Tenchi PBF   »    Rekrutacja    Generator    Punktacja    Spis treści    Mapa    Logowanie »    Rejestracja


[Tankyuu] Blady świt
 Rozpoczęty przez *Lorgan, 01-02-2016, 00:57

35 odpowiedzi w tym temacie
»oX   #11 
Rycerz


Poziom: Ikkitousen
Stopień: Samurai
Posty: 740
Wiek: 33
Dołączył: 21 Paź 2010
Skąd: Wejherowo
Cytuj
Leżący na wygodnej kanapie Murphy, próbujący odpocząć po kilku ostatnich misjach, wziął do ręki dzwoniący telefon.
- Poruczniku Murphy, przyszedł i czas na Twój udział – odrzekł tajemniczy głos. – Wiesz, jak mają się sprawy po wprowadzeniu Dekretu Czystki, prawda?
- Prawda – odpowiedział.
- Twoja misja będzie banalnie prosta. Udasz się do Małego Nibiru i będziesz robił to, co powinien robić egzekutor Cesarstwa. Wszystkie potrzebne informację i stertę papierów otrzymasz na miejscu.
- Tak.. jest?
- Bez odbioru, poruczniku.
- Kto dzwonił? – spytał leżący na dywanie Bullet.
- Wychodzi na to, że ktoś ważny. Czystki nas nie ominą, wstawaj.
- Znowu mamy coś sprzątać?
- Nawet nie masz pojęcia.
Chris podniósł cztery litery i skierował się do sąsiedniego pokoju. Cały sprzęt leżał przygotowany pod ścianą. Najpierw założył wypełniony po brzegi plecak, kamizelkę, podobnie jak masywną walizkę, wziął do ręki i ruszył w kierunku drzwi wyjściowych. Skinieniem głowy dał znak Bulletowi, że również ma się zebrać. Po chwili nierozłączna para wcisnęła się do windy. Gdy znaleleźli się na parkingu, poszli prosto do samochodu. Pierwszy wskoczył pies, zajmując pozycję na siedzeniu kierowcy. Murphy, zapakowawszy wyposażenie i broń do bagażnika, podszedł do przednich drzwi.
- Chyba sobie żartujesz. Jazda na swoje miejsce – gestem ręki odgonił czworonoga na sąsiedni fotel.
- Warto było spróbować...
- Przecież nie potrafisz jeździć!
- Każdy może się nauczyć, wiesz? – odrzekł pies, grzecznie siadając plecami do partnera.
Porucznik wcisnął pedał gazu i z piskiem opon wyjechał z parkingu. Czekało go wiele żmudnej pracy. Polowanie, tropienie, strzelanie... w dużym skrócie – czystki. Założył przeciwsłoneczne słoneczne okulary i pędził, na ile pozwalała masywna terenówka. „To będzie długa droga..” powiedział w myślach.
- Wyglądasz jak debil w tych brylach.
- Eh, Bullet...
__________

Ryk silnika zagłuszały co jakiś czas pojedyncze strzały, więc gdy Murphy skręcił we wskazaną wcześniej uliczkę, był w pełnej gotowości bojowej. Kilka minut później okazało się, że zupełnie niepotrzebnie. Do samochodu podszedł wysoki mężczyzna, liczący nie więcej niż dwadzieścia lat. Czekał cierpliwie, aż rycerz wysiądzie z samochodu i dopiero wtedy zbliżył się i grzecznie przywitał.
- Poruczniku Murphy, witamy w Małym Nibirze – chłopak wyciągnął rękę na przywitanie.
- Na czym stoimy? – spytał, odwzajemniając gest.
- Wydaje się, że złapaliśmy wszystkich, poruczniku.
- Wydaje? – Murphy spojrzał prosto w oczy młodziakowi. – Żartujesz sobie?
- To znaczy... – zająkał się. – Zebraliśmy ich do kupy i mieliśmy sprawdzać każdego po kolei.
- Co was powstrzymuje?
- Nic.. ja tylko..
- Prowadź – odparł surowym tonem rycerz.
Przeszli kilkadziesiąt metrów, aż dotarli do sporego placu wypełnionego skutymi w kajdamy ludźmi. Niektórzy wciąż byli w piżamach lub na bieliźnie. Armia nagijska działała szybko i sprawnie, a ów widok był tego dowodem. Ktoś z tłumu zaprotestował i został szybko potraktowany pałką teleskopową.
- Milczeć! – krzyknął oprawca.
Murphy wraz z młodziakiem zbliżyli się do zebranych. Bullet, o którym wszyscy zapomnieli, dobiegł do swojego właściciela.
- Mógłbyś o mnie nie zapominać? Ledwo otworzyłem drzwi!
- Nie teraz – wyszeptał pod nosem Chris. – Chodź.
Mężczyzna dzierżący w rękach pałkę przejął od innego wojskowego kilka kartek papieru przypiętych do tekturowej podkładki. Zanim przystąpił do sprawdzania obecności, kilka razy udawał, że przegląda listę. W końcu podszedł do pierwszej osoby z lewej strony i spytał o dane personalne. Po sprawdzeniu dowodu osobistego i porównaniu zdjęcia z facjatą wykreślił pierwszą osobę. Sprawdzenie całej reszty trwało prawie godzinę. Wysoki mężczyzna podszedł do porucznika, chcąc zdać raport.
- Poruczniku – rozpoczął – brakuje nam jednej osoby.
Przekazał poskreślaną listą w ręce przełożonego i czekał, aż ten własnym okiem wszystko przejrzy.
- Ruan Woodworth – powiedział pod nosem.
- Nie jesteśmy w stanie jej namierzyć, poruczniku. Szansa, że ukrywa się w mieście jest znikoma. Żołnierze patrolują ulicę i wchodzą do każdego domostwa. Bardziej prawdopodobne, że zwiała do lasu.
- Nie możemy opuścić ani jednej osoby. Myślałem, że o tym wiecie, żołnierzu. Macie przy sobie mapę miasta?
- Tak jest, poruczniku – odparł pałkarz, szybkim ruchem wyjmując świstek papieru z kieszeni. – Proszę.
Murphy postanowił, że dla dobra wszystkich odsunie się od wojskowych i przez chwilę weźmie sprawy w swoje ręce. Wrócił do samochodu i stanął przy masce. Rozłożywszy na niej mapę, wziął się za oglądanie planu miasta. Uwagę zwrócił budynek w centrum. Była to Wieża Wichrów, o której opowiadał mu jakiś znajomy z pionu wojskowego. Nie pamiętał dokładnie kto, ale nie miało to większego znaczenia. Gestem ręki przywołał do siebie młodziaka, uważając go za bardziej kompetentnego od pałkarza.
- Sprawdziliście tunele metra?
- Tak, nic nie znaleźliśmy. Zostawiliśmy kilku żołnierzu na patrolu.
- Dobra – Murphy wskazał palcem punkt na mapie. – Co możesz powiedzieć mi o tym miejscu?
- Wieża Wichrów, siedziba arystokratycznego rodu Falsenów. Sprawują pieczę nad miastem.
- Sprawdziliście ich rezydecję?
- Absolutnie! – Krzyknął młody. – Nie wolno nam...
Murphy złapał chłopaka za mankiet koszuli i przycisnął do ściany bloku. Zbliżył twarz do jego twarzy, chcąc zabić wzrokiem.
- Jak to nie sprawdziliście?! Waszym rozkazem było przeczesać całe, powtarzam, całe miasto! Nie pomyślałeś nigdy, że ktoś mógł o tym wiedzieć?
- J-ja... N-nie..
Rycerz popuścił uścisk i, chcąc opanować nerwy, odsunął się na metr. Wyciągnął z kieszeni telefon i, gdy rozmówca odezwał się po drugiej stronie, wyjaśnił całą sytuację i poprosił o sprawdzenie poszukiwanej. Potakiwał co jakiś czas głową i ze zdenerwowaniem spoglądał na młodziaka. W końcu kliknął w czerwoną słuchawkę na wyświetlaczu i zakończył rozmowę.
- Pani Woodworth.. – rozpoczął rycerz – jest wytrenowanym, sanbetańskim szpiegiem. A wy pozwoliliście jej uciec. Zbierz mały oddział, przyda mi się pomoc.
- Tak jest, poruczniku. Wolno mi spytać w czym będą pomocni?
- Nie – odparł surowo Murphy. – Wyznacz kogoś w celu skontaktowania się z rezydencją Falsenów. Szybko!
Chłopak wystartował, jakby ktoś włożył mu petardę w tyłek. Podbiegł do pałkarza i widać było, że z prędkością karabinu maszynowego wyjaśnia całą sytuację. Tamten niemal natychmiast wezwał do siebie trzech ludzi i przekazał plan działania. Murphy obserwował całe zajście i, korzystając z chwili, zaczął zakładać na siebie kamizelkę modułową. Z walizki wyjął ulubiony karabin snajperski i przewiesił na plecy. Przywdział pustynną czapkę z daszkiem i czarne rękawice taktyczne. Gdy był już w pełnej gotowości, ponownie podszedł do zgromadzonych. Dużo się nie zmieniło w ciągu kilku minut. Złapani ciągle stali na placu i trzęśli się z zimna, zaś mała mobilizacja wywołana przez porucznika w końcu przyniosła jakikolwiek efekt.
- Poruczniku! Mamy spory problem... – odezwał się młody, trzymając w ręku telefon. – Ktoś chce z porucznikiem rozmawiać.
- Daj mi to – rycerz wyrwał telefon z rąk chłopaka. – Porucznik Chris Murphy. Pani Woodworth?
- Nie wiem kim jesteś, ale macie puścić mnie wolno! – Kobiecy głos rozbrzmiał w słuchawce. – Albo zabiję najstarszego dziedzica! Podetnę mu gardło i krew będzie na waszych rękach! Waszych!
- Powoli – uspokoił ją rycerz. – Czego pani oczekuje?
- Eskorty do sabetańskiej ambasady – odpowiedziała spokojniejszym tonem.
- Pani Woodworth, nic nie obiecuję. Sama pani wie, jak wygląda obecnie sytuacja w Cesarstwie. Czy jest jakiś powód, dla którego mielibyśmy to zrobić?
- Głuchy jesteś?! Zabiję go! Potnę na kawałki!
- Proszę dać mi trzydzieści minut, spróbuję znaleźć bardziej pokojowe rozwiązanie. – Murphy wziął głęboki wdech. – Oczywiście potrzebuję dowodu, że rodzina Falsenów ma się dobrze.
Nastało kilka sekund ciszy, po których rycerz mógł usłyszeć wzywanie o pomoc kilku osób. Dowód nie był solidny, ale lepsze to niż nic. Chris był wściekły na oddział oddelogowany do Małego Nibiru już nie ze względu wypuszczenia jednej, pojedynczej osoby. Miał świadomość, że gdy Falsenom spadnie chociaż włos z głowy, on za to beknie. Milczenie przerwała sanbetka.
- To musi wam wystarczyć. Czekam na transport. I nie próbujcie żadnych sztuczek, bo wielki ród doczeka się pięknego grobowca!
Ciągły sygnał obwieścił zakończenie połączenia. Zegar tykał, więc Murphy ponownie spojrzał na mapę i odszukał dobrą pozycję do strzału. Ruan, jeśli wierzyć informacjom, była wyszkolonym szpiegiem, więc parking po drugiej stronie ulicy nie wchodził w grę. Na pewno wzięła pod uwagę możliwy atak z tamtej strony. Rycerz wybrał wieżowiec z przeciwnej strony, licząc na łud szczęścia, że postać sanbetki mignie przy którymś z okien z tamtej strony. Mógł założyć, że będzie kręciła się po wieży, zupełnie jak dzieciak z ADHD. Wezwał do siebie sformowany przed chwilą oddział i przekazał plan działania.
- Ustawiam się tutaj – palcem wskazał wybrany budynek – i czekam, aż kobieta pojawi się w zasięgu strzału.
- Nie mamy jej pojmać żywcem? – spytał najwyższy z żołnierzy.
- O to się nie martw. – Murphy kontynuował. – Wy obstawicie frontowe drzwi i będziecie czekać na mój sygnał. Pełna łączność radiowa. Macie trzymać się tej ściany jak ślimaki drzewa, jasne?
- Tak jest, poruczniku.
- Jak już obezwładnie kobietę, wy wchodzicie i zabezpieczacie teren oraz zakładników. Proste jak sami wiecie co. Odmaszerować. Start za dziesięć minut.
__________

Egzekutor zajął dogodną pozycję we wnętrzu jakiejś podrzędnej kamienicy i obserwował Wieżę Wichrów. Wyczekiwał, aż sylwetka kobiety pojawi się w którymś z okien, lecz póki co nici z prostego planu. Sprawdził łączność radiową z oddziałem.
- Alfa na pozycji?
- Czekamy na sygnał, jesteśmy przy drzwiach.
- Czekajcie. Cisza radiowa.
W końcu, po kilku minutach oczekiwania, postać kobiety mignęła przy oknie. Zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Murphy, wytrenowany snajper nagijskiem armii, ledwo zdążył nacisnąć spust, przelewając w pocisk pokaźną ilość douriki. Przebił się przez okno, zmieniają w zieloną skrzynię naprowadzoną na ujrzaną chwilę wcześniej postać.
- Alfa, wchodzicie – zakomunikował przez radio.
Niecałą minutę później rycerz otrzymał zwrotny komunikat. Arystokraci byli bezpieczni, a Ruan uwięziona. Murphy nakazał sprowadzenie kobiety przed swoje oblicze, aby samemu zająć się procedurą pojmania. Odnalazł opuszczony dom kilka przecznic dalej i miał już się tam udać, kiedy przypomniał sobie o masie papierkowej roboty. Całość zajęła dobrą godzinę, ale po upływie tego czasu znajdował się w jednym pokoju z Ruan Woodworth. Siedziała zakuta w kajdanki, wymyślając coraz nowsze groźby. Członek Skarseld zabrał się za odprawianie rytuału Sedo w sąsiednim pokoju, a ciągłe docinki w tym przeszkadzały. Podszedł do kobiety i miał już strzelić jej w twarz, kiedy opanował emocje. Wyjął z bocznej kieszeni spodni przygotowaną wcześniej kanapkę i podsunął do twarzy Ruan. Spojrzała to na prowiant, to na Murphy’ego i ze wzgardą w oczach splunęła na jedzenie. Rycerz wymierzył w nią swoje najgroźniejsze spojrzenie, po czym rzucił Bulletowi przepyszną kanapkę z najlepszą nagijską szynką i serem.
- Dzięki dzięki dzięki! – rzekł pies, przeżuwając delikatnie.
- Ugryziesz panią Woodworth, jeśli spróbuje znowu się odezwać?
- Jasna sprawa!
Chris wrócił do drugiego pokoju i ponownie zabrał się za rysowanie skomplikowanego kręgu na posadzce. Musiał skupić się bardziej, niż podczas oddawania najtrudniejszego strzału w życiu. Jedna pomyłka i zmieniłby się w pył, a tego na pewno nie chciał. Doszedł do niego irytujący głos kobiety, ponownie wypuszczającej z ust epitety w stronę Bulleta, rycerza, jak i całego Nag. Zaraz po tym usłyszał, jak pies groźnie warczy, by sekundy później rzucić się do ataku. Murphy spodziewał się wycia z bólu i tym podobnych odgłosów, lecz zamiast tego usłyszał głośny huk i wołanie psa.
- Łap ją, zanim zwieje!
- Co do... – wyszeptał pod nosem Chris, wparowując do sąsiedniego pomieszczenia. Ujrzał Bulleta komicznie zaplątanego w damskie ubrania i kajdany, które kilka chwil wcześniej spinały nogi i ręce więźnia.
- Potrafi się teleportować, a właściwie zamieniać miejscami z tym, kto ją dotknie. Nago – wyjaśnił poirytowany. – Nie czekaj na mnie, idź!
Rycerz wyjął z kabury ulubionego colta i wybiegł z budynku. Oczom ukazał się rozległy, wielopoziomy parking.
- Ile wy ich tu macie.. – powiedział sam do siebie. – Stój! – wykrzyczał w stronę kobiety, znikającej we wnętrzu olbrzymiej konstrukcji. Teraz to Murphy poczuł, jakby ktoś wsadził mu granat w tyłek i popędził ile sił w nogach za szpiegiem. W momencie, gdy znajdował się na najniższym poziomie zaklął pod nosem. Parking był obudowany z każdej strony, chroniąc pojazdy przed opadami śniegu i mrozem, a co za tym idzie był spowity ciemnością. Rycerz zatrzymał się na moment, próbując usłyszeć tupot stóp.
- Nie wierzę, że to powiem, ale przydałby się Brown... – mruknął pod nosem. – Poddaj się, Ruan! – krzykął, a głos odbił się echem od ścian.
Pominąwszy fakt, że kobieta uciekała nago, to w dodatku nie tworzyła zbędnych odgłosów. Murphy przez chwilę zastanowił się, czy miała taki plan od początku. Brak butów robił swoje, jednak egzekutor zdołał usłyszeć ciche stąpanie kilkanaście metrów dalej. Ewidetnie nie dysponowała dużym pokładem douriki czy też szybkością, więc pościg powinien być banalnie prosty. Rycerz odbił w prawo, lawirując pomiędzy samochodami i skierował się w stronę odgłosów. Odwrócił się szybko, słysząc coś za sobą. Nie dostrzegł żadnej sylwetki i domyślił się co się stało. Poznał odgłos kamyka odbijającego się od betonowej posadzki i, ponownie kląc, odwrócił się na pięcie. Krótka dywersja wystarczyła, aby sanbetka rozbiła kawałek dalej szybę samochodu i weszła do środka. Chris usłyszał odpalony dopiero co silnik i ujrzał światła reflektorów rozświetlające parking. Mała osobówka ruszyła z piskiem opon, kierując się do przeciwległego wyjazdu. Rycerz skupił douriki w kolejnym pocisku i mocą wyobraźni stworzył kolczatkę. Wystrzelił, a pocisk przeciął powietrze i znalazł się przed pojazdem, formując przeszkodę. Huk pękanych opon wypełnił cichy do tej pory parking. Ruan próbowała manewrować kierownicą, chcąc wyjechać na główną ulicę, lecz bezskutecznie. Po paru sekundach jazdy zygzakiem pojazd uderzył maską w potężną terenówkę. Zanim kobieta wyszła, Murphy czekał na nią, mierząc pistoletem w stronę drzwi. Opuściła auto i, ku zdziwieniu rycerza, zamiast uciekać rzuciła się wprost na niego.
- Oszust! Kłamca! Pedał! – krzyczała.
- Tylko nie pedał! – odpowiedział, unikając kolejnych ciosów pięściami. Pamiętał co powiedział Bullet po przykrym incydencie, więc nie pozwałał na zetknięcie się ciał. Nagość kobiety przechylała szalę zwycięstwa na jej stronę, lecz umysł rycerza skupiony był tylko i wyłącznie na misji. Wykorzystywał formy wyuczone podczas żołnierskiej służby, zwiększając dystans. Nie przepadał za mało wyrównywanymi walkami, szczególnie z kobiety, lecz skorzystał w końcu z manewru cicatriz. Wystrzelił tylko raz, formując klatkę dla ptaków, w której uwięził sanbetkę.
- Pani Woodworth... nie mogliśmy po dobroci? – powiedział, strzelając jeszcze raz powleczonym niebieskim pociskiem w nogę kobiety. – Tym razem nie uciekniesz.
Tym razem to donośne wycie z bólu odbiło się echem od betonowych ścian.
__________

- Pamiętasz na czym skończyłeś? – spytał Bullet, merdając czymś, co ciężko nazwać ogonem.
- Dużo czasu nie minęło, więc źle nie jest.
Chris Murphy wrócił do rysowania skomplikowanego kręgu, aby przenieść siebie, psa i więźnia do siedziby Skarseld. Ruan tym razem miała zaklejona usta i została przywiązana do krzesła grubym sznurem. Rana na nodze była powierzchowna, więc kapitan Gravier nie powinien być wściekły za okaleczenie skazanej. Murphy wcześniej, podczas roboty papierkowej, usunął jej dokumentację, jak w przypadku każdego innego ściganego przez nowo powołaną organizację. Po upływie dwóch godzin stanął szczęśliwy nad swoim dziełem i przeteleportował wszystkich do Orcus.
   
Profil PW Email
 
 
^Genkaku   #12 
Tyran
Bald Prince of Crime


Poziom: Genshu
Stopień: Senshu
Posty: 1227
Wiek: 38
Dołączył: 20 Gru 2009
Skąd: Raszyn/Warszawa
Cytuj
- Wszystko gotowe – zakomunikowała dziewczyna podłączając ostatni z kabli.
Stojący do tej pory przy oknie Genkaku opuścił żaluzje i podszedł, by ocenić efekt jej pracy. Wszystkie komputery były włączone, a sprzęt na swoim miejscu. Trinity sprawnie uporała się z instalacją. Musiał przyznać, że była prawdziwym skarbem. Dokładnie kogoś takiego brakowało mu do tej pory w zespole. Gdyby jeszcze tylko udałoby się zmienić jej zadziorny charakter, ex-agent mógłby osiągnąć pełnię szczęścia. Niestety nowa towarzyszka szybko znalazła nić porozumienia z Thekalem i równie skutecznie jak on, potrafiła zadziałać na nerwy. Z drugiej strony wiedział, przez co przeszła i jak trudna była jej sytuacja. Szczerze wątpił, że uda mu się namówić ją do współpracy, po tym co zgotował jej Syndykat. Ku jego miłemu zaskoczeniu, hakerka podjęła rękawicę godząc się na warunki i tryb pracy narzucony przez nowego szefa. Oczywiście nie za darmo. Jej pensja była dość wysoka.
- Doskonale. Zabierajmy się w końcu do pracy. Thekal co z apartamentem?
- Jest czysto.
Jego głos dobiegał z sąsiedniego pokoju. Od chwili, gdy przybyli na miejsca, duch miał tylko jedno zadanie – sprawdzić, czy ich lokum jest bezpieczne i wolne od podsłuchów. Skrupulatnie skanując każdy najmniejszy kąt, przeszedł po wszystkich z sześciu pokoi. Wszyscy nie mieli już najmniejszych wątpliwości, że Genkaku popada w paranoję. Jemu nie przeszkadzało to jednak w niczym. Nauczony doświadczeniem wiedział, że czasem lepiej upewnić się dwa razy, niż później żałować i borykać się z konsekwencjami nieroztropnego działania.
- W takim razie ruszamy w teren – zakomenderował przywódca Poszukiwaczy. – Trinity, chcę mieć zaraz plany budynku, w którym odbywa się seminarium oraz listę gości. Nie muszę chyba mówić, że mam być na tej liście?
- Już wszystko załatwiłam, kiedy lecieliśmy samolotem, panie Yasuda – uśmiechnęła się złośliwie wachlując się świeżo wydrukowaną i zalaminowaną przepustką prasową.
- Szybka jest…
Genkaku nie skomentował uwagi szamana, ale sam przed sobą musiał przyznać, że też jest pod wrażeniem. Z kamienną miną odebrał przepustkę z rąk dziewczyny. Ta od razu obróciła się w stronę monitora, wprowadzając kolejne linijki komend.
- Lepiej weź aparat, jesteś w końcu dziennikarzem. Plany budynku będę miała za kilka minut. Coś jeszcze?
- Tak. Sprawdź gdzie się zatrzymali, na jak długo i jak daleko od sympozjum. Chcę wiedzieć, czy podróżują sami, czy z ochroną. Jeżeli w ich hotelu i centrum konferencyjnym jest monitoring, chcę mieć do niego dostęp. Sprawdź, czy przylecieli prywatnym samolotem, czy rejsowym – wyrecytował polecenia pakując w międzyczasie torbę. – A, i prześlij mi na beeper zebrane do tej pory dane o Kanekim.
Dziewczyna parsknęła głośno, przewracając oczyma.
- Lumenie! Tylko tyle? Sprawdzić też co jedli na śniadanie i kiedy ostatnio badali prostatę?
- Nie pyskuj, bo zabiorę ci premię – zażartował, posyłając w jej stronę złośliwy uśmiech.
- Ha! Spróbuj! Kwadrans zajmie mi zhakowanie wszystkich twoich kont i to ja będę wypłacać pensję tobie…
Czekający przy wyjściu duch parsknął śmiechem. Kito przez chwilę zamurowało, szybko jednak odzyskał rezon, nie dając po sobie poznać zakłopotania. Imponował mu charakter tej dziewczyny i z każdą chwilą coraz bardziej ją lubił.
- Bogowie! Oboje potrzebujecie dyscypliny – obrócił niewygodną sytuację w żart, puszczając do niej oczko. Od razu zmienił jednak ton na poważny. Sytuacja była dla niego zbyt ważna, by zbyt luźna atmosfera pokrzyżowała mu plany. - Wystarczy mi, że ten dureń Tenma podważa mój autorytet. Wy dwoje macie się zachowywać i skupić na zadaniu.
Zarzucił gotową torbę na ramię i ruszył w kierunku drzwi
- Jadę do centrum konferencyjnego. Ty – zwrócił się do Thekala – udasz się do hotelu i sprawdzisz ich pokoje. Po drodze skontaktuj się i odnów kontakt z naszym przyjacielem Mitsu Murphy’m. Niech reaktywuje swoją siatkę. A ty zaparz sobie lepiej dużo kawy.


---

Niewielka kratka systemu wentylacyjnego odpadła, uderzając z łoskotem o podłogę zatopionej w ciemności łazienki. Powoli wysączający się z otworu kłąb czarnego dymu spływał po ścianie formując się w humanoidalną postać. Transformujący się Thekal rozejrzał się uważnie po pomieszczeniu nasłuchując, czy aby na pewno w pobliżu nie było nikogo. Dopiero po kilku minutach uśmiechnął się zadowolony i nie spiesząc się ruszył przed siebie.
Hotel, w którym zatrzymali się Kenaki i Suarez był jednym z najdroższych w Sarras. Pokój był dość spory i należycie wyposażony. Widać było, że obaj nie szczędzą na tej podróży. Nie było się zresztą czemu dziwić. Zgodnie z informacjami zabranymi przez Trinity, Sanbeta cieszył się nie małym majątkiem. Znany w środowisku biznesmen i filantrop związany głównie z Ishimą był wyceniany na kwotę rzędu siedemnastu milionów kouku. Co najważniejsze był też powiązany z tajemniczą postacią Gabriela. Genkaku już od dawna próbował ustalić kim jest ten nieznany nikomu jegomość, odpowiedzialny za porwanie Mni i przechwycenie Kokketsu. Człowiek, który w zasadzie zrujnował życie Fenrisa. Thekal nie wiedział, czy to chore zainteresowanie swojego pana, wynikało bardziej z chęci przechwycenia Krwi, zdobycia informacji na temat Akuma, czy pomocy swojemu khazarskiemu przyjacielowi. W gruncie rzeczy nie interesowało to ducha tak bardzo. Gdyby musiał, obstawiał by pewnie wszystko po trochu. Fakty były takie, że przywódca Poszukiwaczy udał się na misję do Sarras tylko i wyłącznie z tego powodu, i nie odpuści.
Uśmiechając się złośliwie pod nosem, przesunął ręką po niedbale rzuconej na łóżko dużej walizce Kanekiego. Koncentrując się już całkowicie na zadaniu, zabrał się do pracy. Czasu było nie wiele, a do sprawdzenia miał jeszcze jeden pokój.

---

- Witamy, panie Yasuda. Życzymy udanej konferencji.
Genkaku ukłonił się, z uśmiechem odbierając identyfikator z rąk sprawdzającej listę gości hostessy i ruszył w kierunku lobby. Mijając po drodze duże, naścienne lustro zatrzymał się na chwilę, krzywiąc na swój własny widok. Nie do takiego stylu ubierania przywykł. Po pierwsze, jak zwykle denerwowała go gęsta, drapiąca twarz broda, która w połączeniu z peruką długich, spiętych z tyłu włosów zapewniała mu doskonały kamuflaż i pewność, że przynajmniej na pierwszy rzut oka nie zostanie rozpoznany. Sam strój też różnił się on dawno wyrobionych standardów. Sportowa, sztruksowa marynarka w brązowym kolorze, narzucona na kraciastą, rozpiętą u góry koszulę. Na szczęście wybrana kreacja mimo, że drażniła jego oczy i godność, nie wyróżniała go zbytnio z tłumu pozostałych gości. Wszyscy, bez różnicy czy prelegenci, goście, dziennikarze, przedstawiali sobą podobny wizerunek. Były oczywiście wyjątki, a wśród nich między innymi Kanaki. Biznesmen brylował na tle pozostałych eleganckim, szytym na miarę granitowym garniturem, którego w tej chwili bardzo zazdrościł mu Kito.
Prasowa przepustka miała swoje plusy. Po pierwsze mógł bez skrępowania robić tyle zdjęć, ile mu się podobało. Z oczywistych względów, nikt nie zwracał na to uwagi. Po drugie, wmieszanie się w tłum nie stanowiło żadnego problemu. Z drugiej strony, trudno było mówić tutaj o tłumie. Wszystkich gości razem z Genkaku było w sumie raptem dwa tuziny. Kameralny charakter konferencji sprzyjał więc bardzo licznym, mniej lub bardziej formalnym rozmowom. Po luźnym wstępie nadszedł czas na prelekcję. Pierwsze wystąpienie należało do Suareza. Naukowiec z zadowoleniem wkroczył na niewielką mównicę. Sprawiał wrażenie beztroskiego i bardzo mocnego w swoim temacie. Kito musiał przyznać, że choć posiadał wiedzę z zakresu, o którym mówił Babilończyk, to jednak nie było ona na tyle głęboka, by zrozumieć zagmatwane meandry poruszane w przemowie. Nie było się zresztą czemu dziwić. Badania na temat wzorów metamagicznych były niszową, wąską specjalizacją szerzej znaną jedynie w Babilonie. Słuchając jednym uchem Poszukiwacz większą uwagę skupił na obserwowaniu Kanekiego. Jakiekolwiek było zadanie Poszukiwaczy, to właśnie jego ex-agent chciał dorwać przede wszystkim. Jego rodak wydawał się kluczem do odnalezienia i osiągnięcia celu. Biznesmen rozsiadł się wygodnie w jednym z tylnych rzędów i nie wyglądało na to, że przejawia zainteresowanie przemową swojego znajomego. Nie było to zbyt dziwne i podejrzane. Jeżeli obaj pracowali dla Gabriela, to Kaneki był tu prawdopodobnie tylko na zasadzie opiekuna i stróża dla Suareza. To, co nie dawało Genkaku spokoju, to fakt, że obaj nie mieli praktycznie żadnej dodatkowej ochrony.
Przemówienie naukowca trwało półtorej godziny. Przez ten czas nie wydarzyło się nic godnego uwagi szpiega. Dopiero gdy prelegent zniknął za drzwiami prowadzącymi do pomieszczeń dla organizatorów, Kito zauważył, że drugi z obserwowanych odprowadził wzrokiem wspólnika i sięgnął po comlink, wprowadzając jakąś wiadomość. Niestety, znajdował się zbyt daleko od ex-agenta by ten mógł odczytać ją za pomocą swoich mocy. Coś jednak zaczęło się wyraźnie dziać i Poszukiwacz czuł, że akcja za chwilę przyspieszy. Najdyskretniej jak potrafił ruszył powoli za biznesmenem, który poderwał się energicznie z miejsca i ruszył w stronę ulokowanego w lobby bufetu. Genkaku przystanął pod jedną z kolumn, robiąc od niechcenia kilka zdjęć Sanbety, gdy ten racząc się poczęstunkiem zamieniał parę słów z kilkoma innymi uczestnikami konferencji. Od razu wysłał fotografie do Trinity, by ta sprawdziła, kim są mężczyźni. Sam Kaneki pokręcił się jeszcze chwilę po pomieszczeniu i niespodziewanie opuścił budynek, kierując się do auta.

---

Ukryty, w tłumie krzątającym się po głównym hotelowym holu, Genkaku odprowadzał wzrokiem znikającego w windzie Kanekiego. Z centrum konferencyjnego do hotelu było dość blisko – raptem trzy kilometry. Podróż była więc bardzo krótka. Przez cały ten czas jechał ostrożnie za wynajętym przez Sanbetę autem, zachodząc w głowę, co takiego skłoniło go do wczesnego opuszczenia sympozjum i pozostawienia na miejscu Suareza samego. Czuł, że już teraz, na tak wczesnym etapie, popełnił gdzieś bardzo poważny błąd. Był świadom, że nie mógł pozwolić sobie jeszcze na jakiekolwiek rozproszenie. Na szczęście, zgodnie z planem, niedługo sam będzie mógł zadać kila pytań bezpośrednio zainteresowanemu.
Thekal jeszcze podczas prelekcji Babilończyka, przesłał swojemu panu wiadomość, że przeszukał pokoje i pozostał na miejscu ukryty w szybie wentylacyjnym u biznesmena.
- Jest już w swoim pokoju. Droga wolna.
Głos Trinity rozbrzmiał we wciśniętej w ucho, miniaturowej słuchawce. W odróżnieniu od zamieszkującego procesor ducha, Genkaku nie mógł porozumiewać się z hakerką telepatycznie. Z niebywałym trudem przyszło mu zaakceptować fakt, że musi teraz nieustannie chodzić z dodatkowym urządzeniem umożliwiającym komunikację. Cały czas towarzyszyło mu niemiłe, balansujące na granicy paranoi uczucie, że ktoś zauważy niewielką pluskwę i tym samym sprowadzi kłopoty.
Odrzucając niewygodne myśli, spojrzał na zegarek i ruszył w stronę windy. Dopiero gdy znalazł się w środku, pozwolił odpowiedzieć dziewczynie.
- Mam nadzieję, że odpowiednio zajmiesz się nagraniem z kamer? – wymamrotał do ukrytego w mankiecie mikrofonu.
- Nie musisz się martwić, szefie. Wszystkim się zajęłam.
Kabina szybko dotarła na odpowiednie piętro. Drzwi otworzyły się bezgłośnie, odsłaniając drogę do pustego korytarza. Kito od razu ruszył w kierunku wynajętego przez Kanekiego pokoju. Stanąwszy przed wejściem odruchowo poprawił ubiór. Dłonią wygładził zagniecenia na koszuli i skrupulatnie zgarnął drobinki przyczepione do marynarki. Właśnie dlatego nie znosił sztruksowych marynarek - działały jak magnes, przyciągając wszystkie wiszące w powietrzu nieczystości. Dopiero, gdy uznał swój wygląd za odpowiedni, zapukał z wymalowanym na twarzy szczerym, serdecznym uśmiechem. Nie musiał czekać długo na odpowiedź. Już po chwili drzwi otworzyły się szeroko ukazując postać Kanakiego. Ze zdziwioną miną przyglądał się stojącemu naprzeciwko Genkaku, wpatrując się w niego i w zawieszony na szyi dziennikarski identyfikator. Otworzył usta by coś powiedzieć, ale szybko wyprowadzony cios nie dał mu czasu na żadną reakcję. Trafiony prosto w twarz wleciał z powrotem do środka pokoju, lądując oniemiały prosto pod nogami materializującego się właśnie Thekala. W dłoni szamana znikąd pojawił się przywołany mocą procesora paralizator. Ofiara skuliła się, w desperacji zasłaniając się rękoma, jednak był już na przegranej pozycji. Wolty przepłynęły przez jego ciało w ułamku sekundy pozbawiając go przytomności.
Wciąż stojący w wejściu Genkaku od razu wskoczył do środka, zamykając za sobą drzwi. Od razu dopadł biznesmena i kucając nad nim upewnił się, czy ten nadal żyje i jest nieprzytomny.
- Piąchą w ryj – skomentował rozbawiony szaman. – Podręcznikowy przykład wykorzystania khazarskiej techniki wywiadowczej.
Poszukiwacz puścił złośliwą uwagę mimo uszu.
- Rozbieraj go do naga i zeskanuj. Potem pakujemy go do walizki i zabieramy do apartamentu – rozkazał przeszukując naprędce kieszenie Kanekiego i opróżniając ich zawartość na podłogę.
W tym samym czasie duch niechętnie zabrał się do wykonywania polecenia. Genkaku wyprostował się trzymając w ręku comlink biznesmena. Z narastającym napięciem szybko uruchomił przegląd ostatnio wysłanych wiadomości, od razu odczytując tą najbardziej go interesującą.
- Jasna cholera!
Fala wściekłości wezbrała sprawiając, że miał ochotę rzucić się w szale niszcząc wszystko co wpadnie mu w ręce. Z ledwością powstrzymał się, przeklinając w myślach swoją własną głupotę. W końcu zawsze coś musi pójść nie tak. Starając się zebrać myśli, kalkulował opcje. Z pewnością musiał działać szybko. Sprawnym ruchem otworzył urządzenie wyciągając ze środka kartę sim.
- Posłuchaj mnie uważnie. Zabierzesz jego i tą kartę do Trinity.- zaczął tłumaczyć najspokojniej jak potrafił. – Przybierzesz postać Kanakiego. Zwiąż go, zaknebluj i wpakuj do walizki. Ma być cały czas nieprzytomny. Skopuj jego telefon a potem zniszcz. W drodze skontaktuję się z wami i powiem co dalej.
- A co z tobą?
- Wracam do centrum konferencyjnego...
Ostatnio zmieniony przez Genkaku 19-02-2016, 23:15, w całości zmieniany 1 raz  
   
Profil PW Email Skype
 
 
^Curse   #13 
Komandor


Poziom: Genshu
Stopień: Shinobi Bushou
Posty: 551
Wiek: 35
Dołączyła: 16 Gru 2008
Skąd: Lublin/Warszawa?
Cytuj
Kasumi Tora, agentka może nie o stu twarzach, ale za to z niezłym wsparciem, po raz kolejny ruszyła do akcji. Zwykła obserwacja celów byłaby bułką z masłem. Niestety, w jej życiu nic nie mogło być tak proste zwłaszcza, gdy na horyzoncie pojawiali się zealoci. Już po rozmowie telefonicznej z Bandamem, Curse zaczęła przeklinać w myślach swojego przełożonego i zlecone jej zadanie. Lunario oznaczał kłopoty i trzeba go było jak najszybciej zlikwidować, a on tymczasem zabawiał się w chowanego. I całkiem nieźle mu szło, biorąc pod uwagę jak bardzo kontrolowane było ostatnio Nag. A agentka Kasumi Tora nie należała do mistrzów w dziedzinie poszukiwań.
Stała smętnie w samym centrum miasta, obserwując okolicę. Noc zapadła już jakiś czas wcześniej, co nieco ograniczało pole działania. Bardzo szybko jednak zlokalizowała na jednym z budynków kamerkę, z której musiało pochodzić przekazane jej wcześniej zdjęcie Babilończyków. Yovena od razu po przylocie wysłała do hotelu z poleceniem zrobienia rekonesansu, bo jej własny nie przyniósł żadnych efektów. W Sarras nie działo się absolutnie nic, co zwróciłoby jej uwagę. Bardzo liczyła, że jej drugi, tymczasowy współpracownik przyniesie ze sobą jakieś dobre wieści, ale gdy tylko zobaczyła go nadchodzącego ulicą wiedziała, że czeka ich ciężka robota. Bandam podał jej pewnie rękę i natychmiast potwierdził przypuszczenia.
- Tutaj byli ostatnio widziani, potem ślad się urywa.
- Przepadli? Wokół jest monitoring.
- Dobrze się maskowali. Myślę, że byli tu tylko przejazdem i już dawno nie ma ich w mieście. Dobrze byłoby skontrolować połączenia wychodzące, głównie kolej – stwierdził spokojnie. - Pewnie zajmie to sporo czasu... ale gdyby się okazało, że Sarras było tylko przystankiem, utrzymalibyśmy trop.
Kasumi myślała przez chwilę nad sugestią kolegi po fachu, przytakując w końcu.
- Zgoda, zajmij się tym. Ja w tym czasie sprawdzę, czy zdziałam coś jeszcze na lotnisku. Skoro kapitan Garan sugerował, że mogą nie być sami, warto to sprawdzić.
- Nie masz czasem jeszcze kogoś do pomocy? - Zapytał po chwili z z nutą podejrzliwości w głosie Bandam.
- Mam i liczę na to, że właśnie zakończył swoją poprzednią, żmudną robotę.

Przeglądanie monitoringu znudziło się jej po około godzinie. Z każdą kolejną było tylko coraz gorzej. Podzielili się z Yovenem nagraniami, ale ich ilość wciąż była przytłaczająca. Lotnisko w Sarras było ogromne i codziennie przewijały się przez nie tysiące ludzi. Nie pomagał jej również zakaz palenia w centrali, a nie mogła pozwolić sobie na marnowanie czasu. Z każdą chwilą zealoci zdobywali przewagę, na którą ani Kasumi, ani tymbardziej Nag nie mogło sobie pozwolić. Po kolejnych kilku godzinach zaczęła nerwowo zerkać na telefon, ponownie licząc na Bandama. Niestety milczał. Nagle jej źrenice rozszerzyły się, a serce zabiło nieco mocniej.
- Jest – szepnęła podekscytowana, gapiąc się na zakapturzoną postać z nagrania.
- Co? - Bąknął znudzony Yoven, do którego dopiero po chwili dotarło, co powiedziała kobieta. Odepchnął się nogami od podłogi i przejechał na krześle dzielące ich metry. - Jest - powtórzył uśmiechnięty. - To Lunario?
- Tak. Szkoda tylko, że jest sam.
Mężczyzna na nagraniu nie miał zasłoniętej typowo dla siebie twarzy i rozmawiał przez telefon. Curse kilkukrotnie przewijała fragment przyglądając się uważnie jego ustom.
- „Jedziemy do ciebie” - powiedziała w końcu. - Reszta jest zbyt niewyraźna.
- Cholera. Czyli nadal nic nie mamy.
- I tak i nie. Wiemy, że byli z kimś umówieni i że pojechali do tego kogoś prosto z lotniska. Powinniśmy więc szukać dalej w centrum. Dokończymy jeszcze tylko resztę nagrań, nie zostało ich wiele.

Bandam zadzwonił jakiś czas później. Miał zmęczony głos, ale od razu przeszedł do rzeczy, poprawiając humor rozmówczyni.
- Znalazłem Ifryta. Nie wiem jak Lunario, ale jego na pewno nie ma już w Sarras. O pierwszej wsiadł do pociągu jadącego wgłąb Silranu.
- Cokolwiek na temat trasy pociągu?
- Po drodze nie ma żadnych dużych miast, może zmierzać gdziekolwiek.
- Okej... Ja z kolei mam ślad drugiego poszukiwanego. Pojechali do kogoś prosto z lotniska, a sądząc po godzinie odjazdu Ifryta, mieli dużo czasu na załatwienie swoich spraw.
- Od 17.30. Sporo. Nie mam dowodów, ale myślę, że wyjechali obaj. Mamy w stosunku do nich dwanaście godzin opóźnienia, dalsze śledztwo w Sarras chyba nie ma sensu.
- Nie mamy pojęcia gdzie mogą być, najpierw musimy sprawdzić ten pociąg. Poza tym są jeszcze inne tropy, które chciałabym wykluczyć.
- Co więc proponujesz?
Kasumi przetarła dłonią zmęczone oczy i westchnęła.
- Sprawdzimy jeszcze monitoring na dworcu. Może wojsko coś przeoczyło. Zanim wyjadę na jakieś zadupie za jednym zealotą, chcę mieć pewność, że drugi nie narozrabia w tym czasie w mieście.
Mężczyzna po drugiej stronie słuchawki milczał przez dłuższą chwilę, zanim odpowiedział.
- W porządku.
- Ale wcześniej chciałabym, żebyś mi pomógł przesłuchać personel lotniska.
- Cały? - Zabrzmiał, jakby Kasumi palnęła największą głupotę na świecie.
- Jeszcze nie oszalałam – odparła, chociaż nie była tego wcale taka pewna. - Do zobaczenia.
- Ty sprawdzisz wszystkie budynki w pobliżu tego skrzyżowania – zwróciła się do Yovena po zakończeniu połączenia. - Chcę wiedzieć kto wynajmuje pobliskie adresy i czy wynajęto coś w ciągu kilku ostatnich dni. Chcę też znać wszystkie prywatne instytucje mające tam siedziby. Przeleć też wszystkie ostatnie wydarzenia w okolicy. Cokolwiek, co zwróci twoją uwagę.
Chłopak patrzył na nią przez cały czas błagalnym wzrokiem.
- Nie ma czasu. Kawa i do roboty.

- Niestety, nie mogę bardziej pomóc, pani porucznik – przyznał z przykrością Kurt Jensen, nadczłowiek, który dowodził żołnierzami na lotnisku. - Wszystkie zebrane ślady zostały przekazane wywiadowi.
- Przesłuchiwaliście cały personel?
- Tak jest. To ja rozpoznałem podejrzanych – powtórzył cierpliwie. - Niestety nie było ich już na terenie lotniska, więc przekazaliśmy sprawę dalej i rozpoczęto poszukiwania. W ich efekcie zebrano pozostałe ślady.
Bandam stał obok z założonymi rękami i przysłuchiwał się w ciszy całej rozmowie. Zdawał się być zupełnie niewzruszony.
- Dziękuję, szeregowy. Gdyby pojawiło się coś nowego, proszę się kontaktować bezpośrednio ze mną.
- Oczywiście.
Kiedy tylko przekroczyli szklane wrota terminalu i Kasumi poczuła na twarzy chłodny powiew wiatru, sięgnęła bezwiednie do kieszeni kurtki. Wyjmując papierosa, drugą dłonią przeczesała nerwowo włosy.
- Co teraz? - Zapytał Leo, nie patrząc na nią.
Zamknęła oczy na dwie długie sekundy i pozwoliła sobie na głębokie westchnięcie.
- Musimy wrócić do tego pociągu – stwierdziła, wypuszczając z płuc dym.
- Sprawdzić teraz ten monitoring?
- Tak. Ja pomogę w tym czasie Yovenowi.
- Dobrze.
Nagijczyk odszedł, nie zawracając sobie głowy zbędnymi pożegnaniami. Curse musiała przyznać, że współpraca z nim była dość prosta, dlatego nie narzekała na jego drobne dziwactwa. Poza tym, mimo że zachowywał się w stosunku do niej całkowicie neutralnie, była niemal pewna, że za nią nie przepadał. Wpatrując się w odchodzącą szczupłą sylwetkę mężczyzny, obiecała sobie, że od tej chwili będzie przykładała znacznie większą wagę do jego sugestii. Oby tylko nie było za późno.
Była bardzo zmęczona i zła, gdy dotarła do hotelu. Śledztwo wlekło się niemiłosiernie i czuła się za to odpowiedzialna. Zamknęła drzwi nieco głośniej niż planowała i zaraz potem zobaczyła zwlekającego się z łóżka Yovena.
- Zasnąłem... przepraszam – wymamrotał, biorąc w ręce laptopa i wstając. - Ale za to coś znalazłem. - Ziewnął, drapiąc się po rudej głowie.
- Dawaj. Bardzo przydadzą mi się jakieś dobre wieści.
Curse usiadła przy stole i poczekała, aż chłopak do niej dołączy. Zajrzała przy okazji do stojącego przed nią, dużego kubka po kawie, który ku jej niezadowoleniu okazał się pusty. Yoven postawił przed nią otwarty laptop. Na monitorze wyświetlona była strona jakiejś instytucji.
- Korporacja Verona – skomentował. - Mają budynek w pobliżu naszego skrzyżowania.
- Dobry trop. To może być to.
Spojrzała na niego i dostrzegła jak bardzo był wyczerpany. Blady i z podkrążonymi oczami, łypał na nią słabo.
- Prześpij się jeszcze – poleciła. - Mam coś jeszcze do sprawdzenia, ale poradzę sobie. Poza tym i tak musimy czekać na informację od Leo.
Wzrok Yovena sugerował, że nie bardzo rozumie, co się do niego mówi.
- Idź spać, póki nie jesteś potrzebny – powtórzyła wolno Kasumi,
- Aha...

Najpierw wysłała do Bandama wiadomość o odkryciu Yovena, a potem spędziła trochę czasu na analizowaniu połączeń kolejowych z dnia poprzedniego i ogólnego rozkładu tygodniowego. Liczyła na znalezienie czegoś, co pomogłoby w lokalizowaniu Ifryta, ale nie dostrzega żadnego wzoru, oprócz tego, że pociąg o pierwszej w nocy jechał najdalej ze wszystkich w tym dniu. Poirytowana, przymknęła oczy i omal nie zasnęła. Przeszkodził jej dzwonek telefonu.
- Mam potwierdzenie, że razem przyjechali na dworzec. Nie mam numeru rejestracji taksówki, ale pewnie będziesz chciała namiary na korporację.
- Prześlij. Będziemy w kontakcie.
Czas uciekał, a oni posuwali się w poszukiwaniach zdecydowanie zbyt wolno. Wizyta w korporacji okazała się kolejnym niezbyt trafnym wyborem i nie przyniosła zbyt wielu informacji. Potwierdziła jedynie przypuszczenia Curse co do czasu spędzonego przez zealotów w mieście. Taksówkarz zeznał, że przewiózł dwóch mężczyzn z centrum na dworzec i nie zauważył nic, co pomogłoby w śledztwie. Czarna torba podróżna była nic nie znaczącym dodatkiem. Korporacja Verona z kolei mogła być przełomem. Należało więc podjąć decyzję...
   
Profil PW Email
 
 
»Dann   #14 
Rycerz


Poziom: Ikkitousen
Stopień: Fukutaichou
Posty: 498
Wiek: 26
Dołączył: 11 Gru 2011
Skąd: Warszawa
Cytuj
Verden, Cesarstwo Nag

Pięść z hukiem uderzyła w blat biurka. Żołnierz stojący przed nim prawie niezauważalnie się wzdrygnął, znając różne historie na temat swojego przełożonego. Byli w podobnym wieku, lecz
- Zajmujemy się tym, sir. Nie jest ich dużo, w ciągu kilku dni znajdziemy sprawców i się nimi zajm… - zaczął kapral, lecz przerwano mu w pół zdania.
- Zajmiecie…? Nie. Sprowadzicie ich tylko przed moje oblicze. Zajmę się nimi sam.
Dźwięki wydobywające się z ust Danna przypominały bardziej syk, niż ludzką mowę. Był wściekły. Przydzielono go tu, do Verden, niedawno. Z początku wszystko szło gładko, więźniowie nie sprawiali problemów, a podwładni nie pozwalali sobie na żadną samowolkę i bez żadnego „ale” słuchali się jego rozkazów. Ostatnie wydarzenia jednak… Można powiedzieć, że wyglądało to jak początek końca jego raju. Zaginięcie i, jak się później okazało, śmierć jednego ze strażników rozpoczęła lawinę niefortunnych zdarzeń, a dokładniej fali kolejnych zgonów w jego szeregach. W żadnym razie nie mógł na to pozwolić, od sytuacji i powodzenia misji w obozie pracy zależała jego przyszłość. Sprawcy, bo nie miał wątpliwości, że stoi za tym liczba osób z pewnością większa niż samotna jedynka, z pewnością spotkają się z zimną stalą sprawiedliwości.
- Tak jest, sir. Proszę o rozkazy.
- Udasz się do radiowęzła i ogłosisz wystawienie nagrody za informacje. Jeśli więzień dostarczy nam użytecznych informacji, będzie mógł liczyć na przeniesienie w… Dogodniejsze rejony obozu. Będzie miał ochronę i warunki życia lepsze, niż inni. Ludzie z zewnątrz dostaną tysiąc kouka, o ile ich wiedza okaże się przydatna. Za bezpośrednią pomoc w dorwaniu tych drani mogą się spodziewać pięciu tysięcy. Dla żołnierzy to część pracy, ale jeśli któremuś uda się szczególnie zabłysnąć, zapewnię mu dogodne wynagrodzenie. To tyle, wyjść.
Kapral Weissman odmeldował się i ruszył w kierunku drzwi. Gdy znalazł się po ich drugiej stronie, otarł kroplę potu ściekającego mu po czole i głośno wypuścił powietrze. Towarzystwo nowego porucznika nie należało do najprzyjemniejszych.

***


Kolejne ciało. Dann razem z Draugami skierował się do opuszczonego magazynu, w którym je znaleziono. Który to już był? Piąty? Niech Akuma weźmie drani za to odpowiedzialnych. Dotarcie na miejsce nie zajęło mu wiele czasu, każda droga natychmiast stawała się przejezdna jak tylko się na niej pojawił. Wysoka pozycja jednak miała swoje atuty. Wszedł do blaszanej konstrukcji i stanął przed poparzonymi zwłokami jego człowieka. Żołnierz, już wcześniej pilnujący ciała, ustalił, że zmarły nazywał się Milton Bauer. Był strażnikiem w kwartale, oddalonym o kilkaset metrów. Porucznik zaklął cicho pod nosem i zwrócił się do Draugów.
- Obstawcie budynek. Nikt nie ma prawa wejść czy wyjść bez mojej wiedzy i pozwolenia. Nikt.
Każdy z Draugów ruszył w inną stronę, a Sevastian wziął się do roboty. Kucnął przy ciele i delikatnie przesunął opuszkami palców po przypieczonej powierzchni skóry. Miejscami była wręcz zwęglona, gdzie indziej szpeciły ją białoszare i żółte strupy.
- Ile osób było tu, od czasu znalezienia zwłok?
- Tylko ja i dzieciak, który je znalazł, sir. Był przerażony i wyraźnie nie mógł znieść widoku i… zapachu ciała, więc pozwoliłem mu opuścić magazyn. Oczywiście najpierw został przesłuchany. Osobiście nie sądzę, żeby były to ważne informacje, ale jeśli pan chcę, przedstawię je, sir.
Dann chwilę się zastanowił. Wyjął z kieszeni płaszcza kompaktowy aparat i wykonał kilka zdjęć zwłokom. Wcisnął urządzenie w dłonie szeregowego.
- Nie ma potrzeby. Zamiast tego przydaj się do czegoś, i pokaż te zdjęcia obozowym lekarzom. Niech stwierdzą, czy to poparzenia były przyczyną zgonu oraz jakiego są pochodzenia. Jeśli zdjęcia nie wystarczą, przyprowadź tu jednego z nich pod eskortą swoją i Weissmana. Ruchy!
Żołnierz biegiem opuścił magazyn. Dann w końcu był sam i całkowicie mógł skupić się na tym, co tu zaszło. Przyjrzał się posadce przy zwłokach. Była czysta, nawet nieskażona smugami. W okolicy nie znalazł też żadnego źródła ognia, nie wspominając w ogóle o takim, które mogłoby zadać tak dotkliwe poparzenia jak te na ciele Bauera. Musiało zostać przeniesione. Tylko skąd? Cholera, w okolicy nie widział nic, co dawałoby jakieś wskazówki. Sięgnął do innej kieszeni płaszcza, wyciągając z niej comlink.
- Tu porucznik Dann . Jak wrócę, chcę mieć na biurku papiery wszystkich ofiar, w tym Miltona Bauera, świeżego trupa. Jeśli ich nie będzie, ktoś będzie robił w obozie razem z więźniami.

***


Szelest papieru był jednym dźwiękiem, brzmiącym w gabinecie upiornego porucznika. Od kilku godzin wertował dokumenty ofiar i jedynym, co udało mu się ustalić, był fakt, że strażnicy nie mieli ze sobą wiele wspólnego. Jedynie dwóch z nich pochodziło z tej samej jednostki, reszta nie miała żadnego połączenia z innymi. Schemat wyboru celów przez sprawców albo nie istniał, albo był tak skomplikowanym procesem, że jego prosty, do niedawna egzekutorski, umysł tego nie pojmował. Rozmowa z najbliższymi współpracownikami też nie przyniosła nic użytecznego, o ile nie liczyć uzależnienia jednego z trupów od hazardu i jego długu w wysokości ponad dwudziestu tysięcy kouka. Nic więcej. Rzucił też okiem na mapę Verden, oznaczając na niej miejsca odnalezienia zwłok. Całkowicie losowe miejsce. Tworzenie prostych, przecinających punkty w miejscu budynków, stworzyło tylko nic nieznaczące bazgroły. Tu też nie było żadnego schematu. Z rozmyślań wyrwało go pukanie do drzwi.
- Wejść! – Rzucił w eter z wyraźnie brzmiącą w głosie irytacją.
- Szeregowy Mitchell, sir! Doktor Veckt przesyła raport z oględzin zwłok szeregowego Bauera.
Z namaszczeniem położył kolejną teczkę na biurku Danna. Ten chwycił ją i natychmiast otworzył.
- Więc to ogień był przyczyną śmierci…
- Tak jest, sir!
Sevastian z nudzeniem zmierzył szeregowego wzrokiem. Był młodszy od niego, pewnie dopiero niedawno wkroczył w wiek rekrutacyjny. W jego oczach widać było mieszankę strachu i podziwu. Dziwne…
- Coś jeszcze, Mitchell? Jeśli nie, wynoś się.
- Nie, sir! Tylko… - Zawahał się. – Nie, nic. Przepraszam, sir.
- Czekaj chwilę. Jednak mam dla ciebie jeszcze jedno zajęcie.
Świeżo upieczony porucznik chwycił jedną z czystych kartek po swojej prawicy oraz zdobione pióro, które otrzymał podczas awansu od swojego byłego przełożonego, Erica Aksena. W pośpiechu naskrobał nim rozkazy i podbił osobistą pieczątką i włożył do koperty.
- Przekaż to kapralowi Weissmanowi. Rozkazy wprowadzić w życie bez zwłoki. Musimy znaleźć drani jak najszybciej – powiedział, wręczając ją Mitchellowi.
Szeregowiec, wyraźnie zdziwiony, odmeldował się i opuścił gabinet. Ta nagła, nieprzemyślana decyzja albo znacznie przyśpieszy proces znalezienia sprawców, albo zmieni obóz w pole bitwy. Lub raczej banalnie łatwej i jednostronnej rzezi. Musiał podjąć ryzyko. W głowie miał też inny, jeszcze bardziej nieodpowiedzialny pomysł. Żeby go zrealizować, musiał jednak poczekać, aż zapadnie noc.

***


Dann zapinał właśnie ostatni guzik standardowego munduru nagijskiej armii. Mimo dość niskiej, nawet jak na tutejsze standardy, temperatury, było mu gorąco. Odpowiedzialny był za to pancerz Aegis, opinający jego ciało pod mundurem. Dodatkowa warstwa mogła się okazać zbędna, lecz w terenie wolał nie ryzykować. Ostatnim razem mu się to nie opłaciło… Splunął na myśl o upokorzeniu, które sprawił mu Khazarczyk już dwa miesiące temu. Rana na piersi już się zasklepiła, pozostawiwszy potężną, ukośną bliznę, lecz nie sprawiała bólu. W przeciwieństwie do zranionej dumy i rycerskiego honoru… I posadki wśród egzekutorskiego, na swój sposób elitarnego grona.
Otrząsnął się z nieprzyjemnych i wcale nie potrzebnych obecnie myśli. Do pasa przypiął szablę segmentową i był już gotowy do działania. Tę noc planował spędzić, jako zwyczajny strażnik. Szybkim, żołnierskim krokiem ruszył w stronę jednego z kwartałów mieszkalnych dla więźniów pracujących w kopalni. Należał do najniebezpieczniejszych w całym Verden, gdyż więźniowie często sprawiali problemy, tak że często nie można było się z nimi obejść bez użycia siły. Ta noc powinna być jeszcze cięższa niż poprzednie, a to dzięki jego decyzji, podjętej kilka godzin wcześniej. Rozkazy, które wręczył Mitchellowi zawierały polecenie ograniczenia racji żywnościowych dla kwartałów, w których znaleziono ciała strażników. Ponadto zalecał użycie siły i środków bardziej drastycznych, niż dotychczas. W skrócie, dotąd w miarę spokojne życie obozowe, zmieni się w piekło. A on wylądował w samym oku cyklonu.
Zajął zawczasu przygotowaną pozycję. W zasięgu wzroku miał tylko barak i innego strażnika. Draug, którego przyprowadził dla bezpieczeństwa, ukrył się w pobliskich magazynach. Zdjął z ramienia karabin i postawił go pod ścianą.

***

Tydzień później
Noc minęła bez żadnych problemów. Co dziwne, więźniowie nie sprawiali żadnych problemów. Tej nocy nie przybyło też ofiar wśród strażników. Podobna sytuacja powtarzała się jeszcze przez kilka nocy. Po każdej z nich, zawiedziony Dann wracał do swojego gabinetu, uprzednio odwiedzając na chwilę tymczasowe mieszkanie, by się lekko odświeżyć. Nie miał czasu na sen. Tydzień później nie zdążył nawet usadowić się na biurkiem, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Ze zmęczeniem rzucił typowym „wejść”. Do pokoju wkroczył Weissman.
- Sir, przygotowałem raport.
- Przedstaw.
- Na skutek pańskich rozkazów, ośmioro więźniów zginęło. Sześciu z powodu ran, zadanych przez nadgorliwych strażników…
- Kapralu! – Przerwał mu Dann. – Komentarze proszę zostawić wyższym stopniem. Suche fakty, bez własnych przemyśleń. Następnym razem zostaniecie odpowiednio ukarani.
- Tak jest! Przepraszam, sir.
- Kontynuuj – machnął ręką.
- Tak jak mówiłem, szóstka więźniów zginęła na skutek ran zadanych przez strażników. Pozostała dwójka popełniła samobójstwo.
Porucznik zaklął. Wyłapał też przebłysk uśmiechu, który przebiegł po twarzy podwładnego.
- Śmieszy cię to, kapralu?
- Nie, sir!
- Masz szczęście, że możesz się jeszcze okazać użyteczny. – Tu chwycił kolejną czystą kartkę i zapisał na niej kilka liczb. - Nagroda zostaje podniesiona dwukrotnie. Ponadto więźniowie, którzy byliby skłonni współpracować, od teraz zostaną również nagrodzeni połową kwoty należnej innym.


What's dann cannot be undann ( ͡° ͜ʖ ͡°)
   
Profil PW Email
 
 
^Pit   #15 
Komandor


Poziom: Genshu
Stopień: Seikigun Bushou
Posty: 567
Wiek: 34
Dołączył: 12 Gru 2008
Cytuj
Usłyszeliśmy pisk zatrzymującego się pociągu. Krótkie szarpnięcie wyrwało mnie z lekkiego otępienia. Wciąż zastanawiałem się, kto był takim idiotą, by posyłać nas, żołnierzy na tajną misję pod przykrywką. Brakowało shinobich do zabawy? Aktorem byłem marnym, ale raczej dałbym radę się wyłgać, gdyby coś poszło nie tak, to tylko kwestia doświadczenia. No i kopalniane miasteczko wiele nie różniło się klimatem od tych w Iwie, oczywiście tam nie wysługiwano się niewolnikami. Dośc kontrowersyjnym był też w moim przypadku przydział Sondai-sana. Z tego co mi przekazano, jechaliśmy do kopalni trybonitylu. Jedno haki podgrzane przez Hirame i mogliśmy dosłownie puścić z dymem całą tą akcję. Choć, nie ukrywam, miałem ochotę tak zrobić. Gdyby coś poszło wybitnie nie tak. Zawsze pozostawało wzięcie Nagijczyków na litość, że przecież "Sanbetsu się was nie wyparło". Kanał. Dno i trzysta metrów mułu.
- Co masz taką skwaszoną minę? Ruszamy. To nasz pierwszy dzień. - Hirame poklepał mnie po ramieniu i pozwolił sobie na szczery uśmiech. Chyba miał znacznie lepsze podejście do tego wszystkiego. Ja natomiast miałem jakieś złe przeczucie.
- Ano, raz kozie śmierć, Yuya-kun - odpowiedziałem, używając aliasu towarzysza i kiwnąłem głową porozumiewawczo.
Verden było niewielkim miasteczkiem, wypełnionym teraz masą postawionych na szybko baraków. Gdyby nie te wszystkie ogrodzenia pod napięciem i wieżyczki z jarzącymi się reflektorami, Verden było by całkiem przyjemnym kurortem dla lubiących prostotę i spokój. Teraz jednak próżno było szukać tu amatorów relaksu, czy sportów zimowych. Zewsząd roiło się od strażników, do tego całkiem porządnie uzbrojonych. Choć, gdyby dać mi chwilkę na dostrojenie, rozniósłbym ich bez trudu. W zasadzie po co było nawet używać rewolwerów. Jedna rundka jako żywy piorun i już wszyscy w głębokim szoku.
To był właśnie mój typ myślenia: byłem wojownikiem, do tego bez formy i całkowicie zirytowanym wszystkim, co nie szło tak, jakbym chciał. A teraz musiałem dodatkowo stać się na powrót robotnikiem i udawać, że wszystko jest w porządku w tym popieprzonym świecie.
Stanęliśmy przed kierownikiem miasteczka. Inżynier Kevin podrapał się po bujnej, czarnej czuprynie i nieco niezgrabnie rozsiadł się za hebanowym biurkiem. Przejrzał na szybko nasze dokumenty. Pokiwał głową, podkręcając gęsty wąs.
-Robotnicy z wieloletnim doświadczeniem, tak? - zapytał, przenosząc wzrok na nas. Odpowiedzieliśmy twierdząco. Spytał się jeszcze o jakieś drobiazgi, ale bylem na to przygotowany. Odwołałem się od czasów, kiedy rzeczywiście byłem zwyczajnym robolem. Inżynier wzruszył ramionami, podbił dwie pieczątki na naszych papierach (lewych jak ruch w niektórych częściach Nag, ale wyglądających dobrze) i wskazał nam przydział.
- Witamy w Verden. Jutro ruszacie do kopalni. A teraz macie czas dla siebie. Tu macie klucze, zakwaterujcie się jak najprędzej.
Dostaliśmy możliwość dość swobodnego poruszania się w tej bardziej luźnej części miasta. Po zaśnieżonych ulicach krążyły dwuosobowe patrole, nie brakowało też stojących w poprzek drogi policyjnych radiowozów ze sprzętem. Trochę doskwierał im lekki mróz, a prószący śnieg zmuszał wycieraczki na szybach do nieustannej pracy. Ktoś popijał kawę, jacyś pracownicy dowcipkowali sobie w najlepsze. Trafiliśmy do tej lepszej częsci, pomyślałem. Wprawdzie wszędzie była masa błota i większość z ludzi poruszała się przez to dość niezgrabnie (byle tylko się nie poślizgnąć), ale wyglądało na to, że władza ma ogólnie wyje.bane na to, co robimy. Dopóki nie przekraczamy norm.
Wraz z Sondaiem dostaliśmy oddzielne pokoje w budynku, który kiedyś był jakimś tanim hotelem. Naprawdę tanim. Wchodząc do środka czuło się smród stęchlizny, definitywnie trzeba było wywietrzyć. Położyłem torbę na materacu. Sprężyny zgrzytnęły cicho. Otworzyłem lodówkę, która była chyba najlepiej wyglądającym elementem wystroju pomieszczenia. Telewizor był niewielki, ale wystarczający. Obejrzałem pokój od góry do dołu, szukając kamer czy mikrofonów. Nie mieliby ich nawet gdzie ukryć, bo ściany były tak cienkie, że przepuszczały zimno niczym firanka. Do tego miałem wrażenie, że powali je mocniejszy podmuch wiatru. Hotel luxus to nie był, ale wystarczyło w zupełności. Mieliśmy czas by zaznajomić się z atmosferą, czyli przejść się po miasteczku. Gdyby ktoś pytał, szukałem jakiegoś sklepu albo nawet punktu z żywnością. Nie, żeby mi go brakowało w lodówce - tu akurat zadbano o robotników - ale zawsze można było mieć więcej. Inni pracownicy byli skorzy do rozmów w otwartej cześci miasta. Żywo komentowali ostatnie wydarzenia w kopalni. A działo się tam sporo. Rozdzieliliśmy się z Sondaiem, a przy powrocie omówiliśmy sytuację.
- Ponoć na terenie kopalni grasuje morderca. Chodzą słuchy, że kierownik obozu planuje wyznaczenie jakiejś nagrody za złapanie winnego - stwierdził Sondai, podając mi kubek z kawą. Spotkaliśmy się w jego pokoju pod wieczór, by omówić parę rzeczy.
- Myślisz, że wybuchnie jakieś powstanie?
- Raczej nie. Z tego co słyszałem, raczej pracuje sam. zresztą, nie to jest dla nas priorytetem.
- Noo, tak - stwierdziłem, przewracajac oczami. - Ale gdyby postanowił zaatakować i nas? Co wtedy?
Sondai podrapał się po brodzie wypuszczając powietrze. Po chwili podniósł wzrok i uśmiechnął się.
- Wyeliminować po cichu?
Wybuchłem śmiechem.
- Wolnego wojowniku światła, bo jeszcze wszystko pójdzie z dymem - odpowiedziałem mu, przypominając. - Pamiętaj, że jutro mamy nadzorować odwierty. Poznamy ludzi, miejsca, sprzęt, będziemy działać. Na razie nie ma się co napalać.

Kawa tego wieczora smakowała dobrze. Nawet aż nazbyt, jakby to był ostatni dobry posiłek, nim wszystko szlag trafi. Chciałem być gotów na tę ewentualność. Kat ze Smokami zwiedzała w chwili mojego kwaterowania Khazar i jego okolice. Coś niedobrego działo się po przeciwległych stronach świata i nie było to przybycie Akuma. To byliśmy my sami. Ludzie i nadludzie gotowi wytłuc się nawzajem w imię personalnych pobudek.
Ostatnio zmieniony przez Pit 28-02-2016, 23:52, w całości zmieniany 1 raz  
   
Profil PW Email
 
 
^Tekkey   #16 
Generał
Paranoia Agent


Poziom: Genshu
Stopień: Shogun
Posty: 536
Wiek: 33
Dołączył: 24 Cze 2011
Cytuj
- Zoril zawsze wydawało się pewnym miejscem. Nasi szpiedzy byli bezpiecznie zakonspirowani w lokalnej społeczności i dobrze zorganizowani. Nic nie wskazywało, by Dekret Czystki miał tu przynieść armii Cesarskiej tak obfite żniwo.
https://www.youtube.com/watch?v=RCtWaaLTFO0
- Czy ty mnie słuchasz, Genbu-kun?
- Yhym – odburknął zapytany.
Leżąc z nogami wyciągniętymi na podłokietniku kanapy. Nad jego uniesionymi dłońmi lewitowała mała, szarawa w barwie kula douriki, wokół której wirował pierścień skondensowanego powietrza. Sfera rosła, przekraczając wielkość piłki do koszykówki i znowu malała, do rozmiaru piłki golfowej. Cykl ten powtarzał się, w hipnotyzującą sekwencję.
- A mógłbyś przestać? Ten dźwięk mnie irytuje.
Nowowybrany generał Sanbetsu koso zmierzył zabłękiconymi soczewkami beepera swoją byłą przełożoną w pionie i nadal aktualną w ramach struktury Nezumitori. Ot, magia wywiadu. Pod naciskiem jego spojrzenia, filigranowa kobieta o rdzaworudych włosach zaczesanych w kok z irytacją sięgnęła do kieszeni i nasunęła na nos grube oprawki wyciągniętych okularów. Oboje wyglądali inaczej, niż zwykle. Przejaw paranoi Ookawy oraz jego zdolności charakteryzatorskich.
- Po pierwsze, ja już wiem o wszystkim co mówisz – zaznaczył. - Po aresztowaniach zostało ci na miejscu ledwie kilku działaczy polowych. I to raczej gorszego sortu. Nawet nie wiedzą kto dowodził akcją w Zoril, która rozbiła ich siatkę. Jedyne czym się dotąd przysłużyli, to zorganizowanie nam tej bezpiecznej mety. Po drugie, muszę ćwiczyć. Daleko mi jeszcze do mistrzostwa, a Namsa Dam jest trudniejsze niż się wydaje. Po trzecie, podkręcanie Bunha jest zadziwiająco relaksujące. Patrz, teraz zrobię dwie, każda wirująca w inną stronę.
Tengoku powoli cofnęła się jak najdalej, zachowując pasywnie agresywną minę. W przypadku każdej innej agent mógłby to uznać za pusty kobiecy foch, ale przeszłe wydarzenia już nauczyły go polegać na intuicji koleżanki.
- Co jest? Nie powinienem? To jest moja wróżba na dziś?
- Nie, to moja. „W pobliżu szefa czekają cię kłopoty”. Twoja to „nie konfrontuj się z tym, który wszędzie jest drugi”.
Talerz douriki zniknął z pyknięciem.
- I co to ma znaczyć? – zaniepokoił się mężczyzna.
- Przekonamy się, gdy nadejdzie czas. A wracając do przeglądu naszych sił na miejscu: jest kiepsko, ale nie tragicznie. Nadal mamy kilku oddanych popleczników.
- To się okaże jak bardzo – mruknął pod nosem Tekkey.
- W mieście nie powinno być nikogo z innych pionów, ale Inpu działa swobodnie, więc dane na ich temat są niepewne.
- Poważnie, po powrocie do Sanbetsu będę musiał skopać kilka tyłków. Obserwatorzy powinni nas na bieżąco informować o wszystkich ruchach Psy Gończych… Ajina-san! Jak się sprawy mają z sam-wiesz-czym?
Wchodzący właśnie do pokoju długowłosy nadczłowiek, na powitanie uśmiechnął się jeszcze odrobinę szerzej. Sztucznie pogłębione zmarszczki mimiczne przydawały mu lat, wyglądał teraz jak dżentelmen w średnim wieku.
-Całkiem nieźle, szogunie. Odwiedziłem wszystkich naszych, którzy byli zamieszani w organizację schronienia. Żaden nie przyznał mi się do zdrady. A od teraz nie pisną słowem, choćby ich zalewali Veritasem.
- Chłopcy… - zaczęła z dezaprobatą Angela.
- Jesteśmy w Nag. Tu nie ma miejsca na półśrodki – zgasił jej obiekcje szef, bez śladu skruchy w głosie. – Ranmaru-kun, zmywaj makijaż. Odmłodzimy cię i ruszamy razem w miasto. Pani Kapitan, możesz sprawdzić dla niego wróżbę?
Jounin zamknęła oczy i po chwili koncentracji przemówiła stenorowym głosem.
- „Po południu zostań w domu”.
- No, to już przegięcie! Nie tylko „rozdzielmy się”, ale ”rozdzielmy się dwa razy”? – zaperzył się Genbu.
Rudowłosa przybrała niewinną minę.
- Ja tylko odczytuję znaki. Decyzje podejmujesz sam, generale.
- Przecież prosiłem… mów mi „Szogunie”. Dobra, niech wam będzie. Zmiana planów. Poniuchajcie razem co się dzieje w dokach, zajrzyjcie do ksiąg portowych. Nagijczycy gdzieś musieli załadować cargo transportów do Nubii, a Zoril to jeden z ich głównych portów. Marynarze to małe środowisko zawodowe. Porozmawiajcie z ludźmi, jeśli nawet nie brali bezpośredniego udziału w akcji, ktoś może coś wiedzieć przez znajomków. I zacznijcie od prywatnej przystani Ishiro. Nawet bez głowy, jego ludzie prowadzą ciemne interesy. Nie byłbym wcale zdziwiony, gdyby jak ich szef zaczęli kolaborować z obcym mocarstwem.
- Znowu ta sprawa? – przewróciła oczami Angela. – Od dawna patrzymy Cesarskiej Armii na ręce, a teraz jest szczególnie dobrze monitorowane przez resztę świata, ze względu na wprowadzenie Dekretu Czystki. I nikt, ani my ani Babilon nie znalazł śladów żadnej współpracy militarnej, między Nag a Khazarem. W 1611 roku Khazar bardzo poważnie rozważał zaciągnięcie dużej pożyczki z cesarskiego skarbca oraz stałą współpracę z Nag, żeby ożywić swoją gospodarkę. Jednak ostatecznie do niczego nie doszło, poza zmianą przepisów celnych.
- Oni coś razem knują! I ja o tym dobrze wiem. Tak jak każdy, kto się przyjrzy bilansowi ich wymiany handlowej. Albo nagłówkom gazet. Ostatnimi czasy Tanari wyjątkowo brutalnie rozpycha się łokciami na rynku farmaceutycznym Krainy Duchów. Przypadek? Nie sądzę!
Po rozdaniu na wszelki wypadek każdemu z agentów po krysztale Shuketsuniku, Sanbeci rozeszli się do swoich zadań.
***
Myśl urbanistyczna przyświecająca projektantom miejskiego krajobrazu Zoril, działała przygnębiająco na mieszkańców nowoczesnych metropolii Sanbetsu. Domy były niski, ulice długie, a taksówki drogie. W dodatku wszędzie kręciły się patrole żołnierzy, kontrolujące wszystkich napotkanych cywili. Omijanie ich nie było trudne przy zachowaniu minimum ostrożności i wykorzystaniu nadludzich mocy, ale znacznie opóźniało dotarcie do celu marszu. A im bliżej centrum miasta i starego fortu przy ulicy West Back, tym trepów było na ulicach więcej. Jeśli jego plan miał się powieść, musiał się dostać znacznie, znacznie bliżej sztabu lokalnej armii. Bezpieczną miejscówkę upatrzył po niedługich poszukiwaniach, bez wysiłku dopasował kryształowy klucz do zwykłego zamka pustego domu w pobliżu twierdzy. To wtedy wyciągnął swój as w rękawie – przygotowane wcześniej marionetki ptaka i myszy. Wytworzenie ich umiejętnością było łatwizną i dziełem kilku minut. To na poszukiwanie żywych odpowiedników Ookawa zmarnował mnóstwo czasu. O ile na gołebia bez trudu zarzucił swe sieci, gonienie się z myszami po kanałach było niezmiernie uciążliwe. Ostatecznie dopiął swego – choć nie mógł bezpośrednio kontrolować układów nerwowych nie-ludzi, mógł dzięki nim bezbędnie zamaskować swe lalki. Po krótkiej sekcji i obdarciu zwierząt ze skór, z zachowaniem nienaruszonych piór i futra, zaczął równoczesny zwiad powietrzem i pod dziemią.
- "Jak coś się stanie, zawiadomię. Teraz spieprzaj, bo mnie dekoncentrujesz".
- Przyganiał kocioł garnkowi. I tobie miłego dnia, kapitanie Palmer – wysyczał przez zęby generał.


A mogę zrobić wszystko! Wystarczy Twoja krew.~
   
Profil PW Email
 
 
*Lorgan   #17 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 37
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa
Cytuj
Spoiler:

Uczestnicy:
    Sanbetsu:
  1. Tekkey (Genbu Ookawa, generał, poziom 3)
  2. Pit (Kaeru Araraikou, komandor pionu wojskowego, poziom 3)
    Nag:
  3. Dann (Sevastian Dann, porucznik pionu wojskowego, poziom 2)
  4. oX (Chris Murphy, porucznik pionu egzekutorskiego, poziom 2)
  5. Curse (Kasumi Tora, porucznik pionu wywiadowczego, poziom 2)
    Yami (Poszukiwacze):
  6. Genkaku (Kito Genkaku, przywódca, poziom 3)
  7. Sorata (Fenris Cierń Nocy, rekrut, poziom 2)
Streszczenie rozdziału:
    X
Nagrody za rozdział:
  • Lorgan (Prowadzący) +20 pkt.
  • Sorata +24 pkt. Ostrzegawczo odjąłem punkt za zignorowanie części wytycznych. Rozbudowywać zawsze można, zastępować czymś innym, raczej nie. To, jaki głos ma Johan, albo czy draugi (sic!) jedzą obiady, było do potwierdzenia przez PW. Pozostałe aspekty bez zarzutu. Pociąg jedzie dalej!
  • oX +20 pkt. Wydaje mi się, że mogłeś poświęcić nieco więcej uwagi bieżącym wydarzeniom. Były najbardziej skrótowe ze wszystkiego, co opisałeś w tekście. Wyzwiska Ruan wyszły, co najmniej, nieodpowiednio. Oszust? To chyba nie tak, że sobie kiedykolwiek ufaliście. Następnym razem wykaż nieco więcej finezji i powinno być dobrze.
  • Genkaku +25 pkt. Fabularnie wszystko bez ani jednego zastrzeżenia.
  • Curse +25 pkt. Garan, nie Garlan - zmieniłem to już dawno temu ze względu na liczne błędy, które pierwotna wersja wywoływała. Wolałbym żebyś nie kończyła wpisów stawaniem na rozdrożu - w oparciu o to ciężko mi przygotować wytyczne (muszę się niepotrzebnie konsultować). Poza tym wszystko super i gratuluję udanego wpisu.
  • Dann +25 pkt. Fabularnie wszystko bez ani jednego zastrzeżenia.
  • Pit +20 pkt. Kevin nie jest kierownikiem miasteczka, tylko zwyczajnym kadrowym. Poza tym, wszystko w porządku.
  • Tekkey +20 pkt. Szkoda, że nie zawarłeś we wpisie dalszego ciągu, który ustaliliśmy. Poza tym, bez zarzutu.
Termin oddania wpisów:
    24.03.2016 (do północy)



Rozdział 2

Sanbetsu:

Tekkey:
Twierdza okazała się duża i dobrze zabezpieczona. Zwiad powietrzny nie przyniósł wiele: w pobliżu okien nie było widać żadnych interesujących dokumentów, a zasłyszane rozkazy dotyczyły najniższego szczebla i nie okazały się w niczym pomocne. Zwiad mysi przebiegł nieco lepiej. Dowiedziałeś się dzięki niemu, że agenci przetrzymywani są na poziomie -2 i zostaną przetransportowani z Zoril jutro po południu.
Z koncentracji wybił cię Beeper, gdy poinformował o połączeniu przychodzącym.
- Nariki?
- Pamiętasz tę łódź, którą rozważaliśmy jako ewentualną drogę ewakuacji? Ajina jest pewien, że cesarscy zostawili ją jako pułapkę. Albo wiedzą, że tu jesteśmy, albo czają się na kogoś innego. Tak czy inaczej, uważaj na siebie.
https://www.youtube.com/watch?v=QtWJM25FwU0
- Macie coś jeszcze?
- Tak. Przejrzałam księgi portowe. Gdyby nie to, że wcześniej interesowałam się ruchem morskim w tej okolicy, nie byłabym w stanie wykryć, że zostały sfałszowane. Ktoś zadał sobie wiele trudu, żeby to wszystko zorganizować. Niemniej jednak, jeśli dostanę trochę czasu, porównam te logi z naszymi i ustalę, które zostały celowo pominięte. Co o tym wszystkim sądzisz, Tekkey? Dochodzi południe, więc może spotkamy się to wszystko przegadać?

Pit:
Zgodnie z zapowiedziami, następnego ranka udaliście się do kopalni i mogliście przystąpić do wykonywania zadania. Z Verden wyjechaliście w taborze jednakowych, szarych autobusów. Na miejscu każda grupa wolnych pracowników otrzymała sprzęt (w waszym wypadku torby z narzędziami, proste maski gazowe i kaski ochronne). Niestety poproszono, żebyście niezwłocznie zjechali pod ziemię i rozpoczęli szkolenia. Mieliście obiecane również zajęcia na powierzchni, lecz nikt nie raczył powiedzieć kiedy.
Tunele wyglądały, jakby wydrążono je w pośpiechu, ale przynajmniej na twoje oko nie groziło im zawalenie.
- Hej, wy! - Żołnierz zbliżył się szybkim krokiem. - Miało miejsce naruszenie zasad bezpieczeństwa. Wszyscy muszą natychmiast opuścić kopalnię i stawić się z powrotem w Verden.

Nag:

Dann:
Kapral Weissman zasalutował i opuścił gabinet, zostawiając cię pogrążonego w myślach. Pięciu martwych strażników i ośmioro więźniów. Sytuacja stała się wyjątkowo poważna. Podniosłeś słuchawkę brzęczącego interkomu.
- Panie poruczniku, mamy sytuację - zaraportował jakiś żołnierz. - Ktoś włamał się do jednego ze składów kopalnianych. Ze wstępnych szacunków wynika, że zaginęły narzędzia, które można wykorzystać jako broń. Zabezpieczyliśmy miejsce zdarzenia i prosimy o rozkazy.
Zawiesiłeś połączenie, żeby odebrać comlink. Szyfrowany kanał oznaczał kogoś z armii.
- Dann?
- Zgadza się. Z kim rozmawiam?
- Z porucznik Kane. Teraz słuchaj uważnie. Zwiększamy wydobycie trybonitytu w trybie natychmiastowym.
Przejrzałeś papiery rozrzucone na biurku.
- Nie mamy ludzi, ani sprzętu. Poprzedni dowódca przesadził z szacunkami i się z nich nie wywiązał. Ja tego błędu nie popełnię.
- Czy ja cię pytałam o opinię, chłopcze? Zwiększamy wydobycie. Sprzęt od TANARI już jedzie. Prosto z fabryk w Agarcie. Mam też wiele nowej siły roboczej z Silranu i Nash. Będziesz kierował największym obozem w historii. Ponad 8,000 skazańców, plus personel. Cieszysz się?
- Czy...
- Pogadamy osobiście jutro rano. Nadzoruję operację rozbudowy. Nie rozwal Verden do tej pory.

oX:
Rytualny krąg teleportował was do wielkiej sali, której ciemne, kamienne ściany pokrywała cieć mistycznych znaków, wykonanych z fioletowych, lekko opalizujących kryształów, wprawionych w metalowe ramy. To miejsce służyło za węzeł, łączący wszystkie rytuały Sedo, odprawiane przez strażników Skarseld. Było więc swoistym wejściem do Orcus, pomimo że znajdowało się głęboko w jego sercu.
Przez jedno z czterech rozmieszczonych symetrycznie wejść wkroczył Keres A'nen w towarzystwie dwóch draugów i zmierzył was znużonym spojrzeniem, które ostatecznie zatrzymało się na więźniu.
- Ruan Woodworth?
- Tak, to ona - wyjaśniłeś.
Zaznaczył coś w notesie i kiwnięciem głowy dał znać, żeby nowego więźnia przetransportowano gdzieś wewnątrz kompleksu.
- Dlaczego akurat ona? - Zapytał zaciekawiony Bullet. - Mogliśmy zabrać więcej nadludzi, jeśli byłoby trzeba.
- Nie teraz. Musimy już iść.
- My? Znaczy ty i my dwaj? Gdzieś się wybieramy?
- Macie spotkanie z Nim. Właściwie, to jesteście spóźnieni. Zabiorę was.
Keres stanął wewnątrz kręgu, na samym środku pomieszczenia. Symbole na ścianach rozjarzyły się wściekle.
- Podejdźcie.

***

Przenieśliście się w jakieś przyjemne, ciepłe miejsce. Opustoszała knajpa w wąskiej uliczce. Wyglądało, jakby wyludniła się w wielkim pośpiechu. Na podłodze walały się potłuczone szklanki, na barze czekały potrawy, których nie wydano klientom. Podążyliście za przewodnikiem do sąsiedniego pomieszczenia i ujrzeliście Lorgana Graviera, siedzącego samotnie przy stoliku, we wstęgach papierosowego dymu.
- Chris-kun, Bullet-kun, dobrze was widzieć. Chciałbym, żebyście wykonali pewne zadanie.

Curse:
Kiedy planowałaś dalszy tok śledztwa, otrzymałaś wiadomość od Bandama: "Mam pomysł, gdzie mogli pojechać Babilończycy i zamierzam go sprawdzić. W najgorszym wypadku zrobię to samo, co słuchając ciebie - stracę czas. Jak chcesz się zabrać, bądź za kwadrans na dworcu. Jak nie, dam znać, jeśli coś znajdę. Leo.". Chwilę później podszedł Yoven i powiedział, że dzwonił Jensen z lotniska i chciał, żebyś pilnie przyjechała się z nim spotkać. Może mieć coś ważnego, związanego ze śledztwem, ale nie chciał dzielić się szczegółami przez telefon.

Yami (Poszukiwacze):

Genkaku:
Niezwłocznie powróciłeś do centrum konferencyjnego, żeby zgodnie z przypuszczeniami potwierdzić nieobecność Suareza. Byłeś krok do tyłu, ale gra się jeszcze nie zakończyła. Kiedy nienachalnie przepytywałeś pozostałych gości i ustalałeś, że profesor opuścił budynek w towarzystwie koleżanki po fachu, doktor Stephanie Berg, Trinity odebrała od Thekala kartę SIM i przepuściła ją przez swoją aparaturę.
- Masz szczęście, że to zwykły telefon, a nie comlink - wyjaśniła przez słuchawkę w twoim uchu. - Udało mi się zlokalizować odbiorcę ostatniej wiadomości. Ulica Księcia Sigmunda 14. To jakieś siedem kilometrów od twojej aktualnej pozycji. Możesz nikogo już tam nie zastać. Idziesz, czy wracasz przesłuchać Kanekiego?

Sorata:
Pociąg przecinał białe pustkowie, wzbijając chmurę śniegu. Tenma siedział wygodnie w fotelu przedziałowym, obrzucając cię się zblazowanym spojrzeniem.
- Potraktuj to, co zrobiłem z panem Rainerem, jako przyjazne ostrzeżenie - wyjaśnił po chwili. - Jeszcze raz ściśniesz moje gardło, stracisz rękę. Jeszcze raz mi się postawisz, zginiesz ty lub twoi bliscy. Żadna misja, ani wysoko postawiony kolega ci nie pomoże, zapchlony kundlu.
Obserwowałeś w milczeniu, jak podniósł się i zbliżył o krok.
- Jeżeli masz z tym jakiś problem, możemy rozwiązać go przemocą. Tu i teraz. Jeśli nie, wróć proszę do zwiadu, kiedy ja będę dogadywał transport ze stacji końcowej, do celu naszej podróży. Więc? Jak będzie?
Uśmiechnąłeś się szeroko. Poszukiwacz nareszcie przemawiał znajomym językiem.
- Założę się, że bardzo wyboiście. Ale to w dużej mierze zależy od ciebie. - Odwróciłeś się swobodnie i bez strachu, nie przedłużając kontaktu wzrokowego. Zdecydowanie wolałeś Tenmę-mordercę, od marudy.
Na szczęście, od czasu przeczesania przedziałów przez podwładnych Wolfa, nie było żadnych problemów z przemieszczaniem się między nimi. Zwłaszcza w przebraniu, które sobie przygotowałeś.
Zdeterminowany do poznania dalszych planów potencjalnych wrogów, powróciłeś do zajmowanej wcześniej łazienki i skupiłeś całą uwagę na wróblu. Usłyszałeś dzięki niemu, jak umawiali się przez comlink z kimś w centrum Frostfurtu, w tamtejszej kantynie. Sprawa miała dotyczyć przekazania trzech draugów do ochrony, wydania nowych rozkazów i odebrania dotychczasowych wyników jakichś poszukiwań. Wolf zaznaczył, że oczekuje solidnych zabezpieczeń. Żołnierze mieli znajdować się na zewnątrz i w środku, żeby nic nie zakłóciło spotkania. Wspomniał też, że po wszystkim "ktoś ze Skarseld będzie chciał zobaczyć to na własne oczy".
Kiedy dotarliście wreszcie na stację we Frostfurcie, słońce powoli wstawało zza horyzontu. Miasto w normalnych okolicznościach musiało być dość senne, jednak teraz roiło się w nim od żołnierzy i wielkich transporterów gąsienicowych. Tenma spojrzał na ciebie, oczekując decyzji: jechać dalej załatwionym przez niego pojazdem, czy zostać i szpiegować Wolfa?


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 
»Sorata   #18 
Yami


Poziom: Genshu
Posty: 1471
Wiek: 38
Dołączył: 15 Gru 2008
Skąd: TG
Cytuj
Frostfurt nie tylko z nazwy kojarzył się z zimnem. Miasto otaczały białe pola, a narastający po chwilowych roztopach mróz otulił gałęzie drzew za peronem ciasnym kołnierzem lodu. Nadchodził poranek, a pora i temperatura gwarantowały ciszę i spokój na ulicach. Po wyjściu z pociągu, Tenma poszedł zapewnić pojazd, którym mieli dotrzeć na miejsce, a Sorata zdecydował się poświęcić pozostałą godzinę na zdobycie dodatkowych informacji. Cieszył się nawet z chwilowej rozłąki. Nagijczyk okazał się uciążliwym towarzyszem i niecierpliwie oczekiwał momentu, w którym ich drogi się rozejdą. Ostatnia rozmowa sprawiła, że trzymał broń blisko dłoni, w razie gdyby Poszukiwacz nie dał rady utrzymać rozejmu. Jednak atak z jego strony wydawał się mało prawdopodobny. Znęcanie się nad zwykłymi ludźmi celem odreagowania stresu było godne pogardy, a Rainer nie zasłużył na płacenie za niestabilność nadczłowieka. Niemniej, Tenchi było daleko do ideału, a pospolity drań atakujący słabszych, może również próbować z silniejszymi. Fenris zamierzał być na tą ewentualność gotowy.
Inna sprawa, że wbrew oczekiwaniom, zagrożeń w miasteczku nie brakowało. Już w okolicach dworca kręciło się mnóstwo ludzi w charakterystycznych dla Nag grubych, niebieskich mundurach, a ich liczba rosła im bliżej centrum. Na ulicach więcej było wojskowych pojazdów gąsienicowych, niż cywilnych samochodów. Ciekawe ilu ich tu stacjonowało? Podążanie za spieszącym dokądś Wolfem bez ściągnięcia na siebie uwagi stawało się coraz trudniejsze. Pogłaskał odruchowo ptaszka wiercącego się w szerokiej kieszeni na piersi. Niepozorny szary wróbelek był nieocenionym sprzymierzeńcem. W ramach podziękowania Sorata mógł go przynajmniej ogrzać i nakarmić przed wypuszczeniem. Gdy ustało zagrożenie odkrycia ich tożsamości, wrócił do podsłuchiwania. Wolf umówił się przez comlink na przekazanie draugów i wymianę informacji, a to stwarzało pole do manewru. Ciekawość podsycał fakt, że Johann podkreślił konieczność obecności żołnierzy w całej okolicy spotkania. Ostatnia zagadka dotyczyła tajemniczego "Skarseld". Cóż to mogło być? Miejsce? Grupa? Dokładny cytat brzmiał: Ktoś ze Skarseld będzie chciał zobaczyć to na własne oczy.
Oczekiwał, że porucznik wsiądzie do samochodu, jednak ten szybkim krokiem pognał w sobie tylko znanym kierunku. Śledzenie go w taki sposób było zbyt oczywiste. Fenris skręcił w zaułek miedzy budynkami, wrzucił walizkę do kontenera na śmieci i odbijając się naprzemiennie od ścian, błyskawicznie wspiął się na dach, by stamtąd kontynuować pościg. Pościg ułatwiał fakt, że większość budynków była do siebie blisko przytulona, pewnie celem oszczędności ciepła.
Przy budynku kręciło się jeszcze więcej wojskowych. Ledwie widoczna głowa jednego krążyła nawet wzdłuż krawędzi dachu. Niewielki szyld informował, że to wojskowa kantyna. A Wolf skierował kroki właśnie do niej.
Schowanie się w sąsiednim budynku nie nastręczyło Soracie żadnych trudności. Siedemdziesieciometrowy zasięg mocy z łatwością pozwolił mu wyczuć szczury chroniące się przed mrozami w wygodnych korytarzach pod drewnianą podłogą kantyny. Do głowy przyszło mu wcielenie się w jednego z draugów, ale nie miał pojęcia jakie zabezpieczenia mogła uruchomić taka operacja ani czy informacje Wolfa były tego warte. Usiadł wygodnie pod ścianą i objął ciasno umysł gryzonia by dokładnie zobaczyć i usłyszeć wnętrze sąsiedniego budynku.
Przy jednym ze stołów zobaczył Wolfa przysiadającego się do jakiegoś mężczyzny. Dopiero, gdy za plecami nowoprzybyłego ustawiły się trzy draugi, obojętnie oczekując kolejnego rozkazu, Fenris zobaczył twarz jego rozmówcy. To był ten starzec, z którym walczył na babilońskiej plaży. Hans Kelt. Kolejny niebezpieczny rycerz w bezpośrednim zasięgu. Temperatura we Frostfucie szybko mogła osiągnąć punkt wrzenia.
Mimo przemieszczenia małego sprzymierzeńca, na zdjęciach nie widać było szczegółów. Ramię i fragment głowy Wolfa odsłaniały tylko zimowy krajobraz. Więcej nie udało się uchwycić - Nagijczyk schował kopertę do kieszeni płaszcza.
- To powinno wystarczyć - stwierdził cicho. Jak na sygnał, Kelt wstał od stołu, ale Wolf powstrzymał go uspokajającym gestem - Jeszcze chwilę, czekamy na kogoś.
- Tą, która chciała obejrzeć wykopaliska? - stary posłusznie usiadł.
W grupie pilnujących ich żołnierzy coś się poruszyło i szczur pod stołem zmienił trochę kąt patrzenia. Między szerokimi ramionami mężczyzn pojawiła się galaretowata substancja, która zestaliła się w postać kobiety. W tym momencie całe opanowanie Soraty trafił szlag. Podchodzącą do Rycerzy kobietą była Mni.

***


Jego Mni! Co prawda wyglądała nieco inaczej, niż ostatnio, ale tej kobiety nie pomyliłby z żadną inną na całym świecie. Z trudem opanował drżenie rąk i skupił się na zespoleniu ze zwierzęciem, byle tylko nie stracić widoku ukochanej.
- Słodkie duchy - zobaczenie jej po takim czasie wywołało w nim falę gorąca. Nieskończone dni i miesiące szlifował cierpliwość, pocieszając się wizjami kolejnego spotkania. Jednak nawet najśmielsze z tych marzeń nie dorównywały rzeczywistości. Po prostu oniemiał, a skłębiona mieszanina zalewających go uczuć sprawiła, że nawet szczur zaczął tańczyć z podniecenia. Przez paciorkowate oczy szaman wpatrywał się w jej twarz, doceniając rozbudzoną, bardziej drapieżną urodę, a jednocześnie tonąc w zazdrości, że to nie on był przyczyną tej zmiany.
- Może to Gabriel tak ją odmienił? - znienacka usłyszał dawne zwątpienie, ale szybko je zdusił. To nie miało znaczenia. W pożegnalnej rozmowie stwierdziła, że nie jest dość silny, by ją ochraniać przed zagrożeniem ze strony Akuma. Więc się takim stanie. Dopiero wtedy będzie mógł jej spojrzeć w twarz bez skrępowania i dopiero wtedy poprosi ją o wybór. Ale to nie znaczy, że nie mogą zamienić kilku słów, prawda? Szczególnie, że zobaczył ją w towarzystwie dwóch wrogów. Jednym co jej zawsze bezbłędnie wychodziło, było doprowadzanie go do gorączki. Stłumił szalejące emocje. Zamierzała coś powiedzieć.
- Nie chciałam wam przerywać, ale skoro sami mnie wywołaliście, oto jestem - obwieściła podchodząc. Hans dał znać, żeby jego ludzie, mierzący obecnie w intruza, opuścili broń.
- Pani Dawnfire, jak mniemam?
- We własnej osobie. - Postąpiła kilka kroków do przodu, w stronę stołu. - Panie Wolf, czy mogę?
Mężczyzna powoli pokręcił przecząco głową, przyglądając się spod byka.
- Teraz ty również jesteś kapitanem. Nie musisz wykonywać jego poleceń - zaznaczyła. - Tylko rzucę okiem.
Wolf poderwał się, chwycił Nayati za szyję i przygwoździł plecami do pobliskiego, drewnianego wspornika.
Jak zawsze, gdy chodziło o Mni, Fenris zareagował instynktownie. Szarpnięty duchowym nakazem szczur rzucił się do ataku w dzikim pędzie. Jego silne zęby przebiły się przez grubą nogawkę i uczepiły łydki Wolfa, wywołując u niego moment dezorientacji. Kobieta go wykorzystała i spróbowała się wyśliznąć z chwytu. Daremnie. Docisnął ją z większą siłą i przesunął ku górze, aż stopami przestała dotykać podłoża.
- Zapomniałaś się, dziewczyno - wycharczał przez zaciśnięte zęby, a ona jęknęła z bólu. Dla szamana to było zbyt wiele. Zerwał zespolenie ze zwierzęciem i ruszył do natarcia. Wyjście przez okno na dach nie stanowiło wyzwania. Wystarczył szybki rozbieg, a rozpięty płaszcz załopotał, łapiąc pełne poły lodowatego wiatru. Opamiętanie nadeszło w pół skoku. To było samobójstwo, a Wolf pewnie jej nie zabije, jeśli ma protekcję kogoś wysoko postawionego. Fenris przekoziołkował i płynnie przeszedł do dalszego biegu. Strażnik na dachu nie zdążył się jeszcze odwrócić, gdy usta i nos nakryła mu dłoń, a przedramię zacisnęło się na tchawicy i żyle szyjnej. Pozbawiony tlenu mózg wyłączył ciało jak na zawołanie. Sorata oparł nieprzytomnego o komin i zamarł w bezruchu próbując połączyć się ze zwierzęciem poniżej.
Szczur nie żył, rozgnieciony ciężkim butem. Na szczęście w pobliżu było dostatecznie wielu jego towarzyszy do wykorzystania. Wyglądało na to, że sytuacja się uspokoiła.
- Jeżeli mamy ruszać, to tylko teraz - obwieścił Hans. - Radary wyłapały nadciągającą śnieżycę i jeżeli nie zbierzemy się szybko, zostaniemy tutaj co najmniej do jutra.
- Jedziemy. – zdecydował Wolf i puścił Mni, która zaczęła rozcierać obolałe gardło.

Desperacko chciał porozmawiać z ukochaną, ale przy tylu ciekawskich oczach nie miał żadnych możliwości. Z ciężkim sercem zdecydował, że tym razem należy odpuścić. Zaufanie jest podstawą. Musiał zakładać, że Mni wie co robi, a przeczucie mówiło mu, że mogą nawet zmierzać w tym samym kierunku. To, albo oszukiwał własne wyrzuty sumienia, bo pozostawił ją samą w rękach zimnokrwistych morderców. Poprosił ptaka mentalnym szeptem o ostatnią przysługę. Zatrzepotały rozprostowane skrzydełka i mała, pierzasta kulka przysiadła na otaczającym kantynę płotku. Mały dzióbek otwarł się w dokładnie w momencie gdy mijała go kobieta.
- M.N.I. - nikt nie zarejestrował pieszczotliwego określenia wyćwierkanego telegraficznym alfabetem. Nayati nie zmieniła kroku, ani nie spojrzała na ptaka. Po chwili zniknęła we wnętrzu samochodu. Trudno. Nie mógł czekać ani chwili dłużej. Życząc narzeczonej powodzenia, zeskoczył z dachu i skierował się na miejsce spotkania ustalone z Tenmą.
Z wielką niechęcią i maskując niektóre szczegóły i szalejące w nim uczucia, opisał Nagijczykowi spotkanie trójki w kantynie. On również był niemal pewien, że zmierzają w to samo miejsce. Wyruszyli bezzwłocznie. Stosunkowo wygodna droga, za miastem zmieniła się nie po poznania. Bezkres lodowego pustkowia przytłaczał i podkreślał kruchość istoty ludzkiej w obliczu surowej natury. Wjechali miedzy drzewa. Iglaki nierzadko szurały gałęziami o szyby niewielkiej dwuosobowej szoferki, ale jechali we właściwym kierunku. Świeży śnieg, gnany coraz głośniejszymi podmuchami wiatru, nie zdołał jeszcze ukryć śladów gąsienic prowadzących głębiej w tajgę. Godzina minęła im na ponurym milczeniu. Tenma prowadził, coraz bardziej nachmurzony gdy kolejne wyboje coraz bardziej kołysały pojazdem, a szalejący wiatr przygłuszył wycie pracującego pełną mocą silnika. Lojalne wobec swojej armii Nag chciało ich za wszelką cenę powstrzymać. Nie trwało długo, aż ślad poprzednich pojazdów zniknął bezpowrotnie.
- Cudownie. Mapy ci nie dali? - Przerażony możliwością zgubienia Mni odezwał się po raz pierwszy od wyjazdu.
Tenma nie zdążył odpowiedzieć – był zbyt bardzo zajęty walką z pojazdem. Błyskawica rozdarła niebo, podkreślając na chwilę pustkowie, na którym się znaleźli. Stare drzewa wyglądały jak patyki w perspektywie spadających z nieba ton śniegu, ale las był ich jedyną szansą, na przetrwanie śnieżycy. Kołysani z boku na bok, w kłębach spalin z przegrzanego silnika zagłębiali się na oślep w trzewia burzy. Wycieraczki nie nadążały z usuwaniem gęstego śniegu, a stres parował w niewielkiej, jeszcze ciepłej przestrzeni grożąc rychłym wybuchem sprzeczki. Katalizatorem okazał się widok, który Sorata ujrzał między pociągnięciami wycieraczek. Zbliżali się pełną prędkością do krawędzi urwiska.
- Uważaj! – szarpnął kierownicę ku sobie. Nie było czasu na tłumaczenia. Tenma natychmiast wygasił silnik i spojrzał na niego ledwie się hamując.
- Co znowu?!
- Spadlibyśmy. Spójrz przed siebie – gromadzona przez długi czas adrenalina sprawiła, że Sorata zdążył się już uspokoić – włącz silnik i wycieraczki.
Krótka sprzeczka wystarczyła, żeby biel zdążyła szczelnie zamknąć ich w swym kokonie. Silnik zamruczał o dziwo za pierwszym razem.
- Wycofaj – polecił szaman.
- Zamknij się! Dotarliśmy – Tenma wskazał coś przed nimi. Sorata wytężał wzrok, ale dopiero gdy wycieraczki usunęły nadmiar śniegu z szyby ujrzał, co chodziło. Przypadkiem bo przypadkiem, ale Poszukiwacz w końcu coś znalazł. Wojskowy obóz, doskonale widoczny z podwyższenia, na którym się zatrzymali, otaczał wielką dziurę w ziemi, kryjącą kamienne ruiny. Z dystansu ciężko było ustalić, co dokładnie wykopywano. Jednak po kilku chwilach wojsko uruchomiło zmierzchowe oświetlenie, a z cieni wydostał się kontur pradawnej wieży. Chyba faktycznie byli na miejscu.
   
Profil PW Email
 
 
»oX   #19 
Rycerz


Poziom: Ikkitousen
Stopień: Samurai
Posty: 740
Wiek: 33
Dołączył: 21 Paź 2010
Skąd: Wejherowo
Cytuj
- Chris-kun, Bullet-kun, dobrze was widzieć. Chciałbym, żebyście wykonali pewne zadanie. – Oznajmił Lorgan Gravier, siedzący samotnie przy stoliku opustoszałej knajpy. Papierosowy dym unosił się nad jego głową. Murphy w towarzystwie Bulleta zbliżył się i zasalutował, jak podczas pierwszego spotkania z kapitanem pionu wojskowego.
- Bullet-kundel musi być obecny podczas tej rozmowy? Poza tym, miło kapitana widzieć. Czego miałoby dotyczyć owe zadanie?
- Straciliśmy kontakt z jednym ze współpracowników Skarseld. Zależy mi na określeniu miejsca jego pobytu. - Lorgan podsunął fotografię przedstawiającą mężczyznę w średnim wieku. - Nazywa się Yugi Kaneki. Trzydzieści minut temu miał z hotelu Bates potwierdzić otrzymanie przelewu. Nie zrobił tego, a kontakt telefoniczny okazał się niemożliwy. Podejrzewam, że mógł zostać uprowadzony lub zabity.
Chris obejrzał fotografię i, odsunąwszy ją na bok, kontynuował rozmowę.
- Uprowadzony lub zabity przez...? Mogę się tego podjąć, lecz najpierw chciałbym poznać kilka odpowiedzi na dręczące... nas pytania. – Rycerz kątem oka spojrzał na czworonoga czającego się na pozostawione na ladzie i stolikach dania.
- To również należy ustalić. Normalnie sprawą zająłby się Keres, ale jest mi potrzebny tutaj – odparł beznamiętnie kapitan.
W tym samym czasie w sąsiednim pomieszczeniu ktoś się krzątał, co nie uciekło uszom egzekutora.
- Nie jesteśmy tu sami, kapitanie? – spytał Chris, spoglądając to na dawnego przełożonego, to na źródło hałasu.
- W rzeczy samej, nie jesteśmy. Dlatego właśnie was proszę o odnalezienie Kanekiego.
- Nas? – spytał zdziwiony Chris.
- Ciebie i Bulleta-kun. - Lorgan przygasił papierosa w popielniczce. - Wspominałeś o jakichś pytaniach.
- Bullet chciałby wiedzieć, dlaczego naszym zadaniem było schwytanie akurat Ruan. Mnie nie interesuje to aż tak bardzo, ale obiecał nie szczać po moich rzeczach, jak się tego dowiem. – Murphy ponownie zmierzył wzrokiem sąsiednie pomieszczenie. - Bardziej interesuje mnie to, czyje uszy teraz nas słuchają.
- W sąsiednim pokoju przebywa kolejny współpracownik Skarseld. Kaneki zorganizował jego wizytę w Sarras, żeby mógł coś dla mnie zrobić.
- Poznam chociaż jego imię? – Chris zebrał powietrze w płuca. - I co z odpowiedzią na pytanie... psa?
- Zależy. To niebezpieczna wiedza, która uwikła cię w szereg nadchodzących wydarzeń, dlatego zdradź mi, proszę, do czego ci ona potrzebna?
- Niebezpieczeństwo to moje drugie imię. Nie po to zostałem egzekutorem, aby teraz być czyjąś marionetką. Chce wiedzieć czemu naciskam spust. Poza tym jestem ciekawski, szczególnie, jeśli chodzi o sprawy jak ta, w której odgrywam jakąś tam rolę.
- Podjąłeś decyzję. Współpracownik nazywa się Diego Suarez i jest naukowcem z Babilonu. Ruan Woodworth, to... – Gravier przerwał i spojrzał na współpracownika.
- Dawnfire dotarła do Frostfurtu - wtrącił Keres, wsłuchując się w comlink.
- Wybacz, Chris-kun. Będziemy musieli dokończyć naszą rozmowę innym razem – odparł kapitan.
- Jest szansa, że dokończymy ją właśnie teraz, kapitanie? Patrząc na to, co się dzieje, może nie być lepszej okazji.
- Będzie, zaufaj mi. - Lorgan przejął comlink i zaczął z kimś rozmawiać. - Dobrze cię słyszeć, Nayati-chan.
Szczupły dryblas spojrzeniem dał znać, że rycerz z czworonogiem powinni się zbierać. Murphy przeklął pod nosem i opuścił knajpę. Nie był to dzień, w którym uzyskałby odpowiedzi. W myślach jednak stwierdził, że się jeszcze nie skończył i może coś się wyklaruje.
- Masz w ogóle pojęcie, gdzie jesteśmy? – Bullet przerwał milczenie.
- Wygląda na to, że wojsko wyludniło okolicę – odpowiedział Chris, rozglądając się po okolicy. – Wyjdźmy najpierw z tej nędznej alejki.
- Też mi tropiciel...
Para przeszła kilkadziesiąt metrów wąską, brukowaną drogą i doszła do jednej z głównych, miejskich ulic. Murphy rozejrzał się dookoła i zobaczył, że w oddali z kominów starych fabryk wydostaje się czarny dym. Wrażliwe uszy Bulleta dosłyszały trwający w oddali koncert. Nie trudno było również dostrzec tłumy ludzi maszerujące bez większego celu od sklepu do sklepu.
- Wojsko swoje zrobiło, ale widać, że miasto żyje. Chyba dobrze, co?
- Mnie się pytasz? Psa? Skąd mam wiedzieć?
- Zapomnij – gestem ręki Chris zbył sierściucha. – Musimy dostać się do hotelu Bates, a nie znam Sarras za bardzo.
- Skąd wiesz gdzie jesteśmy?
- Zwiedziłem trochę więcej miejsc, niż ty, Bullet. Poza tym łatwo poznać.
- No chyba tobie!
Chris zauważył jadącą w ich stronę taksówkę i uniósł prawą ręke ku górze. Żółty samochód wjechał na pobocze, lecz po otwarciu drzwi kierowca nie był zadowolony.
- Nie wożę zwierząt – powiedział surowym tonem siwy mężczyzna.
- Tym razem zrobisz wyjątek. Chyba, że chcesz odmówić porucznikowi armii podwózki – skwitował Chris, pokazując służbową legitymację.
Kierowca niemal natychmiast zmienił nastawienie i z wymuszonym uśmiechem zapytał, dokąd ma ich zawieźć.
- Hotel Bates.
__________

Podróż trwała dokładnie dwadzieścia trzy minuty. Przebijanie się przez zakorkowane ulice nie było prostym zadaniem, lecz popędzany co rusz kierowca wciskał mocniej pedał gazu i wyprzedzał tam, gdzie nie powinien był tego robić. Murphy zmuszał go do takich działań wiedząc, że żaden stróż prawa nie wymierzy im kary, czy to mandatem, czy upomnieniem. Dobrze zajmować wysokie stanowisko w wojsku.
Wysiadając z taksówki, rycerz zapiął psa na krótką smycz, aby uniknąć niepotrzebnych komentarzy. Hotel należał do luksusowych, lecz na drzwiach nie widniał znak zakazu wprowadzania zwierząt. Chris miał cichą nadzieję, że będzie musiał zostawić psa na zewnątrz, lecz nie tym razem. Poza tym dotarło do niego, że węch i inne zmysły Bulleta mogą okazać się przydatne podczas poszukiwań Kanekiego. Weszli do środka i od razu zbliżyli do recepcji. Za wysoką ladą zasiadała ładna blondynka, posyłająca co rusz uśmiech do zadowolonych gości hotelowych. Nie chcąc tracić cennego czasu, egzekutor zbliżył się do niej i najpierw spytał o wolny pokój. Widać było, że Murphy odstawał ubiorem od pozostałych gości poubieranych w drogie ciuchy i garnitury, co wywołało grymaz niezadowolenia na miłej buźce. Gdy usłyszał, że dostępny jest pokój, wpłacił zaliczkę i spytał, czy znajomy z którym miał się spotkać, dotarł do hotelu.
- Przykro mi, ale nie podajemy takich informacji bez wstępnej weryfikacji. Mogę zadzwonić do pokoju pana Kaneki’ego i powiedzieć, że pan przyszedł. Jak mam pana przedstawić?
- Chris Murphy – odpowiedział rycerz, wywracając oczami. Nie był szpiegiem, aby wymyślać sobie co rusz nowe aliasy. Poza tym czas gonił.
Kobieta wystukała numer do pokoju i po chwili ze zdziwieniem stwierdziła, że nikt nie odpowiada.
- Według systemu pan Kaneki powinien aktualnie przebywać w pokoju – wyszeptała pod nosem.
- Niech pani posłucha – Chris zmienił ton na bardziej poważny i patrzy wprost w błękitne oczy recepcjonistki. – Nie mam czasu na pierdoły. Jestem porucznikiem nagijskiej armii i moim obowiązkiem jest spotkać się z Kanekim. Mogę tam iść sam, albo w czyimś towarzystwie, nieważne. Ważne, żeby stało się to szybko.
- Będę potrzebowała jakiegoś dowodu tożsamości na potwierdzenie pa..
Egzekutor przerwał kobiecie, zbliżając do twarzy swoją służbową legitymację. Nie protestowała i wezwała do siebie człowieka z recepcji. Wyszeptała mu coś na ucho, po czym z powrotem zwróciła się do rycerza.
- Pan Johanson zaprowadzi pana do odpowiedniego pokoju.
Murphy, Bullet i pracownik ochrony szli podłużnym korytarzem, by po chwili zatrzymać się przy właściwych drzwiach. Johanson wyjął pęk kluczy i odnalazł odpowiedni. Drzwi stanęły otworem, a oczom ukazała się... pustka. Rycerz nakazał ochroniarzowi trzymać się z tyłu, a sam wyjął zza paska colta. Puścił Bulleta przodem i ruszył tuż za nim, czyszcząc pomieszczenia.
- Nikogo tu nie ma. Wyczuwam zapach kilku osób, były tu całkiem niedawno.
Murphy przyklęknął przy towarzyszu i, chcąc uniknąć kolejnej niewygodnej rozmowy czemu rozmawia ze swoim psem, wyszeptał do ucha niezauważenie, czy Bullet może powiedzieć coś więcej.
- Amator – odparł, po czym pyskiem wskazał na plamę krwi przy drzwiach.
- Dobry pies.
Chris podszedł do wskazanego miejsca i palcem dotknął plamy. Krew była świeża. Jeszcze raz zlustrował pomieszczenie i w kącie dojrzał mały stosik stworzony z ubrań. Zbliżył się i szybko domyślił, że należały do jednej osoby. Prawdopodobnie ktoś rozebrał Kanekiego do naga i lekko poturbował. Nic nie wskazywało na to, że został zabity na miejscu. Spojrzał na skonsternowanego ochroniarza i nakazał zejść mu z powrotem na dół i wezwać odpowiednie służby. Cały pokój musi zostać zbadany centymetr po centymetrze. Gdy siwy zniknął w głębi korytarza, rycerz odciął kawałek ubrania i przyłożył psu pod nos.
- Podążysz tym tropem?
- Nie ma szans. – Bullet pokręcił przecząco głową. – Przydaj się na coś, trutniu. Rozejrzyj się po pokoju, może coś znajdziesz.
- Od czego cię mam?
- Chce żeby całą robotę za niego pies odwalał - parsknął.
Zdenerwowany Chris po raz kolejny wysilił umysł i wszystkie pozostałe zmysły. Przyłożył głowę do dywanu i dostrzegł wgniecenia w materiale. Wyglądało na to, że ciężka walizka wyjechała z pokoju. Wiedząc, że nic więcej tu nie znajdzie, zrobił na wszelki wypadek kilka zdjęć, w tym ciuchów i opuścił pomieszczenie, zamykając za sobą drzwi. Resztą zajmą się odpowiedni specjaliści. Zbiegł schodami w dół i udał się do recepcji. Ta sama kobieta siedziała za ladą.
- Potrzebuję dostępu do kamer ochrony. Wasz gość hotelowy mógł zostać uprowadzony.
- Proszę udać się w dół korytarza i pierwsze drzwi w lewo. To pokój ochrony. Już do nich dzwonię – odparła miłym, lecz drgającym głosem blondynka. W jej oczach można było wyczytać strach.
Przebicie się przez mały tłum w holu irytowało wojskowego, lecz szybko dotarł do wskazanego pomieszczenia. Zapukał w metalowe drzwi i po upływie kilku sekund umięśniony kurdupel otworzył je od środka i zaprosił rycerza.
- Wszystko przygotowane, panie Murphy.
Egzekutor bez słowa zasiadł przed masą monitorów i poprosił o obraz z korytarza na piętrze, gdzie znajdował się pokój Kanekiego. Kazał chudemu okularnikowi przyspieszyć obraz. Przez dłuższy czas nikt nie wchodził, ani nie wychodził z pokoju. Korytarzem chodziło sporo ludzi, czy to trzeźwych, czy w stanie upojenia alkoholowego. Kanekiego ani śladu.
- Stój! – krzyknął rycerz. – Cofnij trochę.
Na jednym z ekranów zauważył, jak z pokoju ktoś wychodzi, unikając pokazania twarzy. Ciągnął za sobą sporych rozmiarów walizkę. Murphy nabrał dodatkowych podejrzeń i zastanawiał się, kto byłby na tyle sprytny, aby wynieść kogoś z hotelu w walizce. Nago.
- Pokaż mi trasę tego gościa. – Chris palcem wskazał ciągnącego walizkę.
- Zrobię, co w mojej mocy – odpowiedział okularnik.
Kilka par oczu wlepionych było w monitory, lecz tylko Murphy domyślał się, na co patrzy. Mężczyzna cały czas unikał kamer, zupełnie jakby znał ich rozkład. Poruszał się sprawnie po całym budynku. W końcu lokaj otworzył przed nim masywne drzwi i facet wyszedł z hotelu Bates.
- Macie kamerę na zewnątrz?
- Mamy, wczytuję obraz.
Rycerz prześledził w głowie trasę zamaskowanego mężczyzny i, gdy okularnik wskazał ruchem głowy odpowiedni monitor, wyrwał się z zamyślenia. Przed budynkiem stały dwie osoby. Jedna z nich wsiadła do taksówki, pakując wcześniej walizkę do bagażnika. Murphy zdołał odczytać numer na dachu przewoźnika.
- Macie numer do sieci tych taksówek?
- Oczywiście, panie Murphy – odparł siwy kurdupel. – Mathias! Podaj panu numer.
Po chwili Chris wystukał na ekranie telefonu numer i odezwała się miła dyspozytorka. Wykorzystując marne umiejętności aktorskie, rycerz spytał, czy taksówka o numer 0058 znajduje się gdzieś w okolicy hotelu Bates. Tłumaczył pytanie tym, że niedawno nią jechał i musiał zgubić dokumenty w środku.
- Możemy ją dla pana podstawić – odparła kobieta.
- Byłbym nad wyraz wdzięczny. Będę czekał przy zajezdni niedaleko wyjścia.
__________

- Będę się streszczał – powiedział rycerz, wsiadając do taksówki. – Nazywam się Chris Murphy i jestem porucznikiem nagijskiem armii. Chce pan podzielić się ze mną informacjami dobrowolnie?
Taksiarz nie był zdziwiony takim tanim tekstem. Prawdopodobnie nie pierwszy raz ktoś podszywał się pod członka armii. Zmienił nastawienie, kiedy służbowa legitymacja mignęła mu przed oczami.
- Dobrowolnie, oczywiście – odparł stłumionym głosem. – W czym zwykły taksówkarz może pomóc?
- Wiozłeś niedawno faceta z wielką walizką spod hotelu Bates, na pewno pamiętasz.
Murphy opisał wygląd walizki i podejrzanego, co znacznie pomogło w przypomnieniu sobie gościa. Ruszyli w stronę innego hotelu. Zaraz po przekroczeniu progu Murphy udał się do niższej tym razem lady i spytał, czy w hotelu przebywa osobnik z opisu.
- Niestety, potrzebuję nazwiska – odparła brunetka. Liczyła sobie nie więcej niż trzydzieści lat. – Dziennie przewijają się tutaj setki osób, przykro mi.
- Proszę sprawdzić nazwisko Kaneki.
- Ponownie mi przykro. Nikt o takim nazwisku nie zameldował się w naszym hotelu.
- Cóż... W takim razie będę potrzebował dostępu do kamer ochrony. Widziałem, że trochę ich tu macie.
- Nie wiem kim pan jest i dlaczego wszedł pan tutaj z psem, ale nie mam powodu udostępniać panu takich danych. Muszę prosić o opuszczenie naszej placówki.
- Za chwilę jedyną osobą, która wyjdzie stąd zakuta w kajdanki, może być pani.
Murphy po raz kolejny tego dnia pokazał swoją legitymację i znowu obserwował zmianę na czyjejś twarzy. Kobieta zmieszana wpatrywała się to na rycerza, to na dowód bycia żołnierzem.
- Nie mam całego dnia – odparł surowo Chris w jej stronę.
- Już już, przepraszam... – wyszeptała. – Ktoś już po pana idzie. Pokój ochrony jest..
- Nie interesuje mnie gdzie jest. Powinienem już mieć dostęp do obrazu.
__________

Dwadzieścia minut po przekroczeniu progu kolejnego hotelu, Murphy stał naprzeciwko drzwi do pokoju. Pokoju, w którym prawdopodobnie znajdowała się walizka skrywająca Kanekiego. Razem z osobnikiem, który go porwał. Nie uzyskał informacji, kto wynajął ów pokój, lecz nie sądził, że ta wiedza coś zmieni. Podejrzane było tylko to, że ktoś zupełnie inny przyjechał z walizką. Chris poprawił colta w kaburze i wziął głęboki oddech.
   
Profil PW Email
 
 
^Pit   #20 
Komandor


Poziom: Genshu
Stopień: Seikigun Bushou
Posty: 567
Wiek: 34
Dołączył: 12 Gru 2008
Cytuj
Misja wydawała się być sielankowa, wręcz senna. Może podziałała tak na mnie konieczność pobudki o piątej. A może to ten wczorajszy napój kawopodobny, który wypiliśmy na spółkę z Sondaiem. Ten wydawał się być o poranku jeszcze bardziej przymulony niż ja. Rozczochrane włosy jeszcze ujdą, w końcu nikt robola nie prosi, by okazywał jakąś szczególną prezencję. Ale jego oczy, jeszcze bardziej przymrużone niż zwykle, przywiodły mi na myśl jakiegoś zmieszanego kota. Trzeba się było podnieść. Zadanie, pamiętaj o zadaniu, powtarzałem w myślach. Dostawy Trybonitu? mogliśmy się rozejrzeć po obiekcie, popytać. W ostateczności można by spróbować wydostać te informacje z nagrań, danych na komputerze, faksów, rachunków. Przede wszystkim, ktoś musiał tym wszystkim zarządzać, ktoś inny zaś kierować. Ciekawiło mnie, czy któryś z robotników zna takiego dostawcę. Zapytać nie zaszkodziło, w końcu lepiej wiedzieć o swoim miejscu pracy.
Jazda w korowodzie autobusów wydawała się ciągnąć w nieskończoność. Patrzyłem za okno, widząc wciąż taki sam, nudny, szary i ponury obraz miasta-obozu. Wkrótce został zmieniony na nieco bardziej kopalniane klimaty. Budynek wejściowy był spory. Dano nam tam standardowe wyposażenie, jak kaski i proste maski gazowe.
Wyglądało więc na to, że jakiekolwiek szkolenia na powierzchni, które nam obiecano, zostały odłożone na czas późniejszy, nieokreślony.
- I tyle z zadania - stwierdziłem pod nosem. Hirame uśmiechnął się tylko i powiedział.
- Nie zrażaj się, zawsze tak jest. Trzeba po prostu to wszystko przeczekać, zaatakować w odpowiednim momencie.
Parsknąłem śmiechem. Nie byłem typem który lubił czekać, ale musiałem się zgodzić. Najważniejsze to było przeczekać moją własną chorobę. Zaczynałem dopiero rozumieć nowe właściwości mojej przemiany, ale nadal nie potrafiłem z niej korzystać.
To miało się niedługo zmienić.
Gdy już zjechaliśmy na dół, pierwsze co zacząłem robić to rozglądać się po terenie. Tunele były wydrążone na szybko, nie groziło im zawalenie, ale miałem wątpliwości co do jakości. Coż, inspekcja pracy raczej za szybko tu nie zajrzy, pomyślałem, po czym zakasałem rękawy i postanowiłem zaznajomić się z narzędziami. W międzyczasie uruchomiłem beeper, który pozwolił mi na tworzenie mapy terenu. Podobnej funkcji użyłem dawno temu, przetrząsając tunele pod Babilonem. Wolałem być ubezpieczony na każdą okazję, dlatego w podręcznym bagażu uprzednio skryłem jeszcze kilka niespodzianek, Sondai także.

Praca szła bardzo powoli. Sytuacji nie poprawiał też fakt, że większość robotników przymusowych wydawała się być jakaś obudzona.
- Ty, a temu to co jest?- zapytałem jakiegoś pracownika, pałaszującego kanapkę podczas przerwy. - Nerwowy taki.
Wskazałem palcem na klnącego pod nosem człowieka, który wydawał się być na skraju wytrzymałości psychicznej. Oglądał się za strażnikami, wydawał się kryć twarz w cieniu. Z dalszych rozmów z paroma osobami dowiedziałem się, że robotnicy przymusowi mają już dosyć.
- Czyli bunt - stwierdziłem. Rozmawiający ze mną pracownik pokazał mi gestem palca przyłożonego do ust, bym na razie nie mówił o tym za głośno.
- Ci strażnicy mają już mokro w gaciach. To będzie rzeź. Radzę ci znaleźć jakiś bezpieczny kąt, byś przy okazji nie oberwał.
- Dzięki za radę, na pewno skorzystam - odparłem z uśmiechem.
Niedługo potem spotkałem się na nowo z Sondaiem, który doglądał stropu i kluczowych punktów kopalni. Podzielił się ze mną interesującą wiadomością.
- Kierowcy ponoć przybywają z silną eskortą wojskową. Jacyś obcy, nie wiadomo nawet czy Nagijczycy. Przyjeżdżają, zgarniają i znikają. Jadą gdzieś na zachód.
- Do jednej z rycerskich twierdz, czy gdzieś dalej? - zacząłem się zastanawiać, drapiąc po brodzie. Nie spodziewałem się odpowiedzi. Trzeba byłoby ruszyć ich śladem, ale jazda w ciemno była głupim pomysłem.
- Moglibyśmy poczekać na kolejny transport. Skoro robotnicy mają okazję to zobaczyć...
- Tak, ale wtedy musielibyśmy być na powierzchni.
- Dla ciebie to chyba nie problem, co? - zaśmiał się Sondai, pijąc do mojej przemiany w prąd.
- Możemy nie mieć nawet czasu na to. Ponoć coś się szykuje.
- Tym lepiej. W chaosie coś pogubią, o czymś zapomną, czegoś nie schowają...
- Albo odwrotnie; ukryją to głębiej - odparłem.
Długowłosy wzruszył ramionami.
- Na to już nic nie poradzisz

Naszą rozmowę przerwali strażnicy, którzy polecili wszystkim robotnikom wrócić do Verden. Najwyraźniej sytuacja zaczęła wymykać się spod kontroli.
- To co teraz, nocna eskapada, czy czekamy? - zapytałem towarzysza. Był za tym by poczekać, jak się potoczy to wszystko. I tak też zrobiliśmy.
Siedziałem na parapecie, wpatrzony w mrok nocy. Sprzęt od dłuższej chwili był gotowy. Sondai dopijał właśnie herbatę, a zaraz potem obwiązał przedramiona bandażami, do których przytwierdzone były łatwo wyciągalne noże kunai.
- Nie sądziłem, że gustujesz w tego typu uzbrojeniu.
- Nigdy nie wiesz, co się komu przyda. Myślisz, że jestem tylko osobą od eksplozji?
Jak na zawołanie nastąpił pierwszy wybuch, który wstrząsnął całym kompleksem. Z oddali dało się słyszeć zbliżające się okrzyki robotników. Były hasła o rewolucji, o wolności, buncie i całej reszcie romantycznych bzdur. Ja tylko rzuciłem spojrzenie w stronę towarzysza.
- Ruszamy na przechadzkę po piekle?

***

Ulice Verden spływały krwią. Rewolucjoniści postanowili brutalnie rozprawić się z władzą, nieważne czy strażnik był mordercą, czy tylko siedział całe dnie za biurkiem i dłubał w nosie. Nie było wyjątków. Część mnie chciała dołączyć do tego chaosu, ale wolałem zachować trzeźwy umysł. Trzymając rewolwer na biodrze pobiegłem w stronę najbliższego wysokiego budynku. Wraz z Sondaiem wzbiliśmy się wyżej, przy okazji ściągając zaskoczonego strażnika. Chwycony od tyłu i powalony na ziemię był niegroźny, zwłaszcza przybity głową do podłoża. Spojrzeliśmy z góry, dosłownie, na ogrom sytuacji.
- No, to po naszych poszukiwaniach.
- Niekoniecznie - stwierdziłem, szukając znanej mi z odprawy budowli. - Postaram się złożyć wizytę naczelnikowi. Może w jego biurze znajdę coś przydatnego. A ty nam skołuj transport, zanim go rozkradną. I jeśli możesz, powstrzymaj swój wybuchowy temperament.
Prychnął pod nosem.
- Jakbyś poświęcał tyle uwagi na misję, co na suche żarty, to byś teraz ty był generałem.
- Tak, wiem, ciągle mi to mówią. No to lecę!
Skoczyłem z dachu, po drodze zamieniając się w prąd i wskakując w linię wysokiego napięcia. Świat zawirował. Czułem się, jakbym leciał przez psychodeliczny tunel pełen kolorków. Wyskoczyłem gdzieś nieopodal biura naczelnika. Moją uwagę od razu przykuł zakrwawiony robotnik, który chyba dogorywał. Przycupnąłem koło niego. Dostrzegłem ranę postrzałową. Było jednak trochę za późno na pomoc, tym bardziej na litość. Wysłuchałem tylko jego ostatnich słów.
- To była pułapka...spodziewali się ataku - wycharczał. Jego usta ubrudzone były dużą ilością krwi, a oczy powoli odpływały do góry. - Zabarykadowali się...strzelali do...każdeg...
Urwał w połowie, po czym jego głowa odchyliła się do tyłu. Wydał jeszcze ostatnie, chrapliwe tchnienie po czym jego ciało rozluźniło się.
Podniosłem się z przycupnięcia i podrapałem po brodzie. W biurze nadal mogli znajdować się ludzie. Postanowiłem jednak zaryzykować. Znów wybrałem swoją drogę przelotu. Kabel od interkomu.
Niedługo potem usłyszałem znajomy przydługi pisk o zmiennym natężeniu. Sekundę później siedziałem już w słuchawce. Wyskoczyłem z niego, materializując się w błękitnym błysku. Postawiłem twardo stopę na posadzce w biurze naczelnika.
- To jest to! - Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu i zacząłem rozglądać po kwaterze.
Na zewnątrz wciąż było gorąco. Wszędzie było pełno ognia i krwi. Wystrzały z karabinów odbijały się echem po okolicy, mieszając z krzykami agonii i hasłami buntowników.
Poszukiwania przyniosły rezultat. Tu i ówdzie walały się segregatory wypełnione kwitami przewozowymi i raportami odnośnie transportów.
- To się przyda.
Ściągnąłem z ramion torbę i wrzuciłem tam teczki. Odessałem tyle powietrza ile się dało.
Wtedy do gabinetu wparował jeden z rewolucjonistów. Normalnie byłoby to problematyczne, jednak przeczuwałem, że może zdołam się z nim dogadać. Tym bardziej, że nieopodal stał komputer naczelnika.
- Hej, chodź no! Pomożesz mi z tym! Może uda nam się wyzwolić innych, jak się włamie...
Nie zdążyłem dokończyć, bo gość podbiegł i z impetem przyparł mnie do ściany. Furiat. Zmieniłem się w prąd, uskakując mu.
   
Profil PW Email
 
 

Odpowiedz  Dodaj temat do ulubionych



Strona wygenerowana w 0.19 sekundy. Zapytań do SQL: 15