5 odpowiedzi w tym temacie |
*Lorgan |
#1
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
Napisano 28-05-2009, 19:01 [Lokacja] Kurhan Bohaterów
|
Cytuj
|
Autor: Lorgan
Rozciągało się przed Tobą jezioro, na którego środku widniał monumentalny obiekt otoczony murem. Wykonano go z szarego kamienia i metalu. Był w kształcie trapezu, a każdą z jego ścian ozdabiały dziesiątki ogromnych płaskorzeźb przedstawiających sceny bitewne. Do środka można było dostać się tylko niewielkimi drzwiczkami położonymi po południowej stronie. Oczywiście żeby do nich dotrzeć, najpierw należało znaleźć sposób na przeprawienie się przez wodę. Do wyspy nie prowadził bowiem żaden most...
***
Budowla mieści się niedaleko wschodniej granicy regionu. Od niepamiętnych czasów służy jako grobowiec dla wojowników, którym udało się dożyć sędziwego wieku. Każdy, kto chce tam spocząć, musi złożyć strażnikowi ofiarę w postaci księgi opisującej jego najbardziej zdumiewające przygody.
Żywi przybywają do tego miejsca z dwóch powodów. Po pierwsze, żeby zgłębiać mądrość przodków - tomy nagromadzone wewnątrz są źródłem niebywałej wiedzy. Po drugie, żeby doskonalić się w boju. Mimo, iż dusze zmarłych opuszczają świat, ich ciała wciąż się poruszają. Wewnątrz labiryntu korytarzy, który przepełnia arenę umarli wciąż walczą - bez dusz i woli, nieustannie powtarzają ruchy, których wyuczyli się za życia.
Informacje
Strażnik: Tumula |
Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.
Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie |
|
|
|
»Kalamir |
#2
|
Yami
Poziom: Genshu
Posty: 1033 Wiek: 36 Dołączył: 21 Lut 2009
|
Napisano 26-09-2009, 12:25
|
Cytuj
|
[Ninmu] Serce wojownika
Pułkownik usiadł wygodnie w fotelu a następnie wyciągnął z szuflady swoją ulubioną aktówkę. Przerzuciwszy kilka niepotrzebnych stron znalazł spięte żółte karty na których drukowano ściśle tajne informacje takie jak personalia żołnierzy. Te karty były jednak puste, ale tylko do momentu w którym pułkownik przyłożył doń sygnet. Niczym na wezwanie na stronicach zaczęły pojawiać się znaki które z każdą sekundą składały się w spójną treść.
- Kalamir, proszę bardzo. Wszystko co należy o nim wiedzieć – rzucił od niechcenia swojemu towarzyszowi który rozsiadł się wygodnie po drugiej stronie dębowego biurka. – To jak go zwerbowaliśmy już słyszałeś. Wykonał kilka skomplikowanych misji w Babilonie, w tym również dwa zabójstwa. Poniósł tam ciężkie obrażenia jednak i tak wszyscy byli zdziwieni jego skutecznością. Kilka tygodni później został wysłany na misję do Sanbetsu. Tutaj już nie było tak słodko, ledwo uszedł z życiem. Misja została zawalona jednak zgodnie z raportem trudność tej misji powinna być sklasyfikowana jako A zamiast tego oznaczono ją jako B.
- Gadanie – dodał cynicznym tonem jak dotąd milczący kolega.
- W każdym razie specjaliści przewidują, że ten chłopak jest niezwykle uzdolniony i jeżeli tylko ukończy szkolenie to stanie się elitą w naszych szeregach. No… - pułkownik uśmiechnął się szczerze. – To chyba świetnie, że wybrał pion Shinobi.
- Wybrał? On został wypieprzony! Nie słyszałeś co zrobił? Schlał w trupa czterech starszych oficerów. Ci kretyni przez najbliższą dekadę będą kopać rowy. To, że on nie wyleciał z armii zawdzięcza znajomościom!
- Oj, przesadzasz przyjacielu. Wywalać kogoś takiego? Nawet Kotiańczyka można nauczyć dyscypliny.
- Nie przesadzam! On demoralizuje armie! Wziął ułożył balladę z tajnych dokumentów a następnie po pijaku śpiewał o zamachu na ministra…
- No to akurat było niezłe – przerwał chichocząc pułkownik.
- To nie jest śmieszne! Przyjmij moją radę i pilnuj go jak oka w głowie. Właściwie to gdzie on jest?
- Udał się do Kurhanu bohaterów. Miał to zrobić po wyjściu, ze szpitala ale tak się przeciągnęło.
- No ale chyba nie sam?
- Spokojnie. Wysłałem za nim Jounina i dwóch Chuninów. No ale chyba nie spodziewasz się zdrady po kimś takim?
- Nie zaczynaj znowu…
Cała sytuacja przerosła Jounina. Żaden trening ani misja nie przygotowały go do starcia z tak potężnym przeciwnikiem jak Kalamir. Ninja bezgłośnie upadł na ziemię. Nim jego oczy się zamknęły, zdążył jeszcze zobaczyć innego Chunina który również został pokonany.
- Tylko na tyle was stać? – Zadrwił Kalamir.
- Sz-ekaj no… - ostatni Chunnin wyglądał jak by zaraz miał się przewrócić. Twardo jednak złapał za butelkę i pociągnął z gwinta. To była ostatnia rzecz jaką zrobił tego dnia.
Kalamir przykucnął nad ciałami kolegów po czym puścił pawia na flankę.
- Na Thorha…jeszcze pięć minut i mbnie by załatfhili…
Wytarłszy buzię o czarny rękaw wiking dźwignął się na nogi i ruszył do Kurhanu zdumiewająco chwiejnym i przezabawnym krokiem. Minąwszy ostatni zakręt Kalamir ujrzał wspomnianą wyspę na spokojnej tafli jeziora.
- No maleńka, gadaj jak dostać się do skarbca na wyspie albo pożałujesz! – ryczał zbój z parszywym uśmiechem na mordzie.
- Jak nie zaczniesz gadać to cię zerżniemy mocniej niż planujemy to na chwile obecną, nie Unklik? – zawtórował gruby gość który stał za tym pierwszym z krzywym ryjem.
Tamula za nic miała ich pogróżki. Już szykowała się do dobycia broni i zrobienia porządku gdy z lasu wypadł kolejny obdartus. Był zarówno lepiej zbudowany jak i lepiej uzbrojony. Miał gładką twarz oraz kruczoczarne włosy opadające na twarz które po niezwykle jasnych odrostach zdradzały prawdziwy kolor włosów.
- Przepłaszam, szuam ziadka – wybełkotał nowoprzybyły.
- Ty, Marl, co to za pętak? – zdziwił się do krzywomordego grubas.
- Ej, koleżko, coś ci się pomyliło – zbir od razu zwęszył okazje – No ale teraz wyskakuj z kasy jak ci życie miłe.
- Eph, szpoko loko – wiking podniósł dłonie do góry na znak, że rozumie – Alhe jaa tylkho szukam dziadka.
- Załatw go Marl! – krzyknął bandzior ułamek sekundy przed tym jak Kalamir wbił mu nóz w gardło.
Marl otrząsnął się z szoku i natychmiast ustawił się frontem do przeciwnika który w ułamku sekundy przeskoczył cztery metry i rozpłatał gardło jego koledze. Nie zdążył rzucić swojego miecza i odwrócić się do ucieczki. Drugi nuż Kalamira wbił się w jego Bruch a następnie poleciał aż do gardło pozwalając przy tym by bebechy Marla wylądowały na trawie.
- Ja tylko szukałem dziadka – wybełkotał Kalamir którego wzrok mimowolnie spoczął na dekolcie Tamuli – Sześć… widziałaś może… kurna… ten… po co ja tu przyszedłem?
- Szukałeś dziadka – rzuciła Tamula zakrywając kurtką swój dekolt.
- Tak? – zapytał Kalamir który wciąż podziwiał kształty.
- Mógłbyś?
- Tak…tego, przeprasam.
- To jest kurhan bohaterów, okarz szacunek i odejdź.
- No tak! Podobno można tu pogadać ze staruchami jak się ma książkę – Kalamir prawie wytrzeźwiał gdy znów ujrzał cel swojej wyprawy. – Mam tu książkę w której opisałem jak zabijam … z resztą i tak pewnie przeczytasz.
Tamulę zatkało.
- S-słuchaj kolego – zająkała niepewnie – Książkę dajesz wtedy kiedy chcesz tu spocząć na wieczny spoczynek….eee… jeżeli chcesz udać się do Kurhanu to proszę bardzo, ale z nikim sobie nie pogadasz bo wszyscy nie żyją. Możesz co najwyżej przeczytać kilka ksiąg. Niestety nie wyglądasz na takie co by potrafił czy…
- To nie można pogadać z piernikami? Mówili mi, że znajdę tu dzidka…
- Na Odyna…
- Szpoko…śązki też mi stykną. Muszę tylko znajźdź jedną o berserkerach, aby dowiedzieć się jak panować nad tym gównem.
- Musisz jeszcze sobie znaleźć sposób, aby przedostać się … co ty… o rany – kobieta zaczerwieniła się i zakryła oczy.
- Co? No prszezież nie będę płynął w ubraniach….nie?
Kalamir schodził po szerokich schodach Kurhanu, na każdym kroku wymijając walczących mnichów którzy w swej martwej postaci wymieniali cios za ciosem. Ciała wojowników jakby w ogóle go nie widziały. Zbyt zajęte swoją walką, przenikały przez ściany, sufit i podłogę. Pamiętając radę kolegów, Kalamir nie zaczepiał żadnego z wojowników. Celem były ksiazki.
- Rany – szepnął pod nosem niemal trzeźwy wiking – Jak w takich warunkach można cokolwiek czytać.
Kalamir wymijał kolejne sale pełne bojujących widm, gdy wreszcie kątem oka znalazł pokoje biblioteczne. Na półkach oczekiwały ksiązki. Tony wiedzy. Wiking szukał czegoś konkretnego to też od razu zaczął przerzucać z ręki do ręki książki które mu nie pasowały. Po godzinie w końcu dokopał się do obszernych zbiorów które pochodziły z Kotii. Było tam pełno książek ze Skagelandu czy z Gave, jednak to wciąż nie było to. Wreszcie początkujący shinobi dokopał się do ksiązki która najwyraźniej pochodziła z Gothlandu – wysp północy. Pewny, że w niej znajdzie informacje na temat który go męczył, usiadł spokojnie na kamiennej posadzce. Natychmiast rozpoczęło się wertowanie stron które zakończyło się dopiero następnej nocy.
Książka zamknęła się z donośnym klapnięciem. W głowie pojawiły się myśli…
Teraz wszystko jest klarowne. Wiedząc jak nad tym zapanować stanę się niepokonany. Dzięki małej głupiej książce… pozornie bezwartościowemu pamiętnikowi… w moich rękach znalazła się jedna z najstraszliwszych broni mego ludu. Nie ważne kto stanie mi na drodze! Nie ważne ilu przeciwników! Z czymś takim można ich zmiażdżyć nie dobywając nawet miecza…
Kalamir podniósł się na nogi. Rozprostowawszy kończyny zacisnął pięść i utkwił w niej wzrok. Na jego ustach pojawił się uśmiech. |
|
|
|
Yossarin |
#3
|
Posty: 29 Dołączył: 10 Wrz 2009 Skąd: Labirynt Fauna
|
Napisano 21-11-2009, 17:43
|
Cytuj
|
[Ninmu] Serce wojownika
Piszę, aby wypełnić czymś czas, z nudów... a może po prostu mi odbija. Może to przez te ostatnie zmiany pogody. Gdy rano wyruszałem świeciło słońce, teraz już od dobrej godziny leje deszcz. To ze względu na niego zdecydowałem się nie ruszać dzisiaj do kurhanu. Odzwyczaiłem się ostatnio od panujących w Nag warunków meteorologicznych. Mam nadzieje, że jutro pogoda będzie lepsza, a przynajmniej nie będzie tak padało, zostały mi jakieś 2 godziny drogi. Wieczorem może się dziać co chce, zakładam, że wtedy będę już w drodze powrotnej. Cholera, jak ja nie lubię podróżować w miastach, za tłoczno tutaj. Chyba dlatego zawsze wolałem zadania w słabo zurbanizowanym Khazarze. Nawet kiedyś, przed rozpoczęciem mojej ,,kariery" starałem się unikać większych miast. Dobrze, że Kurhan Bohaterów znajduje się gdzieś na uboczu. Odkąd o nim usłyszałem zastanawiam się co to za miejsce. Mówi się, że dla każdego nagijczyka jest to miejsce na próbę odwagi, ale też miejsce w którym znajdują się niezwykłe zbiory historyczne zawierające wiele cennych informacji. W przeciwieństwie do tych pyszałkowatych przygłupów pragnących rozgłosu, to właśnie jest moim celem. Może tutaj uda mi się dowiedzieć czegoś o wytatuowanym na mojej prawej łopatce symbolu, a dzięki temu dowiem się skąd pochodzę. Miałem go odkąd pamiętam i odkąd pamiętam zawsze byłem sam. Chętnie dowiedziałbym się dlaczego. Ciężkie krople deszczu tłukły mocno w szyby pokoju w którym się znajdowałem. Hotel w którym się on mieścił nie był może najwyższych lotów, ale znajdował się najbliżej drogi do kurhanu i nikt nie zadawał zbędnych pytań. Wewnątrz było bardzo pusto, choć patrząc na cenę nie ma się co dziwić. Szkoda tylko, że jest jedno krzesło, rozłożył bym sobie nogi. Ciężko mi już usiedzieć w miejscu, to znak, że trzeba kończyć i się kłaść.
Wczoraj, wieczorem wróciłem z Kurhanu Bohaterów. Byłem wykończony i potrzebowałem przespać się z tym co widziałem, dlatego też piszę teraz. Przyznam, że nie miałem nawet takiego zamiaru, ale po tym wszystkim coś mnie natchnęło do dalszego pisania o tej wyprawie. Choć jak o tym teraz myślę to rzeczywiście coraz bliżej mi do wariata.
Droga do celu mojej podróży przebiegła dobrze, było zimno, ale bez wietrznie i przynajmniej nie padało. Z tego co udało mi się dowiedzieć kurhan znajdował się blisko wody, gdy dotarłem na miejsce dowiedziałem się jak bardzo. Budowla znajdowała się na środku sporego jeziora. Zastanawiałem się jak do jasnej cholery dostać się na brzeg wyspy na której się znajdowała. Co więcej z miejsca w którym stałem nie widziałem nawet wejścia do środka konstrukcji w kształcie trapezu. Postanowiłem obejść jezioro w koło, idąc brzegiem. Po drodze nie spotkałem ani żywej duszy, ba, nawet zwierząt nie widziałem nigdzie w koło choć od zachodu aż do południa zbiornik wodny otaczał las. W pewnym momencie spostrzegłem niewielką łódkę, a raczej wyrzeźbiony konar drzewa, który ją przypominał. Jak to mówią ,,z braku laku i kit dobry" więc bez dłuższego namysłu ruszyłem w kierunku ogromnego kawałku drewna znajdującego się przy brzegu. Nim wsiadłem sprawdziłem czy nie wyjdzie na to samo jak bym po prostu wskoczył do wody. Konstrukcja nie była najmocniejsza, ale przynajmniej przez część drogi powinna wytrzymać. Chwilę później odpłynąłem już. Za wiosło posłużyła mi niewielka saperka. Dobrze, że jej nie wywaliłem z resztą ,,niepotrzebnych" rzeczy. Strasznie przeszkadzała mi wszechobecna cisza. Nie żebym jej nie lubił, po prostu nie pasowała mi do miejsca, które odwiedzały co raz jakieś przygłupy szukające skarbów, albo osiłki szukające guza. Nawet jeżeli był to grobowiec. Co raz się rozglądałem czy aby na pewno nie jest to cisza przed burza i o dziwo do samej wyspy nic się nie wydarzyło. Nawet po zejściu na brzeg nic mnie nie ,,przywitało". Dlatego też powoli, ostrożnie obszedłem budowlę w koło szukając wejścia, albo najlepszego miejsca do przedostania się do wewnątrz. Do wyboru były tylko jedne, niewielkie drzwiczki położone z południowej strony. Zatrzymałem się na moment, aby się przygotować. Flary umieściłem w kieszeni spodni, tuż nad lewym kolanem, magazynki w drugiej, nad prawym. Wolfs Rain przewiesiłem przez ramię, Berettę zawiesiłem na szelkach pod drugim. Założyłem na siebie kamizelkę, a potem plecak na obydwa ramiona. Na koniec zawiesiłem dwa granaty przy pasku. Nim pchnąłem drzwiczki oparłem się o ścianę obok i sprawdziłem czy nie prowadzą do nich żadne przewody, albo czy przed nimi nie ma ruchomych elementów. Gdy byłem pewien powoli je uchyliłem i zajrzałem do środka. Zobaczyłem nie wielkie pomieszczenie, puste, pokryte podobnymi malunkami co na zewnątrz, za którym dalej ciągnął się korytarz. Szybkim susem wskoczyłem do środka i zatrzymałem się tuż za drzwiami. Po krótkim rekonesansie odpaliłem jedną z flar i wolnym, lekko przykucniętym krokiem ruszyłem do przodu, patrząc pod nogi. Tutaj już nie było tak cicho. Co raz docierały do mnie jakieś porykiwania, pokrzykiwania, szczęk metalu. Wszystko jednak stłumione, jakby odtwarzane ze starego nagrania. Korytarz ciągnął się dobre kilka metrów. W momencie w którym myślałem, że to jakaś pułapka i chciałem się zawrócić dotarłem do znacznie większych i masywniejszych drzwi, niż te które spotkałem na wejściu. Wszelkie odgłosy, które słyszałem dotychczas docierały zza nich. Odłożyłem flarę na ziemię i wyciągnąłem pistolet. Po raz kolejny sprawdziłem drzwi i ich otoczenie. Pieprzona pedantyczność. Niekiedy irytuje mnie samego, ale już kilkukrotnie uratowała mi tyłek. Nacisnąłem lekko na drzwi, aby sprawdzić czy nie otwierają się do wewnątrz i ku memu ogromnemu zdziwieniu ustąpiły jakby były z papieru. Odruchowo cofnąłem się kilka kroków i wystawiłem broń przed siebie. Gdy próbowałem dojrzeć co znajduje się za drzwiami, przede mną flara leżąca na ziemi zgasła. Automatycznie, szybko sięgnąłem po kolejną i ją odpaliłem. Zobaczyłem faceta włóczącego jedną nogą z toporkiem w ręku kroczącego wprost na mnie. Zrobiłem jeszcze jeden krok w tył. Popieprzeniec lazł dalej z głową zwisającą bezwładnie. Strzeliłem ostrzegawczo mu w ramię. Jednak prócz warkotu nie zareagował wcale. Kolejny strzał, tym razem w głowę poskutkował. Mężczyzna osunął się na ziemię. Wtedy ujrzałem, że za jego plecami lezie kilku jego towarzyszy, uzbrojeni byli w różnego rodzaju oręż, byli różnie ubrani i byli nawet w różnym wieku. Łączyło ich jedno, wszyscy wyglądali na cholernych umrzyków i wszystkich ciągnęło w moją stronę. Bez dłuższego namysłu zacząłem ostrzał celując im w łby. Niby padali bez problemu, ale ich liczba jakoś specjalnie się nie zmniejszała. Wiedziałem, że za nimi, tuż za drzwiami jest to czego szukam. Musiałem się tam jakoś dostać. Gdy zmieniałem magazynek uderzyłem ręką o jeden z granatów. Pomyślałem, że to już druga dobra decyzja dzisiejszego dnia. Znaczy, że szczęście się pewnie zaraz skończy, jak zawsze. Nie przerywając ostrzału wyrwałem zawleczkę i rzuciłem niedużą puszkę zaraz za próg drzwi. Przeraźliwy huk rozniósł się po całym korytarzu. Kawałki porozrywanych ciał doleciały aż do mnie. Choć dźwięczało mi w uszach i obraz przed oczyma lekko mi drgał strzelałem dalej przed siebie oczyszczając sobie drogę. Został mi ostatni magazynek w berettcie, ale liczyłem, że uda mi się przejść dalej. Musiałem. Gdy byłem coraz bliżej drzwi nie patrzyłem już czy trafiam w głowę czy nie, robiłem wszystko, aby nic mnie nie zatrzymało. Po tym jak minąłem próg osłupiałem. Całe te ścierwo, które tarasowało mi do tej pory drogę zniknęło. Nie było nawet po nich śladu, ani kropelki krwi, a powinno być jej mnóstwo po wybuchu granatu. Spotkało mnie za to co innego. Tuż przede mną pojawiły się trzy zjawy, ogromne, emanujące białą poświatą. Było widać jednak twarz tylko jednej, tej znajdującej się na środku. Dokładnie tak jakby pozostałe dwa duchy były przybocznymi, sługusami bez imion gotowymi rzucić się na przeciwnika zaraz po kiwnięciu palcem swojego pana. Długa broda i wyraźnie odznaczający się na głowie diadem wskazywały, że postać, która się przede mną pojawiła była kimś ważnym, chyba nie tylko za życia.
- Udało ci się dotrzeć aż tutaj wojowniku, cała prawda jest twoja - rozbrzmiał mocny i zachrypnięty głos. Zauważyłem, że broda zjawy lekko się poruszyła więc natychmiast skojarzyłem czyje to słowa. Gdy miałem już coś odszczeknąć, a co mi tam, duchy które jej towarzyszyły runęły w moją stronę. Na nic się zdały wystrzały, czy też wykopy. Obydwie istoty przeszły przeze mnie tak jakby były powietrzem, tak jak ja bym nim był. Czułem jak tysiące informacji, obrazów, słów wciska mi się do umysłu. Mimowolnie krzyczałem, choć jak się okazało nie miało to żadnego skutku. Dosłownie na chwilę zamknąłem oczy nie wytrzymując już bólu, a gdy je otworzyłem znajdowałem się już na brzegu jeziora. Ścisnąłem w dłoni trawę, była prawdziwa. Uniosłem wzrok i ujrzałem wyspę przed sobą. Wszystko wyglądało normalnie, dokładnie tak jak przed tym jak tu przybyłem.
- Kolejny sobie poradził. Coś chyba jest nie tak z tą starszyzną - usłyszałem gdzieś za plecami kobiecy głos, stanowczy, acz delikatny. Odwróciłem się i zobaczyłem kobietę ok. 170 cm wzrostu, o falowanych blond włosach sięgających za łopatki, ubraną w obcisły kostium z czarnej skóry, eksponujący jej kształty.
- Widzę, że jeszcze nie możesz dojść do siebie, zobaczyłeś aż tyle niewiarygodnych rzeczy? - powiedziała patrząc na mnie z pogardą, z wyraźną wyższością.
Podniosłem się z ziemi i sprawdziłem ile naboi zostało mi w berettcie. 3. Wystarczą jak coś.
- Zastanawiam się jak ktoś z tak wielkimi cyckami może układać słowa w zdanie. Myślałem, że to jest tak, że kobieta dostaje, albo umysł, albo cycki. Człowiek na każdym kroku dowiaduje się czegoś nowego, niesamowitego - rzuciłem do niej arogancko mierząc wzrokiem, po czym odwróciłem się i ruszyłem przed siebie. Cały czas trzymałem w ręku pistolet oczekując reakcji. Nie doczekałem się jednak. W kilka godzin powróciłem do hotelu, przez całą drogę analizując to co zobaczyłem. |
|
|
|
»oX |
#4
|
Rycerz
Poziom: Ikkitousen
Stopień: Samurai
Posty: 740 Wiek: 33 Dołączył: 21 Paź 2010 Skąd: Wejherowo
|
Napisano 13-02-2015, 16:05
|
Cytuj
|
[Ninmu] - Serce wojownika
Nadszedł czas, Rycerzu. Nie osiągnąłeś jeszcze wiele na tym świecie, ale masz potencjał. Masz szansę zmienić bieg historii, stać się jeszcze silniejszym, ale coś cię blokuje. Możemy ci pomóc, wiemy w czym leży problem. Twoją głowę zapełniają niepotrzebne myśli, nie możesz skupić się na jednej rzeczy, a dla Rycerza jest to ważne. Nie będziesz w stanie wykonać dobrze misji, jeśli wciąż będziesz myślał o zmarłych. Rusz do przodu. Przybądź do nas!
Chris Murphy, szeregowy armii Cesarstwa Nag, otworzył oczy i wyciągnął się na hamaku. Rozejrzał się wokół siebie i uśmiechnął. Uwielbiał świeże powietrze i przebywanie na łonie natury. Po ostatnich wydarzeniach z życia musiał odpocząć i znaleźć chwilę czasu na oczyszczenie myśli, a długodystansowy marsz zawsze w tym pomagał. Dodatkową motywacją do wyprawy były powtarzające się sny, w których spotyka piękną kobietę strzegącą skarbu, a w tle słyszy głosy przodków. Za każdym razem, gdy się budził pamiętał zarys miejsca, w którym całość się dzieje, jednak od razu wiedział, gdzie musi się udać.
Kurhan bohaterów znajdował się blisko wschodniej granicy Nibiru. Przejście pieszo takiej odległości byłoby nie lada wyzwaniem dla normalnego człowieka, jednak Murphy do takowych się nie zaliczył. Ruszył z okolic Zorilu, w którym niedawno pomógł znajomemu, odwzajemniając przysługę. Nagijskie warunki pogodowe nigdy nie były dobrym partnerem wypraw, ale bardzo dobrze hartowały ciało i duszę. Po wielu dniach morderczej wędrówki z całym żołnierskim oporządzeniem Rycerz dotarł do celu. Przemęczony, brudny i w po części porwanych ubraniach stanął przed jeziorem, na środku którego widniał monumentalny obiekt otoczony murem. Murphy słyszał opowieści o strażniku Kurhanu i był w pełnej gotowości do starcia. Cóż, może nie w pełnej, ale na pewno dałby z siebie wszystko, mimo utraty wielu sił.
- Widzę, że przebyłeś długą drogę, wojowniku. Szkoda, że w tym miejscu musi się zakończyć.
- Nie musi, ale może. Kim jesteś? – Rycerz spoglądał na piękną, młodą i szczupłą dziewczynę. Widać, że nie wstydziła się swojego ciała, o czym mówiła krótka spódniczka i skórzany top. – Strażnikiem Kurhanu?
- Nazywam się Tumula A'nen, córka Keresa. Moim zadaniem jest nie wpuszczanie byle kogo do środka. Uważasz, że jesteś godny, aby posiąść wiedzę przodków?
- Na pewno oni tak uważają, nawiedzając mnie w snach.
Rozmowę przerwały szelesty liści dobiegające z oddalonych o kilka metrów zarośli. Murphy dobył karabinu i wycelował w tamto miejsce, ignorując Strażniczkę. Zmysł słuchu i wzroku miał wysoko rozwinięty. Celował w rosłego mężczyznę dzierżącego w rękach dwa sztylety.
- Następnym razem planując zasadzkę poruszaj się ciszej. Słychać cię z daleka.
- A ty patrz trochę szerzej, Rycerzyku….
Dwa sztylety leciały w stronę Murphy’ego, który zamiast wykonać unik złapał je w locie, rozcinając przy tym dłonie i odrzucił w wroga. Ewidentnie nie był nadczłowiekiem, ani nie dysponował specjalnymi umiejętnościami. Prawdopodobnie bandyta.
- Mnie też załatwisz zanim poderżnę gardło tej paniusi? – Usłyszał za plecami głos drugiego przeciwnika, który przykładał nóż do gardła Tumuli.
Czasu na obmyślanie strategii czy rozglądanie się za kolejnymi nie było wiele, więc Murphy musiał podjąć decyzję szybko, jeśli miał zamiar uratować życie dziewczyny. Wymierzył w wystający kawałek barku i strzelił. Błękitna aura otaczająca pocisk wykonała swoje zadania i naprowadziła idealnie na cel. Chwilę później brodaty bandyta leżał na ziemi, wijąc się w konwulsjach, po czym zamarł bez ruchu. Nie obyło się bez strat własnych, bowiem z szyi Tumuli powoli wydobywała się krew, jednak rana nie była śmiertelna.
- Spokojnie, to tylko delikatne nacięcie, nic ci nie będzie. Połóż się, opatrzę ranę.
- Ciekawa umiejętność, gdzie się jej nauczyłeś?
- Leż spokojnie i nic nie mów, bo cię nie opatrzę, dobrze? – Murphy klęczał już nad urodziwą dziewczyną, kiedy stało się coś dziwnego. Obaj przeciwnicy wyparowali, a rana na szyi zagoiła się, nie zostawiając po sobie śladów.
- Udowodniłeś, że jesteś godzien. Droga wolna.
Droga była wolna, to prawda, jednak wcale nie taka łatwa, bowiem nie istniał żaden most, czy inne przejście do kurhanu. Murphy nie chciał płynąć z całym oporządzeniem, bo mogłoby skończyć się to nieciekawie. Poza tym nie wiedział, czy woda nie jest trująca lub czy nie zamieszkują jej dziwne, groźne istoty.
Zbudowanie tratwy dla kogoś o umiejętnościach Chrisa to nieduże wyzwanie, jednak czasochłonne. Kiedy osiągnął już cel postawił ją na wodzie i płynął w kierunku budowli otoczonej murem. Gdy obejrzał się za siebie ujrzał, że Tumula bacznie go obserwuje. Gdy zszedł na powierzchnię zastanawiał się dlaczego był testowany i co czeka go w środku. Odpowiedź była na wyciągnięcie ręki…
- Przybył…
- Kolejny...
- Żądny wiedzy…
- Nie.. ten nie pożąda wiedzy.. pragnie czegoś innego..
- Tak.. wyczuwam to.. pragnie wolności…
- Wolności od przeszłości…
- Zasłużył na nią…
Murphy schodził schodami od kilkunastu minut, słysząc szepty wydobywające się ze ścian. W końcu dotarł do długiego korytarza, którego ścianami były liczne regały zapełnione księgami. Czytał godzinami, nie mogąc oderwać wzroku. Chwytał jedną za drugą, nie licząc czasu. Dowiedział się więcej, niż mógłby się spodziewać, a nie to było celem jego wizyty w Kurhanie. Na dobrą sprawę zupełnie zapomniał, jaki był pierwotny cel. Wchłaniał wiedzę nie myśląc o zamordowanej rodzinie, o swojej przeszłości.. Przeglądał schematy broni, myślał, jak może udoskonalić swój oręż oraz jak stać się lepszym wojownikiem. Po dwóch dniach spędzonych w olbrzymiej bibliotece stwierdził, że więcej już się nie dowie. Ruszył w stronę wyjścia nie oglądając się za siebie. Ucichły głosy w jego głowie, jednak te w ścianach wciąż pozostały.
- Rycerzu…
- Stałeś się…
- Lepszy…
- Mądrzejszy…
- Silniejszy…
- Nie będziesz nękany przez złe myśli…
- Już nigdy… |
|
|
|
»Dann |
#5
|
Rycerz
Poziom: Ikkitousen
Stopień: Fukutaichou
Posty: 498 Wiek: 27 Dołączył: 11 Gru 2011 Skąd: Warszawa
|
Napisano 13-02-2015, 22:15
|
Cytuj
|
[Ninmu] Serce wojownika
Przedmieścia Avalonu, nagijski region Nibir
Po spotkaniu z Mikaelem – babilońskim zealotą – Sevastian wziął się za siebie. Dobrze pamiętał, jak z powodu głupich pomyłek mógł wielokrotnie stracić życie. Był zbyt miękki. Nie przystoi to rycerzowi, musiał więc zmienić coś w swoim życiu. Znacznie więcej czasu zaczął poświęcać na treningi i po pewnym czasie czuł różnicę. Niewystarczającą.
***
Czas, którego nie poświęcał na trening, przeznaczał na szukanie innych form udoskonalenia siebie. Przeszukiwanie sieci przyniosło lepsze rezultaty niż szperanie w starych tomach. Tym sposobem młodemu rycerzowi udało dowiedzieć się o tak zwanym Kurhanie Bohaterów. Kiedyś już o nim słyszał, lecz nie raczył zaprzątać sobie głowy informacjami, które wydawały się nieistotne. Jak sama nazwa wskazuje, jest to miejsce pochówku nagijskich bohaterów. Według źródła, można zapoznać się tam z wiedzą przodków, co w wypadku Sevastiana mogło przynieść większe korzyści niż sam trening fizyczny. Kurhan znajdował się niedaleko wschodniej granicy Nibiru, więc podróż z okolic zachodnich krańców mogła trochę potrwać. Chwycił pobliską torbę, spakował niezbędne przedmioty, zarzucił płaszcz na ramiona i wyszedł z mieszkania. Nadszedł czas by zapoznać się z mądrościami poprzednich pokoleń.
***
Okolice Kurhanu Bohaterów, nagijski region Nibir
Sevastian miał serdecznie dość swojego samochodu. Już tyle godzin siedział praktycznie bez ruchu, że ledwo czuł własne kończyny. Tyłek bolał go niemiłosiernie. Nie wierzył w Lumena, ani żadną inną „wyższą istotę”, lecz w tej chwili miał ochotę się do nich pomodlić o jak najszybsze dotarcie na miejsce. W tym właśnie momencie, samochód wyjechał z lasu. Oczom rycerza ukazało się spore jezioro, zaś w jego środku dostrzegł szarego, kamiennego molocha – Kurhan Bohaterów.
-Dzięki… - powiedział z szeroko otwartymi oczami.
Objechał jezioro dookoła, lecz nie widział żadnego mostu. Radość, którą czuł przed chwilą zniknęła równie szybko jak się pojawiła. Zaklął i splunął za okno pojazdu.
-Cóż, chyba po tylu godzinach w śmierdzącym wozie i tak potrzebuję kąpieli.
Silver zdjął płaszcz, koszulę, buty oraz spodnie, niechlujnie je poskładał i wrzucił do bagażnika. W samej bieliźnie powoli wszedł do lodowatej wody. Ponownie zaklął i po chwili przyzwyczajania ciała do niskiej temperatury, zaczął przeprawę.
***
Kurhan Bohaterów, nagijski region Nibir
Minęło kilka minut zanim dotarł do Kurhanu. Z bliska budynek robił jeszcze większe wrażenie niż z brzegu. Na kamiennych ścianach dostrzec można było olbrzymie płaskorzeźby o charakterze batalistycznym. Widok zapierał dech w piersiach… ewentualnie zawdzięczał to wysiłkowi, który przed chwilą odbył. Miał pewien problem z odnalezieniem wejścia do budynku, lecz każdą chwilę poszukiwań poświęcił na podziwianie dzieł sztuki ścianach. Przekroczył przez próg drzwi od razu gdy je odnalazł. Widok, który zastał w środku, wywołał na nim równie wielkie wrażenie co płaskorzeźby. W wąskim korytarzu stała piękna, wysoka blondynka. Rycerz przyjrzał się jej osobie, dłużej zatrzymując wzrok na opiętym skórzanym topem biuście.
-He…
-Ubierz się. Umarłym należy się szacunek, w szczególności bohaterom – przerwała mu natychmiast i cisnęła w jego kierunku jakimś zawiniątkiem. Gdy je złapał, pod palcami poczuł delikatny materiał. Szlafrok? Gdy tylko założył odzienie, dziewczyna ruszyła w głąb korytarza. Bez słów podążał za nią. Minęli któryś z kolei zakręt kiedy oczom Sevastiana ukazało się duże, puste pomieszczenie. Najdziwniejszy był fakt, że nieznajomej tu nie było. Obejrzał się za siebie, lecz korytarz był całkowicie pusty. Ponownie zajrzał do dużej izby, lecz tym razem nie do końca była ona pusta. Jakieś dziesięć metrów przed nim stał… szkielet. Na kościach nie było żadnych mięśni ani ścięgien, lecz w oczodołach płonął dziwny ogień. W dłoniach trzymał dwie identyczne szable. Rycerz zawahał się, lecz nie mógł powstrzymać się przed zbliżeniem do dziwnej istoty. Gdy dzieliły ich zaledwie trzy metry, szkielet rzucił jednym z ostrzy w kierunku przybysza. Ruch istoty przeraził Sevastiana do głębi, lecz odruchowo złapał on broń. Gdy tylko jego palce zacisnęły się na rękojeści, szkielet był tuż obok. Wyprowadził on szybkie cięcie znad głowy, którego Silver nie dałby rady zablokować, gdyby nie jego wieloletnie treningi szermierki. Następny cios nadszedł z dołu, znowu został sparowany. Najwyższy czas by przejść do ofensywy. Po odepchnięciu szabli trupa, rycerz wyprowadził błyskawiczne pchnięcie w rękę, w której wróg trzymał broń. Zamiast trafić, został gwałtownie uderzony płazem w żebra. Nie miał pojęcia co się stało, miał wrażenie jakby szkielet nagle stał się szybszy i silniejszy. I dlaczego nie uderzył go ostrzem? Nic z tego nie rozumiał.
-To jest twoja słabość. Za dużo myślisz.
Głos nie pochodził od szkieletu. Słyszał go w swojej głowie.
-Wstawaj i walcz jak przystało mężczyźnie!
W chwili gdy słowa te zabrzmiały w jego myślach, kościotrup zaszarżował. Silver poderwał się z ziemi i ciął przed siebie. Cios z łatwością został zablokowany, lecz kontratak nie nadszedł. Rycerz postarał się zmienić schemat ataków, lecz każda próba wyrządzenia jakiejkolwiek krzywdy przeciwnikowi kończyła się tak samo jak poprzednio. Spróbował też poznać obiekt jego strachu, ale logiczny był jego brak. Ta parodia pojedynku trwała jeszcze kilka minut, kiedy to szkielet gwałtownie zbliżył się do Sevastiana na wyciągnięcie ręki. Wydawać się mogło, że w ciągu chwili wyprowadził wiele jednoczesnych ataków, po których młody rycerz padł na kolana, a jego szabla pękła. Salę wypełnił okrzyk bólu.
- Koku-Yoku… Ostateczna forma stylu Ludift - były to ostatnie słowa, które usłyszał Dann przed utratą przytomności.
***
-Żyjesz? – pytanie padło z ust dziewczyny spotkanej przy wejściu do Kurhanu. Nie doczekawszy się odpowiedzi, kontynuowała – To był jeden z duchów tutejszych bohaterów. Miał za zadanie cię sprawdzić, a zarazem pomóc z twoim problemem. Jak widzę nie poszło łatwo i przyjemnie.
-Ludift…
-Och, to właśnie ta szkoła walki cię tak urządziła. Niezła, co? – dziewczyna zdecydowanie zbyt dobrze się bawiła. Po chwili na jego brzuchu wylądowała dość duża i ciężka księga, co przywitał jękiem bólu.
-Jestem Tumula A'nen, córka Keresa oraz strażniczka Kurhanu Bohaterów. A ty właśnie dostałeś swoją lekcję. Masz czas do północy by zapoznać się z księgą, którą ci właśnie dałam. Jeśli będziesz tu po wyznaczonej godzinie Olaf nie będzie już tak łagodny.
***
Kilka godzin później Sevastian ślęczał nad tomem i robił notatki. Miał jeszcze trochę czasu do północy, więc w jak największym stopniu chciał wykorzystać prezent. Księga dokładnie opisywała genezę, historię i wszystkie inne tajemnice Ludift Youshiki, zwanego również stylem Mędrców Miecza. Była to szkoła Sei, która idealnie wpasowywała się w jego styl. Możliwe, że właśnie udało mu się znaleźć to, czego potrzebował. Kilka siniaków i stłuczeń zdecydowanie było zadowalającą ceną. |
|
|
|
»Matheo |
#6
|
Rycerz
Poziom: Wakamusha
Stopień: Gunjin
Posty: 169 Wiek: 35 Dołączył: 11 Paź 2010 Skąd: Szczecin
|
Napisano 03-08-2015, 15:32
|
Cytuj
|
Przeszłość?
Mistycyzm, duch, ciało, krew pulsująca w żyłach, dusza, trup, wieczne życie…. Niby dwie opcje zdychasz albo żyjesz wiecznie, ale jak to jest naprawdę. Jedni mówią tak drudzy inaczej. W gruncie rzeczy, jakie ma to znaczenie, że tam pójdę tak naprawdę liczy się tu i teraz. Ponoć to miejsce to doskonała okazja do poznania siebie i swojej przeszłości – Te wszystkie myśli gdzieś kotłowały się bez ładu i składu w głowie Browna. Jeden z chłopaków na strzelnicy go wyczuł. Rzucił od niechcenia, że są podobni. Matt zrozumiał, o co chodzi. Mutant mutant wyczuje. Tak wywiązał się ich mały pojedynek strzelecki, którego efektem było piwo w lokalnym pubie i rozmowa o Kurhanie Bohaterów.
***
Tak oto kilka dni później chował broń do skrytki na dworcu. Po wpisaniu kodu w szafce uczynił ten irytujący wielu gest i przeczesał włosy palcami. Spokojnym marszowym krokiem ruszył w trasę. Nigdzie mu się nie spieszyło. Uzbrojony jedynie we własne zdolności i pięści. Kierował się ciekawością na to, co go tam spotka, słyszał tak wiele historii, że ciężko mu było w to wierzyć, były zbyt irracjonalne. Zatopiony we własnych myślach dotarł wreszcie do wyznaczonego miejsca. Tuż po przekroczeniu murów przeszył go nienaturalny chłód. Nagle pojawiła się przed nim urocza dziewczyna. Brown nie mógł powstrzymać samczego ruchu bezwarunkowego i wzrok natychmiast spoczął na jędrnym biuście schowanym pod obcisłym topem. Po oderwaniu oczu od kobiecych kształtów, Matheo bacznie przyjrzał się dziewczynie. Całość tej sceny trwała może dwie-trzy sekundy. Prócz skojarzenia, co by z nią zrobił, zastanawiał się nad tym jak to możliwe, by ktoś taki strzegł miejsca, o którym krążą legendy. Od dziewczyny nie biła specjalna aura, nic co by wskazywało na to, że znalazł się w miejscu o takiej renomie. Chciał już coś powiedzieć, bo cisza aż kłuła w uszy, jednak strażniczka tylko skinęła głową i wskazała potężne wrota. Brown powolnym krokiem podszedł do nich, a następnie ruszył w ciemność korytarzy.
***
Ogniki rozświetlały owalną komorę, było to surowe miejsce. Przystanek, w którym rozwidlały się korytarze. Matheo nie zdążył wybrać dalszej drogi. Do tej pory nie widział nic nadzwyczajnego. Nagle usłyszał bardzo cichy szelest za sobą, błyskawicznie obrócił się na pięcie. Zablokował nachodzący cios lewą ręką i wyprowadził pchnięcie prawą. Oponent uderzył ciałem o zakrzywioną ścianę. Brown zauważył, że naprzeciwko niego stoi osobnik podobnego wzrostu co on. Martwe oczy miały ten sam odcień, co jego. Reszty twarzy nie widział, gdyż była ukryta pod czarną maską. Zjawa odepchnęła się o ściany i przypuściła błyskawiczny atak. Nastąpiła wymiana ciosów. Walczący zdawali się czytać sobie w myślach. Gdy jeden wyprowadzał cios to drugi go blokował byli bardzo zsynchronizowani, można by rzec, że nienaturalnie. Zamaskowany zatrzymał się. W stronę twarzy Browna skierował otwartą dłoń. Ten myśląc, że to jakieś preludium ataku odskoczył
- Podobny – wychrypiała nienaturalnie zjawa.
Matt stanął w miejscu. Nie wiedząc czy ma dalej atakować, czy czeka go jakaś nienaturalna rozmowa z trupem. Zamaskowany nie uderzył jednak ponownie. Ruszył w stronę korytarza wiodącego w dół
- Chodź
***
Szli mijając kolejne zakręty, tunele, krypty i pokoje. Wszystko było jednakowo mylne i podobne. Co jakiś czas gdzieś coś się poruszyło, ale nikt i nic nie zagrażało jego bezpieczeństwu. Wtem zamaskowany zatrzymał się i z naprzeciwka wyszedł łudząco podobny do niego przybysz. Był odrobinę wyższy, jednak te same oczy ta sama maska.
Co jest grane?- złowrogo przebiegło przez myśl żywego.
Nie miał czasu na więcej rozważań stara zjawa przesunęła się pod ścianę, a nowa błyskawicznie dobyła katany i bezgłośnie zaatakowała. Matt zatrzymał ofiarnie uderzenie lewą dłonią. Martwy jednak nie poprzestawał. Krople krwi poczęły zdobić nijakie ściany i podłogę. Matheo w ostatecznym odruchu użył fali dźwiękowej. Następnie doskoczył z gracją kota do przeciwnika i wyprowadził kopnięcie. Finalnie uderzył krwawiącymi dłońmi w ramiona oponenta tak, że ten wypuścił miecz.
- Inny
- Podobny – odpowiedziała pierwsza zjawa
- Drugi?
- Pierwszy, Drugi nie
- O czym wy mówicie – zaczął nie rozumiejąc niczego Matt
- Chodź Pierwszy – usłyszał w odpowiedzi
Martwi prowadzili go tak jak poprzednio. Marsz trwał kilkanaście minut. Dotarli do trzeciej zjawy. Podobnej niemal identycznej jak poprzednia. Dzierżył włócznie, którą rzucił bez ostrzeżenia. Brown odskoczył błyskawicznie. To był koniec ataków ze strony nowego zamaskowanego.
- Pierwszy?
- Pierwszy
- Drugi?
- Drugi Nigdy
- Pierwszy Kiedyś Będzie Drugi
- Piąty Będzie Szóstym
- Trzeci Czwartym
- Czwarty Piątym
Ta irracjonalna rozmownic nie dawała Brownowi. Wszyscy trzej wreszcie spojrzeli na niego.
- Chodź powiedzieli jednocześnie
Tym razem prowadzili go w górę. Byli podobnego wzrostu, identycznie się poruszali, było w nich coś dziwnego, a jednocześnie bardzo bliskiego. Krok za krokiem szedł za zmarłymi. Liczył, że wyciągnie z tego miejsca coś niezwykłego tymczasem, trafił na bandę martwych świrów, którzy pletli głupoty. Podróż zdawała się coraz bardziej nużyć wojskowego. Nagle Troje przewodników się zatrzymało niedaleko za nimi majaczyły wrota przez, które tu wszedł. Odwrócili się do niego jak na komendę. Dotknęli masek, a te zamieniły się w czarny dym. Wtedy Matt Brown zrozumiał. „Drugi nie” jego ojciec nigdy tu nie dotarł. Oni, Ci trzej byli z nim powiązani. Patrzył im w oczy i widział swoje odbicie, podobieństwo do siebie i swojego ojca, pierwszego, który tu nie spoczął. To było bardzo dziwne uczucie patrzeć na swoich zielonookich przodków.
-Udźwignął – powiedział trzeci
-Udźwignął – zawtórował mu czwarty
-Udźwignął – potwierdził piąty
Rzeczywiście wizyta w tym miejscu była dziwna, jednak sprawiła, że czuł się bardziej kompletny. Nigdy od swojego ojca nie słyszał o swoich przodkach, tymczasem teraz stanął z nimi w szranki. Było to coś niesamowitego, co zmobilizowało go do działania, ale pozostawiło też wiele pytań, kim oni za życia byli? Kiedy spojrzał w miejsce, w którym stali ich już tam nie było. |
Granatowo Bordowy Świat W Naszych Głowach Od Najmłodszych Lat.... |
|
|
|
| Strona wygenerowana w 0,1 sekundy. Zapytań do SQL: 13
|