Generał Paranoia Agent
Poziom: Genshu
Stopień: Shogun
Posty: 536 Wiek: 34 Dołączył: 24 Cze 2011
|
Napisano 25-05-2015, 23:11 [Ninmu|Świat] Z głębi ciemności
|
|
Tryby starego wieżowego zegara właśnie zakończyły kolejny mozolny obrót. Wskazówka godzinowa szarpnięciem przesunęła się na pozycję po raz ostatni tego dnia. Celowała żeliwnym grotem w niebo, idealnie wertykalna, nawet pomimo długich lat służby. Wybiła północ. Kolejny jej ruch miał już być udziałem następnej doby.
Nie poddawaj się!
Głucho zagrzechotały tryby. Zgodnie z wolą swego konstruktora maszyna musiała jeszcze fizycznie „wybić północ”. Dla uszu i informacji wszystkich mieszkańców miasta.
Wytrzymaj!
Metalicznie zaszczękały naciągane sprężyny. Maleńki młoteczek uniósł się do uderzenia.
Jeszcze choć chwilę!
Ding! Czystym, radosnym tonem wyrwał się zza tarczy zegara dźwięk dzwonu. Rozlał się ponad Ishimą, lecz natychmiast zgasł, stłumiony jednostajnym szumem padającego deszczu.
To nic, że nikt nie słyszy!
Ding! W bladym świetle ulicznych latarni widać było w dole samochody brodzące przez zalane ulice w białych pióropuszach rozchlapywanej na boki wody. Spadała wprost na tłumy mikrych ludzkich mrówek tłoczących się na wąskich chodnikach.
Ding! Nie rozbryzgi wszakże, ani też chłoszczący z nieba deszcz, były w tej sytuacji najbardziej dokuczliwe. Przed nimi można było się osłonić. Nie dało się zaś uczynić niczego przeciw wiszącej w powietrzu, wszechobecnej wilgoci oblepiającej miasto .
To nic, że jest ślisko!
Ding! Horyzont ucinał przedwcześnie nad wzburzonymi wodami Zatoki Wielorybiej tuman gęstej mgły. Powoli wznosił się znad oceanu, wpełzając coraz dalej na zalany betonem Półwysp Sandyjski. Przechodnie i pojazdy zniknęli. Teraz poniżej pozostało już tylko niestałe morze zmieszanej białej pary i szarego smogu.
To nic, że cię nie widać!
Ding! Co nietypowe o tej porze roku, noc była lodowata. Z każdą chwilą robiło się jeszcze chłodniej. Mężczyzna uwięziony na zegarze Latarni Morskiej drżał spazmatycznie.
Ding! Nie czuł już kurczowo obejmujących wskazówkę zegara ramion. Tylko od nich zależało teraz jego życie.
Ding! Na swoje nieszczęście dokładnie wiedział ile godzin był zawieszony między ziemią a niebem. Nie słyszeli jego krzyków. Teraz nie starczało już mu siły nawet na te daremne próby.
Ding! Zgrabiałe dłonie ześlizgiwały mu się z przemoczonych ubrań. Nikt nie miał pojęcia, że tu jest. A teraz, gdy mgła zakrywała wszystko, nie mogli nawet dojrzeć go wysoko na Ishimskiej Latarni. Nie było już nadziei na ratunek.
Ding! Marzł coraz bardziej, podczas gdy kapka po kapce ciepła krew sączyła się z ran. Spadała w dół pojedynczymi, grubym kroplami, które rozmywały się w deszczu. Jego świadomość zaczynała odpływać. Czas umierać.
***
Promyk dziennego światła przedostał się z zewnątrz, padając na twarz Ookawy. Skrzywił się jedynie, usiłując zasłonić odwykłe od słońca oczy. To tyle, jeśli chodzi o medytacyjną koncentrację. Drzwi windy rozsuwały się dramatycznie powoli. Nie miał pojęcia ile w niej spędził czasu. Zerknął na cyferblat beepera i przeklął z uczuciem. Zbyt długo.
Przodownik nowych technologii czy nie, ludność Sanbetsu nadal czasem padała ofiarą złośliwości rzeczy martwych. Niesprawne bramki w metrze. Zagubiony gdzieś w otchłani lotniskowych maszyn bagaż. Windy zawieszające się między piętrami dokładnie wtedy, gdy jest się umówionym na ważne spotkanie. Dokładnie jak teraz Genbu - ot proza życia. Zresztą, gdyby rzecz działa się w normalnym budynku, Tekkey pewnie wypiłowałby sobie wyjście KusariTou, nie troszcząc się zbytnie o konsekwencje. Jednak miał dziwne przeczucie, że mógłby to być dość karkołomny pomysł wewnątrz nabitej technologią antywłamaniową siedziby Akigyou. Pozostawało czekać na firmową obsługę techniczną. Zapewne jak większość szanujących swoją pracę fachowców, niezbyt śpieszącą się do działania. Z braku lepszego zajęcia, chuunin uprawiał sobie w przymusowym odosobnieniu mroczne rytuały. Nigdy nie darzył okultystycznych bredni szczególną estymą, ale spotkanie z Shionem rzuciło na nie nowe światło. Magiczna broń! To był w stanie zaakceptować. Jeśli coś jest głupie, ale działa, to wcale nie jest głupie. Amanojaku było tego najlepszym przykładem.
W międzyczasie technik naparł ciałem na łom, nareszcie wrota otworzyły się wystarczająco szeroko, by agent mógł opuścić klatkę. Ignorując wyciągniętą z góry rękę, podciągnął się sam na poziom podłogi wyższego piętra i ostatecznie był wolny. Ekipa wyciągnęła obowiązkowy kwestionariusz dla poszkodowanych, ale ostatecznie postanowili w tym konkretnym przypadku uczynić wyjątek. Chyba narastająca chęć nakarmienia ich tym świstkiem papieru wylała się na oblicze agenta. Nie zatrzymywany wbiegał po kolejnych partiach stopni. Nie miał nawet pomysłu jak usprawiedliwić nieobecność na spotkaniu. I to spotkaniu z jednym z dwóch jouninów zawiadujących całym wywiadem Sanbetsu.
Wpadając jak burza na właściwe piętro, niemal znokautował drzwiami od klatki schodowej drobną blondynkę. Miała szczęście. Gdyby stała choć z dziesięć centymetrów bliżej, niechybnie otrzymała by cios. W sumie, już ją chyba dzisiaj widział opuszczającą windę ledwie na jedno piętro przed feralną awarią.
- Przepraszam!– rzucił chuunin mimochodem do swej niedoszłej ofiary, wymijając ją niecierpliwie.
Był już niemal na miejscu. Nie miał przy tym bladego pojęcia gdzie może znaleźć poszukiwaną osobę. Nie pozostawało nic innego, niż ruszyć w stronę centralnego biurka okupowanego przez potworną chimerę, uchodzącą w tym budynku za sekretarkę. Będzie ją musiał zapytać o wskazówki. A z jakiegoś powodu niezbyt agenta lubiła i nie wahała się tego z całą mocą okazywać. Podjęcie decyzji zajęło mu tylko ułamek sekundy.
- Jeszcze raz przepraszam! Nie wie pani gdzie znajdę kapitana Tengoku? Jestem z nim umówiony na spotkanie – zagadnął młodą, sympatycznie wyglądającą kobietę tuż obok siebie. Zdecydowanie Mniejsze Zło.
***
Chromolony deszcz nie przestawał lać. Pieprzone auta chlapały po chodnikach. Do tego przypałętała się jeszcze ta pier.dolona mgła. Nie, Tekkey nie miał dziś dobrego dnia. A to nie oznaczało nic dobrego dla całej Ishimy i kilku obwiesi w szczególności.
Wszystko przez K.O.P.
Co ten skrót ma niby znaczyć? Jaki poważny gang nazywa samych siebie per „K.O.P”? Żaden! Bo to dzieciaki. Nic więcej, niż grupka ulicznych chuliganów. To fakt, są w ostatnim kwartale niezwykle aktywni. Najpierw udział w religijnych zamieszkach z końca zeszłego roku, później jeszcze kilka samodzielnych akcji zorganizowanego wandalizmu. Trochę kradzieży ulicznych, niewiele amatorskich włamań. Pobicia członków innych młodocianych gangów albo i przypadkowych pechowców. Przeciętni do znudzenia. Pojedynczy policjant, nie z pałką a gwizdkiem, z łatwością by rozgonił to mętne towarzystwo. Po co w takim razie wysyłać do nich agenta? Chuunina!
To był cholerny policzek! Ciąg dalszy upokorzeń zafundowanych Genbu przez przełożonych po fiasku operacji w Fabryce Draugów. Jakby mało było, że musiał jak chłopiec na posyłki uganiać się po Ishimie za tym nowym rekrutem. Suisei mu chyba było. Sympatyczny człowiek, jak na dresa. Kiedyś Tekkey łudził się, że do agencji trafiają wybrańcy, a nie przypadkowi ludzie z ulicy. Teraz widział to czarne na białym - mylił się.
W dodatku Tengoku nie była zadowolona ze sposobu w jaki zwerbował młodego. „Nikt nie może go podejrzewać o współpracę z nami” – narzekała. W instrukcjach, które agent otrzymał w jej imieniu na posiedzeniu komisji dyscyplinarnej, nie było słowa o potrzebie zachowania szczególnej tajności przy negocjacjach. Teraz podobno Ookawa tkwił już w intrydze po uszy i musiał ciągnąć swoją rolę menagera ulicznego wojownika. Do tego dostał od przełożonej kolejną misję, jeszcze bardziej dziwaczną, niż wcześniejsza. Przedtem miał znaleźć w wielkiej metropolii wyznaczoną osobę, bagatela. Teraz „czekać na znak”. Dostał tylko kilka kryptycznych słów uprzedzenia i bilet do Ishimy. „Nigdy nie jest za późno, by pomóc” - usłyszał przy tym od Tengoku. Jakby mało było okultystycznych filarów Shiona, teraz miał się jeszcze przejmować rojeniami nawiedzonej pani Jounin?
Ding!
Kolejna gruba kropla uderzyła o jego czoło. Odruchowo chciał ją zetrzeć, zirytowany do żywego wszechobecną wilgocią. Zamarł jednak w głupiej pozie i powoli podniósł wzrok do góry, na spowitą mgłą Latarnię Morską. Dlaczego turystyczna wizytówka miasta Ishimy ociekała krwią?
***
Ding! Które to już uderzenie dzwona? Mężczyzna stracił rachubę. Dalej była już tylko ciemność i długa cisza.
- 'brywieczór – usłyszał nagle głos tuż obok siebie. – Może mi pan powiedzieć czemu krwawi na budynek państwowy? Wie pan, za to są mandaty!
Nieszczęśnik szeroko rozwarł powieki. Jeszcze ktoś balansował na skraju tarczy zegara, asekurując się liną. Człowiek? Tutaj? Czy to szansa na ratunek? Nadzieja na odkupienie? Nie, już za późno! Tylko o kilka uderzeń dzwonu, ale za późno. Mężczyzna oderwał dłoń od drżących ramion i wczepił się w wiszącego przed nim nieznajomego.
- To Syndykat... – wyszeptał, w mglistą, deszczową noc.
Słowa wycisnęły z niego resztki sił. Skonał, nie powiedziawszy nic więcej.
***
Ding!
- Chyba pan sobie jaja robisz! Na mojej warcie nie ma takiego umierania! – wrzasnął rozgniewany do cna Tekkey, wbijając w serce lokatora zegara strzykawkę z adrenaliną. |
A mogę zrobić wszystko! Wystarczy Twoja krew.~♥
|
Ostatnio zmieniony przez Tekkey 26-05-2015, 01:38, w całości zmieniany 3 razy |
|