną skuteczność tego typu broni. Poraniony i poobcierany zachwiałem się na krawędzi dachu i runąłem w dół.
Kiedy dziewczyna tam doczłapała zaklęła, zdając sobie sprawę, że zniknąłem bez śladu, prawdopodobnie gdzieś na szerokim gzymsie, który rozciągał się kilka metrów niżej.


"No somos tan malos como se dice..."
"Nie jesteśmy tacy źli jak się o nas mówi..."
   
Profil PW Email WWW
 
 
»Coltis   #3 
Agent


Poziom: Keihai
Posty: 358
Wiek: 36
Dołączył: 25 Mar 2010
Skąd: Białystok

Pit, nie powinieneś był przyjmować tego wyzwania. Nie zrozum mnie źle, idea szybkiego pojedynku bardzo mi się spodobała i pomysł był całkiem na poziomie, ale przy Twoim warsztacie i stylu pisania to jednak bez korekty ani rusz. Zjadłeś chyba z kilogram ogonków, wsadziłeś parę ortografów i kwiatków typu:

Pit napisał/a:
Tam, gdzie powinno było być moje ciało, znajdował się jedynie mój rozpływający się fantom. Prawdziwy wyskoczył w górę.


Prawdziwy fantom? ;P

Pit napisał/a:
Raz upierdzieliłbym się w wilczy dół


Domyślam się, że chodziło o "wpierdzielenie się".

To co u Ciebie bardzo lubię (czyli noirowaty styl pierwszoosobowy) wypada zdecydowanie marnie, gdy naszpikujesz tekst kolokwializmami i ozdobisz jeszcze stęknięciami typu "no kurde" w co drugiej wypowiedzi postaci.

Marnie.

Fabuła była w porządku, fajna otoczka śledztwa i tak dalej. Znów grasz trochę NPCami (Katagawa) i spajasz swoje historie w jedno. Plus. Sceneria też nieźle odmalowana.

Starcie jest natomiast dość chaotyczne, bez większych fajerwerków, jednak lepsze niż u przeciwnika. Jeśli to miał być szybki deathmatch, to w tym punkcie zdecydowanie wygrywasz. Co nie zmienia faktu, że w niektórych momentach postacie zachowywały się, jakby dostały granatem ogłuszającym.

Ocena: 5.

Rada: poćwicz szybką improwizację, albo zastanów się dwa razy przed przyjęciem podobnego wyzwania. Chociaż i tak się cieszę, że "miałeś jaja" ;)

Coyote, słyszałem że ktoś maczał paluszki w poprawności językowej tekstu. Wolałbym, żebyś szybkie mecze wykonywał solo w 100%. Chyba o to chodziło, nie? O grę w cykora, walkę z czasem tym, co znajdziesz pod ręką itd.

Jeśli korzystasz z takiej pomocy, to ja po prostu nie chcę o tym wiedzieć, ok? Potem mam problemy, bo nie widziałem oryginału i nie wiem ile punktów komu podzielić za robotę ;) Zresztą przy walkach z dłuższym terminem to nie ma dla mnie znaczenia. Wtedy już każdy sobie organizuje czas i środki jak zechce. W tym przypadku jakoś mnie to jednak swędzi. Nie wiem teraz, czy lepiej się czujesz i sprawdzasz w szybkich numerkach, czy miałeś lepszego korektora od przeciwnika, bo on nie miał żadnego.

Tekst pod względem technicznym wypada o niebo lepiej, niż praca przeciwnika. Błędy nie wpadają w oko, czyta się płynnie. Tu jest dobrze, chociaż znów niepotrzebne są kolokwializmy, na dodatek zdecydowanie mniej grzeczne niż u przeciwnika.

Coyote napisał/a:
Ruchał ich pies.

jakoś mnie zniesmaczyło.

Tak poza tym, to sama narracja (styl) jako całokształt nawet fajnie Tobie wyszła. Za to jest plus.

Co do walki: eliminujesz frakcję metodą "rzeź niewiniątek", nie pozwalając jej zaistnieć. Zrobiłem raz podobnie (bez rzezi) i to niezbyt finezyjnie, z tą różnicą, że ja jednak miałem przewagę liczebną i taktyczną. Ty jesteś sam i po prostu przekłuwasz ich jak baloniki. Nie podoba mi się takie zagranie.

Samego starcia są dwa ruchy, przeplatane szczeniackim dialogiem, czyli praktycznie nie ma co czytać. Żadnych emocji szczególnych nie wzbudzasz, dynamiki również jak na lekarstwo. W dodatku kończysz raczej ucieczką, niż taktycznym odwrotem. Słabo.

Ocena: 5.

Rada: Nie olewaj asów w rękawie przeciwnika - to wykorzystanie potencjału daje emocjonującą walkę, nie instakill bez walki.


Ogólnie: Remis. Fajnie, że wam się chciało, trochę emocji, walka do oceny itd. , ale na waszym miejscu dałbym sobie 24h w weekend na taki szybki pojedynek, zamiast kilku godzin pisania w pracy. Jednego zgubiła arogancja, drugiego skłonności hazardowe :DD Macie po piątce i się cieszcie, że nie niżej. Przynajmniej miałem co poczytać wieczorem ;)


I wanna be the very best, like no one ever was.
   
Profil PW Email
 
 
^Genkaku   #4 
Tyran
Bald Prince of Crime


Poziom: Genshu
Stopień: Senshu
Posty: 1227
Wiek: 39
Dołączył: 20 Gru 2009
Skąd: Raszyn/Warszawa

Pit
Oj stanowczo nie powinieneś był przyjmować tego wyzwania...
Fabuła jakaś jest, ale tak jakby jej nie było. Jest trup w lesie Oni z dziurą w głowie (na początku zrozumiałem, że po postrzela, ale dopiero potem domyśliłem się, że może być to dziura po paluchu Coyota? ). Ktoś odnalazł tego trupa, informacja o nim trafiła do Trupy (:D) i wysłali ciebie, a ty znalazłeś tego samego trupa? Nie za bardzo widzę tą otoczkę śledztwa o której pisał Coltis. Od jest odprawa o trupie u Trupy (Nie znudzi mi się to już :D ) i za chwilę jesteś w lesie, gdzie po chwili wpada na ciebie Coyote. Swoją drogą, do samego końca czekałem na jakieś wyjaśnienie co do cholery robił w tym lesie. Notabene wkracza zupełnie nie w swoim stylu już z daleka ujawniając pozycje, głośno skacząc po drzewach?
Dobra olejmy fabułę. Miałeś ekstremalnie mało czasu na napisanie tej walki, więc zwyczajnie musiałeś wymyślić coś w miarę wiarygodnego, żeby skonfrontować się z przeciwnikiem. Samo starcie wypada chaotycznie ale najgorsze/najlepsze fragmenty to:
Cytat:
Posyłała ku niemu gałęzie, mniejsze kamienie, a nawet zwinięte w kulkę, mniejsze pająki.


Serio Pit? Ale serio? pająki? :D
Rozumiem, że chodzi o mniejsze pająki z tych wielgaśnych, ale skąd one się tam wzięły do cholery tak nagle...
Cytat:
Zewsząd zaatakowały mnie potwory. Ogromny wąż, trzy pająki wielkie jak zwykły człowiek, wataha wilków i stado robactwa.


Skąd one się tam wzięły? W sensie to las itp. ale te wszystkie zwierzaki chyba nie łażą wszystkie razem. Wiem może się trochę czepiam, ale jakoś boli mnie to bardzo.
Swoją drogą stado robactwa? :D To jest Coyote a nie Sorata :D


To co na pewno idzie na plus to fakt, że doceniłeś przeciwnika i w bijatykę wpakowałeś dosłownie wszystko co Coyote miał w zanadrzu. Począwszy od mocy, przez szkołę walki na easai kończąc.

Niestety cała walka wypada słabo i chaotycznie. Niestety, z przykrością ale nie mogę dać za nią więcej niż 4,5

Coyote
Nie wierze, absolutnie nie wierze, że nie miałeś wcześniej przygotowanego scenariusza, bo powiem ci szczerze fabuła jest bardzo dobra. Bardzo podoba mi się sposób w jaki wplątałeś w sprawę postać Pita i że zaryzykowałeś, czyniąc z oficjalnej misji osobistą vendettę. Narracja pierwszo osobowa w tym konkretnym przypadku wyszła ci o wiele lepiej niż przeciwnikowi. Było o wiele płynniej i sensowniej. Czytało się bardzo przyjemnie. Przyczepić mogę się jedynie do tego że:
1. Twoja postać wychodzi na silniejszą niż jest w rzeczywistości. Za łatwo unikasz tego wszystkiego co w zanadrzu ma Pit. Za mało masz taktyki moim zdaniem jak na to co wymyśliłeś (plan bardzo mi się podoba, ale wydaje mi się, że co najmniej 2 pkty w taktyce powinieneś mięć. Niby różnica niewielka ale jednak). Przeciwnik został przez ciebie nie doceniony. Zwyczajowo dla siebie skończyłeś za szybko.
2. Jak zwykle akcja walki dzieję się w hotelu ( no może nie jak zwykle, ale pamiętam co najmniej dwie inne twoje walki w takiej scenografii)
3. Trochę zgadzam się z Coltisem, że brakowało temu nieco dynamiki.

Nie rozpisując się twoja walka wypada znacznie lepiej niż Pita. Podchodząc do sprawy najuczciwiej jak się da, oceniam ją na solidne 6.
   
Profil PW Email Skype
 
 
*Lorgan   #5 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 38
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa

Pit - To jest walka, jaką pewnie większość z nas by napisała dysponując czasem, którym ty dysponowałeś. Nie ma żalu, przynajmniej w warstwie językowej. Merytorycznie jest gorzej. Nienaturalne, wręcz wymuszone dialogi uniemożliwiły jakąkolwiek pozytywną relację ze światem przedstawionym. Fabuła, mimo że teoretycznie prosta, pozbawiona została sensu. Pająki, rany postrzałowe i obrońcy sztuk walk pasują do siebie, jak pięść do oka.
Walka wypadła z tego wszystkiego najlepiej, chociaż w moim odczuciu znacznie przeceniłeś przeciwnika. Jesteś Genshu, masz potężną frakcję, ale w ogóle nie było tego czuć.

Ocena: 4,5/10
______________________________________________________________

Coyote - Po przeczytaniu twojego wpisu jeszcze przed jakąkolwiek korektą, mogłem powiedzieć tylko jedno. Wow. To było świetne. Po raz pierwszy w życiu zrobiłeś wpis z fabułą i zadbałeś, żeby nawet najmniejsze detale ją podkręcały. Kradzież telefonu, proste acz skuteczne metody nie dość, że są całkowicie sensowne i klimatyczne, to jeszcze ani trochę nie wykraczają poza twój mało elastyczny zasób umiejętności niebojowych. Jeszcze raz napiszę, "wow".
Frakcję załatwiłeś szybko, sprytnie i w moim odczuciu całkiem realistycznie (dysproporcja Chi była przytłaczająca, dysponowałeś elementem zaskoczenia, a koniec końców i tak zrobiłeś stylowy comeback Katherine). Oczywiście, fajnie byłoby zobaczyć bardziej rozbudowaną konfrontację, ale biorąc pod uwagę objętość tekstu i czas, w jakim go przygotowałeś, byłoby to zwyczajnie niemożliwe.
Walka z Pitem także była króciutka, ale stanowiła fajną kulminację sprytu, który twoja postać przejawiała od pierwszych akapitów. Nie obniżę więc za to noty, tak jak nie obniżyłem jej Kalamirowi za walkę z Tenmą ;)
Ostatecznie, jedyne poważne zastrzeżenie sprowadza się do dynamiki. Wydarzenia nie splatały się ze sobą tak efektownie, jak mogły. Nie było efektu Ocean's Eleven, ani Snatch. Gdyby był, miałbyś o co najmniej pół punktu więcej.

Wystawiałem ci już wcześniej 7,5, ale poziom gry ulega stopniowemu podnoszeniu, przez co nie sądziłem, że jeszcze kiedykolwiek otrzymasz ode mnie tę notę. Z całego serca życzę ci wygranej, bo zasłużyłeś na nie ciężką pracą i stylem, którego nikt nie powinien ci odmówić.

Ocena: 7,5/10
______________________________________________________________

Oddaję swój głos na Coyote'a.


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 
»Twitch   #6 
Yami


Poziom: Wakamusha
Posty: 1053
Wiek: 35
Dołączył: 08 Maj 2009

Pit

Tak jak już wczoraj pisałem na shoutboxie tego rodzaju walki to nie Twoja bajka. Ewidentnie potrzebujesz więcej czasu na przygotowanie wpisu, ale przede wszystkim też zdecydowanie lepiej wychodzą Ci bardziej rozbudowane historie. Każdy z Twoich topowych wpisów miał interesującą fabułę, dobrze zbudowany klimat i starcie z konkretnym pierrdolnięciem. Tutaj zabrakło na to miejsca. Samo starcie wyszło ok, była wykorzystanie różnych Twoich atrybutów, Coyota przedstawiłeś tak jak należało, ale zabrakło fajerwerków. Słaba popisówka jak na takiego gracza. Nie zniechęcaj się tylko wracaj na właściwe tory, pokaż walkę z kolejnym scenariuszem filmowym, daj rozrywkę gawiedzi!

Ocena: 5/10


Coyote

Od dawna twierdziłem, że w tego typu walkach, jak to ja nazywam ,,jaskiniowych", jesteś najlepszy. Nie potrzebujesz specjalnie obszernego tekstu aby zbudować klimat takiego typowego pojedynku 1 na 1, gdzie liczy się nie otoczenie, sytuacja, a dwóch wojowników i to na co ich stać. Ciekawiej by było jakbyś poświęcił trochę więcej miejsca dla świty Pita, która mogłaby się konkretnie postarać na utrudnianie Ci życia ze względu na poziom jaki on prezentuje.
Wielokrotnie powtarzałem, że jak na Twój poziom brakuje mi jednak tej fabuły. Tutaj starałeś się coś jednak nakreślić, mało to mało, ale takie starcie. Po przeczytaniu Twojego tekstu miałem wrażenie, że rzeczywiście mu dokopałeś i to jest najistotniejsze, chociaż jak zawsze nie wykorzystujesz pełnego potencjału przeciwników, aby stworzyć coś efektownego, co sprawia Ci nie lada kłopotu, żeby pokazać na co Cie jeszcze stać. Chciałbym jednak zobaczyć popis Twoich umiejętności w na prawdę rozbudowanej walce, nie spoczywaj na laurach :)

Ocena: 7/10
   
Profil PW
 
 
^Curse   #7 
Komandor


Poziom: Genshu
Stopień: Shinobi Bushou
Posty: 551
Wiek: 36
Dołączyła: 16 Gru 2008
Skąd: Lublin/Warszawa?

Pit:
Oj, Pitu, Pitu... czemuś ty to uczynił? Sama kiedyś stanęłam w podobnej sytuacji.. kilka godzin czasu i Coyote za przeciwnika... :DD To się zawsze źle kończy ;)
No i twoja walka skończyła na marnym poziomie, ujawniając wszystkie twoje słabe strony: niedokładność, pobieżność, a przy braku korekty, również technicznie kiepską pierwszą wersję tekstu. Dodatkowo, przez brak sensownej fabuły i możliwości rozkręcenia klimatu oraz narrację pierwszoosobową czułam się jakbym czytała sprawozdanie z tego leśnego spotkania - czyli zero wczucia się w historię.
Doskonale wiem jak to jest gonić termin i pisać "byle jakoś go pokonać", więc chyba nie muszę mówić, że nie wykorzystałeś potencjału postaci itp, itd...
Mam wrażenie, że po tych kilku dniach, które minęły i spokojnej refleksji nad tym, co popełniłeś.. doskonale wiesz co jest źle ;)

Ocena: 5 .. z plusem za okoliczności i nadzieją na rehabilitację przy najbliższej okazji :DD

Coyote:
Mam poważny problem z wystawieniem oceny. Zastanawiałam się nawet czy nie przespać się z tym tematem ;)
No ale... po pierwsze, ten sam zarzut, co do Pita - zwięzłość przy narracji pierwszoosobowej (muszę znaleźć na to jakiś skrót - FPP da radę? :DD ) powoduje u mnie odczucie streszczania albo relacji ze zdarzenia. A nie tego oczekuję od przyjemnej lektury. "Przetransformowałem się i użyłem mojej fajnej mocy wpływania na innych" nie trafia do mnie (i albo mam deja vu, albo to już komuś niedawno pisałam).
Poza tym cierpię, bo nie wiem ile w kwestii technicznej jest tu ciebie, a ile Lorgana. Powiem więcej, tekst momentami jest czysty jak mieszkanie w katalogu meblowym - to jest domena Lorgana, nie twoja, więc węszę tu sporą ingerencję. A szkoda, bo w ten sposób pozbywasz się swojego stylu, który odpowiednio "podkręcony" stanowiłby cudowne orzeźwienie dla społeczności Tenchi. Korekta korektą, ale co za dużo, to niezdrowo.

Fabuła jest całkiem przyzwoita, jak na taką długość tekstu. Po raz pierwszy też poczułam w jakiś sposób twoją postać, co jest miłym zaskoczeniem :DD Trochę za szybko jednak skończyłeś z przeciwnikiem, który jest dużo potężniejszy od ciebie. Mogło to potrwać nieco dłużej ;)

Koniec końców... moja ocena to: 6,5. Ale w przyszłości spróbuj innego podejścia. Wynik takiego eksperymentu może cię zaskoczyć ;)
   
Profil PW Email
 
 
»oX   #8 
Rycerz


Poziom: Ikkitousen
Stopień: Samurai
Posty: 740
Wiek: 33
Dołączył: 21 Paź 2010
Skąd: Wejherowo

Pit,

nie będę się tutaj rozwodził nad tym, czy powinieneś był przyjmować to wyzwanie, czy też nie. Osobiście mnie to nie interesuje, oceniam to, co mam przed sobą. Po pierwsze duży plus za to, że udało stworzyć Ci się takiej jakości wpis w króciutkim czasie. Gdybym ja dostał taki deadline, to ledwo napisałbym jedną stronę albo trochę więcej lejąc wodę i potykając się co krok. Spodobało mi się to, że nie kombinowałeś z fabułą, a starcie opisałeś dynamicznie. Fajnie zgrało się z sytuacją jednodniowego terminu (tak, wiem, pisałeś to w ciągu godziny :DD ).

Niestety, zapewne przez brak czasu, nie miałeś czasu przeczytać całości chociażby raz ze skupieniem. Wkradło się sporo błędów. Najbardziej wbił mi się w pamięć ten opisany przez Coltisa (z fantomem u góry). Poza tym pisałeś strasznie krótkie zdania, momentami aż za. Trochę zagubiłeś się podczas walki, co zresztą opisali Lorgan i Gen (ehh te pająki). Również nie odczułem ogromnej przewagi nad przeciwnikiem. Nie ogarniam aż tak realiów świata, ale masz douriki dwukrotnie wyższe (nawet ponad!), więc w moim odczuciu powinieneś machnąć palcem i Coyote'a nie ma. Zauważyłem też, że raz piszesz Szaman, a drugi raz szaman. Zdecyduj się xD

Nie jest aż tak tragicznie, przynajmniej nie wyeliminował Cię po cichu.

Ocena: 5/10

* * *


Coyote.

W oczy od razu rzuca się przejrzystość tekstu. Oczywiście nie piszę tego w negatywnym znaczeniu, żeby nie było xD Tekst jest podzielony, dialogi widoczne, widać co jest gdzie. Zwykle nie zwracam na to uwagi, ale w porównaniu do tekstu przeciwnika od razu widać różnicę.

Od początku widać, że miałeś pomysł. I fajnie. Czasem też wyobrażam sobie starcie z różnymi graczami, ale jakoś nie mogę tego skleić w słowa. Rzadko też lubię narrację pierwszoosobową, ale u Ciebie czytało się przyjemnie.

Cytat:
Zamknij już mordę i walcz - szepnąłem poirytowany i przetransformowałem się.


Dobry powód do walki nie jest zły... :DD

Co rzuciło mi się w oczy? Wszystko idzie Ci za łatwo. To zdobycie informacji, to wyłączenie kamer, to coś tam innego. Wszystko szło zbyt łatwo, przynajmniej według mnie. No ale dzięki temu wszystkiemu powstał ciekawy wpis, w którym wszystko łączy się w jedną całość. Ogromny plus za obmyślenie całości w krótkim czasie (lub bardziej za napisanie, bo plan już ewidentnie miałeś). Strasznie spodobał mi się granat w kieszeni, dobra sztuczka :DD Od początku wiedziałeś, że nie wygrasz w uczciwej walce? ;) I dobrze, bo różnica między Wami powinna być pro elo uber duża. W obu wpisach walka jest krótka, szybka i w ogóle. No ale jest. Powtarzam nie raz, że nie trzeba tłuc się nie wiadomo ile, liczy się otoczka :DD (powaliłem npc w dwóch zdaniach, więc... xD)

Nie wiem co można jeszcze dopisać. Po prostu mi się spodobało.

Ocena: 7/10
   
Profil PW Email
 
 
»Naoko   #9 
Zealota


Poziom: Wakamusha
Stopień: Gunjin
Posty: 594
Wiek: 33
Dołączyła: 08 Cze 2009
Skąd: z piekła rodem

Pit

Szczerze? Nie wiem skąd te negatywne podejście Radnych do Twojej walki. Że literówki, błędy składniowe? Poczułam chęć, czytając oceny, wyzwać niektórych na walkę z dwu-, trzygodzinnym terminem.
Przeszkadzały mi niektóre konstrukcje zdań, ale poza tym było bardzo poprawnie – czytelny scenariusz walki, zgrabne przedstawienie starcia i nieprzedłużający się moment kulminacyjny. Plus za motyw ze zwierzyną i myśliwym. Może w całym starciu większej logiki nie było, ale wskażcie mi shounena, w którym logika jest na pierwszym miejscu. Nie ma. A jest tempo, emocje, akcja. Tak samo jak u Ciebie, tylko w ciut gorszym wydaniu.
Czepiacie się zwierzyńca?
Cytat:
Toukai: Mityczny indiański bóg-kojot ponoć kiedyś połknął i zwymiotował księżyc. Teraz jego spadkobierca, Coyote potrafi kontrolować lunarną moc wedle swoich zachcianek. Może rozniecić lub zagasić emocje w innych i w sobie. Pozbawiony werwy wojownik jest niegroźny jak dziecko, a oszalały z gniewu starzec z łatwością pokona niejednego młodzieńca.
Jak działa na ludzi, to na zwierzęta chyba bardziej, biorąc pod uwagę ich mniej złożoną psychikę.

Ocena: 5 więcej nie mogę, bo nie było wow. Ale to jest naprawdę dobry tekst, biorąc pod uwagę okoliczności.

Coyote

Plus za otoczkę. Bardzo dobrze rozwinięty wątek fabularny. Więcej problemów mam z charakterem Twojej postaci – raz rządzą nią negatywne emocje, innym razem skrajne neutralne. Nie czuję tego. Z drugiej strony masz czytelniejszy wpis – nadaje się idealnie do streszczenia, bez możliwości pominięcia jakiegoś wątku. Jednakże, robisz to dość mechanicznie. Może jesteś Mistrzem Krótkiej Formy, ale Pit góruje nad Tobą, jeśli chodzi o wypełnianie tekstu emocjami. Jak dla mnie, Twój tekst jest dość suchy, bardzo schematyczny: A+B+C itd.
I co najgorsze? Ledwie zacząłeś walkę, a już ją skończyłeś. Najważniejszy moment całej swojej pracy przedstawiasz w kilku zdaniach.

Ocena: 6 nie porwało mnie. To też jest dobry tekst, ale nie na tyle, aby wystawić 7. Przy Picie wydajesz się bardzo papierowy i to przeważyło o jednopunktowej różnicy. Na Twoją korzyść. Tym razem. To nie groźba, tylko zwrócenie uwagi na pewien schemat, że Twoja postać zawsze jest o ileś tam lepsza. Nawet jeśli statystyka mówi coś innego.


Za lekceważenie prawdziwej urody, tej nieopisanej przez zwykłe zwierciadło
Zgromieni przez lepszą, aż łzy z gniewu trwonią
W sedno trafiło stare porzekadło
Mądrość, nie seksapil jest straszliwszą bronią.
   
Profil PW WWW
 
 
*Lorgan   #10 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 38
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa

..::Typowanie Zamknięte::..


Coyote - 45 pkt.

Pit - 42 (35) pkt.

Zwycięzcą został Coyote!!!

Punktacja:

Coyote +90
Coltis +10
Genkaku +10
Lorgan +10
Twitch +10
Curse +10
oX +10
Naoko +10


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 

Temat zablokowany  Dodaj temat do ulubionych



Strona wygenerowana w 0,2 sekundy. Zapytań do SQL: 13