Tenchi PBF   »    Rekrutacja    Generator    Punktacja    Spis treści    Mapa    Logowanie »    Rejestracja


[Ninmu|Świat] Tablica zleceń - TANARI
 Rozpoczęty przez »oX, 16-02-2015, 15:04
 Przesunięty przez Lorgan, 15-05-2015, 23:27

9 odpowiedzi w tym temacie
»oX   #1 
Rycerz


Poziom: Ikkitousen
Stopień: Samurai
Posty: 740
Wiek: 33
Dołączył: 21 Paź 2010
Skąd: Wejherowo
Cytuj
Siedziba główna korporacji TANARI,
dokładna lokalizacja nieznana.


- Scarlett, jak się ma sprawa, o którą prosiłem cię już dawno, dawno temu?
- Udało mi się w końcu znaleźć odpowiednią osobę. Chris Murphy, zasilił niedawno pion wojskowy naszego cesarstwa. Najczęściej sprawdza się jako dobrze wytrenowany snajper, może być dobrym nabytkiem.
- Obyś się nie pomyliła, misja jest dosyć ważna i niepowodzenie może źle wpłynąć na nasze interesy.
- Rzadko kiedy się mylę, nie jestem Melgarem.

Kobieta drobnej budowy o blond, kręconych włosach dopiła swojego drinka i bez słowa opuściła gabinet swojego ojca, prezesa korporacji TANARI. Z kieszeni bluzy mundurowej wyjęła kilka zmiętolonych kartek papieru, rozłożyła i jeszcze raz przeczytała wszystko co musi wiedzieć o przyszłym nabytku. Podejrzany o zamordowanie swojej rodziny, kilka nierozstrzygniętych spraw policyjnych, wandalizm… idealny kandydat do wykonywania czarnej roboty. Z drugiej kieszeni wyjęła telefon i wybrała numer znajdujący się w aktach Rycerza.

- Chris Murphy? Z tej strony Scarlett Kane, porucznik pionu wojskowego cesarstwa Nag. Dzwonię, aby umówić się na spotkanie. Wszystkie szczegóły podam na miejscu. Spotkajmy się za dwa dni w „Tonącym Szczurze”, godzina dwunasta, dane gps wyślę drogą elektroniczną.
Zostawiwszy wiadomość na poczcie głosowej z uśmiechem wsiadła do podstawionej pod budynek limuzyny i ruszyła przed siebie w poszukiwaniu miejsca na nocleg w okolicy obskurnego baru.

* * *


Miasto Damar, rejon Silran

Dzień wolnego nigdy nie może być dniem straconym, tak zwykł mawiać do siebie w duchu Chris Murphy, szeregowy pionu wojskowego Cesarstwa. Od czasu awansu trenował ciężej i doskonalił umiejętności strzeleckie. Dzięki wiedzy zdobytej w Kurhanie Bohaterów rozwijał się w zaskakująco szybkim tempie. Biegł dalej, strzelał celniej, a nawet zwiększył siłę rażenia swojej specjalnej mocy. W momencie, gdy wrócił do pustego mieszkania w Damarze usłyszał dzwoniący telefon, jednak nie zdążył do niego dobiec. Cóż, nawet się nie kwapił, aby to uczynić. Zdjął z siebie przemoczone od potu ubrania i wskoczył pod prysznic. Zastanawiał się, czy znowu Corvus bądź Mathias mają jakieś problemu, w których musiałby im pomóc. Okazało się zupełnie coś innego. Scarlett Kane, o której wiedział tylko tyle, że jest porucznikiem w pionie wojskowym, miała jakąś sprawę niecierpiącą zwłoki. Miał dwa dni, aby udać się do „Tonącego Szczura”, okropnej speluny znajdującej się w wschodniej części Silranu. Oczywiście nie miał obowiązku się tam stawić, ale kto odmawia ważniejszej od siebie osobie? Spakował najważniejsze rzeczy i ruszył w drogę.

* * *


Dryfujący bar "Tonący Szczur", rejon Silran

Murphy wszedł na pokład rozlatującej się barki, która pełniła rolę baru dla ludzi o mocnych wątrobach. Może i menu nie zachwycało, jednak w tym miejscu odbyło się wiele ważnych rozmów dotyczących spraw bezpieczeństwa świata. Mógł spotkać się tutaj przedstawiciel każdej nacji bez obawy, że ktoś wbije mu nóż w plecy. Rycerz usiadł przy barze i zamówił piwo. Wziął łyk szczyn, po których od razu rozbolał go żołądek. Była jedenasta trzydzieści, więc do spotkania zostało pół godziny. Z każdym kolejnym łykiem miał nadzieję, że ktoś ustrzeli go zza pleców i zakończy tą katorgę. Tak się nie stało, a podczas wlewania w siebie ostatniego łyku „piwa” (zapłacone trzeba wypić, prawda?) na krzesełku obok usiadła kobieta o kręconych blond włosach i dziwnym ubiorze. Połączenie stylu gothic z militarnym było w oczach Rycerza co najwyżej zabawne, jednak o gustach nie powinno się dyskutować. Scarlett bez słowa przywitania położyła na blacie teczkę z jakże typowym napisem „tajne” i przesunęła w stronę szeregowego. Ten, również nie wydobywając z siebie żadnego dźwięku, otworzył ją i jedyne co ujrzał to zdjęcie młodego mężczyzny, podstawowe dane, ostatnie miejsce przebywania i dopisek „zlikwidować”. Pod spodem widniał jeszcze jeden napis, który najbardziej rzucał się w oczy. Była to nagroda za wykonanie zlecenia opiewająca na poważną sumę.

- Wchodzisz w to, czy udajemy, że to spotkanie nie miało miejsca? Jeśli wybierzesz drugie, to będziemy musieli się ciebie pozbyć jeśli wycieknie chociaż najmniejsza informacja.
- Mam zostać płatnym zabójcą? Oferuje mi to ktoś z pionu wojskowego cesarstwa?
- Nie. Oferuje ci to dyrektor wykonawczy korporacji TANARI. Wojsko nie ma z tym nie wspólnego i nie musisz się o to martwić, zajmiemy się tym. Nie chodzi tylko o zabójstwa na zlecenie, ale szereg innych misji. To jest warunkiem wstąpienia w nasze szeregi, test lojalności, nie wiem jak mam to wytłumaczyć, żebyś zrozumiał.
- Rozumiem bez zbędnych tłumaczeń. – Murphy spoglądając to na teczkę, to na Scarlett, zamówił drugie piwo, żeby łatwiej to wszystko przełknąć. – Kim jest cel?
- Kimś, kto rozpoczyna biznes nie tam, gdzie powinien.
- I wszystko, co robicie, robicie dla dobra kraju, prawda?
- Nie inaczej, panie Murphy. Czekamy równe siedem dni od mojego wyjścia z baru na rezultaty. – Scarlett bez pożegnania wstała od baru i udała się w stronę drzwi wyjściowych. Była pewna, że kwota wpisana w aktach przekonałaby niejednego prawego służbistę.

* * *


Lokalizacja nieznana

Znalezienie w sieci celu misji nie było trudne, wystarczyło wklepanie nazwiska i na ekranie monitora pojawiło się sporo artykułów dotyczących prezesa nowo powstałej firmy „IRA – NAT”. Nie wspominając o głupocie w wymyśleniu nazwy, to po chwili wszystko okazało się jasne.

”IRA – NAT, firma farmaceutyczna powstała w tym roku i od początku istnienia oferuje liczne medykamenty mogące pomóc w (…)”
„Założyciel IRA – NAT, Garry Hozier, poszukuje ludzi w każdym wieku do pracy w swojej firmie, oferuje (…)”
„Firma, która dopiero co weszła na rynek, ma już spore udziały i przewiduje się, że w ciągu kilku lat może dostać szansę na (…)”
„TANARI zagrożone? Nowa firma na rynku!"


Tekstów było sporo, głównie traktujących o świetlanej przyszłości firmy. Patrząc na akta i zdjęcie prezesa firmy jasnym było, że TANARI nie pozwoli sobie na konkurencję. Rycerz wyczytał również, że w Głuchych Salach, w Nebulu, odbędzie się gala dla pracowników IRA – NAT. Większe planowanie mógł sobie darować, bo dostał już kiedyś zlecenie w tym miejscu. Znał mniej więcej układ ogromnego centrum handlowe, a dzięki informacji od TANARI wiedział, o której godzinie gala ma się rozpocząć i kiedy przed głównymi drzwiami znajdzie się prezes konkurencyjnej firmy.

* * *


Miasto Nebul, rejon Galwind

Ubranie się w garnitur było niecodziennym zjawiskiem dla kogoś, kto wiecznie chodzi w odzieniu militarnym. Wystrojony Murphy opuścił pokój hotelowy, dzierżąc w lewej ręce średniej wielkości walizkę. Zamówił taksówkę i poprosił o podwózkę do miejsca oddalonego o niecałego dwieście metrów od Głuchych Sal. Używając fałszywego dowodu tożsamości wszedł do biurowca i od razu, unikając spojrzenia pracowników różnych firm, udał się na dach. Liczył na to, że udało mu się oszukać ochronę i kamery.
Na szczycie biurowca odnalazł zostawiony przez TANARI karabin snajperski. Ucieszył się z wiadomości od Scarlett Kane, że nie musi targać ze sobą własnego sprzętu. Z walizki wyjął wszystko, co było potrzebne do wykonania zlecenia, to jest rękawiczki nie zostawiające absolutnie żadnych śladów i własną lunetę, którą od razu zamocował. Spojrzał na zegarek i wiedział, że nie ma dużo czasu. Limuzyna z panem Hozierem w środku miała podjechać lada moment pod główne drzwi. Przez lornetkę zlustrował cały teren i nasilenie wiatru. Dzisiaj pogoda nie dopisywała, jednak Murphy nie musiał się o to martwić. Bycie nadczłowiekiem miało wiele zalet, a w szczególności posiadanie specjalnej umiejętności. W jego przypadku było to sokole oko, dzięki któremu zawsze trafiał w swój cel.
Kula kalibru .50 cala mknęła przez pustą przestrzeń w kierunku celu. Otoczona półprzezroczystą, błękitną aurą nie mogła nie trafić. Z każdą milisekundą zbliżała się do ciała Garry’ego Hoziera, ubranego w jeden z najdroższym garniturów dostępnych w cesarstwie Nag. Strzelec przez lunetę obserwował swoją ofiarę, której na krok nie odstępowała ekipa ochrony. W momencie styknięcia się kuli z czołem prezesa i wydaleniem części mózgu na świat zewnętrzy mała eksplozja tej samej aury sparaliżowała ochronę i wszystkich, którzy znajdowali się w promieniu dziesięciu metrów. Flesze aparatu nie przestawały błyskać, a telefony dzwonić po odpowiednie służby. Murphy w wytycznych dostał polecenie pozostawienia karabinu tam, skąd oddano strzał. TANARI musiało podłożyć czyjeś odciski palców, żeby nie być w kręgu podejrzanych. Ucieczka podczas takiego zamieszania nie należała do najtrudniejszych, toteż Rycerz bez problemu opuścił biurowiec i szybkim krokiem udał się do pokoju hotelowego, gdzie czekała już na niego koperta wypełniona pieniędzmi . Obok leżała kartka z napisem „witamy w TANARI”. Wziął co musiał i opuścił Nebul bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia. Powoli stawał się robotem od wykonywania brudnej roboty.

* * *


Siedziba główna korporacji TANARI,
dokładna lokalizacja nieznana.


- Po śmierci Hoziera IRA – NAT nie ma szans na utrzymanie się na rynku farmaceutycznym. Niezłe zamieszanie wywołał ten twój człowiek. Świadkowie i policja do teraz nie wiedzą jak sprawcy udało się obezwładnić ochronę i pozbyć prezesa. Dobra robota Scarlett.
- Mówiłam, że wiem co robię. Przyjął zlecenie bez mrugnięcia okiem, może okazać się ciekawym członkiem korporacji. Nie jest gwałtowny jak mój głupi brat i możemy liczyć na to, że nikomu się nie wygada.
- Skontaktuj się z nim ponownie i przekaż, że chcę się spotkać. Niedługo wyruszam na ważne spotkanie, a nie chciałbym skończyć jak Hozier. Dodatkowa osoba w ochronie się przyda, szczególnie z takimi zdolnościami.
- Jasne, ojcze. Zorganizuję spotkanie jak najszybciej. Dokąd ruszasz?
- Na spotkanie z naszymi dobrymi znajomymi z Czterech Smoków…
Ostatnio zmieniony przez Lorgan 15-05-2015, 23:15, w całości zmieniany 1 raz  
   
Profil PW Email
 
 
»oX   #2 
Rycerz


Poziom: Ikkitousen
Stopień: Samurai
Posty: 740
Wiek: 33
Dołączył: 21 Paź 2010
Skąd: Wejherowo
Cytuj
Miasto Damar, Silran

Praca dla korporacji TANARI może nie należała do najłatwiejszych, ale dzięki zarobionym pieniądzom z pierwszego zlecenia Chris Murphy mógł opuścić rodzinny Damar i zostawić wszystkie dawne problemy za sobą. Musiał być w ciągłym kontakcie z pracodawcami, a w „mieście bez prądu” ciężko być na bieżąco. Nie było czasu na rozczulanie i wspominanie, bowiem podstawiony przez TANARI helikopter już czekał.
„oX”, bo tak nazywali go pracodawcy, spakował się w ciągu godziny, bowiem nie posiadał zbyt wielu osobistych rzeczy poza prywatnym arsenałem. Wszystko zapakował na pokład i „śmigło” ruszyło w stronę Avalonu. Przeprowadzka do stolicy Państwa to duży krok dla kogoś, kto praktycznie całe życie spędził w małej rolniczej mieścinie. Tłumaczył sobie, że i tak sporo podróżuje, czy to w celach prywatnych, biznesowych (czyt. znajdź i zabij) czy armijnych, także nawet tego nie odczuje.
Na pokładzie towarzyszył mu osobnik ubrany w garnitur, z założonymi czarnymi okularami, bo jakżeby inaczej. Wręczył Murphy’emu teczkę, z znanym już napisem „ściśle tajne” i od razu wprowadził go w temat.
- Za dokładnie osiemdziesiąt trzy godziny i jedenaście minut z Avalonu wyruszy pancerna ciężarówka. Zadanie ludzi w środku jest proste – dojechać do Zorilu i zabić każdego, kto wejdzie im w paradę. Nadążasz? To dobrze. Twoje zadanie będzie jeszcze prostsze. W połowie drogi ustawisz zasadzkę, zneutralizujesz wroga, ale bez zabijania i wtedy podlatujemy my, zabieramy co potrzebujemy i znikamy.
- Znikacie… a ja?
- No.. Ty też znikniesz…
- Ale sam muszę o to zadbać, tak? Zajmę się tym.

* * *


Miasto Avalon, Nibir

Zakwaterowanie i rozpakowanie nie trwało długo. Nowe mieszkanie przewyższało nad poprzednim i jakością, i powierzchnią. Wykonane w nowoczesnym stylu, świeżo po remoncie, z kilkoma dodatkami o które prosił Murphy stało się jego nowym domem. Miejscem, do którego będzie wracał po wykonanej misji. Miejscem, w którym nikt nie przywita go w drzwiach i nie porozmawia. Wiedział, że tak będzie najlepiej, bo związek, czy to stały, czy nie, nie miałby szans na istnienie w jego skomplikowanym życiu. Musiał skupić się na coraz to nowszych zadaniach i doskonaleniu umiejętności.
Zaparzył mocną, czarną kawę i usiadł na sofie, aby w spokoju wczytać się w akta sprawy. Faktycznie, misja wydawała się banalnie prosta, ale Murphy nie miał dużego doświadczenia w sprawach konwojowych, gdzie wszyscy muszą przeżyć. Z opisu wynikało, że wozu strzec będzie ekipa najemników z przeszkoleniem wojskowym. Plusem jest to, że na pewno wyposażają się w kamizelki kuloodporne, co ułatwi zadanie. Ao Shouseki Nami, niedawno zdobyta umiejętność, idealnie nada się w tym przypadku. Karabin snajperski .50 cal okazałby się zbyt mocny, głośny i niebezpieczny, więc tym razem musi spokojnie poczekać na właściciela w mieszkaniu. Dostosowanie karabinu szturmowego do tego typu zadania nie było trudne. Murphy zmienił kolbę typu SF na stałą, zamontował 200mm tłumik, celownik ACOG o czterokrotnym powiększeniu znalazł się na górnej szynie, zaś rozkładany dwójnóg na frontowej. Nabój kalibru 5.56 mm, przy współpracy z właścicielem, będzie w stanie zneutralizować wroga bez jakichkolwiek większych strat. Spakował wszystko, co niezbędne do przygotowania zasadzki i ruszył w drogę, miał sporo do zrobienia.

* * *


Lokalizacja nieznana

- Leroy, wszystko gotowe?
- Ta jest, szefie.
- Znamy dokładną lokalizację paczki?
- Ta jest, szefie.
- A masz zamiar podzielić się tą informacją, ty pustogłowy cieciu?
- Ta jest, szefie… znaczy się, tak. Ruszają z Avalonu za niecałe dwie godziny i wpadną w naszą zasadzkę za niecałe cztery. Tak jak szef mówił, bez problemu przekupiliśmy jednego ze strażników i podłożył pod samochód nadajnik GPS. Znamy ich dokładne położenie. Chce szef zobaczyć?
- Chcę zobaczyć ten chip! I to jak najszybciej! Jak coś pójdzie nie tak, to ciebie pierwszego dam na pożarcie mojemu tygrysowi. Rozumiemy się?
- Ta jest…

* * *


Lokalizacja nieznana

- Jak się jedzie, chłopaki? Mówiłem, że to luźna robota. Nasza firma wyrobiła sobie opinię, że nikt nam nie podskoczy! HOOAH!
- HOOAH! – krzyknęli wszyscy w pancernej furgonetce i unieśli karabiny na taką wysokość, na jaką pozwalała wysokość.
- Skoro nikt nam nie podskoczy, to czemu ktoś stoi na drodze i celuje do nas z granatnika?
- Co….?
Więcej nie byli w stanie z siebie wydusić, bowiem 40mm granat wystrzelony z ręcznej wyrzutni doleciał do celu i sprawił, że furgon na chwilę podniósł się do góry i zanim dotknął podłoża i ustabilizował się, cała ekipa w środku została albo rozstrzelana, albo posiekana. Gdy dym opadł, oczom przejeżdżającego niedaleko kierowcy ukazał się obraz tak straszny, że natychmiast po opuszczeniu pojazdu zwymiotował i drżącymi rękami wybrał numer służb porządkowych. Niestety nie zdążył wydusić z siebie słowa. Pocisk wystrzelony z karabinu snajperskiego przebił się od strony pleców i wyleciał z drugiej, w okolicach serca. Nieszczęśnik padł na jezdnię tuż przy furgonetce.
- Złe miejsce, zły czas, człowieku. Sorry.

* * *


Miejsce zasadzki, wschodnia część rejonu Nibir

Murphy rozstawił na drodze kolczatkę, ułożył się na delikatnym wzniesieniu i oczekiwał przyjazdu furgonetki. Po dziesiątym spojrzeniu na zegarek i rozejrzeniu się uznał, że coś jest nie tak. Wyjął z kieszeni telefon i wybrał numer do swojego „opiekuna”, tego samego, który wręczył teczkę z wytycznymi misji.
- Powinni przejeżdżać tędy dwie godziny temu, co się do cholery dzieje?
- Gówno się dzieje, Murphy, gówno. Pieprzony gang zaatakował ich tuż za Avalonem, przejęli paczkę.
- Nie sądzisz, że wypadało zadzwonić?
- Myślisz, że mam na to czas?! Kane mnie zabije! Ciebie pewnie też!
- Mnie? Czekam tu jak idiota, a ty nie raczysz mnie poinformować o niczym?
- Strażnik.. przekupili go. Pod furgonetką był nadajnik…
- Gówno mnie obchodzi, co było i kto zdradził. Masz jakieś informacje, gdzie mogą być?
- Możliwe, niedaleko Avalonu są szczątki jakiejś starej fabryki, nikt nawet nie wie jakiej. Jest tam sporo dużych magazynów. Duża szansa, że udali się tam.
- Przyślij śmigło, odbiorę towar. I w tym przypadku nie obowiązuje zasada „zakaz zabijania”.
- Znaj swoje miejsce, gnojku! Nie będziesz mi mówił, co mam robić!
- A mam powiedzieć Kane’owi, co robisz?
- Śmigło już leci. Nie zostawię tak tej sprawy, pożałujesz!

* * *


Opuszczona fabryka „Łucznik”, Nibir

Murphy na miejsce musiał dojść pieszo, bowiem helikopter w okolicy pustej fabryki mógłby wywołać spore zamieszanie. Misja zyskała miano trudnej, głównie z racji posiadanego wyposażenia i braku informacji o liczebności i sile wroga. Hektor Kane był osobą, której nie wolno zawieźć. Zbudował wielkie imperium i każdemu tłumaczył, że w jego świecie nie ma miejsca na porażki. Zawiedziesz go raz i już nigdy nie zyskasz szansy na poprawę. Wyjścia zawsze są dwa – zostaniesz po prostu zwolniony lub zabity i zakopany. Murphy wiedział, gdzie trafi ze swoją wiedzą, a do gryzienia piachu mu nie śpieszno.
Przemieszczał się między budynkami lub tego, co z nich zostało i nasłuchiwał rozmów. Niestety bezskutecznie i kiedy już miał dzwonić do „opiekuna” w celu opowiedzenia, co myśli o nim i jego wywiadzie, ujrzał przed sobą ślady stóp. Kawałek dalej, niecałe dwadzieścia metrów, zobaczył jak członek wrogiego gangu pali papierosa. Mocno zaciągał się dymem, wypuszczając po chwili szarą chmurę. Uzbrojony był w lekki karabinek maszynowy, więc walka nie będzie problemem. Pozostaje kwestia pozostałych. Kto stoi w miejscu, ten się cofa, jak zwykł mawiać znajomy Rycerza z Akademii.. Strzał paraliżujący wykonał misję perfekcyjnie. Palacz leżał na ziemi, nie mogąc wydusić z siebie słowa. Niestety ktoś z środka budynku usłyszał, jak tamten pada i wybiegł od razu na rozeznanie. „Zły ruch”, powiedział sobie w myślach Murphy i ustrzelił kolejnego. Chwilę później rozpętała się strzelanina i głośne wrzaski odbijały się echem od ścian. Chris zmieniał pozycję co kilka strzałów, utrudniając odkrycie jego lokalizacji. Okazało się, że oponenci nie znali dobrze taktyki, ani nie byli obeznani z bronią. Typowe goryle, którym wystarczy dać spluwę i myślą, że są kimś. Zastanawiające było tylko to, jak taka grupa zorganizowała skuteczną zasadzkę.. Pięciu wrogów leżało już twarzą do siebie, wijąc się w konwulsjach. Słychać było, jak ostatni z nich, zapewne dowódca dzierżący w rękach pakunek, próbuje uciec. Poruszał się głośno, w dodatku prosto przed siebie, więc wytropienie i obezwładnienie nie stanowiło najmniejszego problemu. Nie można się dziwić, że tak marnie mu szło. Ważył przynajmniej sto kilogramów, z twarzy spływały krople potu, próbował jeszcze wydusić z siebie masę przekleństw, jednak brzmiało to jak bełkot niemowlaka.
- Kto was zatrudnił?
- Twoja stara!
- Kto was zatrudnił? – Murphy uznał, że dodatkowe kopnięcie w masę tłuszczu pomoże w uzyskaniu odpowiedzi i nie pomylił się. Po dziesiątym kopie i wybiciu zębów przy pomocy kolby uzyskał potrzebne informacje. Nie omieszkał również znieść wszystkich bandytów w jedno miejsce i związać, kneblując przy okazji usta.
- TANARI nie lubi, kiedy wchodzi się im w drogę. Ja jestem na tyle miły, że was oszczędzę, ale co zrobią z wami moi pracodawcy… nie wiem. – Mało wyszkolony gang próbował coś krzyczeć, wierzgać się, ale Murphy odwrócił się i wyszedł poza granice zniszczonej fabryki.

* * *


Lokalizacja nieznana

- Leroy, możesz mi powiedzieć, gdzie jest mój chip?
- Szefie… wystąpiły pewne komplikacje. Ekipa zdobyła towar i czekała na transport z fabryki, ale jak tam przybyliśmy to wszyscy leżeli martwi z dziurami po kulach w głowach. Po chipie ani śladu…
Po minucie ciszy Leroy, jak nazywał go jego szef, również dorobił się takiej dziury i zabrudził swoją krwią drogi dywan w biurze szefa.
- Linda, przyślij ekipę sprzątającą. I dowiedz się kto wchodzi nam w paradę.
- Już się za to biorę, szefie. – Wysoka brunetka, ubrana w obcisłą, krótką sukienkę obeszła trupa i przystanęła przy biurku pracodawcy. Dołożyła do stosu teczek kolejną, z napisem „TANARI”. Bez zbędnych słów odwróciła się i wyszła z gabinetu. Odgłos jej wysokich obcasów stukających o ziemię był niczym śpiew dla mężczyzny spoglądającego na jej jędrne pośladki. Usiadł na skórzanym fotelu, odpalił cygaro, wziął do ręki nowo przyniesioną teczkę i zaczął czytać.
- Jeszcze się z tobą rozliczę, Kane…
   
Profil PW Email
 
 
»oX   #3 
Rycerz


Poziom: Ikkitousen
Stopień: Samurai
Posty: 740
Wiek: 33
Dołączył: 21 Paź 2010
Skąd: Wejherowo
Cytuj
Sheikh Abdul Tamago rozsiadł się wygodnie w swoim fotelu, po czym z szuflady biurka wyjął nieotwartą paczkę papierosów. Dłuższą chwilę wpatrywał się to na opakowanie, to na drzwi do gabinetu. W końcu przełamał się i zapalił, mocno zaciągając się tytoniowym dymem. Atak kaszlu, który nadszedł po kilku sekundach przypomniał politykowi czemu rzucił palenie. Ręce trzęsły mu się niemiłosiernie, ale zdołał ugasić prawie całego papierosa w popielniczce.

- Panie Tamago, telefon od Hektora Kane'a. - Niewysoka blondynka bez pukania weszła do gabinetu, posyłając w stronę mężczyzny zalotny uśmiech.
- Przełącz do mnie, złotko. - Sheikh starał się, aby sekretarka nie dostrzegła olbrzymiego strachu malującego się na jego twarzy. - Tak, słucham?
- Będziesz musiał słuchać uważnie, Tamago, bo nie będę się powtarzał. Zaprzepaściłeś szansę na naszą dalszą współpracę, to po pierwsze. Po drugie – my, jako TANARI, straciliśmy możliwość zabudowania obszarów niezurbanizowanych w Khazarze. Oboje wiemy jak funkcjonuje nasza firma. Wiemy również, że fabryka żywności, jaka miała powstać w Nubii zmieniłaby wiele w tamtejszych rejonach. Jesteś strasznie przekupnym człowiekiem, aż dziw, że ludzie wybierają cię na kolejne kadencje. Oczywiście nie martw się, nikt się o tym nie dowie, jestem człowiekiem honoru... na swój sposób. Zaszkodziłoby to i moim, jak i twoim interesom. Dzwonię z propozycją. Zapłacę dwa razy tyle, ale musisz odkręcić całą sytuację.
- Niby jak mam to odkręcić? Przegraliście przetarg, nikt już nic nie poradzi, nawet ja. Poza tym mam już po dziurki w nosie interesów z Nagijczykami. Co chcieliście tam produkować? Więcej narkotyków? Broni?
- Zawsze myślałem, że w fabryce żywności produkuje się żywność. Nie wiem skąd te insynuacje, Sheikh. Obawiam się, że nie uda nam się znaleźć wspólnego języka, a szkoda. Nasza współpraca nie należała do najgorszych. Może jeszcze kiedyś zmienisz zdanie, będę czekał na telefon. Jeśli uważasz, że Nagijczycy są źli, to nie poznałeś dobrze Babilończyków. Do usłyszenia.
- Oby nie. - Tamago odłożył słuchawkę i drugą ręką starł krople potu z czoła. Czuł, że serce biło mu o wiele za szybko. Nerwowo przeszukiwał biurko w poszukiwaniu tabletek, lecz nic nie znalazł. Zarzucił na siebie płaszcz i opuścił gabinet. - Sonia, kończę dziś szybciej. Gdyby ktoś o mnie pytał, to będę dostępny dopiero jutro.
- Nie ma problemu, zajmę się wszystkim. Dobrze się pan czuje? Nie wygląda pan najlepiej.
- Nic mi nie jest, nie martw się. Do zobaczenia jutro.

* * *


- Murphy ma wolne?
- Dopiero co wylizał się po walce w koloseum.
- Chcę go widzieć za godzinę w swoim gabinecie.
- Wyślę kogoś po niego. Co się dzieje, ojcze?
- Babilon wtyka nos w nie swoje sprawy, a Khazarski polityk przyprawia mnie o ból głowy. Co jeszcze chcesz wiedzieć?
- Myślę, że wszystkiego się domyślam. Przekaż mi dokumenty, sama do niego podjadę.
- Ah, Scarlett... Zaprzyjaźniasz się z pracownikami?
- Nie, ojcze. Oszczędzam ci czasu i nerwów. Źle robię?
- Masz teczkę i znikaj już. Pamiętaj tylko – dyskrecja ponad wszystko.


* * *


Mieszkanie w stolicy kraju nie służyło Chrisowi Murphy'emu. Lubił ciszę i spokój, a nie hałas panujący w dużym mieście. Po ostatniej walce w koloseum był wyczerpany fizycznie i nakazano mu leżeć w łóżku i oszczędzać siły. Podciąganie się na drążku zamontowanym między drzwiami do sypialni na pewno nie spodobałoby się lekarzowi. Nie potrafił leżeć i patrzeć w sufit. Był żołnierzem na wiecznej misji. Nie odpoczywał nawet przez sekundę, chcąc doskonalić swoje umiejętności. Dostał się do pionu egzekutorów, aby robić to, w czym jest naprawdę dobry. Wielu nazywa snajperów tchórzami, którzy boją się bezpośredniego starcia. Jeszcze inni ich podziwiają. Murphy nie był osobą o czystym sumieniu. Zabijał w imię kraju oraz w imię pieniądza. Moralność? Nie uznawał takiego słowa. Od zawsze mówi się o tym, że jest dobro i jest zło. Zamordowanie jego rodziny z całą pewnością było złe, ale czy o zemście można mówić, że była dobra? Nie. Pociągnięcie za spust doprowadziło do śmierci. Zabicie innego nie może być dobre, prawda? Nieważne w jakiej sprawie. Takie myśli zbyt długo kłębiły się w głowie Nagijczyka, więc odstawił je na drugi plan i zaczął robić to, co chciał. Nie to, co uważał za słuszne, lecz to, dzięki czemu będzie mógł przeżyć kolejny dzień.

Ćwiczenia przerwał dźwięk dzwonka do drzwi. Rycerz spokojnym krokiem podszedł najpierw do szafki, z której wyciągnął pistolet, a następnie do drzwi. Uchyliwszy je lekko ujrzał twarz swojej przełożonej, Scarlett.

- Nie wiesz, że nie wypada otwierać kobiecie będąc pół nago? W dodatku jesteś spocony jak świnia. Co powiesz na to, że pójdziesz wziąć prysznic, a ja w tym czasie sama się obsłużę?
- Eh.. ok?

Murphy bez słowa obrócił się na pięcie i udał w stronę łazienki. Zastanawiał się tylko w jaki sposób Scarlett chce się obsłużyć. Czyżby zapomniała, że w szafach znajdzie jedynie wojskowe racje żywnościowe i nic poza tym?

- Masz w tym mieszkaniu normalną kawę? Albo cokolwiek normalnego? Coś bez napisu „wojskowe” albo „taktyczne”?
- Chyba nie, a o co konkretnie pytasz?
- Kawę chociażby?
- W jednej z racji znajdziesz ekstrakt kawowy.
- Dobra, podziękuję. Jak się czujesz swoją drogą? Bane nieźle cię poturbował.
- Daję radę jak widać. Domyślam się, że przyszłaś tutaj w jakimś konkretnym celu? Misja dla twojego ojca czy kraju?
- Dwa w jednym. Przynajmniej lubię to sobie tak tłumaczyć. Khazarski polityk zrobił nam pod górkę i przegraliśmy przetarg na budowę fabryki żywności w Nubii.
- I jak się to ma do dobra kraju?
- Teoretycznie nijak.
- A praktycznie?
- Zadajesz za dużo pytań, mówił ci to ktoś?
- Nie rozmawiam za dużo z ludźmi... Kto jest celem?
- Sheikh Abdul Tamago, khazarski polityk, dosyć lubiany i szanowany. Podkupił go Babilon, ale z nimi rozprawimy się innego dnia.
- Nie może młody się tym zająć?
- Młody?
- Sevastian, dołączył jakiś czas temu, prawda?
- Prawda. Obawiam się, że współpraca z nim nie będzie tak owocna jak z tobą. Niczym się jeszcze nie wykazał.
- No to ma okazję. - Rycerz, widząc jak Scarlett wciąż się w niego wpatruje, postanowił na chwilę zniknąć i zakryć pokryte bliznami ciało koszulką. - O co chodzi?
- O nic, zupełnie o nic. Chcesz wysłać totalnego amatora na misję wysokiego stopnia? Nikt nie ma się dowiedzieć, że Tanari, albo jakikolwiek Nagijczyk maczał w tym palce. Sądzisz, że on by podołał? Dlatego właśnie wykonujesz rozkazy, a nie je wydajesz.
- Aż takim amatorem to chyba nie jest...
- Mniejsza o to. Tamago jest nerwowym człowiekiem i po rozmowie z ojcem pewnie wzmocnił prywatną ochronę. Wolimy uniknąć ingerencji jakiegokolwiek Szamana, więc działaj ostrożnie i nie daj się zabić. Wszystko, czego potrzebujesz jest w teczce, jak zawsze.

* * *


- Dotarłem do celu. Nigdy nie lubiłem klimatu naszego kraju, ale Khazar to jakaś porażka. Wiedziałaś, że mają tu piramidy?
- Tak Murphy, wiedziałam. Zwiedziłam większy kawałek świata niż Ty.
- Dobra, biorę się za przygotowania. Bez odbioru.

Dreszcz przeszedł przez ciało Rycerza spoglądającego w stronę Grimmwald, nazywanego Lasem Potępionych. Pluł sobie w brodę na myśl o tym, co musi zrobić, aby misja zakończyła się sukcesem. Nie chodziło o zajęcie dobrej pozycji strzeleckiej i posłanie kulki między oczy. Podczas podróży do kraju Szamanów dowiedział się wielu interesujących rzeczy, a opowieści o Lesie nasunęły mu pewien pomysł.

Postanowił zaatakować w nocy, mając nadzieję nie na to, że „mieszkańcy” będą spali, lecz wręcz przeciwnie. Liczył, że między drzewami grasować będzie cała zgraja tych, jakże dziwnych i dzikich, stworów. Z pleców zdjął swój ulubiony karabin snajperski i ruszył przed siebie. Światło księżyca nijak pomagało w dostrzeżeniu czegokolwiek, więc Murphy zdał się na swój słuch. Przez dłuższą chwilę panowała grobowa cisza, jednak po wykonaniu dodatkowych kilku kroków przed siebie usłyszał szelest liści przed sobą. Pierwsza myśl, jaka nasunęła się do głowy to taka, że na pewno wiatr postanowił pozwiedzać dziką roślinność i polatać wśród bujnych krzaków. Niestety wiatr nie posiada kłów i sierści. Nie jest też postury człowieka. I z całą pewnością nie rzuca się z cieknącą z pyska śliną na ofiarę. Nim Nagijczyk zdążył wymierzyć w stronę, z której bestia rozpoczęła atak, było już za późno. Zwaliła go z nóg i była o krok od rozerwania gardła. Pech był taki, że nie walczyła z zwykłym turystą na wyprawie, lecz z wyszkolonym żołnierzem, egzekutorem cesarstwa Nag, który większość życia stara się spędzić na łonie natury. Złapał człekokształtną istotę za gardło, powstrzymując atak i jednocześnie dając sobie chwilę do wyprowadzenia kontry. Drugą ręką wyjął nóż z kabury przy kostce i dźgnął potwora w tętnicę szyjną. Ta, wydając z siebie okrutny jęk, opadła na korpus swojego oprawcy. Murphy wiedząc, że nie jest tu bezpieczny i mając świadomość, że za chwilę może zaatakować go cała wataha musiał działać szybko.

* * *


Sheikh Abdul Tamago kroczył po ulicach swojego ulubionego miasta próbując odgonić od siebie nieprzyjemne myśli. Przystanął na dłuższą chwilę, żeby przyjrzeć się swojemu odbiciu w jednej ze sklepowych witryn. Był lubianym politykiem, dobrze zarabiał, chodził w drogich i eleganckich garniturach i nie powinien zamartwiać się telefonem od prezesa Tanari. Na dobrą sprawę Hektor Kane nie zagroził mu, wręcz przeciwnie. Liczył, że jeszcze kiedyś uda im się znaleźć wspólny język. Czy można w to wierzyć? Nie znał Nagijczyka zbyt dobrze. Dał się podkupić, jeszcze jako młody stażem i pomógł im rozwinąć biznes na większą skalę. Odpowiedzi na wiele pytań dręczących umysł nie można uzyskać stojąc przed własnym odbiciem, niestety. Czuł, że serce znowu bije szybciej, a małe kropelki potu spływają po szyi. Miał wrażenie, że ktoś go obserwuje. Wpadał w paranoję i nie miał pojęcia, jak może się uspokoić. Postanowił udać się do najbliższego kasyna, gdzie spróbuje jednej z najstarszych metod łagodzącej stres.

- Podwójną whiskey bez lodu.
- Jasna sprawa, już podaję. - Młoda barmanka uśmiechnęła się w stronę mężczyzny i nalała jasno brązowy płyn do kryształowej szklanki. - Ciężki dzień w pracy, panie Tamago?
- Niestety. Pamiętam jak ojciec mówił mi, żebym nie pchał się w politykę. Podobno źle wpływa na życie prywatne. Coś o tym wiem...
- Niech się pan nie martwi. Do wyborów jeszcze dużo czasu, ale mój głos na pewno pójdzie właśnie na pana. Odwala pan kupę dobrej roboty w naszym mieście. Nie tylko ja tak sądzę.
- Miło mi to słyszeć.


* * *


- Cel namierzony. Wszedł do kasyna „Szamańskie Rozdania”. Swoją drogą co za debil wpadł na taką nazwę? Wydaje się roztrzęsiony, podrzuciliście mu szczura do śniadania czy co?
- Wystarczył telefon od mojego ojca. Wiesz jak człowiek się czuje po rozmowie z nim...
- Szczerze to nie mam pojęcia. Nie jesteśmy zwykłymi ludźmi, więc nie czujemy się jak oni, prawda?
- Cholera, Murphy...
- Co jest?
- Czasem lepiej, żebyś się zamknął. Zajmij się zadaniem, czekam na informację.
- Opuszczam sektor obserwacyjny i ruszam do kasyna. Do usłyszenia za pięćdziesiąt.

„Cholerny wojskowy slang”, mruknęła pod nosem Scarlett i rzuciła telefon na łóżko. Jako przełożona ewenementu o imieniu Chris, a nazwisku Murphy, nie rozstawała się z bólem głowy. Pamięta przyjęcie go w szeregi Tanari. Totalny świeżak zakochany w swoim arsenale, nie panujący do końca nad swoimi nadnaturalnymi mocami. Teraz? Dostał się do pionu egzekutorów, odbębnił sporo misji i dla firmy, i dla państwa. Nie przestawał się rozwijać. Zmienił się na pewno z charakteru. Stał się pewniejszy siebie i, na swój dziwny sposób, zabawny. Blond włosa Scarlett nigdy nie była pewna, czy Murphy wykona misję lub wróci żywy. Był dla niej jedną wielką zagadką. Westchnęła głośno i wróciła do czytania książki, spojrzawszy chwilę wcześniej na zegarek. Pięćdziesiąt minut i powinno być po wszystkim. „Lepiej, żeby nie rozpętał wojny... Kapitan by się nieziemsko wkurzył...”

* * *


- Nalej mi jeszcze kolejkę, złotko.
- Ostatnią, panie Tamago, prawda? Obawiam się, że czas na pana.
- Może ostatnią, może nie. Nigdy nie wiesz, co życie przyniesie.
- To prawda. - Młody mężczyzna dosiadł się do polityka przy barze. - To samo, co kolega.
- Znamy się, że nazywasz mnie swoim kolegą?
- Głosowałem na pana, przekonałem do tego całą rodzinę. Christopher Langdon, miło mi.
- Miło, miło. Mi również – Sheikh wyciągnął dłoń w stronę nowo przybyłego – Wygląda na to, że ja już nie muszę się przedstawiać.
- Hehe, nie musi pan. Za Khazar? Zdrówko!

Murphy upił łyk whiskey i spojrzał na swoją ofiarę. Odnosił wrażenie, że misja może być prostsza niż się wydawało na początku. Tamago był już nieźle zrobiony, więc małe popchnięcie ze schodów załatwiłoby sprawę.. Niestety nie był osobą idącą na łatwiznę, a poza tym włożył wiele starań w przygotowania.

- Przepraszam? Czy mają tu państwo pokoje do wynajęcia? Mam już dosyć na dzisiaj, a nie chcę wracać do siebie.
- Na czwartym piętrze.
- Rozumiem, dziękuję. - Murphy wstał od baru i pochwycił towarzysza od szklanki pod pachę. - Na nas już czas, kolego. Pomogę ci znaleźć jakiś transport do domu.
- Z-zostaw, m-muszę dopić..
- Dopijesz w domu, na pewno masz tam barek. Co ty na to?

Niestety pytanie nie doczekało się odpowiedzi. Sheikh na chwilę odpłynął, ale na szczęście we dwójkę znajdowali się w windzie. Po dojechaniu na czwarte piętro Rycerz poprowadził polityka pod drzwi wcześniej wynajętego pokoju, wsunął klucz w zamek i pomógł ofierze wejść w jaskinię lwa. Lub wilka, jak kto woli.

- No więc tak, panie Tamago. Słyszy pan? - Mocny cios wymierzony w policzek wykonał swoje zadanie. - Tak lepiej. Pan Hektor przesyła pozdrowienia. - Drugi cios, tym razem w splot słoneczny, okazał się skuteczniejszy. - Nie lubimy zdrajców. I w sumie to tyle...

Seria ciosów w głowę, brzuch i klatkę piersiową okazała się być prawie śmiertelna, więc wszystko szło według planu. Przyszła pora na gorszą część pracy. Odkrojona ręka człekokształtnej bestii śmierdziała niemiłosiernie, co odczuwały nozdrza obu mężczyzn. Kolejna seria ataków, tym razem jednak przy pomocy bardzo dziwnego narzędzia zbrodni. Murphy miał nadzieję, że ślady po pazurach przekonają biegłych, że to właśnie wilkołak popełnił taką zbrodnię. Na pewno padnie na jakiegoś szamana wolącego inną partię polityczną.

- Scarlett? Strasznie nabrudziłem w pokoju hotelowym. Jesteś w stanie przysłać kogoś, kto to ogarnie? Ja w międzyczasie pozbędę się pozostałych dowodów na mój pobyt tutaj.
- Masz na myśli rzeczy, czy osoby?
- A ma to jakieś znaczenie?
- Nie. Zapomniałeś, że jesteś w Khazarze. Nie mamy tam swoich ludzi. Musisz sam się ze wszystkim uporać.


* * *


- Z czym możemy mieć do czynienia, Zephyr?
- Na pewno nie z atakiem zwierzęcia w pokoju hotelowym. Wiesz do kogo musisz zadzwonić. Mamy spory problem.
- Myślimy o tym samym?
- Jakiś zbuntowany szaman zabił polityka. Media nie mogą się niczego dowiedzieć. Musimy znaleźć gnoja zanim wykona kolejny ruch. Dobrze wiesz do czego te bestie są zdolne...
   
Profil PW Email
 
 
»Dann   #4 
Rycerz


Poziom: Ikkitousen
Stopień: Fukutaichou
Posty: 498
Wiek: 26
Dołączył: 11 Gru 2011
Skąd: Warszawa
Cytuj
Mieszkanie Danna, Przedmieścia Avalonu, nagijski region Nibir

- Pan Sevastian Dann? – głos w słuchawce telefonu należał do kobiety, prawdopodobnie dość młodej.
- Zależy. Kto mówi?
- Nazywam się Katherine Smith, pracuję dla TANARI. Zapewne pan o nas słyszał. Zajmujemy się…
- Ta, słyszałem – Silver przerwał jej w połowie zdania. Dobrze wiedział czym zajmowało się TANARI. Oficjalnie był to globalny handel, produkcja leków, elektroniki i różnorodnej broni. Ci bardziej rozgarnięci w temacie wiedzieli, że aktywnie działa na czarnym rynku, dostarcza broń terrorystom i rywalizuje w syntezowaniu nowych narkotyków z Gangiem Czterech Smoków. Uroczo, nie ma co.
- Więc… rozmawiam z panem Dannem?
- Tak, to ja. Czemu zawdzięczam telefon, pani Katherine?
- Moi przełożeni sądzą, że pańskie... talenty, mogą okazać się użyteczne w naszej firmie. Innymi słowy, chcemy zaoferować panu pracę.
- Czegoś tu nie rozumiem. Jak taki przeciętny obywatel Cesarstwa jak ja może przydać się megakorporacji rodem z piekieł?
- Proszę uważać na słowa. Jest pan interesujący, lecz nie niezastąpiony. Nie wiem jeszcze dokładnie jaka byłaby natura naszej współpracy oraz wynagrodzenie, lecz moi przełożeni zapewniają wysokie zarobki. Oczekują również natychmiastowej odpowiedzi.
Szczerze mówiąc Dann nie wiedział jak zareagować. Nie spodziewał się propozycji pracy w takim molochu jak TANARI. Gdyby sytuacja była normalna, prawdopodobnie by odmówił. Niestety, od kiedy Kazuya Ishiro zwinął manele, powoli zaczynał doskwierać mu brak środków. Może właśnie nagijska megakorporacja była jego wybawieniem?
- Niech będzie. Kiedy zaczynam?
- Odezwę się kiedy będzie pan potrzebny. Do usłyszenia.
Nie będąc pewnym co się właśnie stało, rzucił komórkę na łóżko. Skoro interesują się jego „talentami”, muszą mieć informacje o jego modyfikacjach genetycznych. Jak wiele wiedzieli? Skąd mieli dane? Skoro już zgodził się na współpracę, czemuż by nie zdobyć odpowiedzi na te interesujące go pytania. Dopiero po chwili, rycerz zdał sobie sprawę, że zdecydowanie zbyt mocno zaciska rękę na rękojeści shinai. Włożył w to na tyle siły, że jego palce pobielały a drewno wydało z siebie nieprzyjemny trzask.
- A <cenzura> to. Mam teraz inne rzeczy do roboty.

* * *


Sevastian skierował się w stronę podwórza. Był to znajdujący się za kamienicą, otoczony wysokim murem kawał ziemi, dziesięć na dziesięć metrów. Prawie zawsze był pusty, żadnych kwiatów, krzaków, nic. Tylko udeptana ziemia. Jednak od kiedy wrócił z Kurhanu Bohaterów, plac zmienił się w małe pole treningowe. Po jego lewej stronie znajdowały się powbijane w podłoże bambusy, po prawej zaś sporych rozmiarów drewniany manekin treningowy. Przy przeciwległym końcu podwórza stała metalowa konstrukcja, przypominająca lekko huśtawkę, lecz zamiast siedzisk zwisały z niej różnego rozmiaru obręcze, a nawet jedna opona. Środek placu pozostał pusty, by rycerz miał miejsca na wykonywanie wszelkiego rodzaju akrobacji i toczenie sparingów z wyimaginowanymi przeciwnikami. To właśnie w tym miejscu spędzał większość swojego czasu od kiedy odwiedził Kurhan. Każdego dnia poświęcał kilka godzin na wyuczenie się ruchów, których używał szkielet podczas zrównywania jego dumy z ziemią. Ludift Youshiki - zwany również stylem Mędrców Miecza. Po powrocie do domu, Dann spędził wiele godzin na pogłębianiu swojej wiedzy o nim. Była to szkoła walki mieczem, która powstała poprzez wytrwałe studium niezliczonych pojedynków i technik bitewnych. Poznając jej tajemnice, rycerz mógł znacznie zwiększyć swoje możliwości bojowe. Doświadczył mocy stylu Ludift na własnej skórze i dobrze wiedział, że opanowanie go do perfekcji mogło pozwolić mu na wyrównaną walkę nawet ze znacznie silniejszymi oponentami. Każda poświęcona godzina, każda kropla potu i krwi były tego warte.
- Ooookej, bierzemy się do roboty – westchnął sam do siebie.
Kilka razy podrzucił lekko shinai, wykonał parę młynków i po chwili ruszył w kierunku manekina. Bydlak miał ponad dwa metry wysokości i wystawało z niego sporo cienkich lecz wytrzymałych odgałęzień. Rycerz zamachnął się i wykonał szybkie cięcie w jedno z nich. Bambusowy miecz z trzaskiem przywitał przeszkodę. Powtórzył ruch jeszcze kilkanaście razy, za każdym uderzając w inny fragment. Nawet nie zwalniając zmienił schemat ataków – tuzin gwałtownych pchnięć odnalazł „korpus” manekina w mgnieniu oka. Następną formą wyprowadzanych manewrów były natarcia z fintą. Po wykonaniu tych serii, Sevastian kontynuował ćwiczenia zgodne z naukami stylu Ludift jeszcze przez prawie godzinę, zanim zrobił przerwę. Właśnie podczas niej jego telefon dał o sobie znać. Gdy podniósł urządzenie do ucha, w słuchawce odezwał się niedawno poznany głos Katherine.
- Witam panie Dann. To pana szczęśliwy dzień.
- Hmm?
- Dopiero dostał pan pracę a już zdążyło pojawić się pierwsze zlecenie.
- Nie mogę się doczekać…

* * *


Siedziba główna korporacji TANARI,
dokładna lokalizacja nieznana


- Panno Kane, czy ten test musi być aż tak… brutalny? – pytanie padło z ust młodej, atrakcyjnej brunetki. Stała ona przed biurkiem, za którym usadowiona była drobna blondynka.
- Jeśli jest rzeczywiście tak dobry, jak mówi jego życiorys, to test nie powinien być dla niego żadnym problemem - widząc zwątpienie w oczach podwładnej, dodała - Według moich informacji, panu Dannowi już nie raz udało się wyjść zwycięsko z walki przeciwko babilońskim zealotom… I to mającym uzbrojone wsparcie. Jeśli to prawda, byle najemnicy nie powinni stanowić dla niego żadnego wyzwania.

* * *


Ting, nagijski region Nibir


Oliwkowy sedan Danna jechał wąską drogą, ze wszystkich stron otoczoną wysokimi drzewami. Kierowca przeklinał pod nosem TANARI za wysłanie go na te zadupie. Sam nawet nie wiedział gdzie dokładnie jest. Pewny był tylko jednego – ma stawić się na spotkaniu Tingu i reprezentować nagijską korporację. Ciągle trapiła go jedna rzecz… co łączyło zajmującą się szemranymi interesami firmę i miejsce, w którym tradycyjnie rozpatrywano międzyrycerskie spory. Minęło parę dobrych godzin nim jego oczom ukazała się kamienna arena. Widok półkolistego teatru może nie zapierał tchu w piersiach tak jak Kurhan Bohaterów, ale rycerz i tak był pod niemałym wrażeniem budowli. Kamienne ściany były już lekko popękane, lecz ich ogrom utwierdzał Danna w przekonaniu, że mogłyby wytrzymać jeszcze setki lat i przez cały ten czas zapewniać schronienie przed przeciwnikami. W końcu otrząsnął się i skończył podziwiać budowlę. Podjechał za trybuny Tingu i tam zaparkował. Gdy otworzył drzwi samochodu jego twarz przywitał podmuch zimnego powietrza, które niczym igły wbijało się w jego skórę i próbowało dostać się pod ubrania. Godziny spędzone w ogrzewanym pojeździe sprawiły, że prawie zapomniał jak niska temperatura panuje w Nibirze. Przełknął ślinę i poklepał starego gruchota po masce w geście wdzięczności. Po krótkiej chwili zastanowienia ruszył w kierunku głównego wejścia. Wysoka brama stała otworem, lecz jej wnętrze pochłaniał mrok. Rycerz miał złe przeczucia. Gdy tylko jego stopa przekroczyła próg Tingu, zza ściany wyłoniła się pędząca w jego stronę ręka. Na ustach i nosie poczuł delikatny materiał, zaś w nozdrza uderzył go charakterystyczny, słodkawy zapach. Cholerny chloroform! Chwycił napastnika za ramię i całym ciężarem ciała pchnął go na najbliższą ścianę. Usłyszał trzask i jęk gdy plecy oprawcy zderzyły się ze starymi skałami a potylica najwyraźniej trafiła na niefortunnie wystający fragment. Zanim Silver zdążył się odwrócić w jego lewą skroń coś uderzyło. W głowie poczuł eksplozję potwornego bólu, zaś reszta ciała nie chciała reagować zgodnie z jego wolą. Oczy zalała mieszanka czerwieni i czerni. W uszach niemiłosiernie mu dzwoniło. Przylgnął do ściany, na którą przed chwilą pchnął swojego przeciwnika. Najwyraźniej nie był on jedynym. Nie miał nawet czasu się otrząsnąć gdy poczuł następny cios, tym razem skierowany między łopatki. Ból rozlewał się dalej niż tylko na głowę. Chwilę później kątem oka wychwycił kolejny nadchodzący zamach. Wykonał obrót w lewo, prawą ręką wyjmując Magnuma, drugą zaś przyjął nieunikniony cios. Jeszcze większa dawka bólu przeszyła jego ciało zaś kolejna fala kolorów zalała oczy. Prawa dłoń wystrzeliła do przodu. Palce mocno zaciskały się na rewolwerze, jeden z nich kilkakrotnie nacisnął na spust. Cztery ołowiane kule pomknęły przed siebie, każda zdolna bez problemu odebrać życie normalnemu człowiekowi. Nim zupełnie odzyskał wzrok, jego ręka powędrowała do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Gdy ją opuściła, jej palce ściskały drobną, czarną kostkę. Skrin. W tej sytuacji te małe cudo mogło uratować rycerzowi życie. Aktywował urządzenie i umieścił je sobie na karku. Cały dotychczasowy ból natychmiast opuścił ciało. Jego uszu dobiegł niezrozumiały okrzyk. Sevastian w końcu mógł rozeznać się w sytuacji. U jego stóp właśnie upadał rosły mężczyzna z równie rosłą dziurą na samym środku czoła. Tuż obok klęczał kolejny, ten jednak jeszcze żył. Jego prawa ręka ściskała lewe ramię, z którego tryskała krew. Pod nim leżał dopiero co upuszczony stalowy drąg. Jakieś pięć metrów za nim stało dwóch w pełni zdrowych osiłków. Jeden z nich uzbrojony był łom, drugi miał do dyspozycji tylko gołe pięści. Większe zmartwienie w Dannie wzbudził stos przeróżnych karabinów, pistoletów, rewolwerów i broni białej, który znajdował się raptem kilka kroków od niebiorących jeszcze udziału w walce mężczyzn. Błyskawicznie doskoczył do rannego przeciwnika i z całej siły kopnął go w twarz. Nie był zbyt doświadczony jeśli idzie o walkę wręcz (może czas się zastanowić nad jakimś treningiem w tę stronę), lecz miał nadzieję, że czysta siła wystarczy by pozbawić ofiary przytomności. W tym samym momencie co Dann próbował pozbyć się jednego z wrogów, pozostali rzucili się ku stercie broni. Sevastian spróbował dobyć drugiego rewolweru, lecz zraniona ręka nie była w stanie w zadowalającym stopniu utrzymać broni. Wściekły ryczerz wystrzelił dwa pozostałe w bębenku Magnuma pociski i niechętnie rzucił ulubioną broń na śnieg. Gniew wystrzelił na całkowicie nowy poziom gdy okazało się, że żadnemu z pocisków nie udało się dosięgnąć celu. Szybkim ruchem otworzył torbę i dobył z niej Krissa. Tym razem na jego zakrwawionej twarzy wykwitł skrzywiony uśmiech. W chwili gdy zdążył wycelować we wrogów, ci chwycili karabiny szturmowe i wycelowali w niego. Nie miał czasu na użycie mocy, nie chciał ryzykować kulką w czaszce. Zamiast tego padł na ziemię i chwycił nieprzytomnego, lecz ciągle żywego człowieka. Co dziwne nie doczekał się odgłosu strzału.
- Na co czekasz debilu, strzelaj! – wrzasnął jeden z uzbrojonych wrogów.
- Przecież ten <cenzura> ma Bretta! Zresztą mieliśmy go złapać żywcem!
- Ten <cenzura> właśnie zabił Stana! Zaraz zabije nas!
W tej właśnie chwili głowę ostatniego mówiącego osobnika przeszył pocisk Krissa. Wtedy ostatni przeciwnik również rozpoczął ostrzał. Cała seria kul wbiła się w ciało niejakiego Bretta, żaden nie dosięgnął jednak Danna. Rycerz kontynuował jednak, a z lufy karabinu wydobyła się rzeka ołowiu. Cześć trafiła przeciwnika, kilka w klatkę piersiową, jeden przeszedł gładko przez oko a jeszcze inny w niepotrzebne już trupowi genitalia. Silver wypuścił z objęć ciało Bretta i wstał. Cały we krwi ruszył biegiem w kierunku samochodu. Dopadł do drzwi i otworzył je szarpnięciem. Dobył telefonu ze schowka i wybrał numer do Katherine. Po podaniu lokacji zerwał z karku Skrin. Gdy tylko to zrobił całe jego ciało zapłonęło niepohamowanym bólem zaś oczy ponownie zalała czerń. Zaraz po tym stracił przytomność.
   
Profil PW Email
 
 
»Dann   #5 
Rycerz


Poziom: Ikkitousen
Stopień: Fukutaichou
Posty: 498
Wiek: 26
Dołączył: 11 Gru 2011
Skąd: Warszawa
Cytuj
Przedmieścia Avalonu, nagijski region Nibir

Bar „Pod Płonącym Mieczem” nie należał do szczególnie przyjemnych miejsc. Odór potu, irytujące krzyki i huk kufli uderzających o drewniane stoły to tutaj codzienność. Tego wieczora jednak przebywanie w knajpie było wyjątkowo uciążliwe. Właśnie odbywał się jakiś mecz między dwoma miejscowymi klubami. Fani obu zebrali się właśnie tu - „Pod Płonącym Mieczem”. Smród uderzał w nozdrza jeszcze mocniej, wrzaski były głośniejsze a kufle, zamiast w stoły, trafiały w głowy innych pijaków. W kącie, przy zaciemnionym stoliku siedział samotny Dann. Gdy podniósł rękę, w mgnieniu oka podbiegła do niego niebrzydka blondyneczka.
- Jeszcze raz wodę, proszę.
- Może jednak przyniosę panu piwo? Inni klienci bardzo chwalą sobie tutejszy wyrób! – zapytała kelnerka. Jej głos był tak wysoki, że rycerz miał ochotę siłą zamknąć jej jadaczkę.
- Poprosiłem o wodę. Nie każ mi się znowu powtarzać – zazwyczaj Dann prawdopodobnie próbowałby z dziewczyną poflirtować, lecz ostatnia seria niemiłych doświadczeń sprawiła, że mężczyzna zgorzkniał.
Gdy kelnerka biegiem wróciła pod ladę, obok stolika Danna przeszedł wyglądający na całkiem wstawionego facet. Sięgnął za pazuchę i rzucił na blat grubą teczkę. Nie wymienili nawet spojrzeń, rycerz zgarnął papiery pod płaszcz a kurier ruszył po następną kolejkę.

***


Petyr White - ksiądz w jednym z ostatnich kościołów wyznania powszechnego w całej Kotii. Z pozoru prawy mąż, rodowity Nagijczyk. Z dokumentów, które Dann otrzymał od anonimowego kuriera wysłanego przez TANARI, wynikało jednak inaczej. Klecha na boku zajmował się rozprowadzaniem leków, narkotyków a nawet broni, pracował z ramienia firmy rywalizującej o wpływy z pracodawcami Silvera. A to nie do końca im się podobało. Zależało im na pozbyciu się dystrybutora, najlepiej w sposób, który nie zwróci uwagi władz na firmę. Takie właśnie zadanie otrzymał Sevastian, pozbycie się niewygodnego księżulka. Nie żeby miał z tym jakiś problem, i tak nigdy nie przepadał za naukami kościoła. Uważał jednak, że takie zadanie mu wręcz uwłacza. Przecież czymś takim spokojnie mógłby zająć się pierwszy lepszy najemnik lub żołnierz. Po co im do tego nadczłowiek? Jeśli jednak chciał zachować dotychczasowe źródło gotówki, musiał współpracować.

***


Mały Nibir, nagijski region Kotia

Ciepły klimat najmłodszego miasta cesarstwa był miłą odskocznią od wiecznie zimnego Avalonu. Miasto zewsząd otoczone było gęstą puszczą co utrudniało do niego dostęp. Wszędzie w zasięgu wzroku znajdowały się wielkie bloki i kamienice, które w przeciwieństwie do tych w Avalonie wyróżniały się swoją strzelistością i pozorną lekkością. Właśnie te piękne widoki towarzyszyły Dannowi w drodze do celu - Kościoła pod wezwaniem Św. Nestora, w której urzędował Petyr White. Przed wykonaniem zadania rycerz chciał się upewnić, czy jego przyszła ofiara rzeczywiście jest dystrybutorem nielegalnych towarów. Nie wiedział po co mu ta wiedza, przecież tak czy siak dokona egzekucji. Po prostu chciał sam się przekonać.

***


Gdy noc otoczyła swoimi mackami Mały Nibir, Dann opuścił swój pokój hotelowy. Kilka godzin wcześniej dobrze zapoznał się z kościołem i jego okolicami. Ba, minął nawet samego Petyra. Nie dostrzegł w nich nic podejrzanego. Dlatego postanowił poobserwować księdza po godzinach. Założył stary, znoszony płaszcz oraz beret, po czym znalazł dogodna pozycję do obserwacji. Okazała się nią ławka znajdująca się jakieś pięćdziesiąt metrów od kościoła. Położył się na niej jak bezdomny, cały czas zwrócony twarzą do celu. Tak rozpoczęło się czuwanie.
Nim cokolwiek zwróciło uwagę Danna zdążył nastać świt. Wtedy właśnie za kościół podjechała duża furgonetka. Z jej środka wysiadło dwóch potężnie zbudowanych mężczyzn oraz trzeci, znacznie delikatniejszej budowy. Przywitał ich nikt inny jak Petyr White. Po krótkiej wymianie zdań, której rycerz nie miał szans usłyszeć, otworzyli oni tył pojazdu. Zaczęli wypakowywać jego zawartość do niewielkiego magazynu znajdującego się tuż przy budynku kościoła. Skończyli w ciągu ok. trzydziestu minut, po czym natychmiast wsiedli z powrotem do furgonetki i odjechali. Ksiądz również zniknął Dannowi z zasięgu wzroku. Po upewnieniu się, że jest sam, rycerz podszedł do drzwi magazynku. Były zamknięte na kłódkę, a do środka nie prowadziły żadne okna czy szyby wentylacyjne. Nie był mistrzem korzystania z wytrychów, lecz na całe szczęścia miał przy sobie jeden z cudów technologii Cesarstwa, klucz elektro-utwardzalny. Wsunął urządzenie do zamka i chwilę odczekał. Gdy usłyszał charakterystyczny dźwięk, przekręcił klucz. Kłódka ze szczęknięciem puściła. W środku panowały całkowite ciemności i tylko przy drzwiach można było cokolwiek dostrzec. Dann chwycił wieko najbliższej skrzyni i za nie szarpnął. Ustąpiło bez większego oporu. Znajdowały się tam złożone sutanny, lecz gdy podniósł jedną z nich jego oczom ukazał się zbiór skrzętnie posegregowanych tabletek, płynów i proszków w tak wielu kolorach, że rycerzowi aż zakręciło się w głowie. Jego informatorzy jednak mieli rację… Klecha zasłużył na kulkę.

***


Cały ranek następnego dnia Dann przygotowywał się do ostatniego momentu misji. Spakował większość swojego ekwipunku do skrzyni. Wylądowała w niej jego ulubiona zabawka, piłomiecz, ale również wszystkie bronie palne: Magnuma, Dragoona i Krissa. Tak przygotowana paczka gotowa była do wysyłki. Gdy kurier ją odebrał, Sevastian w końcu był gotowy by wykonać swój ruch. Po założeniu nowego pancerza ciasno okręcił się ciemnym płaszczem z kapturem oraz zaciągnął chustę o podobnej barwie na twarz. W poły materiału zamierzał schować swój nowy, wykuty na zamówienie kalis. Miał on bogato zdobioną rękojeść, złocistą głowicę w kształcie głowy smoka a jego półpłomienista klinga była wykonana z damasceńskiej stali. Brak jelca rekompensowała haczykowata wypustka z jednej strony ostrza. Pochwa wykonana była z ciemnego, wytrzymałego drewna a zdobiona kością słoniową. Oba te przedmioty stanowiły dzieła sztuki, a razem były niewyobrażalnym wręcz widokiem. Robota dla TANARI jednak miała swoje mocne strony. Po kilku dobrych minutach Dann w końcu skończył podziwianie i obmacywanie kalisa i zgodnie z planem wcisnął go między materiał płaszcza. Z dodatkowym nożem na kostce był gotowy do dokonania egzekucji.

***


Tak odziany i uzbrojony stanął przed drzwiami Kościoła pod wezwaniem Św. Nestora. Chwycił jedno ze skrzydeł wielkich drewnianych drzwi i za nie szarpnął. Wnętrze było oświetlone licznymi świecami, a ponadto sporo światła wpadało przez witraże. W całym wielkim pomieszczeniu nie było nikogo. Mimo że do najbliższej mszy pozostała jeszcze dobra godzina odrobinę zdziwiło to rycerza. Nie żeby narzekał, to mu tylko ułatwiało zadanie. Ruszył przez sam środek kościoła, wprost do wykonanego z białego marmuru ołtarza. Ledwo musnął go opuszkami chronionych przez rękawice palców. Gdy go minął odbił w lewo, do zakrystii. Delikatnie otworzył drzwi, które wydały z siebie cichy jęk. Te pomieszczenie było oczywiście znacznie mniejsze od poprzedniego. Przy stoliku na środku pokoju stał niski i chudy, powoli zaczynający siwieć mężczyzna – Petyr White. Zaalarmowany dźwiękiem drzwi klecha odwrócił się w kierunku napastnika. W jego oczach szalał strach. Nie zdążył wydusić z siebie ani słowa nim ręka Danna zacisnęła się na jego gardle.
- Proszę… Błagam, na Oumena! Weź co tylko chcesz ale mnie nie zabijaj! - charkał klecha. Jego łzy i drobinki śliny kapały na okryte dłonie siepacza.
- Chcę ciebie – szepnął Silver.
Na te słowa oszalały ze strachu kapłan chciał zawyć, przeszkodził mu w tym jednak kciuk rycerza, który wbił mu się brutalnie w jabłko Adama. Druga ręka powędrowała mu na kark, który również ścisnęła. Szarpnięciem rzucił księdza na podłogę, a następnie zaciągnął na ołtarz. Ofiara cały czas się szarpała jednak cios głowicą w potylicę natychmiast go uspokoił. Dann oburącz podniósł wężową klingę nad głowę a następnie opuścił prosto na brzuch półprzytomnego klechy. Całą wielką salą wstrząsnął przeszywający wrzask. Rycerz z łatwością wyrwał ostrzę z trzewi Petyra, po czym wykonał podobną czynność co poprzednio. Tym razem jednak zamiast po prostu wbić miecz, przeciął jego podbrzusze od jednego biodra do drugiego. Jęk który wydał z siebie umierający kapłan był równie cichy jak dźwięk jego wnętrzności wylewających się powoli na już nie do końca biały ołtarz. A mógł grzecznie leżeć, pożyłby dłużej. Gdy klecha powoli umierał, Dann zadał ostatni cios. Chwycił go za włosy i szarpnął do tyłu. Drugą rękę ponownie uniósł wysoko w powietrze, po czym samym sztychem wbił w odsłonięte gardło. Bąbelki będące mieszaniną krwi, śliny i śluzu zaczęły wypływać z ust i nozdrzy White’a. Już nie żył. Nie czując satysfakcji Sevastian puścił włosy świeżych zwłok. Biegiem ruszył w stronę wyjścia zostawiając zmasakrowane ciało na ołtarzu niczym ofiarę dla któregoś z bóstw.

***


Przedmieścia Avalonu, nagijski region Nibir

Dźwięk zderzającego się drewna zalewał całe pole treningowe Danna. Ten już od godzin wściekle uderza w manekina i bambusowe słupy. Od kiedy wrócił z Nowego Nibiru nie potrafił pozbyć się tego nękającego go poczucia winy. Wiedział że Petyr White bynajmniej nie był dobrym obywatelem czy kapłanem, lecz ciągle czuł, że czyn, który popełnił wpłynął na niego dogłębniej niż dotychczas sądził. Próbował wyżyć się podczas treningu ale nie przynosiło to spodziewanej ulgi. Mentalnie niszczące rozmyślania przerwał dzwonek telefonu, który Sevastian natychmiast odebrał. Numer zastrzeżony.
- Witam panie Silver – głos w słuchawce należał do młodej kobiety. Dann poznał Katherine Smith.
- Czego? – warknął tylko rycerz.
- Minął już tydzień od dostarczenia zlecenia a pan dalej nie złożył raportu. Moi pracodawczy zaczynają się niecierpliwić.
- Robota wykonana. Nie mam wam nic więcej do powiedzenia.
Z tymi słowami Dann się rozłączył, po czym z okrzykiem gniewu rzucił komórką o podłożę. Urządzenie rozleciało się na drobne kawałki.

***


Góry Roam, nagijski region Galwind

Trzask. Czekan wbija się w ośnieżone skały. Kolejny trzask, kolejne wbicie narzędzia w górę. I ponownie. I znowu. I tak już od kilku dobrych godzin. Nie patrzył już nawet w stronę szczytu, i tak nic by nie zobaczył z powodu panującej dookoła zamieci. Kolejny cios czekanem. Dann ledwo czuł palce. Za to reszta ciała… Och, to już inna bajka. Każdy mięsień i ścięgno płonęło piekielnym ogniem, każda kość ocierała o kolejną sprawiając niewyobrażalny ból. To nic. Nie zostało już wiele, docierał do celu.
Gdy w końcu dotarł na szczyt nie wiedział ile czasu minęło od kiedy postawił pierwszy krok na skałach. Niespecjalnie też go to obchodziło. Dbał tylko o to co się tu znajdowało. Przesłanki jednak mówiły prawdę. Jego oczom ukazał się wysoki mur niewiele różniący się od niedawno pokonanych skał. Idealnie naprzeciw rycerza natomiast stała brama, prawie tak samo wysoka jak sam mur. Widniał na niej wyryty symbol, przedstawiający walkę tygrysa ze słoniem. Legendarna szkoła była na wyciągnięcie ręki. Gdy tylko wykonał pierwszy krok w kierunku bramy, oba jej skrzydła otworzyły się szeroko, niczym ramiona zapraszające w swe objęcia. Zamierzał skorzystać z propozycji.
- Witaj nasz nowy uczniu – odezwał się chór głosów – Czego tu szukasz?
- Zmazania grzechów… Pokuty – odpowiedział załamującym się głosem.
Przeszedł przez bramę. Dookoła znajdował się kompleks niskich, kamiennych budynków. Tuż przed nim zaś stało pięciu prawie nagich, wyglądających identycznie starców.
- Powiedz nam o wszystkim co doświadczyłeś w swym krótkim życiu. Wtedy zdecydujemy co z tobą począć – powiedział jeden z nich.
Już chciał otworzyć usta gdy dwóch z pięciu starców w mgnieniu oka znaleźli się tuż przy nim. Zerwali z niego wierzchnie okrycie, podkoszulek a nawet buty. Stał w przejmującym chłodzie w samych spodniach, otoczony przez tajemnicze postaci. A jednak im ufał. Rozpoczął swoją opowieść.

***

Gdy zaczynał mówić wschodziło słońce. Teraz – gdy kończył – zachodziło. Nie czuł jednak zmęczenia ani zimna. Czuł się lżej i lepiej niż kiedykolwiek. Postacie starców jednak wcale się nie zmieniły.
- Wiemy do czego jesteś zdolny oraz co potrafisz. Sądzimy również, że wiemy czego potrzebujesz. Powiedz, czy znasz kogoś o imieniu Battousai? – zadał pytanie jeden z mędrców.
- To bohater jakiejś sanbetańskiej bajki, tak?
- Nie bajki. Legendy. To znacząca różnica. My nauczymy cię stylu, którego używał Battousai oraz pomożemy ci z rozwinięciem znanego przez ciebie w pewnym stopniu stylu Ludift. Jeśli opanujesz własne ciało, umysł oraz osiągniesz balans między tymi dwoma stylami… Osiągniesz stan, którego potrzebujesz.
W ten sposób rozpoczął się trening, którego nie sposób z czymkolwiek porównać. Raz czuł jakby same Niebiosa chyliły się ku jego stopom a chwilę później miał wrażenie jakby sama jego dusza płonęła. Całe dnie ćwiczył Hiten Mitsurugi-ryuu oraz szlifował Ludift Youshiki. Gdy nie walczył ze starcami na głównym skwerze medytował samotnie na najwyższym czubku góry. Tak minęły trzy miesiące, które zmieniły nie tylko jego ciało ale znacząco wpłynęły na jego umysł, psychikę i charakter. Był gotowy by dojrzeć prawdziwego siebie. Nadszedł czas by wrócić do domu – Avalonu.
   
Profil PW Email
 
 
»oX   #6 
Rycerz


Poziom: Ikkitousen
Stopień: Samurai
Posty: 740
Wiek: 33
Dołączył: 21 Paź 2010
Skąd: Wejherowo
Cytuj
Wpis opisuje wydarzenia przed udaniem się do „Tonącego Szczura”.


Siedziba główna korporacji TANARI,
dokładna lokalizacja nieznana.


- Gdzie do ciężkiej cholery jest Murphy?
- Podobno dołączył do Zakonu Gryfa, ojcze. - Scarlett upiła łyk kawy. - Wiem, mnie też dziwi, że płatny zabójca dołącza do zakonu, ale mniejsza. Mam się z nim skontaktować?
- Tak. Mamy kolejny problem. Jakiś sanbeta grasuje po naszym terenie i sprzedaje tanie kopie.
- Kopie czego?
- Naszych produktów, a czego! - Hektor Kane uderzył pięścią o stół, a stojąca na nim szklanka osunęła się na brzeg. - Ma go dorwać!

* * *


Przeciągnąwszy się, Murphy wyszedł ze śpiwora i rozejrzał się wokół. Pogoda w Silranie dopisywała, o czym świadczyły pojedyncze krople deszczu spadające z nieba. Promienie słoneczne próbowały przebić się przez gęstwinę chmur, odnosząc w końcu sukces. Podziwianie okolicy przerwała wibracja telefonu.

- Tak?
- Jesteś potrzebny. Za ile możesz być w Avalonie?
- Jestem w okolicy Damaru, więc podróż trochę zajmie.
- Nie ma czasu, wysyłamy prywatny samolot.
- Co się dzieje? - Murphy wyczuł zdenerwowanie w głosie rozmówczyni, co nie było dobrym znakiem. - Brzmisz inaczej niż zwykle.
- Mamy problem. I to spory. Reszty dowiesz się na pokładzie.
- Zrozumiałem, bez odbioru.

* *


Kilka dni później,
lokalizacja nieznana.


Mężczyzna, na pierwszy rzut oka wyglądający na nie więcej niż trzydzieści lat, siedział na jedynym krześle w całym pomieszczeniu. Ręce i nogi miał skrępowane grubym, wrzynającym się w skórę, sznurem. Pojedyncza żarówka zwisała swobodnie z sufitu, zapewniając minimalną ilość światła. Na nagim torsie pojawiły się pierwsze krople potu, zwiastujące pojawienie się oprawcy. Wysoki mężczyzna wszedł przez metalowe drzwi i podszedł do związanego.

- Zawrzyjmy układ, Higure Yamamoto. Ty powiesz mi wszystko, co chcę wiedzieć, a w zamian wypuszczę cię stąd bez śladu na ciele.
- ZGIŃ PARSZYWA ŚWINIO!
- Nie lubię, kiedy ktoś na mnie pluje. Nienawidzę, kiedy nie dostaję tego, co chcę. Spytam jeszcze raz – ostrze noża zostawiło pierwsze ślady na torsie – dla kogo pracujesz?
- DLA TWOJEJ MATKI!
- Nie za bardzo, zginęła. Ktoś ją brutalnie zamordował. Nie zgadniesz kto! Sanbeta. Wiesz, co później z nim zrobiłem? Nie będę cię straszył i okłamywał. Udało mi się go jedynie postrzelić. Uciekł i nie widziałem go do tej pory. Przyjdzie dzień, kiedy właśnie on zasiądzie na tym fotelu.

Chris Murphy zniknął na moment w rogu pomieszczenia tylko po to, by za chwilę wrócić z metalowym wózkiem. Leżały na nim, kolejno od lewej: obcęgi, flagrum o krótkich rzemieniach, ręczna piła, młotek, mokra szmata.

- Od czego zaczniemy? - Rycerz chwycił młot i przyłożył do kolana ofiary. Przejechał nim w dół, wzdłuż uda, dając znak co za chwilę nastąpi. Noga próbowała odsunąć się na bok, lecz sznur trzymał mocno i na nic zdały się starania. Krople potu obficie spływały po całym ciele. Skrępowane ciało zaczęło się trząść i wić. Wystarczył mały zamach narzędziem, aby spowodować olbrzymi ból. Krzyk rozniósł się echem i odbił od czterech ścian. Odgłos tłuczonej kości wtórował jękom. Łzy uroniły się i pociekły w dół twarzy.
- Z-Z-Z-Z-Z-GINIEEEEESZ ZA TO!!
- Spytam ponownie. Dla kogo pracujesz?
- Nie znam.... nie znam jego imienia...
- Nie pomagasz sobie, ale zasłużyłeś, żeby zdjąć ci te sznury. - Murphy wyjął zza pasa nóż i przeciął cztery węzły. Nie był zdziwiony, gdy przesłuchiwany od razu spróbował uciec. Niestety rozbite kolano nie pozwalało na bieg, czy też choćby normalny pochód, więc przewrócił się po zaledwie kilku sekundach. Rycerz stanął nad Higure, zabierając wcześniej ze stołu mokrą szmatę. Przyłożył ją do ust sanbety i sięgnął po butelkę z wodą. Sekundy później patrzył, jak ofiara krztusi się i próbuje podnieść.
- Ciekawa tortura, nieprawdaż? Mój mistrz nazywa ją waterboarding. Chwytliwe, co? Jak już dojdziesz do siebie, to chciałbym ponownie spytać dla kogo pracujesz i czemu okradasz mojego pracodawcę. Myślisz, że dasz radę?
- P-p-p-powiem wszystko... tylko daj mi.. spo... spokój...
- Więc? Mów.
- Zatrudnił mnie Kageki Ishiro, krewny sławnego Kazuyi, na pewno kojarzysz. Miał plan, żeby przekupić kilku pracowników TANARI, wykraść plany i produkować wszystko tanim kosztem. Ja byłem odpowiedzialny za dystrybucję. Wszystko było dobrze, bo eksportowaliśmy na babilońskie i khazarskie rynki. Ishiro zrobił się chciwy i kazał mi poszerzyć działalność bezpośrednio w Nag. Mówiłem mu, że to debilny pomysł, ale nie chciał mnie słuchać. Kwestia dni, dopóki ktoś się dowie. I tak oto jestem tutaj, bo ktoś się dowiedział...
- Gdzie znajdę tego Ishiro?
- Pojęcia nie mam. Zawsze kontaktowaliśmy się telefonicznie.
- Oj Higure Higure... - Ostry nóż powędrował w stronę dłoni Yamamoto i obciął serdeczny palec. - Nie lubię kłamstwa. A teraz gadaj. Gdzie znajdę Ishiro?

Krzyk, jęk, płacz i krew. Tymi słowami można opisać to, co działo się w opuszczonym przez ludzi miejscu. Dźwięki odbijały się echem i roznosiły po pustym magazynie. Higure z każdą chwilą tracił siły i chęć do życia, lecz do końca nie chciał podać lokalizacji pracodawcy. Dopiero w momencie, kiedy końcówki flagrumu obdzierały plecy ze skóry, a rzemień zostawiał krwawe ślady, Higure przemówił.

- I...ishi.... ishima... Te.. n... tenpen.. T-t-t-am go znaj... dziesz.
- Niech.. ktoś tam czuwa nad twoją duszą, Higure. - Dźwięk wystrzału był ostatnim, jaki sanbeta usłyszał. Kula trafiła między oczy, kończąc cierpienia. - Nienawidzę tej roboty..

* *


Murphy nie musiał martwić się sprzątaniem. Ekipa TANARI czuwała cały czas przy drzwiach, oczekując na sygnał. Ciało wrzucili do specjalnej wanny i rozpuścili w kwasie, narzędzia wysterylizowali, a podłogę zmyli i potraktowali dużą ilością wybielacza. Trzęsąca ręka sięgnęła do kieszeni spodni po telefon i wybrała numer do Scarlett Kane.

- Załatwione. Szukacie niejakiego Kageki Ishiro. Przebywa w dzielnicy Ishimy – Tenpen.
- Skąd ta pewność?
- Uwierz mi, koleś nie kłamał. Mam się tym zająć, czy wyślecie kogoś innego?
- Myślałam nad Sevastianem. Jeśli się nie mylę, to przebywa w Sanbetsu.
- Ma jaja, żeby to zrobić?
- A ma jakiś wybór? Dobra robota Murphy, spisałeś się. Jeśli nie jesteś mocno zajęty, to mój ojciec chciałby się z tobą spotkać.

* * *



Siedziba główna korporacji TANARI,
dokładna lokalizacja nieznana.


- Pan Kane oczekuje, proszę wejść.

Rosły mężczyzna siedział na obrotowym fotelu i wpatrywał się w widoki za oknem. W milczeniu obrócił siedzisko i spojrzał na przybyłego. Ręką wskazał krzesło, nakazując Murphy'emu, aby usiadł. Ten, wolnym krokiem zbliżył się i zrobił, co mu kazano. Nie przerywając ciszy uścisnął dłoń wędrującą w jego kierunku.

- Napijesz się czegoś?
- Nie pogardzę dobrą whiskey, panie Kane.
- Nikt nie gardzi dobrym trunkiem, Murphy. Sasha! Przynieś dwie szklanki najlepszej whiskey.

Sekundy później do gabinetu weszła młoda dziewczyna, ubrana w ładnie skrojoną, czarną sukienkę i buty na obcasie. Położyła przed rozmówcami dwie szklanki wypełnione w jednej trzeciej płynem o kolorze bursztynu. Bez słowa odwróciła się na pięcie i opuściła pokój, zamykając za sobą drzwi.

- Dzięki tobie firma znowu dobrze prosperuje, chłopcze. Zdobyłeś bardzo cenne informacje, które doprowadziły nas do pana Ishiro. Jest tylko jedna rzecz, której nie pojmuję. Należysz do pionu egzekutorów nagijskiej armii, u nas jesteś tak naprawdę płatnym zabójcą, a dodatkowo piastujesz stanowisko łowcy w Zakonie Gryfa. Osobiście uważam, że obrona uciśnionych nijak pasuje do tego, co robisz u nas. Jesteś w stanie mi to wytłumaczyć? Mogę na to polegać bez względu na wszystko? Nie mogę cię rozgryźć, Murphy. Wydajesz się być człowiekiem.. cóż, nazywanie cię człowiekiem jest nie na miejscu, ale mniejsza... Wydajesz się być osoba bez celu w życiu. Wyjaśnisz mi jak jest naprawdę?
- Nie ma znaczenia, gdzie przynależę, panie Kane. Wykonuję sumiennie każde powierzone zadanie, co widać. Cel w życiu? Służyć Cesarstwu. Żadne moje działania nie wpłynęły niekorzystnie na funkcjonowanie naszego kraju.
- Rozumiem. - Hektor wziął spory łyk mocnego trunku. - Należy ci się urlop.
- Urlop? - Zdziwił się Murphy.
- Młody przejmie chwilowo twoje obowiązki. Słyszałem, że przygotowujesz się do walki w Koloseum. Nie będziemy zawracać ci głowy przyziemnymi sprawami.
- Nie było takiej potrzeby, szefie. Nie mniej jednak dziękuję.
- Nie ciesz się za bardzo. Jak wrócisz, czeka cię duże zlecenie.
- Tak jest.
- Do zobaczenia wkrótce. Zamknij drzwi za sobą, mam sporo na głowie.
Ostatnio zmieniony przez oX 20-07-2015, 14:25, w całości zmieniany 1 raz  
   
Profil PW Email
 
 
»Matheo   #7 
Rycerz


Poziom: Wakamusha
Stopień: Gunjin
Posty: 169
Wiek: 34
Dołączył: 11 Paź 2010
Skąd: Szczecin
Cytuj
Dochodzenie W Stolicy


- Czytałeś raport? – rzucił w nieokreślonym kierunku Tom Bolt – Nie ma tam śladu o gwałcie, mówię Ci to jakiś pojeb nic więcej. Wymierająca sekta, wariat proste.. – kontynuował swój wywód śledczy

- Prosty to jest twój tok myślenia – oburzył się Gavin Holt – Robie w sektach i kultach dostatecznie długo, by czuć jak to śmierdzi, a skoro ja Ci mówię, że mi to śmierdzi, to nie ma tu nic prostego – produkował się dalej, przechadzając się powoli po pokoju dwójki gliniarzy. – Nie ma żadnych informacji o denatce. To raz. – otworzył paczkę papierosów. – Nie została okradziona. To dwa – wyjął papierosa i oderwał filtr.– Na ciele nie znaleziono żadnych śladów biologicznych, w tym co zrozumiałe spermy również. Zgwałcona tez nie została, bo ciało nie ma charakterystycznych obrażeń dla tego typu bestialstwa. To trzy – odpalił „okaleczonego” papierosa. – Kult czcicieli wody nie był aktywny od lat. To cztery – zaciągnął się. – A możecie mi wierzyć ofiarę zawsze gwałcili, ktoś się podszywa ja to wiem – zakończył pewny siebie i zdusił papierosa w popielniczce.

Brown pokręcił nosem na smród jaki powstał w ich biurze. On mu wierzył. Góra zrzuciła im od razu Holta na kark. Mord rytualny, w tych czasach, to niemożliwe, a ten debil Bolt jeszcze wypaplał wszystko jakiejś dziennikareczce w za krótkiej spódniczce. Gavin Holt to był bez wątpienia ktoś, stary wyga, ktoś od kogo można się uczyć policyjnego fachu. Siedział w tym już piętnaście lat, osiem w popaprańcach. Niepozorny facecik, powoli łysiejący, ale łeb jak sklep jak to mawia młodzież. Niezaprzeczalnie imponował Mattowi, mimo dość słabej prezencji, braku stopnia oficerskiego, ten facet to był prawdziwy gliniarz ze starej szkoły. Zupełne zaprzeczenie Bolta. Wygłaskany chłopaczek w różowej koszulce, któremu tatuś załatwił pracę w policji. Tymczasowo został przydzielony Brownowi, jako partner, do póki jego kompan się nie wyliże. Mieli pracować razem jakoś miesiąc, ale on już po tygodniu chciał mu przestrzelić tę wypacykowaną mordę.

We trzech tworzyli zespół do rozwiązania mordu rytualnego, stary gliniarz, wypacykowana ciota i mutant, który robił tu pod przykrywką dla armii. Zespół idealny – zaśmiał się w myślach Matt. W sumie nową robotę polubił, znacznie bardziej niż biurowe siedzenie w J&R. Tu miał odznakę, stopień, mundur galowy schowany w szafie i łapał gnidy, mógł wylądować gorzej.

***


Bieżnia się zatrzymała, Matheo przetarł spoconą gębę ręcznikiem. Skończył trening na dziś. Kierunek szatnia. Tam chwila odpoczynku, szybki prysznic i zwieńczenie ćwiczeń. O tej porze nie powinno być tam nikogo. Będzie mógł się spokojnie położyć i odprężyć. Wszedł do jasnego wnętrza sauny. Połączenie światła o odpowiedniej barwie wraz z sosnowymi deskami nastrajało optymistycznie. Gdy tylko zamknął przeszklone drzwi uderzyła go fala ciepła i wilgoci. Chlusnął solidnie wodą na węgle i temperatura jeszcze wzrosła. Położył się wygodnie, delektując się ciepłem, jakie przenikało każdy fragment jego ciała. Nie minęło wiele czasu, gdy drzwi otworzyły się, a do pomieszczenia sauny weszła drobna kobieta. Czarne mokre włosy sięgały jej do ramiona. Swoje kobiece wdzięki kryła pod skąpym białym ręcznikiem. Bez skrępowania siadła okrakiem na wprost mężczyzny i przyglądała mu się badawczo. Brown zaskoczony takim zachowaniem dziewczyny spojrzał na nią z zainteresowaniem.
- Trochę inaczej sobie ciebie wyobrażałam- powiedziała patrząc mu prosto w oczy. – Panie moralny i dobry obywatel. – spojrzała na nieśmiertelnik - Cóż moja pani ma dla ciebie zadanie

- Kto Cię tresuję? – spytał siadając
- Najsilniejszy Rycerz nie pozwala bym każdemu zdradzała informacje o niej - rzuciła beznamiętnie.
- TANARI – zaśmiał się. – mogłem się domyślić

Organizacja ta robiła już parę razy podejścia do niego. Chcieli go złamać lub przekupić. Nie dało rady. Wreszcie sporządzono profil na podstawie wywiadów z klientami i szczątkowych raportów wojskowych. Specjaliści stwierdzili, że na stałą współpracę Brownem nie mogą liczyć, jednak może być użyteczny. Analitycy potwierdzili, że uderzając odpowiednio są w stanie nakłonić go do współpracy.

- Mord Rytualny – mówiła spokojnie. – Nie macie zbyt wiele póki co, a ja mogę pomóc – kontynuowała - Zastanów się sam, możemy mieć obopólne korzyści, my wam damy poszlaki, a ty go znajdziesz mordercę i się go pozbędziesz.

- Niby, dlaczego miałbym z wami pracować?

- Spokój sumienia i rozwiązaną sprawę na pewno jest dla ciebie najważniejsze – powiedziała wstając – Sprawdź maila za godzinę, a będziesz miło zaskoczony – mówiąc to wyszła.

***


- Skąd to masz? – dopytywał Holt
- Uchol, a konkretnie ucholka. Nie istotne z resztą skąd. Ważne, że wiemy dlaczego nie było jej w bazie danych. Dzięki temu znajdziemy naszego przyjaciela – złośliwie zaakcentował ostatnie słowo.

Klara Baumann. Pracownica farmakologicznego laboratorium GONEN. Inżynier. Zajmowała się badaniami zarówno cywilnymi jak i wojskowymi. Dlatego nie mogli jej znaleźć w zwyczajnej bazie danych. Ci, którzy mieli, choć najmniejszą styczność z armią znajdowali się już w bazach tajnych. Dziewczyna zajmowała się badaniami nad efektywnym wykorzystaniem ekstraktów roślinnych pochodzenia Khazarskiego. To szczególnie zainteresowało Browna, możliwe, że za całą maskaradą stał jakiś brud z dżungli.

***


Dalsze postępowanie zostało poprowadzone dwutorowo. Ekipa techników wraz z Boltem udała się do mieszkania ofiary. Natomiast Brown i Holt wraz z kilkoma technikami dotarli do siedziby firmy GONEN. W laboratorium dokładnie przesłuchano współpracowników denatki. Ustalono, że ostatnio dziewczyna spotykała się dość często z przedstawicielem na Avalon firmy HERBKHAZ. Mahmud Ro miał spotkanie z ofiarą dzień poprzedzający znalezienie ciała. Tak wynikało z kalendarza znalezionego w biurze dziewczyny. Prócz tego ustalono, ze firma, której był przedstawiciele Mahmud była głównym dostawcą komponentów do badań panny Baumann. Bolt podczas przeszukania mieszkania ustalił, że ofiarę łączyło coś więcej z Khazarczykiem. W mieszkaniu znaleziono ogromny bukiet świeżych kwiatów z bilecikiem, na którym widniał podpis Ro. Prócz tego technicy zabezpieczyli dwa zestawy odcisków palców.

***


Śledczy po przeanalizowaniu wszystkich zebranych danych, wiedzieli, że następnym etapem będzie przesłuchanie przedstawiciela handlowego. Problem jednak polegał na tym, że facet zniknął z mieszkania. Informacje wyciągnięte z baz danych dostarczyły adres, zdjęcia i większość niezbędnych informacji. Kontakt z firmą HERBKHAZ niestety nie dał żadnych znaczących danych. Facet był nieuchwytny. Poinformowano niezbędne jednostki o poszukiwanym. Lotniska, dworce, generalnie wszystkie szlaki transportowe otrzymały zdjęcie oraz skany linii papilarnych głównego podejrzanego. W telewizji pokazano zdjęcie Ro z prośbą o poinformowanie policji w przypadku spotkania go. Dzięki temu ostatniemu zabiegowi pod wieczór rozdzwonił się służbowy telefon Matta.

- Kierowniku mam perełkę – wychrypiał przeżarty od wszelkiej maści używek glos uchola.

- Zajęty jestem – odparł znudzonym głosem. – ty zawsze masz perełki, które są gówno warte.

- Nie, naprawdę w lokalu, w którym jestem, jest wasz poszukiwany – szedł w zaparte – Prześlę panu zdjęcie – kilka sekund później na telefon dotarła fota poszukiwanego. – A nie mówiłem.

- Gdzie jesteś Travorsy?

- Kierowniku, nie tak szybko, co z moją nagrodą?

- Mów, albo gówno dostaniesz, bo namierzamy już skąd dzwonisz- zablefował śledczy.

- TERRORCON, taka speluna gdzie głównie przesiaduje to bydło z dżungli – mówił lekko speszony – Wie pan gdzie do jest?

- Tak – odparł i się rozłączył

***


No i się zaczęła jazda. Brown szedł korytarzem prowadzącym do garaży. Garnitur zamienił na wojskowe bojówki i białą koszulkę. Włosy związał w niewielki kucyk. Nieśmiertelnik grzechotał przy kolejnych krokach. W hali już czekała ekipa uderzeniowa oraz dwaj pozostali śledczy. Bolt był dziwnie blady i mina jego dawała do zrozumienia, że zaraz zesra się ze strachu w gacie. Holt wydawał się natomiast totalnie nieobecny. Zapakowali się w dwa cywilne transportery i ruszyli do speluny gdzie był figurant.

***


No i wszystko się zesrało tak można powiedzieć. Weszli z trzech stron tylko wypacykowany chłoptaś spanikował i zaczął strzelać na oślep. Ranił jednego z chłopaków z uderzeniówki. Mahmud wykorzystując powstały chaos zaczął uciekać, raniąc przy tym najbliższego policjanta długą składaną brzytwą. Brown niewiele myśląc ruszył za nim. Kątem oka dostrzegł, że spanikowany żółtodziób zemdlał. Zaskoczona ekipa gliniarzy była całkowicie zdezorientowana.

***


Brown biegł za Khazarczykiem. W sumie chłopak nie był specjalnie szybki. Dlatego Matt dał mu pewien dystans, słysząc dokładnie tony uderzeń jego spanikowanego serca. Ro wbiegł do opuszczonego budynku i następnie skierował się do piwnicy. Usiadł na obskurnym łóżku polowym. Po kilku chwilach do pomieszczenia wszedł gliniarz.

- Dla kogo robisz? – rzucił natychmiast

- To nie tak

- Wyjaśnij?

- Nie, oni mnie zabiją…- zaczął gadać łkając – ja tego nie chciałem

- Pieprzenie – zakpił Matheo – nie chciałeś jej zarżnąć jak świni i potem jeszcze wyciąć paru wzorków?

Mahmud nic nie odpowiedział tylko rzucił się na Matta. Był jednak wolny, bardzo wolny. Brown odepchnął go jakby odganiał muchę. Facet uderzył o ścianę.

- Ona nie chciała mi tego dać – załkał cicho – Przyszli do mnie tydzień temu. Powiedzieli, że muszę od niej wyciągnąć raport z postępu jej badań. Kiedy się postawiłem, powiedzieli, że albo zrobię to sam po dobroci – głos mu się załamał

- Albo?

- Albo oni wyciągną wszystko od niej, a potem zabiją nas oboje- powiedział, kiedy odrobinę się uspokoił – Bałem się. Złapałem ją za włosy, przystawiłem brzytwę… - dukał łamiącym się głosem. – Ona nagle się wyrwała i brzytwa przecięła jej gardło. Nie wiedziałem, co robić, upozorowałem mord i zacząłem się ukrywać.

Khazarczyk był ogłupiony ze strachu, poderwał się nagle, starał się uciec przy tym groźnie wymachując ostrzem narzędzia zbrodni. Matt odepchnął go... dość niefortunnie. Morderca nadział się na swoją własną broń. Rozciął jamę brzuszną. Krew szybko pokryła podłogę. Zmarł niecałą minutę później.

***


Po przesłuchaniu i wyjaśnieniu u przełożonych, sprawa została zamknięta. Następnego dnia Brown odebrał maila, z podziękowaniami za dobrze wykonane zadanie.

Tylko ktoś chciał zabić brudasa?


Granatowo Bordowy Świat W Naszych Głowach Od Najmłodszych Lat....
   
Profil PW Email
 
 
»oX   #8 
Rycerz


Poziom: Ikkitousen
Stopień: Samurai
Posty: 740
Wiek: 33
Dołączył: 21 Paź 2010
Skąd: Wejherowo
Cytuj
Murphy, otworzywszy laptopa przetarł oczy ze zdziwienia. Na prywatnej skrzynce mailowej czekało zlecenie od Scarlett Kane. Wiedział, że nie jest zadowolona ostatnimi poczynaniami ojca i rycerz nie spodziewał się tak szybkiego kontaktu. Misja na pierwszy rzut oka wydawała się być prosta.

Kod:
Aby móc zobaczyć zawartość tego tagu musisz się zarejestrować.


Kod:
Aby móc zobaczyć zawartość tego tagu musisz się zarejestrować.


Kod:
Aby móc zobaczyć zawartość tego tagu musisz się zarejestrować.


* * *


Zielona lampka sygnalizowała, że nadszedł czas. Murphy stanął na rampie i spojrzał w dół, na Babilon. Gdzieniegdzie dojrzał palące się światła, lecz był zbyt wysoko, aby oszacować na co naprawdę patrzy. Warunkiem spełnienia misji było zinfiltrowanie miasta Ur po cichu, bez wykrycia, więc zdecydował się na nocny skok. Rozłożywszy ręce i nogi przecinał powietrze i gdy znalazł się na odpowiedniej wysokości pociągnąć za linkę spadochronu. Olbrzymia płachta pojawiła się za plecami rycerza i odciągnęła w tył. Sterował obiema rękami, usiłując wylądować w wyznaczonym punkcie. Wiatr tej nocy dawał o sobie znać niemiłosiernie. Punkt zrzutu przesunął się o dwa kilometry. Murphy, zdejmując oporządzenie do skoków i pakując spadochron, zaklął w myślach. Znajdował się po drugiej stronie rzeki. Nie dość, że czekał go czterdziestokilometrowy marsz, to w dodatku musiał przejść przez wodę. W normalnych warunkach nie robiłby z tego większego problemu. Liczyła się każda sekunda, aby przed świtem wejść do miasta i rozpocząć działanie.

Maszerował wzdłuż rzeki, co jakiś czas spoglądając na zegarek. Wschód słońca miał nadejść nie wcześniej, niż za dwie godziny. Krople potu delikatnie spływały po plecach. Rycerz nie przepadał za ciągłymi zmianami klimatu. Jeszcze kilka godzin temu borykał się z ciężkim mrozem i tak szybkie przejście z jednego kraju do drugiego źle działało na organizm.

Pokonując kolejne odcinki trasy dostrzegł pierwsze promienie słońca wychodzące zza linii horyzontu. Szczęśliwie ujrzał również ciągnący się kilka metrów wzwyż mur otaczający miasto Ur. Plany dostarczone przez Scarlett, oglądane w samolocie, dopiero nabrały sensu. Ur należy do infrastruktury dziwnej, kiedy to ktoś miał pomysł i jeszcze inna osoba pozwoliła na realizację owych pomysłów. Trzy poziomy, stawiane jeden na drugim. Schemat był prosty jak konstrukcja cepa. Na dole przemysł i bieda, środek to mieszkania, sklepy i lokale usługowe, zaś góra, jak to góra, należała do najbogatszych. Murphy bez zastanowienia wiedział, gdzie będzie trzeba szukać świeżo upieczonego bogacza. Jednak problemem było prześlizgnięcie się przez główną bramę niezauważenie. Podszedł niepostrzeżenie na odległość dwustu metrów i wyjąwszy z plecaka lornetkę, spojrzał w stronę wejścia. Dwóch strażników wystawionych bardziej na pokaz, aniżeli do pilnowania czegokolwiek. W rękach dzierżyli długie piki, które skrzyżowali ze sobą tworząc znak iksa blokujący przejście.

Murphy uruchomił comlink i spróbował nawiązać łączność z Brownem, wysłanym do pomocy w misji.

- Brown, odbiór. Kod: alfa, zulu, november, foxtrod. Odbiór.
- Tu Brown, odbiór. Kod: Monday, Zulu, Whisper. Odbiór. Słychać mnie?
- Słychać jasno i wyraźnie. Jesteś w środku?
- Dotarłem wczoraj. Namierzyłem siedzibę Nemana. Trzeci poziom, dom przy banku „Babilońskie złoto”.
- Jak wszedłeś do miasta?
- Główną bramą...?
- Co ze strażnikami? Ogłuszyłeś?
- Nie, przywitałem się i wszedłem. Są tam na pokaz. Wyluzuj.
- Spotkanie przy drzwiach banku. Czterdzieści minut. Bez odbioru.

Wyłączywszy comlink, Murphy cofnął się sto metrów i pod osłoną przyrody wykopał dziurę mogącą pomieścić jego ekwipunek. Gdy schował co musiał, udał się spokojnym krokiem w stronę bramy. Jeden ze strażników zagadnął towarzysza.

- Ktoś idzie.
- No i?
- Może odegramy jakąś scenkę, że miasto zamknięte?
- Pogięło cię?

Murphy spokojnym krokiem zbliżał się do skrzyżowanych pik, które, kiedy znajdował się dwa metry od nich, rozsunęły się na bok i strzegący miasta życzyli przybyłemu miłego dnia i miłej zabawy w Ur. Zdziwiony rycerz znalazł się na pierwszym poziomie. Rozejrzał się dookoła. Hurtownie przeganiały się w powierzchni użytkowej, a widziany z daleka dok funkcjonował pełną parą. Skierował kroki w stronę masywnej, wysokiej wieży i podszedł do schodów. Bez oznak większego zmęczenia wdrapał się na ostatni poziom i mostem łukowym skierował się do wspomnianego wcześniej banku.

Matta Browna poznał jedynie dzięki zdjęciu dostarczonym przez Scarlett. Nigdy nie współpracowali razem, więc Murphy był sceptycznie nastawiony. Szeregowy pionu wojskowego miętolił w rękach jakiś papierek i zobaczywszy Chrisa wyrzucił go do kosza.

- Gotowy do działania? - Murphy zagadnął nawet się nie witając.
- Murphy, tak? Miło mi. Dom podejrzanego to ten za nami. Cały czas słyszę jak zabawia się z jakąś kobietą. Na chwilę opuścił dom i wchodząc nie zakluczył głównych drzwi. Możemy wejść bez problemu.
- Przez frontowe drzwi?
- A czy powiedziałem, że mamy podejść, nacisnąć klamkę i wejść? - Brown zapewne również nie cieszył się z towarzystwa żołnierza.
- Przydałaby się dywersja. Scarlett wspominała, że twoje umiejętności będą odpowiednie.

Grymas niezadowolenia przekształcił się momentalnie w szeroki uśmiech. Brown podał Murphy'emu dwie zatyczki do uszu i nakazał natychmiastowe użycie. Donośny dźwięk rozszedł się w promieniu dwustu metrów od pary rycerzy i rozpętał mały chaos. Ludzie padali na kolana i łapali za uszy, rozglądając się w poszukiwaniu źródła hałasu. W tym czasie nagijczycy, wykorzystując sytuację, przeskoczyli przez niski płot i weszli na podwórko. Schyleni powędrowali do głównych drzwi i, nadusiwszy klamkę, weszli do środka. W tym samym czasie moc zakończyła swe działanie. Brown potwierdził, że Neman dalej zabawia się z lubą na piętrze budynku.

- Poczekaj tu – powiedział Murphy.
- Co?
- Głuchy jesteś? Poczekaj tu. Pilnuj wejścia. Idę po potrzebne informacje.

Murphy zastał Nemana w misjonarskiej pozycji. Nie zauważył, kiedy rycerz przyłożył mu zabraną ze stolika nocnego lampą w tył głowy. Dziewczę spróbowało krzyknąć, lecz ręka łowcy zdążyła przyłożyć się do jej ust. Zagroził, że jeśli wyda z siebie najmniejszy pisk nie ujdzie z życiem. Kto wie czy mówił prawdę? Wijący się na podłodze chemik próbował wstać, lecz mocne kopnięcie w brzuch zniechęciło do dalszych prób.

- Leż, gnoju. Za chwilę pogadamy.

Gdy chwilę później oboje siedzieli do siebie plecami, z zawiązanymi rękami i nogami, Murphy rozpoczął przesłuchanie. Zaczął od przyłożenia z pięści mężczyźnie.

- Fabryka, gdzie ją znajdę?
- Przysłało cię Tanari? Cmoknij mnie.
- Fabryka. Gdzie. Ją. Znajdę.
- [ cenzura ] się!

Kolejne uderzenie i struga krwi cieknąca z nosa wystarczyła, aby Neman zaczął mówić. Niestety nie na temat.

- Kane myśli, że taki młokos coś tu zdziała? - Pobity splunął krwią tuż pod nogi rycerza.
- Nie myśli. Wie. - Murphy zmierzył go gniewnym wzrokiem. - Fabryka. Masz ostatnią szansę.
- Przecież mnie nie zabijesz. Nikt inny nie zna lokalizacji. Mówiłem już, cmoknij mnie w dupę.
- Słyszałeś kiedyś o podtapianiu?

* * *


- Murphy, co tam się działo?!
- Nie krzycz. Mamy co chcieliśmy.
- A Neman?
- Wypił za dużo z partnerką i podczas kąpieli coś mu zaszkodziło. Utopił się.
- Jaja sobie robisz?!
- Ta dziewczyna to zwykła dziwka. Zapłać więcej, a zrobi co chcesz. Idziemy. Fabryka jest pięć kilometrów stąd, wykorzystują jakiś stary budynek.. zresztą nieważne.
- Coś jeszcze?
- Nie.
- Odnoszę wrażenie, że nie mówisz mi wszystkiego, Murphy.
- Bo tak jest. To nie tajemnica. Otrzymałem rozkaz i się do niego stosuje. Nie musisz nic więcej wiedzieć.
- Eh...

* * *


Każda przykrywka jest dobra, jednak stworzenie nielegalnej fabryki produkującej silnie halucynogenny narkotyk pod szyldem stacji benzynowej było już przegięciem. Poza zwykłym budynkiem sklepowym i placem z dystrybutorami, na terenie znajdowały się dwa duże magazyny Znak informował o zakazie wstępu z powodu rozbiórki budynków i prosił o cierpliwość, ponieważ na ich miejscu ma powstać nowy budynek stacji i warsztat naprawczy.

- Neman mówił prawdę. Dwa magazyny przy stacji. Słyszysz coś?
- Moment. - Brown uruchomił słuch absolutny i skupił się na „opuszczonych” budynkach. - Bulgocząca ciecz, odpalany palnik, ktoś popędzający ludzi do pracy.
- To musi być to. Misja udana.
- I co dalej?
- Nic, wracamy do Ur, zostawiłem w okolicy całe wyposażenie.
- Co mamy tam niby robić?
- Czekać na rozkazy, nie wysadzimy tak o całej fabryki. Może i jesteśmy nadludźmi, ale nie przesadzaj.

* * *


Kod:
Aby móc zobaczyć zawartość tego tagu musisz się zarejestrować.


Kod:
Aby móc zobaczyć zawartość tego tagu musisz się zarejestrować.


Kod:
Aby móc zobaczyć zawartość tego tagu musisz się zarejestrować.
   
Profil PW Email
 
 
»oX   #9 
Rycerz


Poziom: Ikkitousen
Stopień: Samurai
Posty: 740
Wiek: 33
Dołączył: 21 Paź 2010
Skąd: Wejherowo
Cytuj
Styczniowe TANARI, cz. 1

Masywny samochód terenowy przejechał przez bramkę i zajął miejsce na podziemnym parkingu olbrzymiego wieżowca. Murphy wyjął kluczyki ze stacyjki i otworzył drzwi. Wysiadając wyjął z kieszeni kurtki paczkę papierosów i zapalniczkę. Chciał już zamykać samochód, kiedy Bullet stwierdził, że jednak ma ochotę przejść się po budynku. Rycerz odpalił jednego papierosa, kierując się w stronę windy. Stojący przy niej strażnik uśmiechnął się i bez legitymowania pracownika nacisnął przycisk na panelu. Niedopałek powędrował do kosza na śmieci, a dwójka przyjezdnych weszła do windy i wyższy z nich wybrał na panelu ostatnie piętro.
- Kane jest mocno zdenerwowany?
- Nie wiem, chcesz go o to spytać?
- Lepiej nie. Jeszcze zabroni mi chodzić po wieżowcu i co wtedy?
- Przecież i tak nie możesz. Jest zakaz wchodzenia ze zwierzętami.
- Serio? Musiałem nie zauważyć znaku.
Murphy zawsze się niecierpliwił podczas podróży do biura prezesa, ale tym razem miał towarzystwo. Ciekaw był, co jeszcze Bullet potrafi zrobić i czemu tak bardzo lubi ukrywać swoje zdolności.
- Prawie jesteśmy.
- Ślepy nie jestem, widzę cyferki!
- Ale znaku nie widziałeś…
Gdy irytujący dźwięk obwieścił przybycie na dziewięćdziesiąte piętro, Murphy i Bullet powolnym krokiem ruszyli w stronę gabinetu szefa TANARI. Drzwi były zamknięte, a urocza sekretarka gdzieś zniknęła.
- Wchodź, Chris. – Głos Hectora Kane’a dochodził ze środka.
- Skąd wiedział, że tu stoimy? – Usłyszał w głowie Murphy. – Ma jakieś zdolności?
Egzekutor postąpił według instrukcji i otworzył drzwi powolnym ruchem. Niemal natychmiast dostrzegł nową dziewczynę, z którą prezes prowadził ciekawą dyskusję. Przez chwilę przez głowę przeszła myśl, że może to być nowa sekretarka. Ładna, zgrabna, wiek też by odpowiadał..
- Murphy, poznaj Akane Miragi, nowego dyrektora wykonawczego.
- Nowego? Scarlett wyleciała? – Spytał zdziwiony rycerz.
- Nie. – Kane głośno westchnął. – Jesteśmy wielką firmą, możemy mieć więcej niż jednego dyrektora. A teraz pokaż trochę manier i się przywitaj.
- Nie wiedziałam, że można wpuszczać tu zwierzęta – odrzekła dziewczyna. – Prawda?
- Ten może – odparł ostro Murphy. – Szef miał do mnie jakąś ważną sprawę?
- Dzięki stary!
Nieprzyjemny nastrój dało się wyczuć z korytarza. Ewidentnie Akane nie polubiła ani Chrisa, ani Bulleta. I vice versa.
- Tak. Po pierwsze – spieprzyłeś ostatnio i to dosyć mocno. Po drugie, masz to naprawić. Niech te twoje wymyślne, magiczne pociski trafią w cel!
- Szefie…? – Zapytał skonsternowany rycerz, spoglądając na obecną przy rozmowie dziewczynę.
- Spokojnie, ona wie. – Kane mrugnął porozumiewawczo. – Wracając do tematu. Ten gnojek ma pojawić się tutaj, w Avalonie. Dokładniej mówiąc w nocy, z drugiej na trzecią. Wzmocnił ochronę po ostatniej wizycie w Khazarze, bo ktoś usłyszał sporo wystrzałów tuż po jego przybyciu. Nie będę tego komentować.
- Yhym.. - mruknął pod nosem Murphy. - Co do...
- Nie skończyłem – uciszył rozmówcę Kane. - Akane przekaże ci wszelkie potrzebne informacje i począwszy od teraz podlegasz pod nią.
Rycerz zmierzył ostrym spojrzeniem nową dyrektorkę i, kiwnąwszy głową, opuścił biuro. Poczekał chwilę na korytarzu, aż Akane również poszła w jego śledy, trzymając w rękach kilka małych teczek. Wybrała jedną i wręczyła egzekutorowi bez słowa. Drużyna Bulleta, jak lubił nazywać ich czworonóg, wolnym krokiem skierowała się ku windzie. Kilkanaście minut później siedzieli w samochodzie, przeglądając dokumentację.
- Nie lubię jej.
- Ty nikogo nie lubisz. Chyba, że skłamią żeś ładny i słodki.
- Przystojniak roku tysiąc sześćset piętnastego się odezwał...
Murphy w ciszy przyglądał się podstawowym informacjom o kolejnym celu. Ostatnia akcja w Yurze okazała się porażką z powodu psycholki z toporem. Pozycja w TANARI była zagrożona i był tego w pełni świadom. Tym razem nie zawiedzie szefa i postara się obronić swoją pozycję, przy okazji przyjmując pokaźny czek.
* * *

Wibracja telefonu wyrwała mężczyznę z zamyślenia. Wolną ręką chwycił go i zbliżył w zasięg wzroku. Wiadomość od nieznanego nadawcy.
„/28/01/Av./Eq/”
Murphy pracował w biznesie na tyle długo, aby od razu rozszyfrować treść. TANARI posiadało wiele pustych mieszkań wykupionych jako inna pod spółka, właśnie w celu wykonywania podobnych misji. Budynek numer 28, mieszkanie 1, Avalon, ekwipunek na miejscu. Zapewne kolejny karabin snajperski z sfabrykowanymi odciskami palców. Rycerza nawet nie ciekawiło, komu tym razem zostanie przypisana wina. Przekręcił kluczyk w stacyjne i ryk silnika rozszedł się po parkingu. Wrzucił wsteczny bieg i zawrócił z piskiem opon. Odpalił nawigację i skierował maszynę we wskazane miejsce. Siedzący na fotelu pasażera Bullet głośno ziewnął, pokazując swoje zmęczenie.
- Kolejna nocka przed nami?
- Niestety. Możesz się wyspać, poradzę sobie.
- Tak jak ostatnio? Pamiętasz, uratowałem ci dupę...
- Fajny kawałek – Murphy pogłośnił radio. - Cicho.
* * *

Wyposażenie pokoju stanowiły dwa podłużne stoły, materac i karabin snajperski z zamontowanym tłumikiem i lunetą. Murphy bez słowa podszedł do broni i dokładnie się jej przyjrzał. Model rodem z Sanbetsu, więc jeden temat na pewno można zamknąć. Bullet momentalnie wykorzystał moment i ułożył się wygodnie na materacu.
- Spadaj stamtąd, potrzebuje go.
- Jaja sobie robisz? Mam spać na tych brudnych deskach?!
- To idź do kibla, weź mopa i sobie wyczyść legowisko. - Gestem dłoni dał do zrozumienia, że nie żartuje i pies przeniósł się w kąt pokoju.
- Nie odzywaj się do mnie. Jak nie będę odpowiadał, to sprawdź w słowniku czym są ciche dni!
Rycerz, ignorując kolejne marudzenie psa, nałożył na ręce rękawice, złączył ze sobą dwa stoły, przesuwając do krawędzi ściany. Ułożył na niej masywny materac i wskoczył na swoją konstrukcję, zapierając się nogami o miękki materiał. Przyłożył do barku kolbę karabinu i ułożył się wygodnie. Przysunął oko do celownika i obserwował okno pokoju po drugiej stronie ulicy. Spojrzał na zegarek. Będzie sterczał bez ruchu przez najbliższych kilka, jak nie kilkanaście godzin.
- Myślą, że praca snajpera jest taka cudowna.. Jeden strzał, jeden trup, bla bla bla – mruknął pod nosem.
* * *

Czarny suv wjechał na chodnik, ignorując zakaz zatrzymywania. Wysiadło z niego pięciu osiłków w garniturach, uzbrojonych w pistolety maszynowe. Rozstawili się na pozycjach wokół pojazdu, co rusz nadając komunikaty na radio.
- Czysto – powiedział jeden.
- U mnie też – usłyszał w odpowiedzi.
Podobnie odpowiedziała cała reszta. Po kilku minutach podjechał drugi samochód i sytuacja się powtórzyła. Na końcu wysiadł mężczyzna w średnim wieku, ubrany w beżowy garnitur.
- Mathias, zgłoś się – jeden z osiłków próbował nawiązać łączność z człowiekiem w środku budynku.
- Możecie wchodzić – odpowiedział Mathias. - Teren czysty.
- Szefie, wszystko gotowe – stojący najbliżej biznesmena ochroniarz wyjął z pojazdu masywną, srebrną walizkę.
- No to czas zrobić niezły interes – powiedział pod nosem. - Prowadź, Smith.
Większość grupy weszła do budynku, zostawiając dwóch ochroniarzy na zewnątrz, przy drzwiach. Weszli schodami na trzecie piętro i bez pukania otworzyli stare, drewniane drzwi. W środku czekał Mathias i kilku innych osiłków. Z cienia wyłonił się inny mężczyzna, ubrany w byle jakie ciuchy.
- Macie to? - Powiedział na przywitanie.
- My tak, a co z tobą? - Odpowiedział Smith.
- Panowie, spokojnie... - Biznesmen podszedł spokojnym krokiem do okna. - Zacznijmy od..
- Szefie, proszę się odsunąć od...
Było już za późno. Powleczony błękitną aurą pocisk przecinał powietrze z niebywała prędkością i leciał wprost w głowę „garniturka”. Przeleciał na wylot, dosłownie rozsadzając czaszkę, po czym eksplozja niebieskiej aury zajęła pokój. Wszyscy jak jeden mąż padli sparaliżowani na posadzkę.
* * *

Dym wciąż ulatniał się z lufy karabinu, kiedy Chris Murphy, egzekutor nagijskiej armii, szedł szybkim krokiem w stronę samochodu. Bullet, mimo że obrażony, nie odstępował go na krok. Gdy zamknął za sobą drzwi terenówki, wystukał na ekranie telefonu numer do Akane Miragi. Odebrała po pierwszym sygnale.
- Zadanie wykonane – zakomunikował.
- Zatarłeś po sobie ślady?
- Nie jestem pierwszym lepszym amatorem, pani dyrektor. Jak będziecie potrzebowali czegoś jeszcze, to dzwoń.
- Pan Kane kazał przekazać, że styczeń będzie pracowitym miesiącem dla firmy... Ale ode mnie nie spodziewaj się takich zleceń.
   
Profil PW Email
 
 
»oX   #10 
Rycerz


Poziom: Ikkitousen
Stopień: Samurai
Posty: 740
Wiek: 33
Dołączył: 21 Paź 2010
Skąd: Wejherowo
Cytuj
Styczniowe Tanari, cz. 2

Jedyna świeca ustawiona na drewnianym stole powoli dogasała. Podstawka, na której ją ustawiono, pokryta była woskiem. W momencie, gdy płomień zmienił się w lecący ku górze dym, siedzący na krześle mężczyzna wstał i skierował się w stronę okna.
- Już czas – odezwał się, kierując wzrok w ciemny kąt pomieszczenia. – Gotowy?
- Jak nigdy dotąd – usłyszał w odpowiedzi. – Mark i Rufus wyruszyli?
- Godzinę temu. Będą czekać na nas poza granicą miasta.
- Cholerny Damar. Przypomnij mi... Czemu wybraliśmy akurat to miejsce?
- Żartujesz sobie? – Mężczyzna odsunął się od okna i z powrotem zbliżył się do stołu. – Nie mają tu elektryczności. Nikt nie zadzwoni na policję, nie będzie gonił nas super szybkim samochodem i tak dalej.
- Racja.. – siedzący w kącie odchrząknął i również wstał. – Jeśli wszystko się uda, będziemy ustawieni do końca życia.
- A Hector Kane nigdy się nie dowie, kto wbił mu nóż w plecy.
__________

72h wcześniej.

Chris Murphy złudnie myślał, że w końcu uda się na urlop i odsapnie po ostatnich wydarzeniach. Sporo działo się w jego głowie, jak i życiu. Uratował psa, który do niego mówi i od czasu do czasu ratuje tyłek. Poznał miłą dziewczynę, którą zabił jakiś psychopata. Egzekutor nie mógł postąpić inaczej, jak pozbyć się i jego, upiekając dwie pieczenie na jednym ogniu. Slayman był zadowolony, że jednego szamana mniej na świecie, a Murphy’emu udało się pomścić Jessikę. Niestety na radarze pojawiła się inna szamanka, partnerka zabitego. Ledwo uszli z Bulletem z życiem, a Saisho wciąż chodzi po świecie. Do tego wszystkiego pojawiła się ta cała Akane, nowa dyrektor w TANARI.
- O wilku mowa... – Rycerz wyjął z kieszeni dzwoniący telefon i przejechał po zielonej słuchawce. – Tak?
- Nie opuściłeś Avalonu? – W głosie Miragi było coś, co strasznie irytowało egzekutora. – Jesteś potrzebny.
- Wyszedłem z psem na spacer, mogę być za pół godziny.
- Masz piętnaście.
Ciągły sygnał obwieścił koniec połączenia. Rycerz schował urządzenie do kieszeni kurtki i skierował się w stronę salonu, gdzie zostawił kluczyki od auta. Bullet leniwie rozciągnął się na łóżku, mierząc wzrokiem właściciela.
- Co do tego spaceru...
- Daj spokój, nie mam czasu. Skorzystaj z kibla.
- Brzydko jest kłamać!
- Ta kobieta wzbudza we mnie negatywne emocje, sam nie wiem czemu.
- Taaaak.. bo zawsze jesteś pogodny i uśmiechnięty...
- Spadam do Tanari. Baw się dobrze.
- Pewnie, posiedzę przed telewizorem i zamówię panienki. Jestem psem do cholery! W dodatku ciągle na ciebie złym!
- Super.
Chris podniósł kluczyki do swojej nowej terenówki i skierował się w stronę wyjścia. Zlustrował jeszcze mieszkanie, aż w końcu przekręcił klamkę i wyszedł, zostawiając zmęczonego życiem psa na kanapie. Ucieszył się, kiedy zasiadł za sterami pojazdu i odpalił silnik. Podgłośnił radio i z piskiem opon opuścił parking. Spojrzawszy za zegarek stwierdził, że nie musi się spieszyć.
__________

- Spóźniłeś się – odrzekła surowym tonem Akane Miragi. – Siadaj.
- Wolę postać. W czym problem?
- Kojarzysz zapewne NordCare. – Pani dyrektor podała Murphy’emu masywną teczkę. – Ta czwórka nie pojawiła się w pracy od kilku dni. Mamy prawo podejrzewać, że wykradli recepturę leku, który planujemy wypuścić w pierwszym kwartale tego roku.
Chris przyglądał się dokumentacji i zdjęciom mężczyzn w wieku od dwudziestu pięciu, do czterdzieściu lat.
- Mark i Rufus to bracia?
- Co? – Zdezorientowana Akane spojrzała na Chrisa. – Tak, bracia, jak wskazuje nazwisko.
- A ta dwójka? Phillipe i Raphael?
- Żadnych powiązań, jak zaczynali to nie mieli o sobie pojęcia. Jak już mówiłam...
- Co mam zrobić?
- Widzę, że nie lubujesz się w szczegółach. Pan Kane obawia się, że może to w znacznym stopniu zaszkodzić interesom, a sprawa spadła na moją głowę. Wiem, jakimi umiejętnościami dysponujesz i będziesz niesamowicie przydatny. Trzeba ich odnaleźć, odzyskać dokumenty i dowiedzieć się, czy już nie sprzedali tego konkurencji.
- Pozbyć się ich na sam koniec?
Akane skrzywiła się na tą myśl. Nie była zwolenniczką przemocy, a co dopiero mordowania ludzi z tak błachych powodów.
- Nie. Masz sprowadzić ich żywych. – Odwróciła się na pięcie, dając do zrozumienia, że rozmowa dobiegła końca. – Czas goni. Nie spóźnij się ponownie.
__________

Murphy jeszcze raz spojrzał na papiery, tym razem spokojniej i dokładniej. Rozłożył je na szklanym stole i z uwagą czytał każdą linijkę. Żaden z podejrzanych nie charakteryzował się niczym szczególnym, a już na pewno nie geniuszem mogącym oszukać TANARI. Ot, jednego dnia wpadli na pomysł, aby okraść własnego pracodawcę i nieźle na tym zarobić. Rycerz nie wiedział, czy zdają sobie sprawę z konsekwencji, jakie ich marna akcja może ze sobą przynieść. Murphy nie był jedynym nadczłowiekiem pracującym dla Kane’a, a ten na pewno nie poprzestanie, dopóki nie zobaczy ich głów zapakowanych w karton. Odpaliwszy papierosa, Chris odczytał ciekawostkę w aktach Raphaela. Urodzony i wychowany w Damarze, skąd wyprowadził się do stolicy, aby szlifować swój talent w porządnych szkołach. Zwerbowany przez TANARI jeszcze w trakcie nauki i przesunięty do pracy w NordCare.
- Damar... – mruknął pod nosem. – Chcesz odwiedzić moje stare włości?
- Mam wybór? Pewnie chcesz, żebym coś wywąchał.
- Pakuj manatki i nie marudź.
- Po raz ostatni... JESTEM PSEM! NIE MAM MANATKÓW!
__________

- Jestem w drodze do Damaru – zakomunikował przez comlink. – Podejrzewam, że tam się chowają.
- Skąd taki pomysł? – Akane Miragi nie wydawała się kupować tej wersji.
- Jeden z nich stamtąd pochodzi, a nie znam lepszej kryjówki.
- Oświecisz mnie?
- W Damarze nie ma elektryczności – zaczął tłumaczyć rycerz. – I nigdy nie będzie. Miasto otacza specjalna bariera nieznanego pochodzenia, która blokuje cały jej przepływ. W skrócie nie wjedziesz tam samochodem, nie zadzwonisz ani nie zapalisz lampki nocnej.
- Ah.. – westchnęła Akane. – Czekam więc na dalsze informacje.
Tym razem to Murphy rozłączył się bez słowa pożegnania i mocniej wdusił pedał gazu. Miał przed sobą szmat drogi, a czas naglił. Bullet pochrapywał na siedzeniu pasażera, więc egzekutor miał chwilę przerwy od irytujących docinek.
__________

Teraz.

Masywna terenówka zatrzymała się kilka kilometrów od Damaru. Wysoki mężczyzna opuścił pojazd i podszedł do bagażnika. Wyciągnął długo nieużywaną kamizelkę modułową i włożył na siebie. Z srebrnej walizki wyjął karabin szturmowy, dokładnie go oglądając. Załadował pełny magazynek i odciągnął zamek. Na głowę założył czapkę z daszkiem, a na ręce taktyczne rękawice. Dawno nie prezentował w takim stylu, co wywołało uśmiech na twarzy. Zamknąwszy bagażnik gwizdnął na psa.
- Idziemy na spacer mały!
- Małego to ty masz...
Po przejściu około trzystu metrów Murphy wyjął lornetkę i rozejrzał się po terenie. Zlokalizowanie dwóch mężczyzn nie trwało długo. Stali przy aucie, paląc papierosy. Ciężko było to dokładnie stwierdzić, ale wydawało się, jakby na kogoś czekali. Rycerz miał do czynienia ze zwykłymi ludźmi na totalnym odludziu, więc za bardzo nie przejmował się użyciem swoich mocy. W razie czego schwytani nigdy więcej nie ujrzą światła dziennego i z nikim ów wiedzą się nie podzielą.
- Jesteś tego pewien? Taki wielki taktyk i chcesz pójść na żywioł? – Bullet skierował pysk w stronę właściciela. – Mam lepszy plan.
- Raczysz się nim podzielić?
- Nie. – Pies ruszył z kopyta i biegł w stronę mężczyzn. – Nara!
- Bullet...
Murphy położył się na piach, chcąc uniknąć zbędnego wykrycia. Obserwował całą sytuacją przez lornetkę i prostym gestem uderzył otwartą dłonią w czoło. Czworonóg zaskoczył ich całkowicie, powalając z rozpędu pierwszego i korzystając z elementu zaskoczenia, rzucił się na drugiego. Ten próbował się bronić, lecz bezskutecznie. Ostre kły wbiły się w przedramię i pies zawisł w powietrzu, wierzgając resztą ciała na wszystkie strony. Murphy postanowił dołączyć do trwającej walki. Podparł się ręką i przyjął stojącą postawę. Od razu ruszył biegiem w ich stronę. Bullet wciąż dzielnie walczył i nie było do końca powiedziane, kto zostanie zwycięzcą w tym starciu. Krew obficie ciekła z rany jednego z złodziei.
- Bullet! Daj już spokój!
Pies odpuścił i stanął z gracją na czterech łapach. Miał już dostać solidnego kopniaka, kiedy echo wystrzału z karabinu rozeszło się po terenie. Murphy potraktował go strzałem w bark. Przed naciśnięciem spustu przelał część douriki w pocisk, powlekając go zieloną aurą. Osłabił moc wystrzału, aby przez przypadek nie pozbawić oponenta życia.
- Nigdy, ale to przenigdy, nie próbuj kopnąć mojego psa. Rozumiemy się?
Wijąc się z bólu mężczyzna padł na ziemię. Przeszywający ból musiał być nie do zniesienia.
- Mam ostatnio niesamowite szczęście – powiedział rycerz, posyłając solidne kopniaki w brzuchy obu złodziejaszków. – Nie wierzę, że trafiłem z waszą kryjówką. Macie towar przy sobie?
- J-jaki towar? – odrzekł jeden z leżących.
- Recepturę, durniu – kolejny kopniak miał posłużyć jako dowód na to, że Murphy nie będzie się cackał. – Spytam jeszcze raz. Macie ją tu?
- Pocałuj mnie... w... dupę..!
- Mówisz, masz... Bullet?
- Się wie!
Pies zamerdał czymś, co ciężko nazwać ogonem i rzucił się na tyłek mądralińskiego i wbił w niego swoje zęby. Mężczyzna zawył z bólu.
- Receptura? – Spytał ponownie rycerz, odpalając papierosa. – Wy, czy tamci?
- Tam..ci...
- Szybko sprzedałeś braciszków, ale co zrobić. Za ile mają tu przyjść?
- Godzi..nę..
- No dobra. Trzeba by was jakoś zapakować i poczekać na tamtych geniuszy.
__________

Akane Miragi spojrzała na rozświetlony ekran tabletu. Ikonka maila migotała, informując o nowej wiadomości od Chrisa Murphy’ego. Nie przepadała za nim. Czytała jego akta, udostępnione w większej części przez pana Kane’a i krzywiła się treść niektórych raportów. Jego nadnaturalne zdolności były wykorzystywane do brudnych interesów, lecz nie chciała się mieszać w te sprawy. Leniwie kliknęła ikonę i odczytała, że na podziemnym parkingu stoi czarny samochód dostawczy. Kluczyki umieszczone w stacyjce. Lepiej się spieszyć, bo pakunek się niecierpliwi. Natychmiast domyśliła się o co może chodzić i wezwała ochronę. W ich eskorcie poszła we wskazane miejsce i zaśmiała się na widok czterech złączonych liną mężczyzn. Ciężko było dopasować twarze i sylwetki do zdjęć, głównie z racji sporej ilości krwi i deformacji twarzy. Do czoła jednego z nich przyczepiona była kartka z napisem. „Wesołego po świętach”. Na fotelu pasażera leżała srebrna walizka, skrywająca zapewne wykradzione materiały.
   
Profil PW Email
 
 

Odpowiedz  Dodaj temat do ulubionych



Strona wygenerowana w 0.3 sekundy. Zapytań do SQL: 15