Generał Paranoia Agent
Poziom: Genshu
Stopień: Shogun
Posty: 536 Wiek: 34 Dołączył: 24 Cze 2011
|
Napisano 31-01-2019, 23:49
|
Cytuj
|
1 maja 1615, Stepy Jutrzni, Babilon
To przebudzenie było radykalnie inne niż poprzednie. Żadnego bólu, mrocznych omamów poprzedzających chwilę ocknięcia. Tylko mrok i nagłe zapalenie światła, jak za naciśnięciem guzika. Chwilę zajęło Ookawie zrozumienie gdzie jest, ale przynajmniej wiedział dlaczego. Odpowiedzią na drugie pytanie było - Amshar. Uciekli stamtąd we dwóch, tylko on i Polokov. Obaj zatruci byli dziwnym narkotykiem, znalezionym w najgłębszych otchłaniach antycznych korytarzy. Tuż przed utratą przytomności prowadzący wóz Sanbeta zablokował pedał gazu prowadzonej ciężarówki z łupami. Ryzyko było niewielkie, równiny wokół matecznika kultu Setha były płaskie jak patelnia. Ale ponieważ ocknął się w szpitalu, nieśmiało podejrzewał, że coś poszło nie tak w jego planie awaryjnego wyrwania się z pułapki. To że nie bolało, jak przecież powinno, zawdzięczał siostrze miłosierdzia w śmiesznym czepcu na głowie. Przynajmniej już wiedział, że wraz z leżącym o łóżko dalej Aleksiejem nadal przebywali w Babilonie. Zgadywał, że pielęgniarka musiała im podać coś na wybudzenie, bo także przemytnik zaczął się niespokojnie przewracać w pościeli.
Tuż po wyjściu zakonnicy do pokoju wparował dziarskim krokiem mężczyzna, który od dłuższej chwili czekał za drzwiami, niecierpliwie zaglądając do środka.
- Dzień dobry! Jak się Pan czuje? Czy możemy porozmawiać?
- Nie mówię w tym języku - Genbu zaryzykował nietypowy unik, wypowiedziany w Despero. Na Czerwony Front działało, więc może i tu się uda?
- O, mój błąd. Jestem z Policji, chciałbym Panu zadać kilka pytań. Mam rozumieć, że pochodzi Pan z Pustyni Rozpaczy? - natychmiast zmitygował się Babilończyk płynną mową martwej cywilizacji.
***
Kwadrans później szpieg wiedział znacznie więcej. Faktycznie mieli kraksę. Po znalezieniu wraku pasażerowie trafili do lokalnej lecznicy, a zabytki do wyceny w miejscowym muzeum. I tak też Ookawa zrelacjonował przebieg wydarzeń Aleksiejowi, który po spóźnionym przebudzeniu łypał zdrowym okiem na wszystkie strony, nie potrafiąc połączyć wątków. Na drugie nie widział, jakaś dobra dusza szczelnie obandażowała mu połowę twarzy poparzoną dawniej chemicznym nabojem Pitowego rewolweru. Generalnie handlarz antykami wyglądał słabiej niż nadczłowiek, mimo że odniósł znacznie lżejsze rany. Najpoważniejszymi były poobdzierane do mięsa palce i kostki dłoni, którymi próbował wyrwać się z trumny narkotycznym szale.
- Spisałeś się. Nagroda cię nie minie - pochwalił stary przemytnik w wysłuchaniu całości relacji. - Będę musiał wykonać kilka telefonów, ale nie powinienem mieć problemu z wyciągnięciem nas z kłopotów.
- No, ja myślę. Zawdzięcza mi Szef swoje życie. Czy to sytuacja z typu: "proś o co tylko chcesz, a dostaniesz"? - zainteresował się Genbu.
Polokov podejrzliwie zmrużył oko i rozgrzebał bandaże, by wlepić w rozmówcę także drugie, niewidzące.
- A czego właściwie żądasz? Koniem z rzędem chwilowo nie dysponuję. Ręką córki tym bardziej.
- Jestem skromnym człowiekiem. Chciałbym tylko szczerej odpowiedzi na jedno moje pytanie.
- Pod warunkiem, że najpierw odpowiesz na moje - natychmiast odbił piłeczkę przestępca. - Jaka jest twoja moc? Nie dawało mi to spokoju, a muszę wiedzieć z kim pracuję.
- To łatwiej zademonstrować, niż tłumaczyć.
Chuunin z trudem usiadł, wsparł się o wieszak z kroplówką i sięgnął do wiszącego nad ich głowami worka z krwią pozostałą po transfuzji. Ścisnął go w palcach. Ciecz zalała jego ranną rękę i tors, ale Symbiont nie zareagował, tak jak zrobił to podczas pojedynku z Izumą. Przemytnik gapił się na swego niedoszłego ochroniarza, tak jakby ten postradał zmysły i faktycznie właśnie tak to musiało wyglądać z jego perspektywy. Tekkeya zalała fala gniewu i rozpaczy. Cała jego praca była na darmo, bo ten chromolony potwór w jego ciele musiał akurat teraz ogłosić strajk. Rąbnął pięścią w ścianę, obłupując cienki tynk i wgniatając cegły. Ból orzeźwił go, odrobinę, ale też Symbiont wreszcie zareagował jak tego po nim oczekiwano. Wchłonął obce tkanki i użył ich do zregenerowania najcięższych obrażeń. Nadczłowiek od razu poczuł się silniejszy, choć przed chwilą ledwie stał na nogach. Za to Polokov zbladł jak ściana.
- Izuma? - wyszeptał.
- To imię też wymieniano w dokumentach. Wiedziałem, że Szef coś wie. Kto to jest Izuma? Co to znaczy, że jestem nadczłowiekiem?
Aleksiej przypatrywał się mu, zdumiony.
- To miało być jedno pytanie. Na które mam odpowiedzieć? - zapytał, już wyraźnie kombinując jak się wykręcić z umowy.
Tekkey pochylił się nad leżącym i położył dłoń na jego wątłej klatce piersiowej.
- Na żadne z tamtych, nie teraz. Moje pytanie to: co wyście mi zrobili?
- To łatwiej zademonstrować, niż tłumaczyć - odparł starzec. - Wszystko ci wyjaśnię, gdy bezpiecznie wrócimy do mojej daczy. Zgoda?
***
Prowincjonalne babilońskie miasteczko gdzie przewieziono rabusi, nie wyróżniało się zbytnio spośród tysięcy innych, rozsianych po Stepach Jutrzni. Skromny kościółek był faktycznym ośrodkiem władzy nowego porządku, nawet bardziej niż budynek władz samorządowych. Za to zbiory lokalnego muzeum przypominały o całkiem niedawnej przynależności regionu do Khazaru, a przed nim do kręgu wymarłej kultury Despero, która na Zachodnim kontynencie zapuściła korzenie w postaci kultu Setha. Kto wie, może niektórzy z lokalnych wieśniaków byli nawet w linii prostej dalekimi potomkami założycieli Amshar?
I choć historia regionu zdawała się mieć niewielkie znaczenie dla bieżącej sytuacji Ookawy - miała! I to jakie: z racji podejrzeń o brak trzymania się pożądanej linii ideologicznej Kościoła, instytucja muzeum była poważnie niedofinansowana. A to z kolei oznaczało, że nie była w stanie pozwolić sobie na zatrudnienie nocnego stróża. Po etatowych ośmiu godzinach pracy szczupłej załogi, jedynie elektroniczny alarm pilnował bezpieczeństwa eksponatów. Sprzęt był tani, więc średnio efektywny. Tym samym rozbrojenie go zajęło Sanbecie niecałą minutę, a jeszcze mniej dopasowanie krwawego klucza do zamka. Nie musiał długo szukać łupów - wnętrze było zastawione stołami z eksponatami. Przyświecając sobie latarką rąbniętą ze szpitala, szpieg namierzył najcenniejsze małogabarytowe obiekty wskazane przez Aleskieja. Trumnę, wycięte ze ścian reliefy i rzeźby musiał pozostawić na miejscu. Wyglądało na to, że dzięki rabusiom grobów muzealna kolekcja przed-kościelna wzbogaciła się o kolejne kompromitujące pozycje.
Przemytnik już czekał w samochodzie, który agent przysposobił po drodze, metodą na zwarcie. Człowiek nadal wyglądał jak siedem nieszczęść, ale znajomy chciwy błysk powrócił w jego wypaczone oko.
- Zabieramy się stąd. Czas wreszcie zarobić na tym szwindlu.
***
Podróż do babilońskiej kryjówki handlarza na północnym wybrzeżu nie obfitowała w wydarzenia, aż do momentu kiedy ten rzucił mimochodem.
- Jak ty się właściwie nazywasz?
Czym natychmiast sprawił, że szpiegowi ciśnienie podskoczyło do niebezpiecznych wartości. W każdym dobrym kłamstwie jest ziarnko prawdy. Personalia które przybrał na czas misji, należały do prawdziwego człowieka. Ale to była tylko pusta skorupa. Jakie były jego drobne manieryzmy? Czy radykalnie inny sposób bycia, jaki shinobi sam wypracował, był podobny do oryginału? Te istotne szczególiki miały uwiarygodnić legendę postaci, nadać życia fikcji, tak by dało się uwierzyć w to, że to ta sama osoba. Moment prawdy nadszedł, tyle że... spóźniony.
- Od miesiąca nikt mnie o to nie pytał. W Czerwonym Froncie byłem "tym nowym", potem nazywali mnie różnie: "kotem", "oszustem", "Kontempluszem" i gorzej. - Zrobił przerwę i zaczerpnął tchu. Uda się albo nie uda. - Nazywam się Hikuro Atsui.
- A naprawdę? - Polokov był jednak zbyt szczwany, by łyknąć bajeczkę.
Agent wzruszył ramionami i skrzywił się, jakby samo poruszanie tego tematu osobiście go obrażało.
- A naprawdę, to sam nie wiem. Takie imię znalazłem na karteczce przywieszonej na dużym palcu mojej stopy, gdy ocknąłem się na katafalku w kostnicy. Myślę, że patolodzy w Higure sprawdzili, zanim wpisali to do akt.
Przemytnik gapił się na niego intensywnie.
- To by się nawet zgadzało. Hikuro Atsui, człowiek którego znałem, nie powinien nadal być żywy. Więc dlaczego ty jesteś?
- Sam chciałbym wiedzieć. Pierwsze co pamiętam, to przebudzenie. Zapach ceraty na mojej twarzy i brzęczenie jarzeniówek. Z jakiegoś powodu nie mogłem złapać tchu, zerwałem się na równe nogi, ale nic z tego - byłem sztywny jak z lodówki. Gwizdnąłem na posadzkę.
- On się powiesił - wtrącił ponuro Aleskiej. - Ale u ciebie nie widzę blizn na szyi.
- Jasne, że nie. Przecież pokazałem co się dzieje zawsze, gdy jestem ranny. Wtedy było tak samo. Upadając, narobiłem hałasu i wtedy wszedł tam ten facet. Podbiegł do mnie, chyba chciał pomóc... ale spanikowałem. Uczepiłem się go, to stało się samo. Wyleczyło mnie. On zaczął wrzeszczeć, a ja nagle znowu mogłem oddychać. Nie potrafię tego wyjaśnić. Ale Szef może, prawda?
Kolejne słowa przemytnik ważył wyjątkowo ostrożnie.
- Ty... Atsui należał do Czerwonego Frontu. Był ochotnikiem biorącym udział w eksperymencie naukowym, który miał nadpisać ludzki genom i stworzyć super żołnierza - nadczłowieka.
- No właśnie - a kto to jest ten Izuma? Skoro on też jest super, czemu jego nie było z nami w ruinach?
- Już z nami nie współpracuje, ale źródło twojej mocy, Neoplasmy, to właśnie Izuma - oryginał. Staraliśmy się przeszczepić jego dar innym, ale poza porównywalną siłą wszystkie obiekty przejmowały też hmm... niestabilność emocjonalną pierwowzoru.
- Było nas więcej? Co się z nimi stało?
- Część nie wytrzymała psychicznie i skończyła ze sobą, jak Atsui. Inni stali się niebezpieczni. Musieliśmy ich odizolować do czasu wynalezienia metody ustabilizowania procesu - Nagle oczy przemytnika rozbłysły gniewem. - ale w naszej plany jak zawsze wmieszał się ten rzeźnik Araraikou. Z zimną krwią wymordował wszystkich chorych pacjentów, żeby zemścić się na mnie i Czerwonym Froncie. Izuma stanął w ich obronie i ledwo ocalał.
- To dlatego tak go nienawidzicie? Szczerze mówiąc, dotąd nie rozumiałem czemu Pan współpracuje z Czerwonym Frontem. To mięczaki.
- Wyciągnąłem do nich pomocną dłoń, gdy byli w finansowym i organizacyjnym dołku. Nie znoszą Araraikou niemal w równym stopniu jak ja, mamy więc wspólnego wroga. Być może jego śmierć przypieczętuje kiedyś nasze rozstanie, ale póki ten wścibski kapelusznik żyje... nasz sojusz także trwa.
W ciągu pół godziny agent zrobił w swoim śledztwie większe postępy niż przez poprzednie dwa tygodnie. Przełomem był już sam fakt, że Polokov nie należał do organizacji, o kierowanie którą podejrzewał go Pit.
- Myślałem, że to Pan jest ich Szefem. Po co się z nimi włóczyłem, skoro to nawet nie są pańscy ludzie?
- Oni mają swoje interesy, ja swoje. Kiedy potrzebuję uzbrojonej obstawy, zwracam się do nich. Są tani i zdesperowani, więc nie mogą sobie pozwolić na grymaszenie, gdy zadanie jest niebezpieczne lub zakłada duże straty w ludziach.
- To wiele wyjaśnia. Nadstawiałem karku wraz z legionem tanich samobójców.
- Dzięki temu dowiodłeś swojej wartości. Chyba nie żałujesz?
***
Rezydencja Polokova nie rzucała się w oczy - ot, stary dom nad brzegiem morza dzielącego kontynenty zachodni i północny. Nie rozsiewał wokół siebie aury tajemnicy, jakiej można by oczekiwać po siedzibie czarnorynkowego imperium handlu antykami. Także wnętrze nie robiło szczególnego wrażenia. Sporo antyków, ale żadnego przesytu - elegancka funkcjonalność. I tylko obsługa nastręczała problemów. Po przyjeździe, agent od progu przemusztrowany został przez starą pokojówkę, która zmusiła go do założenia rozczłapanych kapci. Nim minęły dwa kwadranse, siedzieli wraz z groźnym przemytnikiem przy stoliku kawowym i popijali ciepłe kakao.
- Co teraz zamierzasz, gdy znasz już prawdę? - zainteresował się człowiek. - Mógłbyś pracować dla mnie. Brakuje mi zdolnych ochroniarzy.
- Zawsze może sobie Szef doprodukować więcej takich jak ja - skwitował z przekąsem.
- Gdyby to tylko było możliwe! Po tym jak Araraikou skończył torturować Izumę, namierzył i zaatakował nasze laboratorium. Spalił notatki, usmażył dyski komputerów, wystrzelał jak kaczki zatrudnionych przy projekcie naukowców. Zwykłych cywili, których jedynym przewinieniem było znalezienie się w niewłaściwym miejscu i czasie! Właśnie dlatego nie znoszę Araraikou - to łotr bez sumienia!
- Nic nie zostało? Musicie coś wiedzieć!? - naciskał agent.
- Niestety był bardzo skrupulatny w swojej barbarzyńskiej furii. Jedyne co mamy, to strzępki informacji. Pamięć o generalnym kierunku, w jakim podążaliśmy i niewiele więcej. Żadnych dokładnych danych o przebiegu procesu i składzie chemicznym Mindjack Pilla.
- Ale to możliwe?
- Musielibyśmy zebrać zespół na najwyższym poziomie i zacząć od zera. To wszystko ogromna inwestycja, a po klęsce wyprawy do Amshar trochę mi zajmie odkucie strat.
- Co, gdybym znał ruiny, w których można znaleźć fanty równie cenne, jak te które uratowaliśmy? Złoto, reliefy, co tylko Szef chce.
Przemytnik wyraźnie nie dowierzał. Wsparł głowę na dłoni i przyglądał się Genbu z pobłażaniem.
- Tak? I gdzie są niby te skarby.
- Pod Higure też są tunele. Znalazłem je, gdy błąkałem się po ucieczce z kostnicy.
- Byłeś w Grobowcu Demonicznego Imperatora? - zdumiał się starzec. - Mało kto stamtąd wraca.
- Byłem. Musiałem się pozbierać psychicznie. W końcu nie co dzień człowiek zmartwychwstaje jako nowa osoba. Kiedy brakowało mi jedzenia, wymieniałem różne drobiazgi z grobowca u bezdomnych koczujących u wyjścia.
- Brzmi jak plan. To lubię - jeszcze nie zacząłeś dla mnie pracować, a już zaczynasz mi się zwracać. Jest tylko jeden drobny problem.
Coś zabuczało pod podłogą, a metalowe ornamenty uchwytów fotela i nagle zaczęły razić Ookawę prądem. Co domykało obwód? Coś ukrytego w tych starych kapciach? Drgnął kilka razy niczym węgorz wyciągnięty z wody i osunął się na ziemię. Aleksiej przyglądał się mu z szatańską satysfakcją w oczach, muskając czule rękojeść laski. Miał jakiś fetysz na punkcie prądu? Porwany gniewem nadczłowiek spróbował przełamać drżenie mięśni i rzucić się na starca, ale został ponownie spacyfikowany, już bezpośrednio paralizatorem w lasce. Po raz drugi w ciągu krótkiej znajomości z Polokovem, agent dał się mu zapędzić w kozi róg. W dodatku z dołu wspinali się już po schodach uzbrojeni ochroniarze rezydencji.
- Za dużo myślisz. Za dużo pytasz. Za dużo wiesz. Nie tego oczekuję od moich pracowników. No trudno - westchnął dramatycznie handlarz antykami - spróbujemy wycisnąć ile tylko się da z tego co mamy w garści.
Ludzie przemytnika skuli agenta i przygnietli do ziemi. Nie musieli się wysilać. Ledwie czuł własny język, a co dopiero mówić o czynnym oporze.
- Obiecał Pan mnie nagrodzić! Uratowałem Panu życie! - wybełkotał, ledwie zrozumiale.
Miał dziwne wrażenie, że Aleksiej miał spore doświadczenie w dyskusjach z porażonymi, bo bez problemu zrozumiał i odparował.
- I jestem wdzięczny, naprawdę, ale przede wszystkim muszę mieć na względzie własne cele: chcę śmierci Araraikou! - nagle wrzasnął niczym szaleniec, wymachując laską, ale równie szybko się uspokoił. - A ty, cóż, jesteś naszym jedynym udanym produktem. Musimy się dowiedzieć: dlaczego tylko ty? Na początek zaczniemy powoli, pobierzemy próbki, przeprowadzimy kilka eksperymentów żeby potwierdzić zakres odziedziczonych umiejętności. A kiedy zbierzemy dość danych, spróbujemy przeszczepić twojego Symbionta komuś bardziej skłonnemu do współpracy z nami.
- To się nie uda. Ucieknę, gdy tylko spuścicie mnie z oczu.
- Synu, nasz koktajl narkotyków i leków obezwładnił samego Izumę. Oryginał. Wątpię, by taka podróbka jak ty potrafiła opierać się dłużej niż on. Ale zaskocz mnie, jako twój stwórca przyjmę to z radością. No, na co czekacie? Zabierzcie go do celi dla specjalnych gości.
- Ja jeszcze tu wrócę! - wrzeszczał nadczłowiek wyprowadzany przez drabów.
Tylko w połowie była to gra aktorska pod publiczkę, odgrywanie wskrzeszonej postaci Hikuro Atsui'ego, który w ujęciu Ookawy tak właśnie powinien postępować - daremnie walczyć do końca. Tak naprawdę, chuunin bał się, że nie poważnie docenił nemezis Pita. Wydawało mu się, że może bezkarnie nabierać starego oszusta, ale koniec końców to on został wykiwany i zdradzony. Kto mieczem wojuje... Pozostawało rozstrzygnąć, co zrobić z tym fantem? Iść w zaparte i kontynuować misję czy może nadeszła pora na zerwanie maski? Tak naprawdę kluczowe było to, co zrobi pozostawiony samemu sobie Polokov. Wleczony przez piwnice pod domem agent obserwował zachowanie przestępcy. Wydawał się krążyć chwilę po domu, wspiął się na kolejne piętro. Przystanął na chwilę i manipulował przez chwilę dłońmi, jakby obracał gałkami sejmu. Chwilę później gwałtownie przemieścił się w dół, do podziemi. Tekkey był już pewien, że w budynku znajdowała się ukryta winda. Skoro Polokov nie ufał nikomu, nawet swoim pracownikom, swe najcenniejsze skarby trzymałby poza ich zasięgiem. A do tych najwyraźniej zaliczały się przedmioty związane z projektem tworzenia sztucznych nadludzi. Czego Polokov szukał w skarbcu? Sytuacja sama nasuwała odpowiedź: mikstury obezwładniającej nadludzi.
Pozostawało wyrwać się na wolność, nim biznesmen spełni swą groźbę. Agent znowu zaczął się szarpać z ochroniarzami, czym zarobił sobie kilka mało delikatnych ciosów pięścią. Żadnego z ochroniarzy nie dziwiło, gdy tuż potem kilkukrotnie splunął krwią. W końcu aresztant sam się o to prosił. Dopiero gdy więzień uniósł dłonie do ust, najbliższy chwycił go za nadgarstek i siłą odgiął w tył, zmuszając do otwarcia dłoni. Była pusta, ani śladu wytrychu, który spodziewał się znaleźć. Mimo to uśmiech nie schodził z twarzy nadczłowieka.
- Hej, koledzy, znacie tę starą, babilońską grę dla dzieci? - spytał. - Św. Simon mówi: skacz!
Sam faktycznie podskoczył, niemal przeskakując ponad głowami wszystkich. Chcąc nie chcąc, także trzymający go strażnik został poderwany do góry. Pozostali mieli mniej szczęścia. Wreszcie puszczona, a naprężona do granic możliwości krystaliczna krwawa nić, zadziałała niczym proca. Jednym ruchem przecięła nogi ludzi niczym gałązki, a korytarz zmienił się w scenę niczym z horroru - gdzie pogubione członki walały się między skomlącymi z bólu rannymi. Mieli małe rokowania na przeżycie następnego kwadransa, nie to co jedyny ocalały szczęśliwiec, który posłuchał rady patrona grzecznych dzieci. Genbu ogłuszył Babilończyka fangą w nos i nie bawiąc się w subtelności, zmiażdżył mu tchawicę kolejnym uderzeniem pięści.
- Św. Simon mówi: trzeba było rozsądniej wybrać sobie ścieżkę zawodową!
***
Polokov wydawał się przeżywać najlepszy dzień swojego życia, do momentu gdy otworzyły się drzwi windy i zobaczył czekającego tuż za nimi nadczłowieka.
- Ty! - zająknął się.
- Tak, to ja - przyznał się Genbu. - Posłusznie melduję, że uciekłem.
Polokov pchnął czubkiem laski niczym rapierem, ale agent był już przygotowany na tę sztuczkę. Schwycił ją i zatrzymał, a iskry elektryczności wystrzeliły i zamarły, dobre kilkanaście centymetrów od jego torsu. Wyrwał broń kalece i odrzucił ją
- Gdzie moi ludzie?
- Za mało myśleli. Za mało wiedzieli. Nie to co ja, prawda? Chyba musi Pan poszukać sobie nowych goryli.
- Nadal możemy się dogadać - przymilał się handlarz.
- Ta? Nie skorzystam. Ale obiecał mi Pan nie tylko wytłumaczyć, ale też pokazać jak mnie stworzono. Trzymam za słowo. Zgaduję, że jednak coś ocalało z pierwotnych eksperymentów. Jedziemy w dół!
Trzeba przyznać, że Aleksiej miał nerwy ze stali. Odczekał chwilę aż winda ruszy, nim spróbował wykorzystać do dźgnięcia wydobytą ze skarbca strzykawkę pełną mętnego, brązowo-żółtego płynu. Znowu został rozbrojony, ale nadal był niebezpieczny jak zagoniony w kąt szczur.
Pierwszym, co uderzało w oczy po wejściu do skarbca był widok znajomej twarzy. Na ścianie pysznił się "Nowy wisielec", przeklęty obraz przedstawiający ostatnie chwile życia Yuyeimona, przyjaciela Genbu. Nie wiedział jak Aleksiejowi udało się odrestaurować kompletnie zrujnowane podczas potyczki malowidło, ale wietrzył w tym rękę Blake'a. A skoro był znowu w stanie pracować...
- To właśnie to. Mindjack Pill. Udało mi się uratować z ataku Araraikou tylko tę jedną sztukę. No, bierz ją i niech cię diabli porwą!
Tuż po otarciu drzwiczek sejfu, Polokov odsunął się na bok, dając do niego dostęp agentowi. W samym centrum skrytki pyszniła się wyeksponowana i podświetlona mała, niepozorna pigułka. Będąc o krok od swojego celu, agent zapomniał o ostrożności. Bardziej zajmowała go kwestia czy to nie był jednak falsyfikat. Izuma twierdził, że smakowały truskawkami, ale testować ją tu i teraz? Dekoncentracja niemal kosztowała go życie.
- Blake, obudź się! Potrzebuję cię! - wrzasnął nagle biznesmen.
Owłosione łapsko wychynęło z górnej ściany sejfu, niewidocznej za wąskim otworem drzwiczek i chwyciło agenta za dłoń sięgającą po pigułkę. Ledwie się mieszcząc w środku, z góry opadła burza czarnych włosów, pośród których płonęło szaleństwem oko lśniące i mroczne jak noc.
- Pamiętam cię - wyszeptał, a Genbu mało nie wyzionął ducha ze strachu.
Na szczęście przeważyło wyszkolenie. Drugą ręką uderzył w kosmaty łeb Blake'a, który ponownie rozpadł się na strugi farby, które zalały czernią wnętrze sejfu. Sanbeta na oślep namacał swój skarb, ale aż zgiął się od uderzenia wiekiem sejfu w bark. To Polokov postanowił wtrącić swoje trzy grosze. Odkopnięty, odleciał kilka metrów i przestał się ruszać. Tymczasem nadludzki malarz wykorzystywał już portret Yuyeimona do przeniknięcia do świata żywych. W tej formie był niemal nie do zatrzymania, jak już raz przekonał się szpieg na własnej skórze. Istniało tylko jedno rozwiązanie. Genbu odwrócił się do ściany i spróbował namacać obraz, który musiał wisieć gdzieś na górnej ścianie sejfu, niczym śpiący strażnik skarbu. Natrafił palcami na pustkę. Jak wysoki była ta skrytka? Improwizując, zarzucił krwawą nić. Owszem, zaczepiła się o coś, ale gdy pociągnął to w dół, poczuł miękki opór. Przypominało to odklejanie gumy do żucia od podeszwy.
- Nie waż się! - charczał Blake, biegnąc i wyciągając ku mutantowi coraz większą, upazurzoną dłoń.
Sanbeta postawił wszystko na jedną kartę. Porzucił wszelkie perspektywy obrony, chwycił obiema rękoma krwawą nić, zaparł się stopami o ścianę i szarpnął, wisząc na obrazie całym ciężarem ciała. Nagle lina puściła, a szpieg upadł wprost pod nogi malarza. Zdeformowane ciała Blake'a pochyliło się nad chuuninem z szatańskim rykiem triumfu, który już w ruchu zmienił się bolesne wycie. Zwięzłe słowa raportów Pita nie były w stanie oddać tego co działo się z jego cielesną formą. Przetaczał się po posadzce, wrzeszcząc, a jego rozdęte kończyny młóciły jak młoty po całym pomieszczeniu. Gorzej, że na ścianach piwnicy pojawiły się coraz lepiej widoczne pęknięcia, a cały budynek wibrował w takt jęków umierającego nadczłowieka. Gdy się odrobinę zastanowił, opadła trochę adrenalina, do Ookawy dotarł detal zawarty przez Araraikou w raporcie z pierwszej konfrontacji w rezydencji malarza. Gmach runął, nie: rozpadł się aż do fundamentów, gdy tylko portret Blake'a został oderwany od jego ścian. Wstrząsy nasilały się, nie było chwili do stracenia. Tekkey wsunął do kieszeni kasetkę z Mindjack Pillem, w jedną rękę chwycił strzykawkę, w drugą porter i pogalopował do windy, pozostawiając nieprzytomnego Polokova w skarbcu, z jego wyjącym kompanem. Winda jechała niemożebnie wolno, wywiadowca niemal osiwiał czekając aż dotrze na górne piętro. Także tam sytuacja nie wyglądała różowo - wszystkie meble się przemieszczały, niczym podczas potężnego trzęsienia ziemi, obrazy i dzieła sztuki waliły się jedne na drugie, ulegając bezpowrotnej destrukcji. Chcąc zaoszczędzić czasu, Sanbeta przepełzł do okna i rzucił się przez nie na zewnątrz. Zamortyzował upadek krwawą liną i pognał w kierunku wozu, którym przyjechali. Za nim dacza Polokova rozpadała się w gruzy.
***
3 maja1615, Sakuba, Sanbetsu
- Całkiem przystojny z niego młodzieniec - zauważyła Angela Nariki, ostrożnie oglądając portret nadludzkiego malarza. - Gdyby tylko nie był morderczym psychopatą, może dałabym zaprosić się mu na kawę.
Genbu siedział obok, obolały i nieszczęśliwy. Dokładał starań, by było to widoczne.
- To musi być jego wczesny autoportret. Ta wersja Blake'a, który spotkał Pit, była dużo starsza. Zawsze to jeden przywódca grupy przestępczej mniej, ale żałuję, że nie udało mi się aresztować Polokova. Ani że nie udało mi się uratować ze skarbca niczego poza portretem.
- Najważniejsze, że wróciłeś cały i zdrowy. Oto twój depozyt, Genbu-kun. - Szefowa wyciągnęła do niego zarekwirowaną Kusarigamę. - Skoro należysz do Nezumitori i ukończyłeś z sukcesem swą pierwszą misję, niedługo zamierzam zlecić ci kolejne zadania. Bądź w pogotowiu.
- Tak jest, Pani Kapitan - przytaknął Tekkey, zastanawiając się czy położenie łap na jedynym istniejącym Mindjack Pillu naprawdę było warte podpisanie cyrografu na służbę Tengoku. |
A mogę zrobić wszystko! Wystarczy Twoja krew.~♥
|
|