Tenchi PBF   »    Rekrutacja    Generator    Punktacja    Spis treści    Mapa    Logowanie »    Rejestracja


[Poziom 3] Pit vs NPC (Taiko) - walka 1
 Rozpoczęty przez ^Pit, 31-01-2015, 21:22
 Zamknięty przez Lorgan, 04-02-2015, 23:50

7 odpowiedzi w tym temacie
^Pit   #1 
Komandor


Poziom: Genshu
Stopień: Seikigun Bushou
Posty: 567
Wiek: 34
Dołączył: 12 Gru 2008

Taiko 5200 Douriki
Pit 4593 Douriki
Tankyuu


Są dni, kiedy nic zupełnie nie wychodzi. Przetwarzamy dochodzące do nas informacje, ale zupełnie nie możemy ich zrozumieć. A potem dręczy nas tylko nieznośny ból głowy.

Babilon, wschodnie rejony kontynentu, gdzieś w prowincji Urukil, około sześciu godzin po zatrzymaniu Nazira

- Asgeir, gdzie on jest?!
Pociągnąłem za rozpruty kołnierz heretyka. Jęknął przeciągle z powodu rozrywającego bólu. Postarałem się, by w najbliższym czasie potrzebował całej masy pigułek i okładów na czoło. Miał je całe rozcięte od uderzania w ziemię, tak bardzo, że przez spływającą krew praktycznie nic nie widział.
- No przecież ci mówię, że tu w Babilonie. Resztę musisz poznać sa-aaaam! - Wykręcenie mu ręki nie było wcale takie trudne.
- No to zapytam inaczej...gdzie miał się udać?! Do kogo?!
- Agencie, to niewiele pomoże - z mojej prawej strony odezwał się kobiecy głos. - Żadna płotka nie jest w stanie tak dużo znieść. Gdyby wiedział, już dawno by ci to powiedział.
Aina, kobieta stanu rycerskiego, blondynka o spiętych w kok włosach, mówiła tak spokojnie i aksamitnie, że trudno byłoby uwierzyć, iż ten delikatny kwiat wiśni potrafi kąsać nie gorzej niż żmija.
- Czterech poprzednich też nic nie wiedziało, dopóki nie nacisnąłem ich odpowiednio twardo. Każdego można złamać, zobaczysz!
Kolejny uścisk, kolejny jęk. Tym razem treściwy.
- Taiko! Taiiiko!
- Nie interesuje mnie żaden bębenek, mów do rzeczy!
- Taiko! Ze-aua-lota! Ma ukarać jakiegoś heretyka, czy coś. Błagam, puść mnie!
- Jak ukarać?! Gdzie?!
W tym momencie chrupnęła jakaś kość. Akolita zawył, lecz w ciągu chwili głos zastygł mu w gardle. Wykrztusił z siebie tylko jeszcze jeden syk, zanim zemdlał.
- Oss...ess...ssiooonee...
Upadł bez ducha na ziemię. Aina patrzyła na mnie z wyrazem głębokiego zmartwienia.
- Słuchaj, wiem, że się starasz, ale od dwóch dni dobrze nie spałeś. Twoje metody robią się coraz...mniej finezyjne.
Czy naprawdę było aż tak źle? Wiele razy przechodziłem już przez piekło i nigdy nie kwestionowałem swoich zachowań na polu bitwy. Ale być może nadszedł wreszcie ten moment, kiedy trzeba było to zrobić. Przetarłem piekące mnie oko, pociągnąłem nosem i stwierdziłem, już uspokoiwszy się.
- Asgeira trzeba dopaść za wszelką cenę. Miałem szansę rozwalić go w bezpośredniej walce już dawno temu, ale wtedy sytuacja zmusiła mnie do szybkiego odwrotu. Dopiero później do mnie dotarło, jakie konsekwencje to przyniosło. - Usiadłem na sporym kamieniu, będącym rodzajem drogowskazu przy drodze. Dziewczyna próbowała nie myśleć o tym, co się stało w jej ojczyźnie, ale świeże rany tak łatwo się nie goją. Spuściła głowę.
- Gdybym go wtedy złapał, nie było by zarazy na statku. Jasne, udało nam się to odkręcić, ale co z resztą? Z komandorem? Co z twoim Nag, co z...Fausett.
Rycerka przekrzywiła głowę, ocierając przy okazji pojedynczą łzę spod oka. Grała twardą, myślała, że tego nie widzę.
- Fausett? - zapytała.
To wydawało się takie głupie. Spotkałem ją przecież tylko raz. Starliśmy się w samym środku sanbetańskiej metropolii. Zealotka władająca mocą ognia była zwinna i przebiegła jak lisica. Jak wtedy na Draguunie mogłem nie zrozumieć tego, że ona nie przeżyła rytuału Mitsukai? Jakieś cholerne hokus-pokus tak po prostu pozbawiło ją sił. Nie zginęła w walce, w ogniu szalejącej bitwy. Po prostu. Padła i już. Zgasła, niczym zdmuchnięty płomień świecy.
- Kaeru? - Aina wyrwała mnie z zamyślenia. Dopiero teraz zorientowałem się, że zaciskam pięści tak mocno, że przeprowadzam przez nie prąd. Miałem już serdecznie dosyć heretyków, tajnych zakonów, popieprzonych rytuałów, a przede wszystkim tego chrzanionego rycerza. Dziewczyna ukucnęła przede mną, patrząc mi głęboko w oczy. Na jej twarz wstąpił lekki uśmiech. - Ale ci wyszły żyły. Nie mówię już o workach pod oczami. Jesteś pewien, że nie chcesz się trochę kimnąć?
- Asgeir nie śpi - odpowiedziałem, machnąwszy ręką, odganiając kuszącą ofertę z mojego umysłu. - I mój oddział też nie. Wracamy do myśliwca. Oddział Alpha jest niedaleko. Dowiedzmy się, co odkryli i spadamy z tego opuszczonego przez bogów miejsca.

***

Dawno nie widziałem tak rozdygotanych Smoków. Najwyraźniej ostatni sygnał z beepera komandora Genkaku znajdował się na skraju Przełęczy Szeptów. Nazwa była, zaiste, urocza i zachęcająca do pieszych wycieczek.
- Omal się tam nie pozabijaliśmy nawzajem, kashira - zaczął jeden z moich podopiecznych, wręczając mi urządzenie. - Ostatnie dwa zapisy są interesujące. Jeden jest sygnałem alarmowym wysłanym do najważniejszych osób w komórce wywiadowczej państwa, ale ten późniejszy to jakiś szyfr. Nic innego mi nie przychodzi do głowy.
- Szyfr? - zdziwiłem się, odpalając urządzenie Gena. Po chwili wyświetlił się przed nami holograficzny ekran z danymi. Zmroziło mnie to, że przeglądaliśmy w zasadzie jego "czarną skrzynkę".
- Ten sygnał alarmowy - wtrąciła się Aina, zaglądając mi przez ramię. - czy ty nie mówiłeś, że takie coś dzieje się, kiedy Agent zostaje...
- Gdy "polegnie podczas wykonywania misji", nazwijmy to fachowo - dokończyłem, nie dopuszczając do siebie najgorszej z myśli. Po co miałby pchać się w sam środek babilońskich gór, praktycznie na sam kraniec przełęczy. Co więcej, według relacji Smoków beeper był skrzętnie ukryty w taki sposób, że tylko Sanbeta, znający sygnał, byłby w stanie go odnaleźć. Dwadzieścia minut zajęło nam wybadanie, co takiego chciał nam przekazać zaginiony. Najwyraźniej ruszył tropem pewnego szamana - Soraty - a kiedy zorientował się, że ma na karku oprawców, postanowił wyprowadzić ich w pole na przełęczy, i wrócił potajemnie do kraju. Ale tam czekała go gorsza niespodzianka. Powtórzyłem moje przypuszczenia zgromadzonym.
- Skąd taka hipoteza? - zapytał jeden z żołnierzy.
- Ten, jak to nazwałeś, szyfr, to nic innego jak cytat z traktatu kenjutsu mistrza Hayate Katagawy - oznajmiłem, pokazując im stronę internetową z podświetlonym fragmentem. - "Tak jak kuje się ostrze tak trzeba też wykuć tego kto nim włada. Ogniem, który utwardza ciało jest pokora i trening".
- Ten Katagawa? Trener młodych agentów? - zagaił inny Smok. Przytaknąłem. Dalsza fraza "zabierz ze sobą artefakt. Bądź sam" brzmiała już natomiast jak zwyczajna pogróżka. Genkaku wszedł w posiadanie jakiegoś artefaktu, co sprawiło, że znalazł się na celowniku "obrońców religii" czy innego zakonu inkwizytorów i musiał się szybko ulotnić, przy okazji pozorując własną śmierć. Kiedy tamci zorientowali się, że zdobycz żyje i im uciekła postanowili zwabić ją za pomocą mięsa. Żywego, ludzkiego mięsa.
- Wracamy do Sanbetsu! - oznajmiłem stanowczym tonem, gasząc ekran beepera. - Wam to chwilę zajmie, ale dam już znać Bravo, że mają jak najprędzej odnaleźć Rikuto Katagawę i przekazać, co wiemy.
- A Asgeir? - zapytała Aina z niedowierzaniem. - Przebyliśmy taki kawał, żeby teraz znów wracać do bazy?
- Podejrzewam, że nasz rycerzyk nie jest tak daleko od Genkaku, ale jeśli dali się tak wyprowadzić w pole, to może ruszyli za nim do Sanbetsu. Skoro znali Katagawę i to nie jest tylko przypadkowy tekst, to potrzebowali kogoś, kto zna te tereny. Asgeir ma całkiem pokaźną kartotekę odnośnie jego działań w naszym kraju. Ale na wszelki wypadek zostaniecie na posterunku. - zwróciłem się do oddziału Alpha, wydając im nowy rozkaz. - Rozejrzyjcie się w miarę możliwości. Nasz wywiad nadal ma się dobrze, ale bez Genkaku może się to zmienić, więc korzystajcie, póki możecie. Obserwujcie porty i lotniska w miarę możliwości. Będziemy w kontakcie.

***

Sanbetsu, Strefa Kazui, dwie godziny później

Moja matka nieczęsto mnie widywała. Od zawsze tak było. Miała całkiem dobrze prosperujące dojo. Gościła od czasu do czasu mistrzów miecza sąsiednich szkół, urządzała też pokazowe walki ku uciesze przybyłych. Ale nie spodziewała się, że któregoś dnia w jednym z jej pokoi usiądzie aż trójka znamienitych wojowników. Rikuto, syn porwanego Hayate i komandor RG z Miasta Naukowców siedział rozluźniony, podpierając się swoją kataną i sączył ze spokojem sake. Naprzeciw siebie miał, wyraźnie zirytowaną, Kyoko Imai, także komandor RG, tyle, że z Ishimy. Obrazu dopełniła Aina w tradycyjnym stroju do treningu szermierki.
- Mam nadzieję, że ci nie przeszkadza, kochanieńka? - Moja matka zadbała o to, by rycerka nie musiała męczyć się w pełnej zbroi. To pytanie miało odwrócić uwagę od faktu, że gdzieś w środku płonęła ze złości. Nie miałem czasu wyjaśniać jej całej sytuacji, co więcej, było to niewskazane w zaistniałej sytuacji. Tylko, że coś nie miałem odwagi powiedzieć jej, by zostawiła nas samych. Mogłem stawiać czoła dwumetrowym szamanom i prastarym zakonom wyznającym demony, ale żaden potwór nie równał się z Manami Araraikou.
- Mam nadzieję, że mi wyjaśnisz, co się dzieje, synek? - zapytała, przeszywając mnie wzrokiem. westchnąłem zrezygnowany.
- Jak już będzie po wszystkim, to ci opowiem. Teraz trzeba działać szybko.
Usiadłem. Mateczka naburmuszyła się, wzruszyła ramionami i zasunęła za sobą drewniane drzwi. Już zza zamkniętych dodała tylko jedno zdanie, po czym oddaliła się.
- Tylko wojna mu w głowie, cholera jasna...
- Muszę przyznać, że jej język jest cięty, niczym dobrze zaostrzona katana - stwierdził Rikuto. - To kombinacja idealna dla nauczycielki drogi miecza, ale trudno byłoby ją zadowolić...
- Może zaczniemy w końcu naradę, czy mamy czekać, aż faktycznie zabiją Genkaku? - Kyoko wcięła się w monolog samuraja. Jak zwykle, była niezmiernie czarująca, ale miała sporo racji. Czas działał na naszą niekorzyść.

***

Obserwowaliśmy holograficzną mapę terenu i próbowaliśmy połączyć ze sobą wiele pozornie pasujących i niepasujących do siebie faktów. Rikuto potwierdził zniknięcie swego ojca, a tuż po nim słuch zaginął także i o Genkaku. Dowództwo Sanbetsu robiło już wszystko, by zabezpieczyć się na wszelką ewentualność. Od Kyoko dowiedziałem się, że w czasie kiedy ja rozbijałem się w Babilonie, grupy natychmiastowego reagowania przypuściły około pięciu akcji szturmowych na wyznaczone placówki. W sumie pochwycono około piętnastu heretyków, przygotowujących się do zamachów na masową skalę. Mitsukai mieli ochotę na skąpanie kolejnego kraju w krwi, i ogniu. Pochwycenie komandora mogłoby być zwieńczeniem ich dzieła. Tyle tylko, że nie mieli pojęcia o beeperze Gena pozostawionym jako "pośmiertna" wiadomość.
- Czy ten cytat odnosi się do czegoś konkretnego, Rikuto-sensei? - zapytałem. Młodszy Katagawa odgarnął kosmyki włosów do tyłu i stwierdził rozbrajającym tonem.
- Nie ma tu ukrytego znaczenia. To dosłownie tekst o hartowaniu ostrza, jak i umiejętności szermierza. Co tu więcej dodawać?
- Według informacji, które udało mi się wydrzeć, mamy do czynienia z Taiko - przełączyłem kartę na ekranie holograficznym. - Parę lat temu babilońskie władze miały z nim sporo problemów. Mag ognia i to raczej nie byle jaki.
- W cytacie pojawia się słowo "ogień". Może powinniśmy szukać w tę stronę? - zaproponowała Kyoko, krzyżując ręce na piersi.
- O, panienko, twoja inteligencja dorównuje urodzie. Istotnie, w Kazui jest huta szkła, i istotnie używa się tam ognia do obróbki - wtrącił się niepoprawny kobieciarz, ukazując cel na mapie. - Ale ja bym bardziej szukał po placówkach związanych z Zealotami, jak ta tutaj - pokazał palcem na ikonę, symbolizującą kościół. - Opuszczona świątynia Lumena. To by pasowało do Taiko, nie?
Aina pokręciła głową, drobna Imai zagryzała kciuk, pogrążając się w myślach. Widząc ich konsternację i dezaprobatę, wyjaśniłem.
- To by było aż za oczywiste. Taiko potrzebowałby więcej ludzi, żeby wyśledzić komandora na nie swoim terenie. A świątynia jest, jak sam mówisz, opuszczona. Mamy tam coś jeszcze?
- Może schron G13?! - Nagle usłyszałem głos mojej matki z sąsiedniego pokoju. - Z osiem lat temu to był szpital dla obłąkanych, prowadzony przez jakiegoś babilońskiego klechę. Nie trawiłam dziada, zawsze był tylko łasy na kasę. Tam czasem się jeszcze ktoś kręci. Tak mówią...
Popatrzyliśmy po sobie i odszukaliśmy natychmiast wspomniany schron. Nie był wcale tak daleko od świątyni Lumena. Mieliśmy więc kilka potencjalnych celów.
- Co zrobimy z tym fantem? - zapytała Aina. Kyoko wzruszyła ramionami i beznamiętnym tonem stwierdziła.
- To dość uciążliwe, ale możemy obadać każdy z tych celów. Wezmę paru podwładnych do pomocy i mogę przyjrzeć się hucie.
- Wezmę świątynię - oznajmił samuraj, dokończywszy swoją porcję wina. - Nie będę sam, nie martwcie się o mnie. Jest ze mną Kenzo.
Przełknąłem ślinę, skupiając wzrok na ikonie zakładu dla obłąkanych. Kobieta rycerz poklepała mnie po ramieniu.
- Nam się trafia jak zwykle najlepsze, co nie, agencie?

***

Pół godziny później

Schron G13. Obrośnięty mchem, masywny, betonowy budynek, zbudowany przed laty jako placówka medyczna. Gdy już obsunęły się ściany nośne, a wiele szyb powylatywało, postanowiono przeznaczyć go do innego użytku. Szczęśliwym trafem jednak, nigdy nie musiał służyć jako schronienie przed opadem. Nie zmieniało to jednak faktu, że i tak stanowił idealne miejsce dla przeróżnych bezdomnych, banitów i całej reszty wyklętego przez społeczeństwo śmiecia. Kurz, pył i masa cegieł określały to gruzowisko. Wprawdzie frontowa część, włącznie z bramą, dawno już zostały pożarte przez czas, ale kompleks korytarzy wewnątrz nadal trzymał się w niezłym stanie. Do tego dochodziły też rozległe podziemia To tam spodziewałem się znaleźć Genkaku. Poleciłem Ainie wyciszyć Douriki. Wolałem być gotów na jakikolwiek atak. Czterech moich Smoków z oddziału Bravo zabezpieczało teren. Noktowizory, kamuflaże, wszystko było na miejscu. Byłem niemal pewien, że to nam trafił się odpowiedni cel. Przypuszczenia zdawało się potwierdzać dwóch stojących przy wejściu do kompleksu "lumpów". Niby wyglądali niechlujnie, ale byli nieźle uzbrojeni. Podkradłem się do nich, uaktywniwszy kombinezon Kamereon. Nie chciałem używać przemiany w prąd. Jeszcze nie. Stanąłem tak, by mieć ich obu w zasięgu dłoni i powaliłem krótkimi spięciami w okolicach szyi. Poleciłem najbliższym dwóm Smokom podążenie za mną. Aina i dwóch innych dobierała się właśnie do wejścia z boku. Tam było prościej, bo na straży postawiono jednego, do tego przysypiającego stróża.
- Uważajcie na ewentualne potykacze - oznajmiłem szeptem przez komunikator, trzymający się na uchu. - A broni używajcie w ostateczności.
Wskoczyłem w nieco zapadnięte przejście. Tu zaczynał się korytarz. Zielonkawy kolor ścian skojarzył mi się ze szpitalem. Całość w sumie tak właśnie wyglądała, znalazły się nawet krzesełka przy gabinecie, na którym pewnie usadawiano kolejnych świrów, uważających się za Cesarza Nag, prezydenta Sanbetsu, albo Wielkiego Wojownika Tyr'esha z Shah'en. Przeszliśmy obok wywróconego łóżka, którego pościel już dawno przesiąkła grzybem. Wilgoć czuć było wyraźnie. Spłoszone nikłym światłem latarki pająki i karaluchy chowały się w szczelinach oberwanych ścian. Wiele pokoi było pozawalanych, w stołówce cały sufit zdążył spaść, przywalając stoły i pewnie jeszcze działający telewizor. Zajrzeliśmy do kuchni, ale jedyne co odkryliśmy to dość nieprzyjemne resztki oraz ze cztery butle z gazem, które mogły nadal przydawać się tutejszym "bywalcom". Nie znaleźliśmy niestety nic bardziej wartościowego, toteż ruszyliśmy dalej. Cały czas mieliśmy na głowie jakiś bat poganiacza, który kazał nam pędzić przed siebie i nie zatrzymywać się na nazbyt długo. Co jakiś czas słychać było trzeszczenie z pourywanych kabli. Górne oświetlenie padło pewnie jako pierwsze, kiedy całość została zalana. Przeciskaliśmy się dalej. W pewnym momencie otrzymałem raport od grupy Ainy.
- Znaleźliśmy jakieś zwłoki - usłyszałem. Drgnęło mną. Smok kontynuował. - Są całe oblepione jakąś mazią. Wygląda to jak pajęczyna, czy coś.
Przypomniałem sobie wtedy o lesie Oni. Spędzenie tam nocy było dla mnie jednym z gorszych przeżyć. I pomyśleć, że jeszcze miałem u boku Mię Shirabatę, zabójczynię. A już myślałem, że widziałem wszystko. Zapytałem z obawą.
- S-sprawdźcie czy to nie jest Gen.
Chwila napięcia. Jakiś szmer w słuchawce, odgłosy sprawdzania ciała, krótkie jęki obrzydzenia. I wreszcie informacja.
- Nie, nie wygląda na to. Ale jego twarz wygląda, jakby była na wpół zeżarta. Ostrożnie tam, kashira.
- Dzięki, bez odbioru, trzymajcie się blisko pani rycerz.
Korytarz ciągnął się w nieskończoność. Od jego ścian echem odbijały się nasze kroki. pewnej chili mych uszu dobiegł jednak inny dźwięk. Nie spadające krople wody i nie karaluchy. Jakby ktoś przekradał się koło nas. Moi sojusznicy nic nie widzieli, nawet przez noktowizory.
- Czujniki podczerwieni?
Gdy tylko zostały włączone, przed jednym z nich zamajaczyła niebieskozielona sylwetka
- Jest, jest tu!
Obróciłem się z rewolwerem w dłoni w tą stronę, ale nie dostrzegłem nikogo. Kamuflaż? Nie, tym razem to było coś innego
- Za ścianą!
Ceglany mur eksplodował przed nami ujawniając dziką, owłosioną, pełną ostrych kłów bestię. Szarżowała na nas z rykiem, chcąc dobrać nam się do gardeł. Wystrzeliłem elektryczny pocisk, który natychmiast przeszył jego ciało, ale to nie zatrzymało jego rozpędu. Smoki już od dłuższej chwili strzelały w witalne punkty człekokształtnego potwora. W końcu ten upadł, wyzionąwszy ducha tuż przed moim nosem. Zgarbiony mutant o ludzkiej postawie i twarzy tygrysa zginął.
- Aina, noktowizja. Możemy mieć towarzystwo. Poplecznicy Taiko dobrze znają to miejsce, mogą siedzieć w ścianach.
- Widzimy was na radarze - odparła dziewczyna. - Spotkamy się w następnym korytarzu.
Wśród sojuszników zealoty byli także mutanci. Mogli kompletnie nie wiedzieć co się dzieje i kim tak naprawdę jesteśmy. Może robili to, przytłoczeni charyzmą inkwizytora, czy kim on tak naprawdę był. Tak czy siak, likwidowanie własnych braci nie należało do najprzyjemniejszych. Zostawieni na pastwę losu, niewolnicy własnych niedoskonałych przemian. Uznani za szkarady, potwory, chimery. Odpady tego chorego, napędzanego wojną świata, które nie miały nic do stracenia. A kiedy nie zależy ci na życiu, stajesz się jeszcze bardziej niebezpieczny.

***

Spotkanie obu składów nastąpiło w recepcji. Moja towarzyszka wyglądała na zmęczoną, ale nie przestraszoną. Potrzebowała chwili wytchnienia, opierając się o spróchniały stół, który omal nie załamał się pod ciężarem jej ręki. Otarła pot z czoła i nagle coś przykuło jej uwagę.
- Coś tam jest - stwierdziła, zbliżając światło latarki. To była recepcjonistka, wciąż jeszcze trwająca na posterunku. Zasuszona, sproszkowana, na nocnej zmianie przez całą wieczność. - I ktoś potrafi mieszkać w takim miejscu?
- Cóż, zwykle martwi nie przeszkadzają w odpoczynku.
Gdy przeszliśmy nieco dalej, zaczęło się robić dziwniej. Za salami operacyjnymi zobaczyliśmy izolatki. Tu dopiero widoczna była skala szaleństwa, jaka dotykała tych ludzi. Ściany pełne bohomazów, głównie przedstawiających jakieś demony i ludziki we krwi, rozmaite cytaty ze świętych ksiąg, jakiś heretycki znak na ścianie, skostniała ręka na stałe trzymająca się kraty, czy wreszcie uchylona lekko klatka, w której siedział nadal żywy delikwent. Sapał, dyszał, mamrotał coś pod nosem. W ciemności wydać było tylko jego oczy.
- Krew, mięso, świeże, świeże, smaczne, kruche, ludzkie! - rzucił się w naszą stronę ale Aina solidnym kopnięciem rzuciła go na ścianę i przyszpiliła swoją mocą. Szaleniec złapał się za gardło, próbował złapać oddech, kwiknął, wykręcił nienaturalnie głowę. Coś chrupnęło.
- Teraz to ty przesadzasz! - krzyknąłem.
- To nie ja! - odparła zaszokowana dziewczyna. Bywalec izolatki przemieścił kolejne kości w swoim ciele i rozstawił wszystkie kończyny, jakby był pająkiem.
- Hy, hy, hy, Lumen da mi jeść! - zaśmiał się mutant po czym rozchylił policzki, ujawniając dodatkowe, pajęcze szczęki. Dobyłem pistoletu i jednym celnym strzałem posłałem mu kulkę prosto w gardziel. Eksplodujący nabój rozkwasił jego mordę na krwawą miazgę.
- Masz, nakarmiłem cię!
Smoki odetchnęły z ulgą. Rycerka popatrzyła na mnie, to znów na pająkołaka i wzdrygnęła się.
- Najpierw zombie w ciasnych kajutach lotniskowca a teraz kurde to. Czy każda twoja misja tak wygląda?
- Ćśś, nie każda - pokazałem jej palcem by nie być za głośno. żołnierze już patrolowali teren, obserwując każdy możliwy kąt. Niebezpieczeństwo mogło wyskoczyć nawet spod podłogi. Aina zaś, naburmuszyła się.
- Sam się "ciii", to ty wystrzeliłeś...
- Dostrzegam pod nami parę sygnałów ciepła, kashira. Wprawdzie dość słabo, ale tam na pewno coś jest.
Słysząc to, wpadłem na pewien pomysł.
- Jak mówiłem wcześniej, jeżeli jest tu Taiko z Genkaku i Katagawą to trzymają ich w podziemiach. Kable przechodzą przez cały kompleks. A gdyby tak...
- Co ty chcesz zrobić?
- Tylko zerknąć. - Dotknąłem najbliższej ściany, wyczuwając elektryczne okablowanie. Skupiłem w sobie energię i przesłałem świadomość do nich. Przeszukiwałem cały budynek elektrycznym zmysłem, latając od sali do sali. Widziałem kilku czających się wrogów, ale ich skupisko znajdowało się w jednym miejscu. Tam też przyszło mi pierwszy raz ujrzeć sylwetkę zealoty. Poczułem nieprzyjemne drgania jego Douriki. Tłumił energię, ale i tak rozpoznałbym go bez problemu. Był tam też Genkaku. Wróciłem umysłem do ciała, na chwilę straciwszy pion. Pomogli mi wstać.
- Co to było? Co widziałeś?
- Na stówę tam są. To oni. mogę przeteleportować się kablami do tej sali i jakoś uratować komandora. Ale jest też zealota, ciężka sprawa.
- Czy byłbyś w stanie przetransportować tu komandora i Katagawę, tak jak przenosisz swoje ciało?
- Teoretycznie - odparłem, odzyskując pełnię sił i stając na równe nogi. - Gdyby potraktować ich tak jak część mojego sprzętu, to pewnie dałoby radę zamienić ich w prąd. Ale nie chcę tego ryzykować. Nigdy jeszcze nie robiłem czegoś takiego, a podejrzewam, że opadłbym z sił, jakbym wziął ich obu.
- Musimy więc wejść tam z tobą, najlepiej w tej samej chwili - zaproponowała blondwłosa, kładąc dłoń na rękojeści swego miecza. - Jestem gotowa.
- No to pośpieszmy się. Będziemy potrzebowali planu...

***

Moja świadomość szybowała z wielką prędkością wewnątrz kabli, przechodząc nawet przez przerwane miejsca. Wirujący roller-coaster kończył się w jednej z lamp, świecących nad całą sceną. Wszędzie dookoła pełno było spopielonych miejsc, widać było, że odbyła się tu jakaś walka.. Na drewnianym stołku spętany siedział poobijany, półprzytomny Katagawa, zaś w głębi, tam gdzie powinny być łóżka dla chorych zwisał komandor Genkaku. Ręce spętane miał łańcuchem, przyczepionym do sufitu.. Z jego rozbitego czoła sączyła się małą strużką krew. Ciało miał osmalone, do tego był praktycznie pozbawiony ubrania, ostały się na nim jeno skrawki materiału. Dookoła zgromadzonych było kilku popleczników, którzy z zaciekawieniem obserwowali scenę w milczeniu. No i był wreszcie Taiko, mężczyzna o długich, jasnych włosach, ubierający się, jak typowy kapłan religii Shinto. Jego precyzja i delikatność okazywana w poruszaniu się i gestach zupełnie nie pasowała do tego brudnego, mokrego, zgniłego miejsca. Istotnie, zdawał się być jak bóstwo, jak nienaganna, chodząca pół-boska istota, stanowiąca perfekcyjny byt. Pstryknięciem palców podpalił ostatnią z pięciu świec, ustawionych wokół wiszącego i rozpoczął przemowę.
- Walczyłeś dzielnie, Kito. Rzekłbym, że twoje heretyckie zdolności są perfekcyjne. Gdybyśmy się spotkali w innych okolicznościach, zapewne stalibyśmy się potężnymi sojusznikami. Mogliśmy nimi zostać. A jednak, wolałeś porzucić swych braci w potrzebie, porzucić te biedne, zbłąkane owce, które nie miały szansy żyć w normalnej społeczności jak ty. Twoja zachłanność wyszła na jaw. A za to, musisz mi wybaczyć, czeka cię śmierć!
- Śmierć! - powtórzyło chóralnie za nim kilku zdeformowanych mutantów. Strzepnął z dłoni krew, pozostałą mu na palcach, zapewne po wcześniejszym ataku.
- Nie mogłem wydobyć z ciebie demona, który okupuje twe ciało. Ale spokojnie, będę rozbijał twoją czaszkę, jak skorupkę jajka, i w końcu uwolnię cię od tego cierpienia. Wreszcie odnajdziesz spokój, możliwe, że odkryjesz sens istnienia na nowo. O ile nie spłoniesz w czeluściach piekieł. Masz więc ostatnią szansę na nawrócenie się.
W czasie gdy tak gadał przedarłem się przez okablowanie i jako wolny piorun przeskoczyłem na łańcuch, i po nim, w głąb mózgu Genkaku. Jeśli dobrze pamiętałem, z raportów Uena i wielu "nieoficjalnych" doniesień, był tam procesor na którym zapisany był Thekal, szamański duch agenta. Połączenie z nim nie wydawało mi się być możliwe, ba było to wręcz niedorzeczne. Ale chciałem znaleźć jakąś wskazówkę, nawet najdrobniejszą, na temat tego jak walczy zealota. Gdy już wdarłem się do środka chipu, mym oczom ukazał się dziwny, halucynogenny wręcz świat, lecz zamiast miliarda kolorów dominowały w nim odcienie szarości i zieleni. Sam Thekal nie był zadowolony. Coś błysnęło. Najwyraźniej próbował się mnie pozbyć, jak system immunologiczny walczący z wirusem.
- To znów jakaś magiczna sztuczka, tak? Pokażę ci kto jest w nich lepszy! - usłyszałem dudniący, dochodzący ze wszystkich stron głos szamana. W tym momencie nie miałem ciała, posiadałem tylko nieokreśloną formę, ale w jakiś sposób byłem pewien, że mogę coś mu przekazać. Skupiłem się na myśli "nie jestem wrogiem" i "chcę pomóc". Chwilę to trwało, po raz pierwszy w ogóle próbowałem zrobić coś tak pokręconego. To nie była wiara, czy nauka. Emocje grały tu pierwsze skrzypce.
- Nie kojarzę cię za dobrze, ale w umyśle Genkaku jest o tobie dobre wspomnienie. Fale się zgadzają, to na pewno jesteś ty, nie iluzja... - W jakiś sposób nawiązałem kontakt pierwszego stopnia z szamańskim bytem. - Udzielę ci więc paru rad. Zaniechaj używania na nim swych mocy. Wielu mutantów używało na nim swoich ofensywnych zdolności, ale polegli, inni się nawrócili. Pamiętaj o tym, bo mój nosiciel zlekceważył to i teraz ten tam dobija mu się do mózgu. Druga rzecz - ja nadal mogę osłaniać mojego nosiciela, nawet bez jego wiedzy. Wykorzystaj to, jak uznasz za sposobne.

***

Taiko zauważył, że coś jest nie w porządku. Ciało ogolonego na łyso agenta musiało się szarpać i wić w bliżej niesprecyzowanej agonii. Postanowił podejść i to zbadać.
- Czyżbyś poszedł wreszcie po rozum do głowy?
Rozległ się krótki błysk, słychać było gwałtowny syk, jakby wąż szykujący się do ataku. Wyskoczyłem z procesora, nabierając ludzkiej formy i uderzyłem z impetem w ziemię, powalając elektrycznością wszystkich zgromadzonych w sali. Pokierowałem falą tak, by ta nie dosięgła Katagawy. Gdy już się rozproszyła, do pomieszczenia wskoczył mój oddział, wyważając drzwi. Rozległ się ryk karabinów. Dygocący mutanci nie mieli czasu na reakcję. Dwójka smoków wystrzeliła liny z nadgarstkowych rękawic, przyciągając ku sobie Hayate. W tym samym czasie dwóch pozostałych z Ainą przeprowadziło szturm w kierunku Taiko. Ten z kolei nie zwlekał; pstryknął w palce, próbując podpalić Genkaku, lecz jego ciało otoczone było już Chimerą, zdolnością szamana z procesora. Przerwałem łańcuch podładowanym elektryczną energią piłomieczem, aż poszły iskry. Zardzewiałe żelastwo nie miało szans z plazmą, na chwilę nagrzewając się w miejscu przecięcia. Chwyciłem Genkaku, którego ochrona absolutna powoli dawała za wygraną. Thekal kupił mi odpowiednio dużo czasu, ale i tak poczułem na plecach okropny, kłujący, rozdzierający skórę ból. Kombinezon kamereon i pancerz energetyczny łagodziły skutki czaru, choć na niezbyt długo.
- Bruciare Via! - krzyknął oponent, posyłając ku mnie falę złocistego ognia. Tam, gdzie miało być moje spopielone ciało zastał jedynie fantoma. Przekazałem Genkaku oddziałowi, wciąż jeszcze czując na plecach ogień.
- Uciekajcie stąd! Już! - ryknąłem do nich widząc, jak zealota szykuje się do wysadzenia nas w ognistym kręgu, tworzącym się pod stopami. Aina użyła swojej mocy by go powstrzymać, ale nic się nie stało. Wypchnąłem ją z pokoju, zaledwie moment przed tym, jak ściana ognia oddzieliła mnie od niej.
- Kaeru!
Ściągnąłem wreszcie gorejący płaszcz, a także resztę niepotrzebnego odzienia. Zealota zamykał mnie w okręgu. Po chwili stworzył drugi, mniejszy.
- Czy wy się nigdy nie nauczycie? Z boską wolą nie wygra nikt! Dlaczego po prostu nie przyjmiecie Lumena do swego serca! - krzyknął Taiko. Sytuacja wyglądała podobnie, jak przy walce z Zedem; okropnie wysoka temperatura, niemożność złapania oddechu, duszności no i ten wszechogarniający swąd spalonych zwłok. Powstrzymałem napływ wspomnień, jeśli chciałem żyć, musiałem myśleć trzeźwo. Taiko już kreślił trzeci okrąg tak, by zadać mi jak najwięcej obrażeń. Nie miałem gdzie odskoczyć, nie miałem jak wyskoczyć ponad. Popatrzyłem w górę, dostrzegając powoli przepalający się sufit. Czasu było już naprawdę bardzo mało. W jednej sekundzie wyciągnąłem oba rewolwery, wystrzeliwując trzy pociski w stronę maga. Wstrzymałem oddech, po raz kolejny stając się elektrycznym obłokiem. Przyczepiłem się do wzmocnionego elektryczną energią, pędzącego pocisku. Będąc czymś w rodzaju plazmy, minąłem bezpiecznie ognie. Gdy zbliżyłem się do celu, przeskoczyłem na sąsiednią kulę i przedarłem się przez jego ciało, wracając natychmiast do ludzkiej formy. Wybronił się przed ostrzałem, ale mocno się zdziwił, kiedy pojawiłem się tuż za nim, tnąc piłomieczem. Ku memu zaskoczeniu, Taiko obrócił się na pięcie wyprowadzając dłonią cios tak silny, i tak miażdżący, że gdybym nie miał włączonej tarczy i nie bronił się nożem, to zapewne złamałby mi rękę. Wypuściłem zniszczony oręż, odskakując od wroga. Aż mnie rozbolała kość w nadgarstku, taka to była potęga. Kompleksem wstrząsnęła eksplozja. Wtórował jej przerażający ryk, jakby potężny smok pikował stronę ziemi. Kompletnie zapomniałem o przepalającym się suficie. Miałem zaledwie kilka sekund, by jakkolwiek zareagować. Taiko zdawał się przewidywać przynajmniej dwa ruchy do przodu. Ale jeszcze nie zdążył poznać pełni moich możliwości. Widziałem, jak po raz kolejny szykuje się na użycie tych jego złotych ogni. Skoro on grał na czas, i ja postanowiłem poczekać do ostatniej chwili, i kiedy już tona kamieni, gruzu, mebli, łóżek, czy szaf miała mnie zmiażdżyć, użyłem nagrzanych płomieni jako przewodnika i uciekłem w postaci elektrycznego pioruna. Odwrotnie do tych zwykłych, poszukałem drogi na powierzchnię. Wylądowałem na jednym z wyższych poziomów, ale do szczytu było jeszcze daleko. Padłem na ziemię, łapczywie chwytając oddech. Czy uciekłem? A co ważniejsze, czy mój oddział dał radę?
- Bravo, Bravo, odbiór! - krzyknąłem do słuchawki, krztusząc się. - Jesteście tam?
Odezwali się. Żyli, byli bezpieczni, aczkolwiek wciąż musieli się jeszcze wydostać z walącego się kompleksu. Była z nimi Aina, wierzyłem wiec, że da radę. Podniosłem się i podążyłem na wprost ciemnym, klaustrofobicznym korytarzem. Wzdrygnąłem się, kiedy usłyszałem za sobą inkantację.
- Divorare tutta la vita...
Sukinsyn, był cały i zdrowy. Musiał użyć swoich fal złotego ognia, aby zniszczyć nadlatujące tony gruzu.Tym razem szykował jednak coś specjalnego. Biegłem co sił, ale ścigające mnie światełko w tunelu stawało się coraz jaśniejsze.
-...e sostituire con la fiamma di agonia e disperazione...
Uciekałem, przez dłuższą chwilę nawet nie oglądałem się za siebie. żadna przeszkoda nie była w stanie mnie zatrzymać. Ściany zdawały się obracać, zaś brunatnozielone kolory rozmywały się, często mamiąc mój wzrok. Tak działał strach.
- ...Nutrirmi, come io comando!
Potężna eksplozja omal nie pozbawiła mnie równowagi. Korytarz przede mną nagle stał się widoczny, jak za dnia. Ściany wybuchały, niczym pokrywy od studzienek kanalizacyjnych. Taiko leciał w moją stronę na płonących skrzydłach archanioła, okręcając się dookoła własnej osi, i strzelając złotymi pociskami. Odskoczyłem przed jednym, dwa kolejne sparowałem elektrycznymi kulami mocy, ale ostatnią musiałem przyjąć na blok, wspomagany elektryczną błoną. Nieznośne, przeszywające gorąco przedarło się nawet przez barierę, syknąłem z bólu. Impet uderzenia odrzucił mnie do tyłu i przeleciałem przez spróchniałą podłogę, sturlawszy się do stołówki. Tej samej, którą na samym początku mijaliśmy. Nie było to najlepsze miejsce do bitwy. Krzyknąłem przez mikrofon, który po tym wszystkim jakimś cudem jeszcze się trzymał.
- Bravo, Aina, mam nadzieję, że jesteście już poza kompleksem?
- Wy...gamy...po..rzchn...steśmy...poza - usłyszałem w słuchawce. Tyle mi wystarczyło. Już miałem się podnieść z ziemi, kiedy ujrzałem Taiko, podpalającego samym sobą wszystko dookoła. Szykował się na zadanie mi ostatecznego ciosu, tego samego, którym pozbawił przytomności Genkaku. Mrugając okiem dwa razy podpalił mi dłoń. Ryknąłem z bólu, jak to cholerstwo paliło. Jakby mi ktoś wyżerał mięso, aż do kości. Wypuściłem z ręki pistolet. Uderzyłem ziemię momentalnie wyzwalając iskrę, która ugasiła ogień. Nie zmieniało to faktu, że miałem załatwioną kończynę. Druga ręka schowana była niemal za moimi plecami, ale nie zdążyłbym się obronić. Zostało mi tylko uciekać. Powietrze zafurkotało, mój oponent spojrzał na mnie surowym wzrokiem, posyłając w stronę czoła precyzyjną, niszczącą falę. Po raz drugi już zmyliłem go za pomocą bunshina. Moje prawdziwe ciało rzuciło się w stronę otwartego wyjścia, lecz wtedy przywalił mnie, wciąż jeszcze ciepły od ognia, solidny, masywny żyrandol starej daty. Momentalnie zabrakło mi oddechu, a plecy chyba aż za bardzo to odczuły.
- Jak myślisz , ile razy dam się złapać na to samo, zanim przewidzę, co zamierzasz zrobić?
Uśmiechnąłem się, wygrzebując powoli spod żelastwa.
- A propos przewidywania...
W tym samym momencie sala rozbłysła jasnym światłem, rażąc i kłując oczy wszechmocnego Taiko. Thekal powiedział mi, że jego własne płomienie przywracają mu zdrowie, ale byłem chętny zobaczyć co się stanie, jeśli nie będą pochodziły od niego. Wystawiłem lewą dłoń z rewolwerem. Pierwszy pocisk, chemiczny, eksplodował tam gdzie stał mag. Najpierw zabrałem mu wzrok, teraz nie był w stanie przeprowadzać inkantacji. Stracił skupienie, do tego miał mało powietrza. Przez chwilę był bezsilny. Drugi pocisk, naładowany odpowiednią ilością energii przeleciał przez okno w kuchni, trafiając butlę z gazem. Po raz ostatni tego dnia zamieniłem się w prąd i po ogniach pozostawionych przez samego Taiko uciekłem, tym razem już na powierzchnię. Butle, wypełnione łatwopalnym gazem wyleciały w powietrze, wysadzając dużą część schronu. Dołączyłem do Ainy, która złapała mnie, podobnie jak i Smoki. Wszyscy nagle rzucili się na pomoc, oferując bandaże, leki przeciwbólowe, znieczulające i cholera co jeszcze. Gdzieś nieopodal lądował myśliwiec Tetsudenkou.
- Rany opatrzycie mi później. Teraz...gdzie jest ten szczur Asgeir?!

Wpis konsultowany był z Genkaku, ale paru rzeczy postanowiłem jednak za bardzo nie poruszać, jak np. Magicznego Pudełeczka. Gen sam mnie zapewnił natomiast, że Thekal jest w stanie działać sam, bez wiedzy swego "pana".
Ostatnio zmieniony przez Lorgan 31-01-2015, 21:46, w całości zmieniany 1 raz  
   
Profil PW Email
 
 
»Coltis   #2 
Agent


Poziom: Keihai
Posty: 358
Wiek: 36
Dołączył: 25 Mar 2010
Skąd: Białystok

Pit, powiedziałem że Twoja walka idzie na deser. Uwielbiam desery, a ten? Cóż to była za uczta!

Od początku czytałem wpis jak zaczarowany. Spójna historia, pełna nawiązań do poprzednich epizodów z życia Araraikou i nie tylko. Kaeru na krawędzi, bez snu, bez odpoczynku, stara się doprowadzić sprawę do końca.

Wszystkie sceny, od pierwszej do ostatniej, były barwne i pełne polotu. Całkowicie przeniosłeś mnie do świata z najlepszych anime akcji z rozkminami strategicznymi. Zadbałeś o to, żeby postacie występujące w tekście nie były jedynie nazwiskami i zachowywały się charakterystycznie. Nie było przegadanych dialogów, za to były zupełnie naturalne.

Błędy były niemal niewidoczne. Gdzieś tam znalazłem jakieś powtórzenie, brak kropki... nieistotne.

Co tu dużo gadać. Świetna walka. Byłem pełen obaw, czy podołasz Taiko. Dałeś radę.

Pod koniec szło trochę gorzej, dało się zauważyć. Nie było to raczej zmęczenie autora, lecz klasyczny chaos walki, w którym zaczyna brakować synonimów i ciężko przekazać swoją pełną wizję. Nie szkodzi. Wyszło i tak świetnie.

Gdy myślałem nad rozpiętością swojej skali ocen, to uznałem, że dziesiątkę oddam za "tekst roku". Mamy walkę ze stycznia... Jest znacznie lepsza niż ta z Zedem. Bez porównania.

A, co mi tam.

Ocena: 10.

Zjedzcie mnie, jeśli chcecie. Od swojego resetu nie czytałem tak przyjemnego tekstu. Oddaję głos na Pita.


I wanna be the very best, like no one ever was.
   
Profil PW Email
 
 
^Genkaku   #3 
Tyran
Bald Prince of Crime


Poziom: Genshu
Stopień: Senshu
Posty: 1227
Wiek: 39
Dołączył: 20 Gru 2009
Skąd: Raszyn/Warszawa

Pisałem już na sb, ale napiszę też tutaj dla jasności, bo nie chciałbym być posądzony o stronniczość:
Pit konsultował ze mną jedynie zachowanie Thekkala i moje wpisy do tankyuu. Walkę miałem okazję przeczytać dopiero po jej publikacji...

... i jestem zachwycony! :)
Do momentu "Schron G13" jest genialnie. Wstęp z przesłuchaniem, twój bohater wyczerpany psychicznie, ka krawędzie...miodzio. Potem jest jeszcze lepiej. Masz dużego plusa, za przeszperanie moich wpisów i wyciągnięcie relacji ze starym Katagawą - to było chyba w tankyuu Kalamira, prawda? Fajny motyw z "zaszyfrowaną" wiadomością. Cała scena analizy, co poszczególne słowo może oznaczać, do jakiego miejsca jest to wskazówka bardzo mi się podobał. Młody Katagawa też wyszedł bardzo dobrze, chodź spodziewałem się jakiegoś nawiązania do waszej walki, ale może lepiej że zrobiłeś bez tego. Tekst nie jest napchany przez to niepotrzebnymi wątkami.

Potem od sceny w schronie już trochę mniej mi się podobało. Trochę bieganiny i budowanie napięcia ale nie jestem zachwycony. Dialogi wychodzą naturalnie. Tekst pochłania się szybko i przyjemnie. Wyjątkiem jest tak jak zauważył Coltis trochę chaotyczny opis walki.

Co do przeciwnika wyszedł dość dobrze, ale mam wrażenie, że nie do końca oddałeś jego charakter. Może to kwestia mojego innego wyobrażenia. Samo starcie dynamiczne. Podoba mi się twoja znajomość fizyki i faktu, że ogień przewodzi prąd. Świetnie tym zagrałeś.
Jestem też pod wrażeniem tego w jaki sposób wykreowałeś postać pani rycerz Ainy. Myślę, że po tankyuu ten NPC zasługuję dzięki tobie na własną kartę postaci. Fabularnie walka pierwsza klasa.

Oceniam ją na 9.
Za fabułę, fajny pomysł, mocne zakotwiczenie w świecie Tenchi (sporo "smaczków"), świetną kreację bohatera i NPCów.
Na minus jedynie przeciętne oddanie przeciwnika. Zabrakło mi trochę tej jego psychologii i taktyki.
   
Profil PW Email Skype
 
 
^Curse   #4 
Komandor


Poziom: Genshu
Stopień: Shinobi Bushou
Posty: 551
Wiek: 36
Dołączyła: 16 Gru 2008
Skąd: Lublin/Warszawa?

Często jest tak, że jak usłyszysz znakomite recenzje, to po właściwej lekturze czujesz się zawiedziony. Dlatego podeszłam do twojego tekstu dość ostrożnie. Ale, kurczę, stworzyłeś klimat. Dojrzały i ciężki, wręcz przytłaczający. Czyli to, co tygryski lubią najbardziej :DD Powiem więcej, po raz pierwszy od dawna, tak wczułam się w czyjąś opowieść i uwierzyłam bohaterowi. I nawet mi moja pierwszoosobo-fobia nie przeszkodziła.. Idealnie poprowadziłeś narrację. Dla porównania, przeszkadza mi ona u Grzędowicza, którego obecnie czytam ;) Faktycznie miałeś wenę ;)

Od strony technicznej zgrzytnęło parę razy, ale nie jest to coś, co specjalnie wpływa na ocenę przy świetnym całokształcie.

Pod koniec troszkę dryfowałeś na krawędzi epickości i poprawności na wysokim poziomie.. za co w zasadzie planowałam uciąć ci punkt. Ale doszłam do wniosku, że właściwie nie mam za bardzo do czego się przyczepić, a trafiłeś idealnie w mój klimat.. Dużo akcji, postacie żyjące własnym życiem i naturalne, niewymuszone przemyślenia bohatera. Zainspirowałeś do napisania jakiegoś opowiadania albo walki ;)

Po naprawdę długim zastanowieniu.. i przejrzeniu moich poprzednich ocen.. Zasługujesz na to: 10. Gratuluję.
   
Profil PW Email
 
 
*Lorgan   #5 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 38
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa

Pit – Rzadko zdarza mi się czytać walki dwa razy. Robię to kiedy konstrukcja tekstu jest na tyle dobra, że mam ochotę ponownie ją przeanalizować i powyciągać wnioski dla siebie, kiedy mam wrażenie, że mogło mi umknąć coś ważnego, lub jeśli pierwszy odbiór nie dał mi jednoznacznej odpowiedzi co do tego, jaką ocenę powinienem wystawić. W przypadku "Pit vs Taiko" nie zaistniała żadna z tych okoliczności. Nie ulega wątpliwości, że fabuła pierwszorzędnie wpasowała się w Tankyuu, że nakreśleni przez ciebie bohaterowie dysponowali głębią, a ich interakcje mogłyby służyć za wzór do naśladowania. Część z tych osiągnięć zawdzięczasz, jak sądzę, pomocy kolegów z kraju, ale w żadnym stopniu nie umniejsza to ostatecznego efektu ani mojej oceny. To ty ułożyłeś wszystko w spójną całość i przekułeś w pismo wedle umiejętności, którymi dysponujesz. Niemałych umiejętności, warto zaznaczyć. Zabrakło wprawdzie kilku znaków interpunkcyjnych i subtelnej korekty, to jednak wyłącznie niuans, dzięki któremu nie zaliczam cię w poczet "najwyższej elity PBF". Jeszcze może przyjdzie na to czas. Gdyby walka składała się tylko z powyższych elementów, dostałbyś ode mnie 10/10. Dobrze wiemy, że tak jednak nie jest. Jak blisko sto procent pozostałych graczy nie umiesz opisywać prawdziwej walki. Nie mam tu na myśli przedstawienia kilku ruchów i doklejenia do tego dziesięciu ton klimatu. To potrafi kilku, np. Kalamir i Drax. Pójście ich drogą oznaczałoby dla ciebie prawdopodobnie najwyższe laury, ale (świadomie lub nie) wybrałeś trudniejszą drogę, czyli prawdziwy, "obrazowy" pojedynek z gwałtownymi zwrotami akcji, wielkimi technikami i tak dalej. Coś, co według mnie jest najważniejsze, bo stanowi o esencji Tenchi - shounenowej mangowości. Jeśli starłyby się dwa teksty o względnie takiej samej jakości, a jeden z nich zawierałby prawdziwą walkę, a drugi nie, dałbym temu pierwszemu ocenę o co najmniej jeden punkt wyższą. Tak bardzo jest to dla mnie istotne. Wybrałeś to i skaszaniłeś, jak byle żółtodziób. Nagle gdzieś odjęło cały warsztat, który umożliwił ci przygotowanie dyskusji u Manami Araraikou, jakbyś cofnął się w rozwoju. Potrafię nawet określić dokładne miejsce, w którym to nastąpiło: najpierw, zgodnie ze swoim "początkowym" stylem wspaniale opisałeś Taiko, a kiedy zacząłeś z nim walczyć, zamieniłeś go w sylabizującego oszołoma. Kiedy we wstępie, z pieczołowitą dbałością opisywałeś takie drobiazgi jak przygryzienie palca, podczas walki uznałeś, że napisanie "Taiko obronił się przed celnym strzałem i porażeniem prądem" wyczerpuje temat. Na domiar złego najwyraźniej postanowiłeś rozbudować twoją i tak już rozbuchaną po granice formy moc i wniknąłeś do wnętrza Genkaku (co powinno go, generalnie rzecz biorąc zabić, zwłaszcza że zakotwiczyłeś się w jego mózgu, który jak wszyscy wiemy z biologii w podstawówce i z Discovery Science, jest organem bardzo wrażliwym na jakąkolwiek stymulację elektryczną). Przejdźmy teraz do Thekala. Jest to Manitou zagnieżdżony w procesorze naszego biednego komandora, prawda? Prawda. Cz ten duszek został uwięziony w obwodach tego urządzenia? Nie, stamtąd pochodzi moc generowania iluzji. Gdzie więc jest duszek? W budulcu procesora, czyli w magicznie nasyconym kawałku skały. Nie ma możliwości, żebyś się z nim porozumiał w sposób, w jaki to zaprezentowałeś. Na koniec drobna refleksja - dziękuję losowi, że nie rozwinąłeś wątku zamiany w prąd innych. Tego moje małe, zimne serce chyba by już nie zniosło.

Zastanawiałem się między 7,5 a 8. Nie trwało to długo, ponieważ gąszcz bezrefleksyjnych "dziesiątek" rozwiał moje wątpliwości co do poratowania cię trochę.

Ocena: 7,5/10
______________________________________________________________

Oddaję swój głos na NPC.


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 
»Twitch   #6 
Yami


Poziom: Wakamusha
Posty: 1053
Wiek: 35
Dołączył: 08 Maj 2009

Pit

Nie będę rozwijał tak wypowiedzi jak poprzednicy, mam nadzieję, że to nie problem. Jak dobrze pamiętasz w kilku ostatnich ocenach pisałem, że Twoje wpisy kojarzą mi się z filmami akcji, dobrą dawką mocnego kina z adrenaliną. No cóż, myślę że ten jest pierwszy który mógłby spodziewać się nominacji do Oskara i być do niego faworytem. Musiałbyś tylko pokonać jeszcze jakiegoś Lewiatana na Czerwonym Kontynencie czy inną szmirę :roll:
Poważnie do tej pory uważałem, że to Tekkey ma najciekawszą postać z największym wachlarzem możliwości, ale klimatem jaki tu zbudowałeś pokazujesz, że masz równie wyrazistego bohatera co on, a może nawet bardziej przekonującego. Choć muszę przyznać, że miejscami jakoś mi dialogi nie podchodziły, brzmiały trochę dziwnie i miałem wrażenie, że mogłeś to jakoś skrócić:
Cytat:
- Muszę przyznać, że jej język jest cięty, niczym dobrze zaostrzona katana - stwierdził Rikuto.

- Muszę przyznać, że ma cięty język, jak dobrze zaostrzona katana

Może to tylko czepialstwo, ale w drugim wypadku jakoś wygodniej mi się to czyta. Nie miałem jednak większych zgrzytów przy czytaniu tej walki i podobała mi się.
Walka była na konkretnym poziomie, widać że strasznie Ci podchodzi Twoja moc przez co bardzo przekonująco nią operujesz.
Uważam, że poszedłeś jeszcze o krok do przodu. Mam jakiś tam lekki niedosyt, czy to ze względu na dialogi (dalej się czepiam) czy na szukanie kwadratowego jajka w tym wpisie, ale uważam, że to jeden z najlepszych wpisów tutaj i śmiało możesz wyzywać do walki najlepszych.

Ocena: 9,5/10
   
Profil PW
 
 
^Coyote   #7 
Komandor


Poziom: Genshu
Stopień: Shinobi Bushou
Posty: 669
Wiek: 35
Dołączył: 30 Mar 2009
Skąd: Kraków

Jak na mój gust to było bardzo dobrze i szacunek za to. Nie będę się rozwlekał w poście bo powszechnie wiadomo ,że najwięcej się pisze o wadach a nie o zaletach ;) Według skali oceniania z warsztatu twoja walka to dla mnie ósemka, bo jest na prawdę dobra nie śmiem spróbować jej skrytykować.Sam na to za kiepsko piszę. Tylko że to nie wszystko co się ocenia. Jest też preferencja czy też gusta. A w te moje nie utrafiłeś tak dobrze jak u innych. Za mało się działo i przegadane zostały całe akapity. Dobrze mnie zrozum bo wiem ,że to walka z Tankyu i wogóle ale powinna się dać czytać sama z siebie. A ty nic nie wyjaśniasz nawet kim jest ta Aina. Ładnie to tak zostawiać niedopowiedziane? Rozwijasz historię a nawet nie wiadomo skąd ona się bierze. Czytałem też trochę tankyu żeby się zorientować ale musiałbym przeczytać chyba wszystko żeby się całkiem połapać ;/

Pit 8/10


"No somos tan malos como se dice..."
"Nie jesteśmy tacy źli jak się o nas mówi..."
   
Profil PW Email WWW
 
 
*Lorgan   #8 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 38
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa

..::Typowanie Zamknięte::..


Pit - 54 pkt.

NPC - 48 pkt.

Zwycięzcą został Pit!!!

Punktacja:

Pit +180
Coltis +10
Genkaku +10
Curse +10
Lorgan +10
Twitch +10
Coyote +10


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 

Temat zablokowany  Dodaj temat do ulubionych



Strona wygenerowana w 0,1 sekundy. Zapytań do SQL: 15